Coraz więcej mamy analogii z wiekiem XVIII, ale nie tyle z prądami oświeceniowymi, jakie wtedy też się u nas pojawiały, ale przede wszystkim z rozpanoszeniem się ducha partyjniackiego, który nie tylko rozhuśtuje emocjonalnie miliony ludzi, ale sprawia, że wszystko oceniane jest według partyjniackich kryteriów. Analogia z tendencjami oświeceniowymi manifestuje się w bigoterii laickości. Nie jest to żadna racjonalna postawa, tylko rozpalone do białości emocje, którym ulegają zwłaszcza niestabilne emocjonalnie kobiety, albo nastolatki w okresie naporu hormonów na mózg, albo panie dojrzałe, które właśnie – jak pisał Boy-Żeleński – kobietami być przestają, co też wiąże się z przejściowym rozchwianiem emocjonalnej stabilności. Najlepszą tego ilustracją były manifestacje „Strajku Kobiet”, podczas którego nawet osoby z cenzusem akademickim publicznie rzucały „chujami” i „kurwami”, pozdrawiając się nawzajem kultowym zawołaniem: „wypierdalać”. Tego zawołania z upodobaniem używa – a być może nawet je wylansowała – pani Marta Lempart, co niektórzy złośliwcy traktują jako wyraz niezaspokojonej tęsknoty – ale nie o to chodzi, by dokonywać tu egzegezy osobowości pani Marty, tylko żeby zilustrować analogie z wiekiem XVIII.
Bigoteria laickości wspierana jest cenzurą, która już bez żadnych pozorów jest wprowadzana i egzekwowana przez Youtube , której prezesem jest Żydówka Suzan Wojcicki. Nie robi ona wszystkiego sama, tylko wydaje odpowiednie polecenia swoim ormowcom, którzy nie oglądają na żadną konstytucję, co to zakazuje cenzury i cenzurują wszystkie publikacje jak leci – a władze państwowe podkulają pod siebie ogon, bo jakże tu się sprzeciwiać pani Wojcicki, kiedy sam pan prezydent Duda skacze z gałęzi na gałąź przez cadykami i rabinami? Jak daleko zaszliśmy na tej drodze, pokazuje taki oto przypadek.
W ramach kącika „poezji nikt nie zji” zaprezentowałem niedawno na youtube nieśmiertelny poemat Janusza Szpotańskiego „Caryca i zwierciadło”. Janusz Szpotański napisał go w latach 70-tych i ogłosił w drugim obiegu pod pseudonimem „Aleksander Oniegow” – bo to była komuna, a nie żadna tam „wolna Polska”. Wszystko ładnie się nagrało, ale youtubowi ormowcy zablokowali to nagranie. Po wymianie korespondencji okazało się, że przyczyny były dwie. Takie mianowicie, że Janusz Szpotański użył tam określeń dzisiaj już zakazanych. Pierwsze słowo to „negry” („Negry bieleją z przerażenia”), a drugie słowo, to „pederasta” („Zimny egipski pederasta, podstępna, jadowita żmija…”). Jeśli chodzi o „negrów”, to nawet przypadkowo wiem, kiedy to słowo zostało zakazane. Akurat byłem w Nowym Jorku, kiedy prezenterka w telewizji powiedziała, że „zakazane” zostało słowo na literę „n”. Już nie ośmieliła się wymówić go na antenie – co pokazuje, że amerykańska komuna mocno już trzyma tamtejszych twardzieli i rozwydrzone panie na mordę. Niby w kółko pieprzą o „wolności”, a amerykański Kongres wystawia innym państwom cenzurki – ale słowa na literę „n”, wymówić się nie ośmielą. Ciekawe, że Murzyni nic sobie z tego zakazu nie robią.
