Dionizos versus Zmartwychwstanie

Dionizos versus Zmartwychwstanie

https://pch24.pl/zak-teraz-48-dionizos-versus-zmartwychwstanie

(Kyle Head/Unsplash)

Za nami Międzynarodowy Dzień Teatru. A ja nie od dziś odradzam korzystanie z oferty polskojęzycznych scen „okupowanych” przez liberalno-satanistyczną międzynarodówkę. Wspieranie artystycznej marksistowskiej jaczejki, nawet tylko obecnością, jest działaniem, które na pewno nie służy polskiemu interesowi narodowemu i każdemu z nas z osobna. Moglibyśmy tutaj edukacyjnie przywołać wykładnię patriotyzmu z czasów okupacji niemieckiej w naszym kraju, że „tylko świnie siedzą w kinie”. Podobnie, już dawno za niezasadne uznałem opisywanie tej obrzydliwej kałuży, jej kolejnych projektów, premier czy nawet afer. Doktoryzowanie się ze zła nie przysparza dobra, po prostu. Niemniej, zdarza się nam kontakt z „ohydą spustoszenia”, co czasami woła choć o kilka zdań komentarza. I tak właśnie jest ze „świętem ludzi teatru”.

Jednym z „obowiązujących” punktów Dnia Teatru są tzw. orędzia. Międzynarodowy Instytut Teatralny (ITI), z siedzibą w Paryżu, każdego roku wybiera jakiegoś „wybitnego człowieka teatru”, który ma przygotować  swe przemyślenia jako przesłanie do artystów i w ogóle do świata. Od wielu lat na tej samej zasadzie przygotowywane są orędzia lokalne, także w Polsce, a ich autorów wybierają oddziały ITI. To, co „z obfitości serca” czy może „rozumu” wystukują na klawiaturach wybrane wybitności, jest na tyle komplementarnym wycinkiem pobranym wprost ze zrakowaciałego organizmu, że należy się temu przyjrzeć w interesie zdrowia publicznego. Oczywiście z zachowaniem ostrożności…   

Ci, co wybierają dalecy są od deklarowanego przez siebie „multikulturalizmu”. ITI to tylko kolejna ekspozytura systemu promującego jedyny możliwy w mainstreamie światopogląd. Ci, co są wybierani, to z reguły aktywiści tego systemu albo tzw. pożyteczni idioci, szczególnie, gdy mogą być przydatni „na plakat”; no i jeszcze neofici „nawróceni” za pomocą kierunkowych dotacji, apanaży czy oklasków im podobnego towarzystwa. Tegoroczne „światowe” orędzie zamówiono u Theodorosa Terzopoulosa, greckiego reżysera i dramaturga, założyciela „Teatru Attis” (1985), reprezentującego nurt tzw. postgrotowszczyzny. Jego teatralne „wyznanie wiary” to obrzędy bachanaliów i oczywisty w tym kontekście kult Dionizosa (pogańskiego bożka, który był najważniejszą postacią obrazoburczego spektaklu otwierającego ubiegłoroczne igrzyska w Paryżu). Polski ITI reprezentowała Irena Jun, aktorka związana z warszawskim Teatrem Studio i znana od sześciu dekad m.in. ze spektakli jej „Jednoosobowego Teatr Poezji”; skądinąd osoba o wyjątkowym warsztacie artystycznym. Takimi były jej kreacje w „Sonacie księżycowej” w reż. Józefa Szajny (1967), role w przedstawieniach Antoniego Libery inscenizującego dramaty Samuela Becketa (lata 80-te XX wieku) i monodram wg. dramatu Tadeusza Różewicza „Stara kobieta wysiaduje” w reż. Marka Chojnackiego (1988), który pani Jun stara się prezentować w kolejnych odsłonach do dzisiaj.

„Światowe” (pan T.), jak i „polskie” (pani J.) orędzia są do siebie podobne, gdy chodzi o wyżej wspomniane obowiązujące narracje. Oba charakteryzują się też hipokryzją, kreując  swój przekaz na opozycyjny wobec „tego świata”, gdy jednocześnie są emanacją środowisk, które „ten świat” współtworzą.  Pani J., pisze o tym ich teatrze: „Wierzę, że jesteśmy w nim widziani, słuchani i rozumiani”. Natomiast pan T. zapytuje z emfazą: „Czy reflektory teatralne mogą rzucić światło na społeczną traumę, zamiast zwodniczo oświetlać same siebie?

