Transhumanizm, czyli ile kosztuje cyber-zbawienie?

Transhumanizm, czyli ile kosztuje cyber-zbawienie?

ks. prof. Piotr Roszak. transhumanizm


Ateiści transhumanistyczni mówią otwarcie, że aby osiągnąć „wieczne trwanie” człowiek musi zrezygnować z ciała, które przeszkadza, uwiera i ogranicza. Ciało trzeba zamienić na coś innego wcześniej pozbywając się go, oddając na przykład na „kompost”, który przyczyni się do wzrostu „Matki Ziemi” – mówi w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Piotr Roszak.

====================

Ile dzisiaj kosztuje zbawienie?

Tyle samo co zawsze. Cena się nie zmieniła. Zbawienie wymaga wiary w Jezusa Chrystusa – jedynego Odkupiciela człowieka i świata, a co za tym idzie współpracy z łaską, to znaczy wysiłku, by okazać się godnym Ewangelii (por Flp 1,27).

A ile kosztuje „zbawienie niekatolickie”?

Nie ma czegoś takiego jak „zbawienie niekatolickie”. Jeśli ktoś zostanie zbawiony to dlatego, że przyjął zbawienie od Chrystusa, a pełnia środków zbawienia jest w Kościele katolickim.

To, o co Pan pyta, tzw. „zbawienie niekatolickie”, które próbuje się dzisiaj lansować pod hasłem wiecznego szczęścia i dostatku jest zwykłą podróbką, zwykłym kłamstwem i fałszem. Takie coś kosztuje nieporównywalnie mniej niż wiara w Chrystusa Zmartwychwstałego, który jest zgorszeniem dla Żydów i głupstwem dla Greków. To droga na skróty, a jej promotorzy próbują wmówić światu i nam, że można osiągnąć zbawienie bez Chrystusa, bez wiary w Niego, bez wysiłku, bez Dekalogu, bez nauki Kościoła, bez wszystkich warunków, o których czytamy w Ewangelii. Przyjęcie Chrystusa domaga się bowiem zwleczenia z siebie starego człowieka, czyli ciągłej przemiany, otwarcia na łaskę i wolnego odpowiadania na nią, czyli to, co katolicy rozumieją jako ‘zasługa’.

Skąd więc ta potrzeba „świeckiego zbawienia” we współczesnym świecie?

To jedno z najważniejszych pytań, jakie należy dziś stawiać. W historii obserwowaliśmy próby nieustannego zajmowania miejsca chrześcijaństwa, rozcieńczania go i proponowania w jego miejsce czegoś łatwiejszego; czegoś, co dawało człowiekowi fałszywą namiastkę zbawienia, aby zaspokoić jego wewnętrzny głód poszukiwania świata metafizycznego.

Za każdym razem, niezależnie od tego, jak piękne hasła głosili „świeccy zbawcy”, głód człowieka poszukującego Boga nie został zaspokojony. Człowiek ma w sobie głód Stworzyciela, którego nie da się zastąpić i zakrzyczeć. Wszystkie imitacje i fałszywki „zbawienia” nie są tym, na co on liczy. Rozczarowują jedne wcześniej, drugie później…

Tak było przez wieki, tak jest i teraz z tą różnicą, że w XXI wieku mamy do czynienia z niespotykaną w dziejach ilością sekularnych wersji zbawienia. Potwierdza to, że chrześcijaństwo jest jedyną prawdziwą religią, że to ono ma do przekazania człowiekowi Prawdę, że to ono jest oryginalne i że to za nim tęskni człowiek, który został stworzony przez Boga w Trójcy Jedynego na Jego obraz i podobieństwo, a co za tym idzie: człowiek dopóty będzie niespokojny, dopóki nie pozna, nie uwierzy i nie spotka Stwórcy.

