Czy Ostatnia Ofiara Katynia?

Ostatnia Ofiara Katynia

Posted by Marucha w dniu 2024-05-05 (Niedziela) marucha

Autorem jest, zdaje się, Andrzej Matłowski, który prowadzi blog historyczny. Mam trochę obiekcji odnośnie stylistyki, ale nie chciałem ingerować w „koloryt autorskiej wersji”.

Był zimny grudzień 1989 roku, gdy brudnymi, zabłoconymi ulicami Smoleńska szedł oficer KGB. Omijał kałuże w dziurawym chodniku, starając się nie zmoczyć płaszcza. Gdy wreszcie stanął u celu swojej marszruty, zadarł głowę, oglądając stary drewniany dom.

Otworzył odrapane, brudne drzwi wejściowe. Zaczął wspinać się po lichych, drewnianych schodach na pierwsze piętro, skrzypiąc każdym krokiem i płosząc bezpańskie koty. Zastukał do równie marnych drzwi. Te otworzył mu zarośnięty starzec, o wodnistych i zimnych oczach i zniszczonej chorobami twarzy. Z dolnej części brzucha wystawała mu gumowa rurka, przez którą mocz spływał do trzymanego poniżej pasa słoika po majonezie. Z wnętrza jego mieszkania buchnął taki odór, że oficer KGB aż się cofnął. Po chwili dopiero wyciągnął legitymację służbową i przedstawił się:

– Major Oleg Zakirowicz Zakirow. Smoleńskie KGB. Wpuścicie mnie?

*                    *                    *

Bohater dzisiejszego wpisu miałby dzisiaj 71 lat. Byłby tylko odrobinę starszy od mojego Taty. W tym momencie powinien korzystać z życia i wdzięczności narodu polskiego za to, co zrobił. Niestety, nie może, bowiem zmarł w zapomnieniu dokładnie siedem lat temu.

*                    *                    *

Trudno połączyć sowiecką bezpiekę z jakimiś pozytywnymi cechami. Jednak w Związku Radzieckim o oficerach KGB mówiło się, że mają gorące serca, umysły chłodne, a ręce czyste. Mieli być sowieckimi odpowiednikami kapitalistycznych superbohaterów: zwalczać korupcję, bezprawie, pijaństwo, kradzieże, przemyt. Stać na straży socjalistycznego porządku i bezpieczeństwa. Być mieczem z emblematu, jaki nosili na mundurach.

Jak było w rzeczywistości? Każdy zdaje sobie sprawę, że nie działało to tak, jak w sloganach propagandowych. Sieć korupcji, rozpasania i chciwości głęboko wnikała nawet w struktury bezpieki. Jednak znalazł się tam człowiek-ilustracja partyjnych sloganów – Oleg Zakirowicz Zakirow.

Urodził się 29 października 1952 r. w Andiżanie we wschodniej części egzotycznego Uzbekistanu. Studiował prawo w Taszkiencie, a od 1975 r. był funkcjonariuszem KGB. Jego ojciec Zakir Chałchodżajew leżąc na łożu śmierci w 1981 r., zdążył wyjawić synowi wreszcie prawdę o swoim pochodzeniu. Ten ostatni bowiem, przez całe życie utrzymywał, że dorastał w domu dziecka i nie wiedział, kim byli jego rodzice. Dziadka Olega, potomka starego uzbeckiego klanu, zamordowano w 1931 r. za kilka kąśliwych słów pod adresem sowieckiej władzy.
Wreszcie uciążliwego oficera KGB przeniesiono do Smoleńska – tysiące kilometrów od Uzbekistanu. Stamtąd wysłano na dwa lata do Afganistanu. Głównie po to, by się go pozbyć i uniemożliwić mu zwalczanie przestępczości.

Czysty przypadek, a może kaprys przełożonych, sprawił, że major Zakirow dostał największą szansę swojego życia. Szansę, a jednocześnie przekleństwo.

*                    *                    *

W Smoleńsku nie był lubiany. Uważano go za ”wiecznie niezadowolonego”.

Po powrocie z Afganistanu kupił niewielką działkę w Kozich Górach. Gdy ją odbierał, powiedziano mu, że na tych terenach panuje zakaz kopania w ziemi głębiej, jak 30 centymetrów, a kwiaty w ogródkach uprawiać można tylko w wyznaczonych miejscach.

Przypomniał sobie wówczas historie o wypłukiwanych przez wiosenne roztopy dziwnych guzikach z orłem w koronie. O przegniłych, kwadratowych czapkach, wyciąganych z ziemi. O kolejnych ciężarówkach pełnych piasku, który wysypywano na osiadającym gruncie każdego roku. O kościach, które nierzadko wydobywano całymi łopatami. I rozmowę z wiekowym weteranem KGB Tabaczkowem, który w 1983 r. ”wygadał się”, że w Katyniu radziecka bezpieka zamordowała polskich oficerów.

Wiosną 1989 roku, gdy następowała już gorbaczowowska pieriestrojka, oddelegowano go do niewielkiej grupy funkcjonariuszy smoleńskiego KGB, zajmującego badaniem zbrodni okresu stalinowskiego: okresu ”błędów i wypaczeń”. Zakurzone kartonowe teczki, pożółkłe dokumenty i wyblakłe zdjęcia z archiwów smoleńskiego KGB skrywały w sobie ocean cierpienia i krzywd.

Mógł udać, że tego nie widzi. Zająć się swoją pracą, zrobić ją byle jak i zamknąć. Zamiast tego – na swoje nieszczęście – zaczął szperać. Nie dawały mu spokoju te kwadratowe czapki i guziki z orzełkami. Nie był Polakiem. W Polsce nigdy nie był. Ale tajemnica, pragnienie jej poznania i poczucie sprawiedliwości wzięły górę nad konformizmem. Przekraczał zakres wyznaczanej pracy. Otwierał kolejne teczki i skoroszyty. Robił obszerne notatki. Zrobił notatki ze 130 teczek.

W końcu jego przełożeni zauważyli jego nadgorliwość i odsunęli go od śledztwa. Szef smoleńskiego KGB, gen. Anatolij Szywierskich, osobiście mu groził wyrzuceniem z pracy i utrudniał mu pracę. Jednak dzielny oficer nie dawał za wygraną. Na własną rękę odnalazł kilku żywych świadków – starych kierowców i konwojentów z NKWD. Iwana Titkowa, Fiodora Gurkowa, Kiryła Borodenkowa, Piotra Klimowa. Ci, starzy, chorzy i zapomniani, opowiadali mu straszne historie o setkach zamordowanych ”wrogów ludu”. Polskich oficerów. Wywożonych do katyńskiego lasu, z obwiązanymi płaszczami głowami, ze skrępowanymi za plecami rękoma. O zindywidualizowanym w swej seryjności ludobójstwie.

