Technika wspomaganego rozrodu. In vitro absolutnie nie jest metodą leczenia niepłodności,
17.12.2023 Autor:Marta Warda technika-wspomaganego-rozrodu
Z mec. Nikodemem Bernaciakiem, analitykiem Instytutu „Ordo Iuris”, o projekcie dotyczącym finansowania in vitro i samym wspomaganym rozrodzie, rozmawia Marta Warda.
Marta Warda: – Porozmawiamy o nowo przyjętym projekcie ustawy o dofinansowaniu in vitro. Zacznijmy od tego – jak właściwie wyglądają koszta takiego procederu?
Nikodem Bernaciak: – Dobrym punktem odniesienia jest tu program in vitro z lat 2013-2016. Wówczas te koszty wynosiły kilkanaście tysięcy złotych za jedną procedurę, natomiast jeśli chodzi o efekty, to można by próbować przeliczać, ile złotych poszło na efekt w postaci urodzenia dziecka – ale do tego jeszcze daleko, więc myślę, że tutaj wszelkie szacunki byłyby niedokładne, zwłaszcza po uwzględnieniu inflacji, która miała miejsce w ciągu ostatnich 8 lat. Pan Bartosz Arłukowicz, który był wówczas autorem tego programu, teraz jest szefem sejmowej komisji zdrowia, więc myślę, że będzie w jakiejś mierze odpowiedzialny za komunikację z nowym rządem, kiedy już zostanie ukonstytuowany. Jakie będą faktyczne wyliczenia – ustalą firmy farmaceutyczne, przedsiębiorstwa medyczne i lekarze. Nie są one jeszcze określone, natomiast same dopłaty wyniosą pół miliarda złotych rocznie.
– Poruszył Pan kwestię szans na powstanie nowego życia – więc jak one właściwie wyglądają? Jakie są szanse, że po rozpoczęciu tego procederu dojdzie do urodzenia dziecka?
– Biorąc pod uwagę całą pulę ludzkich istnień, które w wyniku tej procedury zostały powołane do życia, szanse na urodzenie dziecka są bardzo niewielkie, ok. 20 proc. Pytanie, co uznajemy za efekt? W medycznej terminologii jest to ciąża biochemiczna, ciąża medyczna, czy ten zarodek w ogóle uda się zagnieździć, czy się rozwinie, no i wreszcie – czy się urodzi. Tak należałoby tę skuteczność liczyć. Niektórzy mówią tu, że w naturze przecież też nie wszystkie zapłodnione zarodki się rozwijają, a czasami kobieta nie wie nawet, że była w ciąży, ale najważniejszy jest w tym wszystkim jednak aspekt etyczny.
– In vitro nazywane jest również „leczeniem niepłodności”. W jaki więc sposób dochodzi do tego, że z komórek rozrodczych osoby niepłodnej powstaje nowe życie?
– In vitro absolutnie nie jest metodą leczenia niepłodności, tylko techniką wspomaganego rozrodu. Niepłodność jest oczywiście wieloprzyczynowa, często wynika z takich czynników jak np. styl życia czy używanie szkodliwych substancji (alkohol, nikotyna, narkotyki). To wszystko wpływa na płodność, a zwłaszcza kobiety. Część tych przyczyn możemy wychwycić i zdiagnozować oraz próbować coś z tym zrobić. In vitro jest natomiast sposobem na ominięcie tych przyczyn – jest to po prostu pobranie komórek rozrodczych od kobiety i zapłodnienie tych komórek na szkle, w ogóle nie przejmując się tymi przyczynami. Oprócz tego aspektu wychowawczego jest też aspekt uzależnienia od tego przemysłu, tzn. jeśli osoba, która w ogóle o siebie nie dbała i nie próbowała przyczyn tej niepłodności diagnozować, chce mieć np. drugie dziecko, to znów jedyną opcją jest pójście do tego przemysłu. I to się tak samo napędza.
– Jak potem wygląda kwestia stanu zdrowia tego dziecka? Czy boryka się ono z jakimiś problemami zdrowotnymi, genetycznymi?
– Jest tu zwiększone prawdopodobieństwo chorób, np. słynny zespół Angelmana – ten który, kilkanaście lat temu był przywoływany w różnych publikacjach, że można go czasem rozpoznać dotykowo (nie będę się zagłębiał w szczegóły, bo wokół tej kwestii powstało wiele nieporozumień). To nie jest tak, że każde dziecko z in vitro ma jakieś znaki szczególne – jest wśród nich wiele takich, którym udało się urodzić w pełni zdrowymi, natomiast szansa na to, że w tej procedurze powołany do życia zostanie człowiek tak samo zdrowy, jak osoba poczęta i urodzona naturalnie, jest faktycznie mniejsza. I to jest powodem, dla którego w każdej procedurze in vitro pobiera się do ośmiu (w Polsce jest akurat limit sześciu) komórek rozrodczych, które się zapładnia, i z których wybiera się jedno, które zasłuży na to, by zostać umieszczone w łonie matki oraz urodzone – właśnie po to, aby zwiększyć prawdopodobieństwo, że dziecko urodzi się zdrowe. Czyli większość tych dzieci jest powoływana do życia tylko po to, aby zostały zamrożone.
– Kobiety decydujące się na in vitro spotykają się też z innymi problemami w tej kwestii – często dochodzi później do komplikacji przy porodzie.
– Tak. Organizm daje sygnały, że nie był na tę ciążę przygotowany i problemy z porodem są jednym z tego skutków. Oczywiście współczesna medycyna ma bardzo dużo sposobów na poradzenie sobie z tego typu przypadkami, natomiast, również w Polsce, mamy do czynienia z problemem polegającym na tym, że w tym momencie do większości porodów dochodzi na drodze cesarskiego cięcia, co też obniża szanse na kolejne ciąże i udane porody w przyszłości. I to się układa w jedną całość – in vitro przechodzą głównie kobiety starsze, które wcześniej nie skorzystały z szansy na posiadanie dzieci i teraz próbują ratować się ominięciem przyczyn tej niepłodności. No i na starcie słyszą: „możecie mieć dziecko, ale najlepiej jedno, bo potem mogą być problemy przy porodzie kolejnych”.
– Nasuwa się też pytanie, jak może to wpłynąć na przyrost naturalny i czy rzeczywiście tak dobroczynnie, jak mówi się o tym w mainstreamowych mediach. Z jednej strony wiąże się to oczywiście z przyjściem na świat nowych ludzi, jednak kobiety, które dostają informację, że będą miały to in vitro finansowane przez państwo, mogą nabrać takiego myślenia: „W takim razie to ja mogę sobie odłożyć to macierzyństwo na, powiedzmy, 40. rok życia, a w międzyczasie zrobić karierę”, co finalnie często kończy się tak, że już nawet in vitro nie pomaga i ta kobieta tak czy siak nie może już mieć dzieci.
– Najprawdopodobniej właśnie taki będzie tego efekt. Pamiętam, że w amerykańskim serialu „House of Cards” była też taka scena, że żona głównego bohatera, grubo po 40-stce, przychodzi do jakiejś lekarki i pyta ją, jak by to mogło być, czy może jednak jeszcze zajść w tę ciążę, bo miała już tyle aborcji, ale teraz chyba przyszedł już czas, bo mąż kandyduje na prezydenta… i no, niestety, okazuje się, że natura tak nas skonstruowała, że warunki przeprowadzenia tej ciąży w zdrowy sposób przypadają na tę wcześniejszą połowę naszego życia. Ten efekt w postaci zachęty do odkładania macierzyństwa na pewno powstanie.
– Dziękuję za rozmowę.