Ateiści – główni piewcy ideologii transhumanizmu – przez wiele lat głosili, że „śmierć to koniec! Game over, koniec meczu, gasimy światło”. Obecnie jednak widzimy tendencję wśród ateistów głoszących właśnie transhumanizm, że „śmierć to dopiero początek”. Początek czego? Czego oni chcą po śmierci? Czy w ogóle śmierć według nich istnieje?

Na naszych oczach dokonuje się zmiana strategii ateistycznej. Ateizm powoli, ale systematycznie przestaje tkwić w materializmie i negować duchowość człowieka. Od kilku lat ateiści próbują tłumaczyć duchowość człowieka w sposób naturalistyczny, a więc tylko i wyłącznie w wymiarze doczesnym, a w związku z tym proponują zaspokojenie nadprzyrodzonych, transcendentnych pragnień pewną nieokiełznaną i nieograniczoną ewolucją, która zmierza do nieuchronnego postępu.

Choć początkowo takie myślenie ewolucyjne opierało się na przekonaniu, że to biologia wyznacza kierunek rozwoju i prawa naturalne, które zgłębiamy, to teraz jest ona bowiem wypierana przez technologię, która „pomaga” ewolucji. Teraz już nie musimy słuchać mechanizmów przyrody, bo może przejąć ewolucje w swoje ręce. Możemy nią sterować i ukierunkowywać na to, co uznany za właściwe, stając się w ten sposób niejako bogiem.

Zgodnie z tym podejściem człowiek przestaje podlegać jakimkolwiek ograniczeniom i jest „skazany” na „wieczne trwanie”. Ma to oczywiście swoją cenę. Ateiści transhumanistyczni mówią bowiem otwarcie, ze aby osiągnąć to „wieczne trwanie” człowiek musi zrezygnować z ciała, które przeszkadza, uwiera i ogranicza. Ciało trzeba zamienić na coś innego wcześniej pozbywając się go, oddając na przykład na „kompost”, który przyczyni się do wzrostu „Matki Ziemi”.

Przez lata ateiści promowali klonowanie. Głosili m. in. hasło, że wystarczy się sklonować i będzie się istniało wiecznie. Dlaczego zdecydowano się porzucić teorię klonowania i zastąpić ją transhumanizmem? Dlaczego obecnie trzeba jednak porzucić ciało? Czym wówczas będzie człowiek? Maszyną? Świadomością, która tak jak w książce „Ubik” Philipa K. Dicka będzie się kontaktowała z ludźmi za pomocą specjalnych sprzętów elektronicznych?

To co proponują transhumaniści to tzw. cybernetyczna nieśmiertelność, a więc coś co znamy z filmów Sci-Fi o cyborgach, czyli tworach pół-ludzkich pół-mechanicznych, które cechują się odcieleśnioną inteligencją, która nigdy się nie starzeje, która wprawdzie może się uczyć, ale jednocześnie nie ma w niej rozpoznania co jest dobre, a co złe.

W założeniu transhumanizmu problemem człowieka jest jego ciało, które starzeje się, które jest narażone na choroby i wiele innych zagrożeń zewnętrznych, które domaga się jedzenia, picia i snu, i dlatego jest niedoskonałe. W związku z powyższym ciało trzeba zastąpić niebiologiczną strukturą, w której człowiek mógłby funkcjonować.

Tego typu myślenie jest zaprzeczeniem nie tylko 2000 lat chrześcijaństwa, ale całej historii świata. Nie chodzi w nim o uznanie natury, zjawisk i praw fizyki, czyli o coś, co od początku swego istnienia głosi Kościół katolicki, że natura jest dana człowiekowi, ale jednocześnie został on powołany do życia na chwałę Pana dzięki czemu zyska szczęście wieczne. W transhumanizmie to wszystko zostało odrzucone. Nie mamy już nawet do czynienia z ulepszaniem natury, z rozszerzaniem jej możliwości, tylko wręcz z zastąpieniem jej czymś innym. To dowodzi, w moim przekonaniu, że transhumanizm to de facto system totalizujący, ponieważ nie tylko chce odrzucić wszystko na czym świat został zbudowany, zaprzeczyć jego podstawowym prawom i wyeliminować religię jako taką. Wymienić religię przez zastąpienie jej sobą, transhymanizmem.