Ogromna część z tego, co wiemy o Katyniu, pochodzi z pracy majora Zakirowa. Dzięki niemu wiadomo m.in. o historii polskiego oficera, który zabarykadował się w zbrojowni NKWD w Katyniu i stawiał tam opór przez trzy dni, nim otruto go nabojem gazowym. Polski oficer zranił nawet komendanta więzienia NKWD w Smoleńsku, Iwana Stelmacha, kierującego egzekucjami w Katyniu.

Wiemy o tych, którzy próbowali w Katyniu uciekać. Znamy modus operandi katów z NKWD i wiemy, jaki był ich upiorny ”rozkład dnia”. Ci, ufni w legitymację KGB, stopniowo zwierzali się Zakirowowi: opisywali rozstrzeliwania z pistoletów w kark, dobijanie bagnetami, wypłacanie pieniędzy z tajnego konta, hojne rozdawanie wódki i zakąsek po ”pracy”, obwiązywanie głów polskich oficerów płaszczami i szmatami, by nie krwawiły. Mówili o pociągach na stacji Gniezdowo i cziornych woronach, wywożących oficerów w las.

Jeden z katów żył nawet w upiornej piwnicy, w której dokonywano rozstrzeliwań. Wierzył, że jeśli poinformuje Moskwę, sprawiedliwość zatryumfuje. Pierwsze materiały opublikował za pośrednictwem smoleńskiego radio i tygodnika ”Moskowskije Nowosti”. Jednak stolica nie chciała nawet słyszeć o przyznaniu się do katyńskiej zbrodni. Sprawa rozbiła się o najwyższe władze ZSRR. Michaił Gorbaczow wpadł w furię, słysząc o tym, że jakiś oficer KGB prowadzi śledztwo na własną rękę. Sam szef KGB, generał Władimir Kriuczkow, osobiście rozkazał mediom wyciszenie sprawy. Szywierskich nasyłał swoich ludzi, by ci zastraszali świadków. Materiały zostały zablokowane, przełożeni zakazali mu dalszego śledztwa, gdy ogłosił, że dacze KGB stoją na grobach pomordowanych Polaków. ”Bolało mnie to, że Polacy nawet po śmierci są w gorszej sytuacji”, mówił on sam.

Wtedy Zakirow przekazał zebrane materiały stronie polskiej. Dzięki jego determinacji i odwadze Polacy otrzymali materiały ze 130 teczek, zawierające m.in. zeznania żyjących jeszcze katyńskich morderców. Dostali do rąk potężny argument, przed którym umierający Związek Radziecki uciekać już nie mógł. Sprawa nabrała rozgłosu międzynarodowego. Zainteresowali się nią dziennikarze zagraniczni. W kwietniu 1990 r. władze sowieckie przyznały się wreszcie, że mord katyński był dziełem nie Niemców, a Związku Radzieckiego. Machina ruszyła.

*                    *                    *

W 1993 r. prezydent Rosji, Borys Jelcyn, przybył do Polski i przeprosił Polaków za nikczemną zbrodnię dokonaną pół wieku wcześniej. W 1999 roku w Katyniu rozpoczęto budowę mauzoleum, upamiętniającego polskich oficerów.

Wydawało się, że historia ta zakończy się iście filmowym happy endem. Że bohaterski oficer KGB będzie opływać w zaszczyty. Obejmie renomowane stanowisko, jego nazwisko stanie się znanym na całym świecie synonimem walki o prawdę, a sprawiedliwość zatryumfuje.

Jednak życzenia spełniają się tylko w baśniach. Zakirowa odsunięto od pracy, założono mu podsłuch, na spotkaniach partyjnych spotykał go potok obelg. Nikt go nie bronił. W 1991 r. został usunięty z KGB pod pretekstem ”schizofrenii o opóźnionym działaniu”. Dla wyrzutka z bezpieki nie było miejsca w ZSRR, a potem post-sowieckiej Rosji. Nie mógł znaleźć pracy, nawet fizycznej. Żonie Galinie obniżono rentę, a córce Larisie uniemożliwiono dostanie się na studia. Dostawał telefoniczne i listowne pogróżki.

Był ”wrogiem ludu”, niczym jego dziadek.

Polski ambasador, Stanisław Ciosek, i konsul generalny RP, Michał Żórawski umożliwili wyjazd z Rosji żonie Olega i córce. Sam Oleg wyjechał – z pomocą polskiego Urzędu Ochrony Państwa – dopiero w 1998 r. , gdy dwukrotnie ”nieznani sprawcy” potrącili go motocyklem. Od zemsty niegdysiejszych kolegów z KGB i zatrzymaniem na granicy uratował go dokument podpisany przez wysokiego urzędnika Rzeczypospolitej. Oleg i jego rodzina osiedli w Łodzi.

*                    *                    *

Tu dochodzimy do największej hańby w całej tej historii, czyli jak Polska potraktowała majora Olega Zakirowa.
Na podpisanym dokumencie się skończyło. Urzędnik, który złożył na nim podpis, nie odbierał później telefonów, udawał, że go nie ma w pracy, a gdy Zakirow się do niego pofatygował, ten nie wpuścił go za próg gabinetu. Na jego apele nie odpowiedział ani prezydent Aleksander Kwaśniewski, ani polskie MSZ, ani wojewoda łódzki, ani profesor Bartoszewski, czy jakakolwiek inna znana postać w III RP. Dziennikarze, reżyserzy, publicyści, którzy jeszcze kilka lat wcześniej żerowali na jego historii – milczeli. Rodziny katyńskie patrzyły nieufnie. Łódzki oddział Rodzin Katyńskich w skandalicznej formie odmówił mu jakiejkolwiek pomocy. Żaden włodarz Łodzi – ani Tadeusz Matusiak, ani Jerzy Kropiwnicki – go nigdy nie przyjął i nie porozmawiał, nie mówiąc o przeprosinach.

Przez cztery lata nie mógł dostać obywatelstwa polskiego. Nie mógł oficjalnie pracować, więc rodzina żyła z niewielkich oszczędności ze sprzedaży mieszkania w Rosji. Przeprowadzali się do coraz mniejszych klitek w Łodzi. Oleg pracował na czarno jako dekarz i murarz. Pracował u jakiegoś ”janusza biznesu”, który wypłacał mu niepełne pensje i ze spóźnieniem. Żona była sprzątaczką, córka nosiła skrzynki w markecie. Ciągle słyszeli obelgi o ”ruskich co tu najechali”. Zdarzyło się pewnego razu, że jakiś pijany tynkarz na budowie, gdzie pracował Oleg, rzucił się na niego z pięściami, rycząc: ”Za mało was Piłsudski bił!”. Gdy w 2005 roku zmarła w Rosji mama Zakirowa, nie miał za co jej pochować.

