2022-03-11 https://www.oficyna-aurora.pl/aktualnosci/marcowe-hagady,p972543281
Marzec, to miesiąc, w którym my Polacy, myślami wracamy do naszych Żołnierzy Niezłomnych.
Ale są wśród nas tacy, którzy rozpamiętują, a i nam starają się narzucić odrębną narrację, mającą kojarzyć się z konkretnym, historycznym przedwiośniem. I, chyba tylko obecna sytuacja międzynarodowa ogranicza w tym roku to nieodmienne od lat preparowanie kolejnych już pokoleń tą, chamską chciałoby się rzec, propagandą. Nie bez powodu używam tu tego nieeleganckiego słowa, bo przecież to z tego właśnie środowiska ponad pół wieku temu wyszły owe określenia dzielące społeczeństwo, a raczej ludzi mających je nadzorować i prowadzić ku świetlanej przyszłości, na dwie grupy, w łagodniejszej formie opisywane mianem „puławian” i „natolińczyków”. Piszę te słowa pozostając pod wpływem książki Bohdana Urbankowskiego „Przedwiośnie ’68. Fakty i mity owiane marcową mgłą”.
Marzec’68, jak pisze Urbankowski, był kontynuacją niespełnionego dla wielu, roku 1956. Jestem przekonany, że autor, wbrew mitom i wszelkim, po dziś dzień powtarzanym hagadom, ma rację. Ma także rację wykazując, o czym nikt wciąż nie mówi, że w efekcie „czystek”, jakie w tamtym czasie przeszły, między innymi przez Ludowe Wojsko Polskie, połamano więcej karier oficerów rdzennie polskich, aniżeli tych, którzy zbudowali sobie w późniejszych memuarach symbol wypędzenia, wizualizowanego w postaci Dworca Gdańskiego. Tego samego, na którym pomieszczono zresztą tablicę ze słowami Henryka Grynberga „Tym, którzy po Marcu 68 wyjechali z Polski z dokumentem podróży w jedną stronę – tu więcej zostawili po sobie niż mieli”. Wielu z nich zapomniało chyba o tych słowach, skoro nie tylko bez przeszkód powracają, ale też twierdzą dziś, iż mieli wówczas znacznie więcej. Bohdan Urbankowski, powołując się na raport gen. Wytyczaka, Szefa Departamentu Kadr MON, podaje, że po wypadkach marcowych 1968 r. zwolniono 1381 oficerów, spośród których tylko 181 miało pochodzenie żydowskie. Kolejny wykaz tych danych, sporządzony w roku 1990, na polecenie ministra Onyszkiewicza, weryfikował tę liczbę już tylko do 104 osób! Z grupy wyrzuconych wówczas z LWP wielkich, polskich patriotów, autor książki przywołuje między innymi postać Stanisława Skalskiego, wybitnego asa lotnictwa myśliwskiego okresu II Wojny Światowej, złotymi zgłoskami zapisanego we wspomnieniach Bitwy o Anglię, który wkrótce po powrocie do Polski został aresztowany i skazany na karę śmierci. Karę tę zamieniono po kilku latach na dożywocie, a w roku 1956 Skalskiego uwolniono i „zrehabilitowano”. Dał się namówić na założenie munduru nowej Polski. Chciał dla, traktującej go po macoszemu Ojczyzny, jednak coś zrobić. Chwalono się nim, pokazywano, że do powojennej Polski można wrócić, ujawnić się, zacząć życie od nowa. Po to był potrzebny ówczesnym włodarzom PRL. Wydał książkę, pomagał w charakterze konsultanta przy produkcji filmów, choć zdawał sobie sprawę z tego, że po prostu osadzono go na powrót, co prawda, tym razem tylko za biurkiem, ale w silnych okowach komunistycznej propagandy, bez wpływu na polskie lotnictwo, polską armię, polską rację stanu. W efekcie marcowych rozgrywek, przetrącono mu kręgosłup po raz kolejny, odsuwając w ogóle od wojska i zsyłając na stanowisko sekretarza generalnego Aeroklubu PRL. Tak rozpoczął się początek jego końca, który zresztą był tragiczny i do dziś nie w pełni wyjaśniony. A przecież w roku 1956, na fali oczekiwań po wyborze Władysława Gomułki na I Sekretarza KC PZPR i niepowtórzonym wobec żadnego późniejszego polityka festiwalu radości na Placu Defilad, pamiętając niedawny „Czerwiec”, ludzie zmieniali optykę, w wielu rodziła się nadzieja na lepsze. Ci, którzy dali się wciągnąć tej fali, chcieli włączyć się w ten szczególny eksperyment, który jesienią 1956 roku, tak dobrze się już zapowiadał. Świeżo uwolniony Stanisław Skalski też uwierzył i zechciał włączyć się w ten trud.
