Ten śpiew kojarzy się z żywym sznurem, liną rzucona ku niebu, którą Bóg chwyta i z jej pomocą utrzymuje świat w stanie równowagi.

Ten śpiew kojarzy się z żywym sznurem, liną rzucona ku niebu, którą Bóg chwyta i z jej pomocą utrzymuje świat w stanie równowagi.

Luis de Wohl, TWIERDZA BOGA, str. 295 inn.

[Rzecz dzieje się parę lat przed uzyskaniem przez Benedykta wzgórza Monte Cassino, ok 520 roku. To twórca cywilizacji łacińskiej. md]

——————————–

Zawsze biorą się do pracy z radością i determinacją. Na wzgórzu wznoszą nowy klasztor, Świętego Wiktoryna…

– Co takiego? Jeszcze jeden? Mają ich już osiem.

– Dziewięć. W każdym mieszka dwunastu mnichów oraz opat, a pieczę nad całością sprawuje opat Benedykt. To wszystko jego pomysł, łącznie z najdrobniejszymi szczegółami. On to wymyślił.

– Powiedział mi, że to jeszcze nie koniec – wyznał Tertullus. – Podobno przeznacza ten czas na sprawdzenie pewnych reguł. Najbardziej mnie cieszy, że nie posuwa się do skrajności. Nie przesadza z niczym. Wszystko tutaj jest zrównoważone i umiarkowane, choć utrzymuje żelazną dyscyplinę. To doprawdy wybitny człowiek… Dlaczego się śmiejesz?

– Doprawdy wybitny człowiek — powtórzył Ekwitiusz z szerokim uśmiechem. – To tak, jakbyś króla nazywał stosunkowo wysoko postawionym dygnitarzem.

– Króla?

– Tertullusie, przecież on jest królem. Najprawdziwszym władcą. I nie tylko. Jest także mędrcem, nauczycielem, filozofem. Jedynym filozofem, który żyje zgodnie z własną filozofią. Na dodatek jest ojcem, wielkim ojcem. Można by o nim mówić bez końca.

– Niewykluczone, że masz rację… Szkoda, że taki człowiek wycofał się z życia i mieszka tutaj, w dolinie Anio, wraz z setką mnichów. Przecież mógłby wziąć w swoje ręce najważniejsze sprawy wagi państwowej. No proszę, znowu śpiewają.

— Może właśnie to się liczy najbardziej? — zasugerował Ekwitiusz.

— Co takiego? Śpiew?

— Tak. Utrzymywanie ciągłej bliskości z Bogiem. Nakłanianie innych do tego samego. Ci ludzie śpiewają sercami. Moim zdaniem tym, co robią, mogliby utrzymać świat przy życiu.

Tertullus pokręcił głowa. — Co masz na myśli, na litość Boską?

— Zdeprawowani senatorowie — przypomniał Ekwitiusz. — Krwiożerczy Goci. Kupcy-oszuści, ladacznice, łotry, cudzołożnicy, złodzieje, rzezimieszki. Barbarzyńscy rabusie, zwyrodnialcy, hedoniści, szarlatani i próżniacy… Dlaczego Bóg miałby troszczyć się o taki świat? W takiej sytuacji człowiek o imieniu Benedykt wznosi budowlę, w której wszystko jest czynione na chwałę Bożą, a modlitwy jedna po drugiej wznoszą się ku niebu w formie ciągłego śpiewu. Tutaj ludzie nie mają nie i dlatego mają wszystko. Takiego przybytku nie da się wznieść na Wzgórzu Palatyńskim ani w samym centrum Subury, tylko w odosobnieniu. Ale przecież ten człowiek nadal stąpa po ziemi, a jego śpiew kojarzy się z żywym sznurem, liną rzucona ku niebu, którą Bóg chwyta i z jej pomocą utrzymuje świat w stanie równowagi.

Str. 597, Epilog:

Nieco ponad dwadzieścia lat po śmierci Benedykta, Longobardowie najechali Italię i zniszczyli klasztor na górze Kasinum [w 584 r.] Gdy tylko odjechali, synowie Benedykta odbudowali święte miejsce.

Potem przybyli Saraceni i oni również zniszczyli klasztor. [w 883 r.] Benedyktyni ponownie go odbudowali.

Cesarz Fryderyk Hohenstauf spalił [1349] siedzibę benedyktynów, ale niestrudzeni mnisi sprawili, że klasztor powstał z popiołów.

Podczas II wojny światowej [1944] wojska kilkunastu narodów toczyły wokół niego bitwę, bombardowały go setki samolotów, praktycznie zrównując go z ziemią, lecz mnisi postawili budowlę na nowo.

[Tu muszę wyprostować: Niemcy upuścili Klasztor. Ale generałowie amerykańscy, w całości masoni, wykonali kolejny, czwarty raz nakaz swego Pana – i zrównali z ziemia Klasztor Benedykta. Dopiero potem Niemcy znów zajęli ruiny, bo z nich dobrze się broniło. A Polacy w krwawej bitwie go zajęli – dla benedyktynów. Md]

Za każdym razem, gdy klasztor obracał się w ruinę, synowie Benedykta uchodzili z niego z życiem.

To oni ostatecznie zwyciężali, nie zaś jedna z wojujących potęg. Przez czternaście stuleci kontynuowali dzieło swego ojca, wznosząc na całym świecie twierdze Boga, modląc się żarliwie i niosąc pradawna kulturę oraz cywilizację Rzymu daleko do barbarzyńskich krain. Tylko nieliczne europejskie państwa nie zaciągnęły u zakonników długu wdzięczności, którego nigdy nie uda się im spłacić.