By nakarmić rodzinę często wieczorami chodził na bazary i zbierał zepsute warzywa oraz owoce wyrzucane przez handlarzy. Wreszcie, gdy nie starczyło nawet na żyletki, to zarośnięty Zakirow usiadł i żebrał na znanej ulicy Piotrkowskiej w Łodzi.

Oficer KGB, który naraził karierę, zdrowie i życie swoje i swoich bliskich, który powinien żyć w pałacu i opływać w niesłychane luksusy od wdzięcznych władz i narodu polskiego – żebrał na ulicy. W tym samym czasie jego były przełożony, generał Szywierskich w rosyjskich mediach opowiadał dyrdymały jak to ”zdrajca Zakirow” zaprzedał się Polakom i opływa u nich w dostatki. Nie wiem, czy jest coś bardziej budzącego mój wstręt w historii ostatnich lat.

Dopiero w 2002 r., dzięki staraniom dziennikarki Krystyny Kurczab-Redlich – niezmordowanej wojowniczki o prawdę – otrzymał polskie obywatelstwo i rentę. Otrzymał ordery: Krzyż Kawalerski i Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski. Ale to tyle. Żadna polska instytucja nie chciała go zatrudnić. Ani na niwie wywiadowczej, ani historycznej, ani publicystycznej. Nikt go nie chciał. Traktowano go jak zbędny, kłopotliwy bagaż. Jak ubogiego krewnego, którego najchętniej by się pozbyto.

Gdy w 2010 r. publikował swoją książkę ”Obcy element” (wydaną przez Dom Wydawniczy REBIS) był już zgorzkniały i schorowany, choć książka – obecnie niesłychanie trudna do zakupu – Polaków przedstawiała pozytywnie. Nawet po tylu latach krzywd podnosił, że to Polacy byli najbardziej prześladowani w ZSRR od 1917 r..

I chociaż w 2015 r. na wniosek premier Beaty Szydło wreszcie go odrobinę doceniono (jego rodzina otrzymała większe mieszkanie i wyższą rentę), to kilkanaście trudnych lat życia w goryczy i depresji wreszcie zebrały żniwo.
Zmarł 18 kwietnia 2017 r. w wieku 64 lat.

Dziś mija siódma rocznica jego śmierci. Spoczął na cmentarzu ewangelicko-augsburskim w Łodzi. Pieniądze na jego nagrobek zebrano z publicznych zbiórek. Pomnik przedstawia oficera KGB, zapatrzonego w las, z inskrypcją po polsku i rosyjsku: ”Wybaczcie mi wszyscy kogo zraniłem niesłusznie i nawet, ci kogo słusznie”.

”Oleg Zakirow bardzo ciężko odpokutował swoją wiarę w Polaków i pomoc polską”, napisała o nim Krystyna Kurczab-Redlich.

Tak zakończyła się tragiczna historia Olega Zakirowa. Uzbeka po ojcu, Rosjanina po matce, prawnika z wykształcenia, oficera KGB z zawodu. I Polaka z wyboru.

https://general-ivanoff.livejournal.com/849223.html
https://sniper.neon24.net

Jak III RP zdradziła Olega Zakirowa

Jak III RP zdradziła Olega Zakirova

4 listopada 2022 zakazanehistorie.pl/jak-iii-rp-zdradzila-olega-zakirova

Jak III RP zdradziła Olega Zakirova, swojego człowieka w KGB

W dzisiejszym moim filmie pt. Jak III RP zdradziła Olega Zakirova, swojego człowieka w KGB opowiem Państwu historię Olega Zakirova, majora z KGB, który w swoim śledztwie w sprawie Zbrodni Katyńskiej dokonał wielu kluczowych ustaleń, za co później został zwolniony ze służby. Obawiając się zemsty swoich kolegów z KGB, uciekł do Polski. Ta jednak nie wyciągnęła do niego pomocnej dłoni. Ten film zatytułowałem „Jak III RP zdradziła Olega Zakirova, swojego człowieka w KGB”. Gorąco zapraszam do oglądania.

Patronat honorowy

Patronat honorowy - Ministra Edukacji i Nauki

Patronat honorowy nad kanałem “Zakazane historie” sprawuje Minister Edukacji i Nauki, który odpowiada za prowadzenie polityki państwa w obszarze oświaty i wychowania oraz nauki i szkolnictwa wyższego.

Siedem lat temu zmarł Oleg Zakirow, major KGB badający sowiecką zbrodnię w Katyniu. Zaszczuty w Polsce.

Siedem lat temu zmarł Oleg Zakirow, major KGB badający sowiecką zbrodnię

Hubert Bekrycht, Paweł Tomczyk PUBLIKACJA: 18.04.2024

Oleg Zakirov podczas promocji swojej książki "Obcy element", 2010 r. PAP/A. CiereszkoOleg Zakirov podczas promocji swojej książki “Obcy element”, 2010 r. PAP/A. Ciereszko

Oleg Zakirow, major KGB badający zbrodnię katyńską, zmarł 18 kwietnia 2017 r. w Łodzi. „Zabiła go prawda o Katyniu, bo w świecie schizofrenii prawda nie działa jak odtrutka, tylko jak trucizna” – ocenił Józef Śreniowski, społecznik i analityk, współzałożyciel KSS „KOR”.

W całej Polsce trwały akurat obchody i uroczystości upamiętniające sowieckie ludobójstwo polskich obywateli.

„Zabiła Go prawda o Katyniu, bo w świecie schizofrenii prawda nie działa jak odtrutka, tylko jak trucizna.”

Jego zdaniem, Zakirow „nie rozumiał pewnie w punkcie wyjścia, że godzi w aliancki paradygmat najnowszej historii i podważa swymi odkryciami ład ustanowiony na dziesięciolecia w Jałcie. Politykę, której historia winna pozostawać posłuszna. Tak bardzo, że >>nie trzeba głośno mówić<<…”.