Zauważmy: transhumanizm ma ukrytą metafizykę. Jego „wyznawcy” mówią nam co jest prawdziwym światem, kiedy człowiek zachowuje się w sposób odpowiedni, moralny etc. Transhumanizm ma również wymiar psychologiczny, mianowicie: za pomocą czasem prymitywnych, czasem wyrachowanych sztuczek próbuje wzbudzić w człowieku wolę ciągłej zmiany, wmówić mu że jest powołany do pokonywania kolejnych granic własnej wytrzymałości i dokonywania nieustannych przemian w swoim życiu.

Ponadto transhumanizm ma również swój wymiar etyczny. Powiem więcej: pod wieloma względami zaczyna on przypominać klasyczną religię, w której brakuje jedynie liturgii. Poza tym ma on wszystkie elementy klasycznej religii, co pokazuje, że mamy do czynienia z pewną próbą zastąpienia czy też podważenia Chrystusa, Jego dzieła zbawienia i zastąpienia tego podróbką, Antychrystem czy jakkolwiek byśmy chcieli to zdefiniować.

A co jak ktoś wyłączy prąd? Co wówczas stanie się z „cybernetyczną świadomością”? Też zostanie wyłączona? Zniknie?

Pułapki w jakie wpada myślenie transhumanistyczne są niezwykłe. Obietnica nieśmiertelności została złożona na łamach magazynu „Time”, gdzie wyznaczono rok 2045, jako ten, kiedy ludzkość osiągnie nieśmiertelność. Obecnie transhumaniści twierdzą, że uda im się to przyspieszyć.

Kiedy jednak wczytamy się w to, co transhumaniści wypisują, to zauważymy, iż nie głoszą oni nieśmiertelności, która z teologicznego punktu widzenia jest wejściem w wieczność Boga, a więc poza czas. Ich „nieśmiertelność” to wieczne trwanie w czasie. Oznacza to, że kiedy nośnik, na którym zostaną zdeponowane struktury ludzkiej świadomości, inteligencja zostanie wyrażona w postaci sztucznych sieci neuronalnych czy jeszcze w jakiś inny sposób, a umysł zostanie przetransferowany w cybernetyczny gadżet to przecież ten nośnik nie jest trwały, niezniszczalny jak wszystko, co istnieje w świecie materialnym. Może on ulec rozbiciu, zgnieceniu, zepsuciu. Można np. wyłączyć prąd i przestanie działać.

To pokazuje tylko z jaką ułudą mamy do czynienia. To jest karmienie człowieka jakimiś fantastycznym opowiastkami. Gdy się człowiek im przyjrzy i rozłoży na czynniki pierwsze, to wówczas widać, że jest to fałszywa obietnica.

Tylko po co to wszystko, Księże profesorze?

Z jednej strony nie da się już zakrzyczeć pragnienia człowieka, które przekracza materię i prowadzi jego życie wewnętrzne oraz duchowe. Albo człowiek będzie je rozwijał w duchu wiary katolickiej, albo potrzebuje jakiejś protezy, jakiegoś zastępnika, które wyciszy to pragnienie na pewien czas. Współczesne zainteresowanie człowiekiem ze strony ludzi, o których rozmawiamy mówi wprost, że nie da się tego przeskoczyć. Oni zdają sobie sprawę, że chrześcijaństwo dobrze zdiagnozowało człowieka i jego potrzeby, że to jest prawdziwe. Właśnie dlatego próbują oni dać człowiekowi coś innego w zamian.

W mojej ocenie to jeden z głównych bastionów walki z chrześcijaństwem we współczesnym świecie. Wielu niestety „łapie się” na tego typu ideologie, ponieważ nie zdają oni sobie sprawy, że transhumaniści nie mają niczego do zaproponowania oprócz kłamstwa i fałszu.