Do czego to doprowadzi? Stanisław Lem w bajce „Jak ocalał świat” opowiada o maszynie, która umiała robić wszystko na literę „n”. Wielki konstruktor Trurl najpierw zaproponował, żeby zrobiła „natrium” – ale maszyna odmówiła, bo „natrium”, czyli sód, jest słowem łacińskim. – Żeby zrobić natrium musiałabym być maszyną umiejącą Robić Wszystko Na Każdą Literę” – powiedziała. Wtedy Trurl kazał jej zrobić „nic”. Maszyna początkowo sprawiała wrażenie bezczynnej, ale po chwili przerażony Trurl zobaczył, jak ze świata znikają, najpierw rzeczy na literę „n”, ale potem i wszystkie inne. Zaczął czynić maszynie gorzkie wyrzuty, ale ta odparła, że właśnie robi „nicość”, która jest na literę „n”. Ledwo Trurl ją ubłagał, żeby przestała, ale zanim przestała, ze świata bezpowrotnie zniknęło już mnóstwo rzeczy, a to, co ze świata zostało, ziało dziurami nicości. Bardzo możliwe, że coś takiego czeka i nas, bo czy jest taka siła, która potrafiłaby zatrzymać osoby, które Francuzi nazywają „fou furieux”?
Co tu gadać; za komuny było jednak lepiej, bo jak partia zabraniała publikować niechby taką „Carycę i zwierciadło”, to stworzyliśmy drugi obieg i po krzyku – ale teraz jest wolność, to znaczy sytuacja, w której o tym, co wolno, a czego nie wolno, decydują mnożące się w oczach, anonimowe polityczne gangi, przerabiające normalnych ludzi na ludzi sowieckich. Jak się bowiem okazuje, Związek Radziecki wcale nie zniknął, tylko zmienił położenie, przesuwając się na zachód. Dowodzi tego pomysł mojej faworyty, maltańskiej durnicy Heleny Dalli, która całkiem niedawno chciała zabronić wymawiania nazwy „Bożego Narodzenia”. Najwyraźniej pan prezydent Trzaskowski, którego uważam za zarozumiałego, nadętego blagiera, musiał się z nią jakoś spiknąć, bo wydał świąteczny plakat, z którego ani w ząb nie można się zorientować, z jakiej to okazji mamy wkrótce świętować. Ta maltańska durnica jest ludowym komisarzem do spraw równości, czyli pełni w Unii Europejskiej rolę podobną do tej, jaką za komuny w latach 70-tych pełnił w Moskwie Główny Cadyk komunizmu Michaił Susłow, który w miejsce Bożego Narodzenia lansował Dziadka Mroza.
Oczywiście ani Susłow, ani durnica nic by nie zdziałali, gdyby nie posłuszne ich rozkazom i sugestiom rzesze ormowców, zwanych dzisiaj „sygnalistami”. Tacy „sygnaliści” w okresie okupacji sygnalizowali do gestapo, gdzie ukrywają się Żydzi, no a teraz niezwykle rozszerzyli zakres swojej aktywności. Oto niedawno odbył się w rządowej telewizji koncert „Murem za polskim mundurem”. Ponieważ organizowała go telewizja rządowa, to Judenrat „Gazety Wyborczej”, w którym zasiada brat prezesa rządowej telewizji, rozkazał, że koncert podobać się nikomu nie może pod rygorem utraty intelektualnego i towarzyskiego statusu. W przeciwieństwie do szprycowania, nie było co prawda obowiązku oglądania go – ale dla Sanhedrynu, a zwłaszcza – dla ormowców to byłoby za mało. Toteż pan Jakub Żulczyk, biegający za obiecującego, a nawet wybitnego pisarza, koncert chyba obejrzał, bo strasznie skrytykował panią Edytę Górniak, której występ mu się nie spodobał. Jego zdaniem z tego powodu skompromitowała się „i artystycznie i wizerunkowo”. Gdyby koncert pod tytułem „Tam za górą jest granica” urządzała TVN, to jestem pewien, że panu Żulczykowi, „według stołecznych życzeń” wszystko by się podobało, ale skoro to nie ona – to nie. Ktoś mógłby pomyśleć, że pan Żulczyk jest uznanym krytykiem muzycznym, ale przecież nie jest i nawet nie wiadomo, czy ma pierwszy stopień muzykalności, to znaczy – rozróżnia, kiedy grają, a kiedy nie – ale gorliwości z pewnością mu nie brakuje. Miejmy nadzieję, że ta gorliwość zostanie zauważona gdzie trzeba i kto wie, czy już w przyszłym roku nie usłyszymy, że pan Żulczyk, za wierną służbę został laureatem nagrody Nike, a potem – może nawet Nagrody Nobla? Cóż w tych zepsutych czasach, gdzie zdrada wyziera z każdego kąta, nagradzać, jeśli nie gorliwość i dyspozycyjność?
Stanisław Michalkiewicz 15 grudnia 2021 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5086