„Motyw katyński jest bowiem samym centrum >>dwójmyślenia<<, wszyscy bowiem, sprawcy i ofiary, wiedzą, co się zdarzyło, mimo że nie ma świadków, i powtarzają to szeptem, głośno mówiąc coś przeciwnego, popartego załganymi argumentami. Jeśli się wyłamują z tego porządku fałszywych świadectw, ryzykują zwykle poddanie się presji poprawności: dobrze, pomnik katyński, ale skromny i na peryferiach Londynu, żeby nie drażnić ambasady. Mroczny klimat jak z >>Tajnego agenta<< Józefa Conrada. Prawda uchodząca za zuchwalstwo” – wyjaśnił Śreniowski.

Oleg Zakirow urodził się 29 października 1952 r. w Andiżanie w Uzbeckiej Socjalistycznej Republice Sowieckiej. Ukończył prawo na Uniwersytecie w Taszkiencie. W latach 1975–1991 służył w KGB, początkowo w Urgenczu, Frunze (obecnie Biszkek) i Ałma-Acie, a od 1983 r. w Smoleńsku. W latach 1984–86 uczestniczył w wojnie w Afganistanie, po czym powrócił do służby w KGB w Smoleńsku.

Ojciec Olega, Zakir Chałhodżajew, urodził się 15 maja 1926 r. W ankietach zawsze podawał, że jest wychowankiem domu dziecka i nie wie, kim byli jego rodzice. „Tajemnicę rodzinną, raniącą mu serce przez całe świadome życie, zdradził mi dopiero przed śmiercią w 1981: W 1931 r. jego ojciec został rozstrzelany przez organy bezpieczeństwa jako wróg ludu (na podstawie art. 58 kodeksu karnego RFSRR). Oskarżono go o +kierowanie organizacją kontrrewolucyjną+ w Dżałał-Abadzie i wzniecanie tam +masowych zamieszek zmierzających do obalenia władzy sowieckiej+. W tej sprawie skazano w sumie dziesięć osób – na rozstrzelanie i łagry.

Podczas egzekucji dziadek wczepił się rękami w siatkę ogrodzenia i trząsł nią, krzycząc: +Za co?! Za co?! Mam troje dzieci!+” – napisał Zakirow w swej autobiografii pt. „Obcy element”. „A więc ja, kapitan KGB, wywodzę się ze starego uzbeckiego rodu! I jestem wnukiem wroga ludu!” – dodał.

„Na gruncie rosyjskim działanie każdego, kto usiłował doprowadzić do prawdy na temat zbrodni katyńskiej, było działaniem przeciwko wszystkim.”

W 1989 r., w okresie gorbaczowskiej pierestrojki, Zakirow znalazł się w specjalnej grupie funkcjonariuszy smoleńskiego KGB zajmującej się rehabilitacją ofiar stalinizmu. Wyszedł poza zaplanowany przez władze sowieckie zakres badań nad mordami stalinowskimi, dotarł do bezpośrednich świadków i wykonawców zbrodni katyńskiej dokonanej na Polakach przez NKWD w 1940 r., spisał i przechowywał ich zeznania. Zapoznał się z dokumentacją zbrodni na Polakach w sowieckich obozach jenieckich. Dotarł również do dokumentacji mordów dokonywanych na Polakach w okresie wielkiego terroru w latach 30. XX wieku.

„W latach 1989-90 KGB była w stanie jakby niepewności. I ja ten krótki okres wykorzystałem” – wyjaśnił.

Zakirow rozpoczął współpracę z rozgłośnią radiową w Smoleńsku i z Giennadijem Żaworonkowem, dziennikarzem tygodnika >>Moskowskije Nowosti<< publikującym materiały na temat zbrodni katyńskiej. Nawiązał także kontakt z Marcelem Łozińskim, reżyserem filmu „Las Katyński”, z dziennikarką Krystyną Kurczab-Redlich oraz Aleksiejem Pamiatnychem, działaczem rosyjskiego Stowarzyszenia „Memoriał” poszukującego informacji o zagładzie polskich oficerów.

„Zakirow za plecami przełożonych wysłał krótkie sprawozdanie do >>Moskowskich Nowosti<<. Przyjechali dwaj reporterzy” – napisał niemiecki dziennikarz Thomas Urban w książce „Katyń. Zbrodnia i walka propagandowa wielkich mocarstw” (2019). „Z Moskwy przyjechała również ekipa telewizyjna. Jednakże reportażu nie pozwolono wyemitować. Później autor dowiedział się, że Gorbaczow osobiście interweniował, żeby tych materiałów nie wydrukować. Nie powstał też dokument telewizyjny, bo smoleńskie KGB zarekwirowało kasetę wideo, a w drodze z jednego planu filmowego na drugi samochód reporterów został zepchnięty przez ciężarówkę i wylądował w rowie” – opisywał Urban.

Gdy 26 listopada 1989 r. polska delegacja rządowa przybyła do Katynia, miejsce ludobójstwa wciąż „upamiętniał” sowiecki memoriał, na którym wypisano datę „1941” jako moment dokonania „faszystowskiej zbrodni”. Premier Tadeusz Mazowiecki złożył więc kwiaty pod drewnianym krzyżem postawionym w 1988 r. z inicjatywy prymasa Józefa Glempa goszczącego w ZSRR na obchodach tysiąclecia chrztu Rusi.

„Z okazji wizyty Mazowieckiego lokalne radio smoleńskie wyemitowało audycję opartą na rezultatach poszukiwań Zakirowa, w której wypowiedział się również jeden z byłych enkawudzistów. Jego przełożeni w smoleńskim KGB byli wściekli. Z Moskwy zjechało dwóch pułkowników KGB, żeby ostrzec Zakirowa przed samowolą” – przypomniał Thomas Urban.

„Na gruncie rosyjskim działanie każdego, kto usiłował doprowadzić do prawdy na temat zbrodni katyńskiej, było działaniem przeciwko wszystkim” – powiedziała Krystyna Kurczab-Redlich, wieloletnia korespondentka w Rosji, w filmie dokumentalnym Jarosława Mańki „Prywatne śledztwo majora Zakirowa”.

„Dla mnie było ważne, aby wyjaśnić, jaka jest prawda” – wyjaśnił Zakirow w filmie Mańki.

W 1991 r. został usunięty ze służby w KGB pod pretekstem „schizofrenii o spowolnionym działaniu”.

„Złoty medal Opiekuna Miejsc Pamięci Narodowej wręczył mu ambasador Stanisław Ciosek. Ale dla wyrzutka z KGB nie było w Rosji pracy, żonie obniżono rentę, córka nie mogła dostać się na studia” – napisała Kurczab-Redlich. Konsul generalny RP w Moskwie Michał Żórawski i Ciosek umożliwili wyjazd do Polski żonie i córce Zakirowa.