Z drugiej strony istnieje mit, który od XIX wieku jest obecny w kulturze zachodniej. Jest to mit postępu, że ludzkość jest skazana na nieograniczony postęp technologiczny i w jakiejś mierze po prostu w to uwierzono. To kolejna pseudo-wiara, pseudo-religia, że oto Pan Bóg zostanie zastąpiony przez POSTĘP, który rozwiąże wszystkie problemy ludzkości i świata. Zamiast więc iść do prawdziwego Boga i przyjąć Jego łaskę można wybrać opcję B, czyli zaufać czysto ziemskiej technologii – nowemu zbawicielowi.

Widzimy jednak jak wiele etycznych dylematów niesie to za sobą o kwestiach teologicznych już nawet nie wspominając. Jeden przykład: dostęp do technologii, którą obiecują transhumaniści nie będzie równy, o czym mówią oni sami. Jest i będzie on uwarunkowany dostępnością finansową, a co za tym idzie – stworzy kolejne nierówności.

Czyli wracamy do odwiecznego banału, że dla wielu bogiem jest pieniądz?

Pieniądz i wszystko, co od niego pochodzi. Wystarczy zacytować fragment Ewangelii według św. Łukasza, w którym Pan Jezus mówi: „Żaden sługa nie może dwóm panom służyć. Gdyż albo jednego będzie nienawidził, a drugiego miłował; albo z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzał. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie” (Łk 16,13).

Pan Jezus mówi nam, że ludzie dzielą się na dwa typy: ci, którzy pokładają nadzieję w Bogu oraz ci, którzy pokładają nadzieję w dobrach materialnych.

To jest odwieczny test dla człowieka, a zwłaszcza dla człowieka współczesnego czy jest on w stanie spojrzeć na siebie w Prawdzie oraz czy jest w stanie pokazać, że przyszłość nie jest tylko czysto ludzką domeną, ale jest darem Stwórcy, który zaprasza nas do wspólnoty z sobą. Chrześcijaństwo to właśnie głosi i to właśnie proponuje człowiekowi.

Ponadto, zaważamy, że to zagrożenie polega również na tym, że nurt transhumanistyczny ma charakter emancypacyjny – transhumanizm ciągle tkwi w ideologicznej papce XIX wieku, że trzeba człowieka uwolnić i wyzwolić. Oświecenie i jego wyznawcy głosili, że najpierw trzeba człowieka wyrwać spod wpływu instytucji, w pierwszej kolejności Kościoła. W ich mniemaniu człowiek nie powinien polegać na jakichkolwiek autorytetach tylko ma być autonomiczny i autentyczny, a co za tym idzie – sam tworzyć hierarchię wartości opartą na postępie technologicznym.

Kościół od zawsze odrywał człowieka od ślepego pędu ku rozwojowi. Mówiąc o postępie Kościół nieustannie zwracał uwagę, że ów postęp nie może się obrócić przeciwko człowiekowi. Obecnie trzeba bardzo dużo złej woli, żeby nie dostrzegać jak bardzo technologia może być nie zawsze w służbie dobra, co tylko potwierdza jak bardzo aktualne są przestrogi wielkich papieży XIX wieku.

Podkreślam jednak: nie chodzi o walkę z samą instytucją Kościoła. Chodzi o walkę z prawem naturalnym, chodzi o walkę z biologią, chodzi o walkę z człowiekiem. „Zbawienie” transhumanistów polega na tym, że człowiek przekroczy człowieka, że powstanie coś, co będzie post- czy też neo-człowiekiem. Transhumanizm jest jedynie etapem całej tej operacji. Ostatecznym celem jest post- czy neo-humanizm, a więc całkowite uwolnienie człowieka od ograniczeń wynikających z jego płciowości, seksualności, natury etc.

Widzimy jak tworzone są różne sojusze rozmiękczające prawdę o człowieku stworzonym jako mężczyzna i kobieta i w jaki sposób próbuje się zakwestionować chrześcijańską antropologię wyprowadzaną z powołania człowieka jako obrazu Bożego.