Ważna jest właśnie owa trauma, a konkretnie, jak traumę definiują reżimowe sceny. Pan T. jest tutaj mocno rozkrzyczany i pyta: „Czy teatr jest zaniepokojony niszczeniem środowiska, globalnym ociepleniem, poważną utratą różnorodności biologicznej, zanieczyszczeniem oceanów, topnieniem lodowców, wzrostem pożarów lasów i ekstremalnymi zjawiskami pogodowymi? Czy teatr może stać się aktywną częścią ekosystemu?” I uzupełnia to niby retorycznym pytaniem: „Czy teatr troszczy się o kondycję człowieka, jaka kształtowana jest w XXI wieku, w którym jednostką manipulują interesy polityczne i ekonomiczne, sieci informacyjne i opiniotwórcze korporacje?” Z tego wniosek, że ten, jakby nie było zaawansowany w latach człowiek, nie rozumie o co pyta albo jest cyniczny i wie o co pytać, aby ładnie wyglądało.

Pani J. nie jest tak rozgadana, a jej postrzeganie rzeczywistości wygląda po prostu na naiwność połączoną z pięknoduchostwem: „Teraz, kiedy waży się nasze bezpieczeństwo, musimy odważnie przeciwstawiać się agresji, brutalności i głupocie. Bądźmy solidarni ze wspólnotą artystów – obywateli świata”. No cóż, dobrze byłoby wiedzieć o jakim tu mowa „bezpieczeństwie”, o jakiej „agresji” i „brutalności”, no i kto, według aktorki reprezentuje „głupotę”. Sztuka oparta o ogólniki czy wręcz aksjomaty, jest co najwyżej infantylna, a co najmniej propagandowa.

Mamy też wyeksponowaną „modrość etapu” w postaci „wszechobecnego poczucia lęku przed Innym, odmiennym, Obcym” (pan T.) oraz „dumy z teatru w Polsce, w którym znaleźli miejsce artyści z Ukrainy i Białorusi” (pani J.) Tak w ogóle to Pani J. wierzy w przyszłość, w którą „Teatr idzie z Tobą i ze mną przez czas” i to dla niej „brzmi dumnie”. Pan T. tej drogi nie wyobraża sobie bez „ekstatycznego boga teatru i mitu, boga, który łączy przeszłość, teraźniejszość i przyszłość (…), wyraziciela płynnych tożsamości, kobiecej i męskiej, gwałtownej i łagodnej, boskiej i zwierzęcej”, czyli bez Dionizosa.

Dwójka starych ludzi teatru oczekuje teatralnego ciągu dalszego, który by im odpowiadał. Chcieliby widzieć idącą dalej „młodość” (pani J.) oraz „nowe sposoby narracji”, które „kształtowałyby nową etyczną i polityczną odpowiedzialność” (pan T.) Oboje, mimo swego wieku, niewiele się nauczyli z przeszłości, a już na pewno nie rozumieją teraźniejszości, która – parafrazując Terzopoulosa – chce uwolnić się z rozmaitych form dyktatury współczesnego bolszewizmu.

Można by też – choć z wątpliwą nadzieją, że to do nich dotrze – zacytować śladem Ireny Jun ten fragment z „Promethidiona” Cypriana Kamila Norwida, który mówi o „pięknie” i „pracy”, które są po to, aby „się zmartwychwstało”.

Tomasz A. Żak

„Dziady”, czyli wróg przekroczył granicę

Już od tygodni uwaga Polaków skupiona jest na zagrożeniu naszej wschodniej granicy i na jej obronie przez polskie służby mundurowe. Mówi się przy tej okazji również dużo o niejednoznacznej postawie tzw. totalnej opozycji, gdy chodzi o interes państwowy i narodowy.

Tymczasem, po stronie definiującej się jako patriotyczna, mało kto zauważa, że wróg jest już w granicach Ojczyzny i poczyna sobie tutaj coraz bezczelniej. Ot, na przykład w budynku przy Placu św. Ducha 1 w Krakowie. Ale to chyba w końcu się zmieni.

Pisanie o ostatniej produkcji Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie (premiera 19 listopada), można by przyrównać do babrania się w gnojówce. I niech nikogo nie zmyli, że szambu nadaje się nazwę – „Dziady”, a informując o tym, wykorzystuje się nazwisko polskiego wieszcza Adama Mickiewicza oraz pierwszego inscenizatora, Stanisława Wyspiańskiego. To tylko marketing.