On sam zdecydował się na wyjazd z Rosji w 1998 r. Rok później rozpoczęto budowę polskiego cmentarza wojennego w Katyniu.

„Polska przyjęła go jak wroga: wysoki urzędnik Kancelarii Prezydenta, który kiedyś na blankiecie z orłem dziękował mu za odwagę, teraz nie wpuszcza go za próg gabinetu.”

„Polska przyjęła go jak wroga: wysoki urzędnik Kancelarii Prezydenta, który kiedyś na blankiecie z orłem dziękował mu za odwagę, teraz nie wpuszcza go za próg gabinetu, milczą wykorzystujący kiedyś jego pracę reżyserzy, podejrzliwie go traktują Rodziny Katyńskie. Zakirowowie wpadają w bezlitosny tryb procedur uchodźczych, co rusz słysząc o Ruskich, >>co tu ponajechali<<, albo o Ruskich, >>co nas tu wystrzelają<<. Żona Olega pracuje jako sprzątaczka, córka (studiując psychologię kliniczną) dźwiga skrzynki w Makro, sprząta biura. Zakirow zarabia pokątnie jako murarz, dekarz. Gdy zabrakło pieniędzy nawet na żyletki, obrośnięty i chory na depresję siadł na Piotrkowskiej w Łodzi i żebrał” – opisywała Krystyna Kurczab-Redlich.

To dzięki m.in. jej interwencjom w 2002 r. otrzymał polskie obywatelstwo i rentę – 1,5 tys. zł. Później doszły odznaczenia: Krzyż Kawalerski i Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski.

„Chciał jednak pracować dla Polski, ale nie znalazła się instytucja (włącznie z IPN), która wykorzystałaby jego wiedzę i umiejętności” – napisał we wspomnieniu pt. „Sprawiedliwy wśród zakłamanych” Tadeusz A. Kisielewski.

„On był przecież jedynym w swoim rodzaju specjalistą – idealnym do pracy np. w jakimś archiwum. Kto w Polsce umie czytać tak naprawdę – ze zrozumieniem – sowieckie i rosyjskie dokumenty, akta NKWD? Nie ma takich, podobnie jak nie ma już fachowców od akt gestapo, bo po prostu wymarli” – powiedział PAP Józef Śreniowski, który podejrzewa, że o losie Zakirowa zdecydowała też jakaś urzędnicza małość, ludzka zawiść.

Autobiografię wydał w 2010 r., ale – jak napisał Kisielewski – „już wtedy był zrezygnowany i zgorzkniały”. Odrzucał zaproszenia na spotkania, zamknął się w sobie, oddawał się mistycznym rozważaniom i nie widział dla siebie przyszłości.

„Jako pracownik łódzkiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej wiedziałam oczywiście, kto to jest Oleg Zakirow i jakie zasługi ma dla Polski, ile kosztowała go pomoc w ujawnianiu okoliczności zbrodni stalinowskich, m.in. masakry w Katyniu” – powiedziała PAP Marzena Kumosińska z łódzkiej Pracowni Dokumentacji Multimedialnej Stowarzyszenie Ślad. „Nigdy jednak nie zdawałam sobie sprawy, że Oleg Zakirow, bohater, który przecież wtedy przebywał już długo w Łodzi, mieszkał kilka ulic ode mnie” – wspominała.

CZYTAJ TAKŻE W Łodzi pochowano Olega Zakirowa, b. mjr. KGB badającego zbrodnię katyńską

„Oleg Zakirow ciężko odpokutował swoją wiarę w Polaków i pomoc polską. Popadł w kliniczną depresję” – przypomniała Krystyna Kurczab-Redlich. „Na kopercie z pieczęcią, w której przyszła jakaś kolejna odmowa, Oleg nabazgrał: +Zamęczył mnie wiek dwudziesty/ I jego skrwawione rzeki./ I nie mówcie o prawach człowieka/ Ja już dawno nie jestem człowiekiem+. Umarł nagle. Między obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej a krzyżem prawosławnym. Uzbek po ojcu, Rosjanin po matce, z obywatelstwa Polak” – napisała w „Rzeczpospolitej”.

„Oleg Zakirow nie był jedyną osobą, która po sprowadzeniu do Polski została pozostawiona sama sobie. W latach 90. XX w. często zdarzało się, że repatriantom lub azylantom politycznym dawano polski paszport, i tyle. Musieli sami sobie radzić. Niektórzy wrócili do Rosji lub Kazachstanu – do życia, które znali” – powiedziała PAP Anna Kulik, która przygotowuje książkę o Zakirowie.

„On jest największym wyrzutem sumienia Polski i najbardziej spektakularnym przykładem jej zeszmacenia” – skomentował opublikowane na Facebooku zdjęcie grobu Zakirowa historyk i publicysta Piotr Skwieciński.

„Tragiczna postać. Z całą pewnością powinniśmy mu bardziej pomóc, niż to zostało zrobione” – powiedział PAP historyk prof. Wojciech Materski. W jego ocenie działania Zakirowa nie wniosły wiele do naszej wiedzy o zbrodni katyńskiej – niewątpliwą jego zasługą jest jednak bardzo poważne podejście do oficjalnego śledztwa, odnalezienie i przesłuchanie ostatnich żywych świadków sowieckiego mordu.

Nagrobek na łódzkim cmentarzu ewangelicko-augsburskim, z krzyżem prawosławnym i wizerunkiem odwróconej tyłem sylwetki oficera KGB patrzącego na las katyński, opatrzony jest inskrypcją w języku polskim i rosyjskim: „Wybaczcie mi wszyscy, kogo zraniłem niesłusznie, i nawet ci, kogo słusznie”. Żona i córka Zakirowa mieszkają w Kanadzie.

„Korespondencja z panią Galiną Zakirow bardzo mnie wzrusza, bo wynika z niej, że ona uważa Polskę za swoją ojczyznę” – ocenił Józef Śreniowski.

„On się do końca bał [on był ostrożny md] , wbrew tytułowi jednego z artykułów, który brzmiał +Major Zakirow już się nie boi+. Na spotkania przychodził z własną butelką wody. Nie korzystał z cateringu. Był udręczony i rozczarowany kłopotami finansowymi i walką o codzienny byt. Bardzo przeżył śmierć kotki, którą przywiózł do Polski zza wschodniej granicy” – wspominała Anna Kulik.

Dziennikarz TVP3 Łódź Waldemar Wiśniewski kilka miesięcy przekonywał Zakirowa do udzielenia mu obszernego wywiadu. „Był wtedy sfrustrowany, zawiedziony tym, jak go na początku potraktowano w Polsce” – wspominał. „Na trwające dość długo nagranie przyniósł swoje jedzenie i picie” – mówił. „Była to bardzo wyrazista osobowość”- ocenił.