W książce „Spętany Anioł”, której autorem jest Zbigniew W. Kowalewski, a współautorem niżej podpisany, pisałem:
„Kiedy w roku 1957, Stanisław Skalski napisał książkę „Czarne skrzydła nad Polską”, nie było mnie jeszcze na świecie. Urodziłem się dopiero sześć lat później. Kolejnych sześć lat musiało minąć, bym nauczył się czytać. Ale po książkę Skalskiego sięgnąłem dopiero po następnych sześciu latach, kiedy na półce mojej biblioteczki poczęły się pojawiać obok pozycji Alfreda Szklarskiego i Karola Maya, pierwsze książki o lotnictwie oraz opowieści wojenne. Zaczęło się od książek Bohdana Arcta, następnie Janusza Meissnera, z czasem, siłą rzeczy w moje ręce trafiła również opowieść Stanisława Skalskiego. Od kiedy sięgnę pamięcią wstecz, zawsze kochałem książki. (…) były obłożone szarym, pakowym papierem, ale po otwarciu każda miała inny, cudowny koloryt i niezapomniany zapach. Ach, jakże ja kochałem to uczucie… Do dziś, nie wyobrażam sobie dnia bez książki, jednego rozdziału czy choćby kilku stron w chwilach największego nawet zmęczenia. Jaka szkoda, że w obecnych czasach odbiera się te piękne doznania dzieciom i młodzieży, nieświadomym krzywdy, jaka jest im czyniona. To z takich właśnie ksiąg czerpałem podziw dla polskiego oręża, odwagi naszych żołnierzy, lotniczego kunsztu, bohaterstwa w walce z nieprzyjacielem. To właśnie opowiadania tych ludzi, wspomnienia ich zmagań o wolność, o Polskę, budowały i w pewien sposób tworzyły mnie takim, jakim jestem dziś. I ze swych przekonań jestem dumny. A przecież wszystko zaczęło się oczywiście od sienkiewiczowskiej „Trylogii”. Jestem przekonany, że w walkach przywołanych tu autorów i ich innych wspaniałych kolegów, pomagał im, będący nieomal fizycznie z nimi, na wszystkich frontach wszelkich bitew, w okopach, czołgach i lotniczych kabinach, właśnie Henryk Sienkiewicz. Wierzę, że pociągając za spust, zwalniając zamki drzwi komór bombowych, ścigając wroga na niebie Polski, Francji, Niemiec czy Anglii, skacząc w ciemności nocy do okupowanego Kraju, czuli się Bohunami i Wołodyjowskimi. Jednemu z nich dane było nawet po latach odtworzyć w ekranizacji „Potopu” postać prostodusznego, sympatycznego Zagłoby, co olej miał zawsze wysoko, w głowie. To przecież dlatego tak wiele sienkiewiczowskich pseudonimów obierali sobie Żołnierze Narodowych Sił Zbrojnych, Armii Krajowej, warszawscy powstańcy. I to właśnie z tego powodu dziś młodym ludziom wyrywa się te wzorce, zastępując idiotyzmami w rodzaju Harry’ego Potter’a. A przecież dzisiaj, w tych szczególnie podłych czasach, taki człowiek, jak generał Skalski, powinien być najlepszym dla nich wzorcem do naśladowania, dużo im bliższym czasowo, takim współczesnym Skrzetuskim. Ale, aby tak się stać mogło, trzeba im owe wzorce przedstawić, zachęcić do poznania tych dokonań, trudnej walki o Prawdę, o Polskę. I to nie tylko w czasach wojny, ale i późniejszych, równie okrutnych i bolesnych. Ta właśnie idea przyświeca mi podczas pracy nad kolejnymi książkami cyklu ‘Polskie Skrzydła’. I takie jest główne przesłanie tej serii. Mam nadzieję, że dotrze ona do polskich dziewcząt i chłopców, młodych ludzi, którym dziś szczególnie potrzeba wzorów do naśladowania, bohaterów, z którymi honorem najwyższym jest się identyfikować, ideałów, dla których warto żyć i się rozwijać, ale i którym należy, w razie konieczności złożyć daninę najwyższą. By, w razie dziejowej potrzeby, nie liczyć na czarnoksięstwo, magię i złudne obietnice obcych, ale na swą wiedzę, męstwo i przekonanie o świętości odwiecznej dewizy naszych przodków, zawartej w trzech najważniejszych dla Polaka pojęciach: Bóg, Honor i Ojczyzna!” To moje, patetyczne w stylu wezwanie, podtrzymuję i dziś, choć szczególnie teraz nawołuję przede wszystkim do rozwagi oraz wyciągania wniosków z historii. Czyli, do czytania i pamiętaniu o słowach klasyka, który mówił, że nic nie wymaga takiego nakładu sił i środków, jak spontaniczna rewolucja. Lekturę książek w ogóle, a w szczególności przywoływanej tu pozycji Bohdana Urbankowskiego, jak i książki „Spętany Anioł” polecam gorąco! Dla ochłody!
Felieton pochodzi z 10 numeru tygodnika Warszawska Gazeta
Sławomir M. Kozak
www.oficyna-aurora.pl