Teatr Słowackiego to miejsce legendarne, arcypolskie u samego zarania, a dzisiaj, niestety, jak niemal cała polska oficjalna kultura, pozostające we władaniu zwycięzców marksistowskiego marszu na instytucje. Należy dodać, że teatr ten to również najsłynniejsza, sztandarowa instytucja kultury podlegająca pod Urząd Marszałkowski Województwa Małopolskiego. Szefem tego Urzędu jest Witold Kozłowski, powołany na to stanowisko z ramienia partii rządzącej naszym krajem, czyli Prawa i Sprawiedliwości. A wśród Partnerów tego teatru, jednocześnie dofinansowujących jego działalność, jest Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. To bardzo gorzka konstatacja wobec faktu, że działalność  krakowskiego teatru, firmującego się nazwiskiem drugiego z wieszczów, jest zaprzeczeniem miłości Ojczyzny.

Nie chcesz tego oglądać 

Spektakl Mai Kleczewskiej pt. „Dziady” w „Teatrze Słowackiego” spowodował ważną reakcję Małopolskiej Kurator Oświaty, Barbary Nowak. W jej upublicznionym 24 listopada „Stanowisku” czytamy m.in., że przedstawienie „(…) jest swobodną emanacją poglądów środowiska, które pragnie kształtować spojrzenie społeczne na współczesną Polskę nie z troską, miłością należną Ojczyźnie, lecz z nienawiścią do jej rodowodu historycznego, do tożsamości narodu ugruntowanego na fundamencie tradycji cywilizacji łacińskiej”.

Odradzam przy tej okazji używania argumentu: „nie byłeś, nie krytykuj”. Żeby mieć zdanie o lupanarze, nie trzeba tam bywać. A czym to cuchnie, możemy się dowiedzieć choćby z nabuzowanych reakcji funkcjonariuszy medialnych w pełni oddanych służbie rewolucji. Na przykład niejaki Przemek Gdula na portalu „wp.pl” pisze:

(…) Polska jest dziś już tylko plugawa – mówi w swoim najnowszym spektaklu Maja Kleczewska (… ) najważniejszy polski bohater romantyczny staje się kobietą (…) w „Wielkiej Improwizacji”, wygrażanie Bogu nie jest tu bezczelnością zbuntowanego młodzieńca, ale głosem protestu skrzywdzonej kobiety.

(…) w celi Konrada, gdzie w oryginale patriotyczni spiskowcy dyskutowali o Polsce i swoim losie. (…) uwięzione są kobiety. Widać, że niektóre trafiły za kraty prosto z ulicznego protestu, pobite przez policjantów, inne to „kryminalistyki”, które broniły się przed przemocowym partnerem i zrobiły mu krzywdę. (…)  śpiewają wściekłą pieśń, w której grożą władzy, że się na niej zemszczą „z Bogiem lub choćby mimo Boga”. 

(…) istotą nadziei zawartej w „Dziadach” jest wers o tym, że: „nasz naród jak lawa, z wierzchu zimna i twarda, sucha i plugawa”, ale kryje się pod nią morze szlachetności, dobra i wewnętrznej siły. 

Kleczewska nie tylko odbiera tę nadzieję, ale umieszcza w spektaklu scenę w bardzo brutalny sposób pokazującą, jak dziś wygląda Polska. Na obrzęd dziadów w stodole gromadzi się cała społeczność, z jednej strony: szalikowcy, ONR-owscy bojówkarze, celebrytka z orłem na sukni, katoliccy fundamentaliści – Niewolnik Maryi i żołnierz Armii Boga, z drugiej: prostytutka, gej, Żydzi. Od początku czuje się narastające napięcie: ci pierwsi patrzą na drugich spode łba, nijak nie wychodzi im wspólne śpiewanie obrzędowych hymnów (…) A zaraz zamiast pieśni w ruch idą pięści: na scenie zaczyna się regularny pogrom.

(…) Zakłamanie, patologia, przemoc, brutalność – tak dziś wygląda Polska, tak wygląda polsko-polska wojna. Kleczewska nie zostawia cienia nadziei, że zwaśnione plemiona da się pogodzić, że da się coś tu jeszcze zmienić. W jej „Dziadach” Polska jest już tylko „zimna i twarda, sucha i plugawa. Pod spodem nie kryje się nic, czego można się złapać i z czym można wiązać jakiekolwiek nadzieje”.