Wspominał też, w jakiej tajemnicy – na żądanie Zakirowa – wiózł go prywatnym samochodem z Łodzi do Warszawy na uroczystość wręczenia mu nagrody za książkę „Obcy element”. „Było to zrozumiałe ze względu na doświadczenia Zakirowa. Nigdy nie zapomnę tej ukrywanej do dnia wyjazdu podróży i przygotowań do niej. Zakirow po prostu bał się o bezpieczeństwo rodziny” – podkreślił Wiśniewski.

Podczas pracy nad wywiadem telewizyjnym prowadzonym przez Wiśniewskiego Zakirow zgodził się na obecność jeszcze tylko jednego dziennikarza – Huberta Bekrychta (wtedy z Polskiego Radia Łódź, obecnie PAP). Dokładnie go obszukał, prosił o pokazanie sprzętu do nagrywania, rozmontowanie go, sprawdził mikrofon i torbę. Po kilkuminutowym nagraniu dla rozgłośni określił, co ma być na antenie wówczas, a co może być wyemitowane po latach, i to też za jego zgodą.

„Pod koniec życia już nie prosił o pracę ani o pomoc. Żył skromnie. Nawet podczas odbioru nagrody za książkę +Obcy element+ zdołał wykrztusić podziękowania dla państwa Redlichów i czytelników. Szybko zszedł ze sceny” – przypomniała Anna Kulik.

„Fakt, że oficer KGB okazał się uczciwym, mającym sumienie człowiekiem – co samo w sobie brzmi trochę jak oksymoron – ma wielkie znaczenie” – powiedział prof. Materski. „Zamanifestował człowieczeństwo i odwagę cywilną, za co zapłacił wysoką cenę. Nie wolno nam o nim zapomnieć” – podkreślił. (PAP)

autorzy: Hubert Bekrycht, Paweł Tomczyk

hub/ pat/ miś/

Ferdynand Goetel – wyklęty za prawdę o Katyniu

Ferdynand Goetel – wyklęty za prawdę o Katyniu

(1939-1945) II wojna światowa

Waldemar Kowalski 17.02.2020 przystanekhistoria/,Ferdynand-Goetel-wyklety-za-prawde-o-Katyniu

Uznawany był przez Sowietów i komunistów znad Wisły za pomocnika III Rzeszy. Powód, dla którego przyczepiono mu łatkę kolaboranta, to udział w delegacji, która wiosną 1943, na wniosek Niemców, badała doły śmierci polskich oficerów w Lesie Katyńskim. Prawda o zbrodni miała nigdy nie wyjść na jaw.

Przez dziesięciolecia twórczość Goetla – polskiego pisarza, publicysty i działacza politycznego  – pozostawała nieznana wielu Polakom, bo nawet w szkołach słowo „Katyń” było zakazane. W bibliotekach próżno było szukać książek pisarza, który stał nad grobami pomordowanych i widział mechanizm sowieckiej zbrodni. W przekonaniu sprawców zobaczył o wiele za dużo.

Widział doły śmierci

Mijał trzeci rok od masowej egzekucji oficerów Wojska Polskiego w Lesie Katyńskim, gdy świat – za pośrednictwem Agencji Transocean – usłyszał pierwszy oficjalny komunikat o tej zbrodni. 11 kwietnia 1943 roku, powołując się na niemieckie ustalenia, poinformowała ona o „masowym grobie ze zwłokami 3000 oficerów polskich” pod Smoleńskiem. Po dwóch dniach o makabrycznym odkryciu mówiono już na konferencji prasowej, zorganizowanej w berlińskiej siedzibie MSZ. Niemcy, ujawniając okoliczności zbrodni, nie byli przejęci losem tysięcy pomordowanych. Realizowali własny plan, licząc szczególnie na skłócenie aliantów.

W okupowanej Warszawie zapoznawano się z pierwszym sprawozdaniem w tej sprawie, nie pochodzącym ze źródeł niemieckich. Z miejsca zbrodni raportował Ferdynand Goetel, wysłany tam z ramienia Polskiego Czerwonego Krzyża na zaproszenie Niemców, za wiedzą i akceptacją władz RP na emigracji.

Prawdę o sowieckiej zbrodni rozpowszechniały odtąd zagraniczne agencje i stacje radiowe. Gdy w Berlinie informowano media o śmierci tysięcy polskich oficerów, w okupowanej Warszawie zapoznawano się z pierwszym sprawozdaniem w tej sprawie, nie pochodzącym ze źródeł niemieckich. Z miejsca zbrodni raportował Ferdynand Goetel, wysłany tam z ramienia Polskiego Czerwonego Krzyża na zaproszenie Niemców, za wiedzą i akceptacją władz RP na emigracji.

Polski pisarz, przed wojną wieloletni prezes PEN Clubu oraz Związku Zawodowego Literatów Polskich, w czasie obrony Warszawy we wrześniu 1939 roku współpracownik bohaterskiego prezydenta stolicy Stefana Starzyńskiego, miał rzetelnie odnieść się do niemieckich sensacyjnych d. 10 kwietnia polska delegacja, a w jej składzie – poza Goetlem – m.in. publicyści Jan Emil Skiwski i Józef Mackiewicz, a także dyrektor Zarządu Głównego Rady Głównej Opiekuńczej dr Edmund Seyfried, odleciała do Smoleńska.

Nie zadbali, by ślady zbrodni starannie ukryć

Polscy delegaci ujrzeli na miejscu kaźni tysięcy rodaków wstrząsające widoki:

„Jakiż ogrom zagadnień zamyka tajemniczy katyński las! Radio sowieckie, powiadomione już o wyjeździe naszej delegacji, ujmuje tę sprawę w swoisty sposób, (…) że Niemcy natrafili w pobliżu Smoleńska na stare, archeologiczne wykopaliska, które tłumaczą oszukańczo jako groby pomordowanych Polaków. Cyniczne szyderstwo miało się częściowo sprawdzić. Katyń i wszyscy w nim pochowani mieli być wyłączeni z biegu historycznych dochodzeń, a sprawa ich miała zawisnąć nad nowoczesnym światem jak mit” – zapisał w relacji z Lasu Katyńskiego Goetel.

Zapamiętał mogiłę, do której funkcjonariusze NKWD wrzucali ofiary bez szacunku dla ludzkich zwłok.

„Przeszywa ją wąwóz wykopany wzdłuż pokładu trupów, leżących zwartą i zlepioną masą jeden na drugim. Tu wychyla się ze ściany ręka bezwładna, ówdzie zwisają nogi. W miejscu, gdzie odkryta jest wierzchnia warstwa zwłok, jest postać związana sznurem. Ta zdaje się żyć jeszcze dramatem przedśmiertnej walki. Na dnie opadającej ku dołowi mogiły czernieje woda zmieszana z krwią” – relacjonował.


Pierwsza ekshumacja zamordowanych przez NKWD oficerów Wojska Polskiego w Katyniu zlecona przez Niemców – kwiecień 1943 r. Fot. AIPN


Na stole leżą zwłoki ofiary mordu katyńskiego. Komisja ekshumacyjna przegląda dokumenty znalezione przy ciele ofiary – kwiecień 1943 r.
Fot. AIPN

Widok tysięcy rozkładających się ciał musiał być wstrząsający. Jak zwrócił uwagę Goetel, Sowieci nie przywiązywali nawet wagi do dokładnego ukrycia śladów zbrodni.

„Staję na uboczu i usiłuję ogarnąć myślą wszystko, co tu zastałem. Mogiły znajdujące się w tym lesie nie były trudne do odnalezienia. Najprostszym wskaźnikiem są przecież posadzone na nich sosenki. (…) Trupy, choć ułożone w największym porządku w grubej warstwie, przysypane są niewielką tylko warstwą ziemi (…) Przypominam sobie dokumenty, oznaki, mundury pozostawione przez zabitych i pojmuję, że oprawcom i grabarzom tutejszym przyświecać miała pewność, iż miejsce to długo, długo jeszcze będzie niedostępne dla nikogo, prócz zaufanych, swoich ludzi” – pisał.

Polski pisarz, przed wojną wieloletni prezes PEN Clubu oraz Związku Zawodowego Literatów Polskich, w czasie obrony Warszawy we wrześniu 1939 roku współpracownik bohaterskiego prezydenta stolicy Stefana Starzyńskiego, miał rzetelnie odnieść się do niemieckich sensacyjnych doniesień.

Dzieło „faszystowskich zbirów”

O sensacyjnych doniesieniach członków polskiej delegacji do Katynia na bieżąco informowano na pierwszych stronach tzw. gadzinówek – propagandowych gazet wydawanych w języku polskim za przyzwoleniem Niemców. Między innymi ten fakt posłużył później komunistom do oskarżeń pod adresem Goetla, jakoby współpracował z Niemcami. Ostro atakowała go m.in. Wanda Wasilewska, rzeczniczka wcielenia Polski do Związku Sowieckiego. Związek Patriotów Polskich, którym kierowała, wydał nawet publikację „Prawda o Katyniu”. Z prawdą, rzecz jasna, nie miała nic wspólnego.

Natychmiast po ujawnieniu przez Niemców mogił katyńskich Sowieci rozpoczęli szeroką akcję propagandową, która miała przedstawić opinii publicznej rzekome fakty. 15 kwietnia 1943 roku Sowieckie Biuro Informacyjne obwieściło, że winnymi śmierci polskich jeńców, zatrudnionych jakoby przez Sowietów przy robotach budowlanych, są „faszystowskie zbiry”, które „nie cofają się w tej swojej potwornej bredni przed najbardziej łajdackim i podłym kłamstwem, za pomocą którego usiłują ukryć niesłychane zbrodnie, popełnione, jak to teraz widać jasno, przez nich samych”. Dziesięć dni po tym komunikacie Stalin zerwał stosunki dyplomatyczne z polskim rządem w Londynie.

Komisja Burdenki

W styczniu 1944 roku Sowieci powołali specjalną komisję – pod przewodnictwem Nikołaja Burdenki – która miała znaleźć „dowody” niemieckiej winy. Gdy już obwieszczono światu rzekomą prawdę, wyprawiono dodatkowo ofiarom uroczysty pogrzeb…

Pod niektórymi względami Rosjanie zdystansowali Niemców, urządziwszy przed mogiłami defiladę czerwonych wojsk i wystawiwszy honorowy posterunek. Pod innymi nie dociągnęli, zaniechawszy dopuszczenia do grobów przedstawicieli już nie Polski, ale chociażby nie zainteresowanych narodów. Jest coś niewymownie potwornego w sarabandzie, wyprawianej przez Niemcy i Rosję nad grobami wymordowanych najhaniebniej Polaków. Z naszej strony możemy powiedzieć tylko jedno: chcemy wiedzieć prawdę Katyniu. Mamy głębokie przekonanie, że prawda ta jest wiadoma rządowi rosyjskiemu (…). Spór polsko-sowiecki nie jest sporem o granice. Nie jest sporem o taki czy inny skład rządu. Jest czymś więcej. O pojmowanie człowieka i świata. Polaków poległych w Katyniu będziemy uważać i uważamy za najlepszych synów Polski. Kiedy jednak słyszymy, że Rosja na równi z Niemcami nazywa ich «bohaterami», stygnie nam krew w żyłach i pytamy: kto ich w takim razie zamordował, bo przecież nie popełnili samobójstwa” – napisano w artykule o Katyniu, zamieszczonym w konspiracyjnym piśmie kulturalnym „Nurt”, wydawanym przez Goetla do spółki reżyserem teatralnym Wilamem Horzycą.

Kłamstwo katyńskie powtarzano przez dekady. Stało się jednym z mitów założycielskich komunizmu nad Wisłą. Gdy w listopadzie 1960 roku w Londynie umierał Ferdynand Goetel, w PRL o Katyniu nie mówiono jeszcze głośno. Dopiero przemiany roku 1989 pozwoliły Polakom na nowo odkryć dorobek skazanego na przymusową emigrację, ściganego listem gończym pisarza. „Wyklętego” za to, że miał odwagę pisać prawdę.

Generuj PDF

Z nieba do Nieba

2022-04-01   Sławomir M. Kozak www.oficyna-aurora.plhttps://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/z-nieba-do-nieba,p1015681863

W dniu 32 urodzin polskiej szybowniczki, porucznik pilota Wojska Polskiego Janiny Lewandowskiej, bolszewicki bandyta strzelił jej beznamiętnie w potylicę. Dłonie ściągnięte na plecach pętlą drutu bronić się nie mogły. Możliwe również, że jej usta, podobnie jak innym współwięźniom, też zapchano trocinami… 

Oprawcy bali się nie tylko czynnej obrony mordowanych, bali się także ich krzyku i słów pogardy. A może najbardziej głośno odmawianej modlitwy? Przed spojrzeniem zabijanych uciekali stając za ich plecami i strzelając im po prostu w tył głowy. Dwaj kompani pomagali trzymając ofiarę między sobą.  Ciało kobiety osunęło się do dołu wykopanego w katyńskim lesie i legło pośród setek innych, by w naiwnej wierze rozkazodawców mordu pozostać na zawsze pod zwałami piachu. Jednak już po trzech latach zwłoki pomordowanych, w tym również te jedyne kobiece, wydarto tej nieludzkiej ziemi, by wszem i wobec dawać mogły świadectwo sowieckich zbrodni.