Pani Anna Piątkowska z „Dziennika Polskiego” uzupełni:

(…) Kleczewska odwraca rolę. Dziś za księdzem Piotrem – purpuratem sprawującym misterium przed złotym ołtarzem stoi siła jego Kościoła. Ksiądz Piotr (…) jest jego namiestnikiem a nie pokornym braciszkiem. Jego instytucja nie stoi dziś po stronie wykluczonych”.

A Gdula dopowie, że ten „złoty ołtarz” to „kopia dzieła Wita Stwosza z Bazyliki Mariackiej”, a ksiądz Piotr, jako biskup „wygłasza płomienne patriotyczne słowa, obłapiając za sukienkę młodą dziewczynę”. 

I jakże słusznie, „biorąc pod uwagę powyższe, Małopolski Kurator Oświaty zdecydowanie odradza organizowanie przez szkoły wyjść dzieci i młodzieży na ten spektakl”.

Nie ma tego złego…

Obrażający i poniżający broniących naszej granicy, w czym celują szczególnie salonowi artyści, otrzymują należną im odprawę, z ewentualnymi konsekwencjami prawnymi włącznie. A jak to będzie z wrogiem wewnętrznym? Czy w końcu otrząśniemy się z tolerowania draństwa ubranego w „dzieło sztuki”?  Aktor Jan Peszek, kreujący jedną z ról w „dziele” Kleczewskiej, w wywiadzie dla tygodnika  „Newsweek”, nawiązując do treści spektaklu, tak charakteryzuje Polaków: „Wmawiamy sobie, że kochamy wolność. Nie kochamy (…) Heroiczni? Nie. Odważni? Wręcz przeciwnie: boimy się grupki przerażonych uchodźców na granicy, pozwalamy im umierać, odwracamy wzrok”.

Żołnierze na pewno wzroku nie odwracają – to groziłoby co najmniej rozbitą głową. Trudno też nie rzucać okiem do tyłu, kiedy ktoś mówiący twoim językiem próbuje strzelać ci w plecy. Brudna sprawa z Teatru Słowackiego wywołała w końcu potrzebną reakcję Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, Piotra Glińskiego: „Niepokoją wszelkie takie działania, które są kontrowersyjne w sztuce i przekraczają granice tej akceptowalnej kontrowersji”. I dodał: „Natomiast bardzo mnie niepokoją zupełnie nieodpowiedzialne i infantylne porównania odbioru tych „Dziadów” ze słynnymi „Dziadami” z 1968 r. Ludzie, którzy porównania takie czynią, są ludźmi, którzy nie rozumieją polskiej historii, ani kultury”.

Niemniej istotną refleksją podzielił się Minister Edukacji, Przemysław Czarnek: „Czym jest edukacja klasyczna? Najkrócej rzecz ujmując, jest to edukacja, która stawia na wychowanie do dobra, do piękna i, co najważniejsze, do prawdy. I chyba nie musimy sobie wyjaśniać i dodatkowo jeszcze argumentować, że jest to niezwykle ważne dzisiaj, w czasach, kiedy piękno jest zdeformowane, jak choćby tam, w Krakowie, gdzie zamiast „Dziadów” powstaje dziadostwo”. I dodał: „Bardzo dziękuję pani kurator za reakcję. Nie wolno siedzieć cicho i milczeć w obliczu właśnie deformowania piękna i bezczeszczenia sztuki, kiedy prawda jest deformowana na skalę niespotykaną”.

Tegoroczny sezon dyrekcja Teatru Słowackiego oflagowała hasłem: „Wolał(a)bym nie”. Polacy również „wolą nie”, gdy chodzi o finansowanie i funkcjonowanie takich instytucji kultury. Może w końcu rządzący przestaną się bać bezzasadnego posądzania o cenzurę i brak tolerancji. Może przerobione leninowskie stwierdzenie, że „Polacy sprzedadzą nam sznur, na którym ich powiesimy”, a które doskonale pasuje do poczynań tzw. teatralnej spółdzielni, w końcu przestanie być aktualne. I w końcu artystyczni uzurpatorzy już nie będą mogli zawłaszczać poetów i zamykać im usta; zawłaszczać narodową historię i pisać ją na nowo. Amen.

Tomasz A. Żak https://pch24.pl/dziady-czyli-wrog-przekroczyl-granice/