Wydobyli je Niemcy w roku 1943. Na miejscu, pośród przedstawicieli innych narodowości, których Niemcy przywieźli na miejsce zbrodni w charakterze świadków, był obecny Józef Mackiewicz. Na udział w tym przedsięwzięciu otrzymał zgodę polskich władz podziemnych. Po powrocie, 3 czerwca 1943 roku, w Gońcu Codziennym, piśmie zależnym od okupanta,  ukazał się z nim wywiad zatytułowany “Widziałem na własne oczy”, w którym przedstawił wrażenia z miejsca mordu polskich oficerów. Za ten wywiad Polska Partia Robotnicza wydała na Józefa Mackiewicza wyrok śmierci. Na szczęście nigdy nie został on wykonany. Wiele niestety zrobiono, by zamilczeć w Polsce jego dzieła, których młodsze pokolenie praktycznie nie zna. A nie zna właśnie z powodu ciągłego ukrywania prawdy o Katyniu. 

To książka Mackiewicza, „The Katyń Wood Murders”, wydana w roku 1951, była pierwszą pozycją o Katyniu w języku angielskim. Sam autor został zresztą powołany przez komisję Kongresu USA do zbadania zbrodni katyńskiej, jako świadek i ekspert.

To z relacji Mackiewicza wiemy, że jeszcze w roku 1941, na pytania generałów Sikorskiego i Andersa o losy polskich oficerów, Stalin odpowiadał: „Ja już wydałem wszystkie rozkazy, by ich zwolnić. (…) Nie wiem, gdzie są. Na co mnie ich trzymać? Może byli w obozach na terenach, które zajęli Niemcy, i rozbiegli się”.

Cytat ten pochodzi z książki Józefa Mackiewicza „Katyń – zbrodnia bez sądu i kary”, która w roku 1997 ukazała się nakładem wydawnictwa „ANTYK”. Zgody na jej wydanie udzieliła córka pisarza, Halina Mackiewicz. Wydanie to sfinansowała Polska Fundacja Katyńska, a wpływy ze sprzedaży książki przeznaczone zostały na budowę polskich cmentarzy wojskowych w Katyniu, Miednoje i Charkowie.

Ciało Janiny Lewandowskiej leżało w katyńskim dole pośród zwłok polskich kapelanów. Jednak szczątki kobiety, która zagrażała ojczyźnie proletariatu tak bardzo, iż musiano ją zgładzić, stanowiły również problem i dla tego zbrodniarza, który je odkopał. Oprych niemiecki, zadowolony z możliwości wykazania światu, iż sowiecki zbir jest odeń gorszy, nie bardzo wiedział, jak wyjaśnić obecność w mogile ciała kobiecego. Nie pasowało ono w tym miejscu do wersji o pomordowanych polskich oficerach. W ten sposób morderca z zachodu stał się współwinnym zbrodni mordercy ze wschodu, pomagając w zatajeniu wiedzy o tej śmierci. Nie po raz pierwszy zresztą, ani ostatni w historii naszego nieszczęśliwego kraju, obaj współpracowali w jego wyniszczaniu. Badania czaszki kobiecej, z powodu braku możliwości wykorzystania materiału genetycznego, prowadzone z konieczności metodą superprojekcji i techniki komputerowej wykazały, że jest to czaszka Janiny Lewandowskiej. Dzięki tym wszystkim pracom naukowym, patriotyzmowi i zaangażowaniu wielu osób, 4 listopada 2005 roku, szczątki Janiny Lewandowskiej spocząć mogły nareszcie w grobie rodzinnym w Lusowie. Pięknie i szczegółowo opisuje całą tę historię Józef Grajek w biografii zatytułowanej „Porucznik pilot Janina Lewandowska”. Opowieść o losach Janiny Lewandowskiej, zatytułowaną „Z nieba do Nieba”, dokonał kamerą reżyser Zbigniew Kowalewski, a kiedy ją ujrzałem, zapadła tak głęboko w moje serce, że uznałem jej rozpowszechnianie za  swój obowiązek i czynię to od roku 2013. Losy polskiej pilotki znałem wówczas dość pobieżnie. Wiedziałem, że pośród polskich oficerów zamordowanych w Katyniu była kobieta. Wiedziałem też, że krótko przed II Wojną Światową wykonała skok spadochronowy z pięciu tysięcy metrów, co w tamtych czasach było wyczynem na skalę światową. Ukończyła cztery kursy szybowcowe, szkolenie na samolotach, co pozwoliło przyjąć ją do Wyższej Szkoły Pilotażu na Ławicy, następnie kurs radiotelegrafii wojskowej we Lwowie i obserwatorów lotniczych w dęblińskiej Szkole Orląt. Wiedziałem wreszcie, jako Wielkopolanin z urodzenia, że była córką szanowanego przeze mnie generała Józefa Dowbor-Muśnickiego, słynnego Naczelnego Dowódcy Powstania Wielkopolskiego, jednego z nielicznych zwycięskich powstań w dziejach Polski. 

Jego córki, choć różnica wieku między nimi wynosiła jedenaście lat, odeszły na wieczną wartę w odstępie zaledwie dwóch miesięcy. Jedna zabita strzałem bandyty sowieckiego nad katyńskim dołem, druga – Agnieszka, rozstrzelana przez bandytę niemieckiego na palmirskiej polanie śmierci. Tak Historia doświadczała najlepszych synów swoich, doszczętnie wybijając im potomstwo. 

Niniejszym, zachęcam gorąco do sięgnięcia po książkę „Z nieba do Nieba”, do której załączony jest wspomniany film Zbyszka Kowalewskiego. Jej nakład się kończy, ostatnie egzemplarze można kupić w Polskiej Księgarni Narodowej. Tym z Państwa, którzy nie zdążą kupić jej w wersji tradycyjnej, polecam ją w formie e-book, co ciekawe również z filmem. Taką ofertę, jako jedyna na rynku ma Oficyna Aurora.

Felieton pochodzi z 13 numeru tygodnika Warszawska Gazeta