Sugeruje Ksiądz profesor, że ideologia LGBT, gender etc. to tylko etap na drodze do trans-, post-, neohumanizmu?

Ja nie sugeruję, tylko jestem o tym przekonany. Widać wyraźnie, że bardzo wiele współczesnych prądów harmonizuje ze sobą. Mimo że nie wszystkie mają jasno zdefiniowane cele, ale stanowią one etapy procesu mającego zdecydowanie większą ambicję niż tylko rozwiązywanie pewnych dylematów cywilizacyjnych.

W zbitce różnych ideologii, którym poddawany jest człowiek widać wyraźnie, że chodzi o stworzenie nowego świeckiego ideału. To nie są niewinne zmiany, które mają charakter terapeutyczny: doświadczamy słabości, choroby, cierpienia, więc chcemy to wyeliminować, znaleźć lekarstwo. NIE! Nie o to tu chodzi. Tu jest ukazywany nam bardzo wyraźnie model nowego człowieka, który trzeba zaakceptować, ponieważ jest to jedyny warunek, aby otrzymać technologiczne wsparcie, jakie jest obietnicą „trans-zbawienia”.

Tu nie chodzi o odkrywanie prawdy o człowieku. Tutaj chodzi o wmówienie nam jak w czasach totalitaryzmów, że to jest jedyna „prawdziwa prawda” i żadne fakty tego nie zmienią.

Widać wyraźnie, że rację mieli ci wszyscy, którzy przestrzegali, że wiek XX i XXI to stulecia ideologii. Niestety bardzo często nie potrafimy we właściwy sposób reagować na ideologie, bo myślimy, że to są „niewinne prądy filozoficzne”. Problem polega na tym, że te „niewinne prądy filozoficzne” nie mają na celu rozważań nad strukturą świata, sensem życia etc., tylko chcą dokonać radykalnej zmiany.

Zgadzam się, że XXI wiek to stulecie ideologii, ale czy nie jest to może również wiek neopogaństwa? Odnoszę wrażenie, że mamy do czynienia z powrotem do czasów, kiedy składało się bożkom ofiary i oni mieli w zamian odwdzięczyć się. Teraz zapłaci się odpowiednią kwotę bożkom transhumanizmu i oni również w odpowiedni sposób odwdzięczą się…

Proszę zauważyć, że do tej pory starcie ideologiczne z Kościołem dokonywało się w obszarze antropologii, etyki, wizji życia społecznego etc. Obecnie wraz z rozwojem ideologii transhumanizmu to starcie przenosi się na poziom eschatologii – spraw ostatecznych człowieka, co zdradza w dużej mierze charakter neopogański tego ruchu w tym znaczeniu, że człowiek ma być bogiem, który sam sobie będzie w stanie zafundować zbawienie bez czyjejkolwiek pomocy. Mamy bowiem do czynienia z kulminacją wiary w samego człowieka, którego nieokiełznane możliwości z pewnością doprowadzą do tego samego, co otrzymałby on od Stwórcy. Człowiek powinien, według transhumanistów to wybrać, odrzucić Pana Boga i opierać się na sobie samym.

To jest pokusa, która towarzyszy ludzkości od samego początku. Upadek aniołów wiąże się z tym, że one nie chcą przyjąć od Boga Jego łaski, odrzucają ją. Lucyfer jest zakochany w sobie i uważa, że to on jest w stanie bez Boga osiągnąć wszystko. Średniowieczna teologia widziała w jego zachowaniu parodiowanie Boga… Ta szatańska pokusa mutuje i przejawia się w kolejnych postaciach. Transhumanistyczne zbawienie jest wyrazistym znakiem, że oto mamy kontr-propozycję do chrześcijaństwa. Skoro nie udało się go pokonać przez wieki, to w takim razie trzeba je podrobić, zastąpić nową religią, która będzie na pierwszy rzut oka oferowała to samo, co Kościół.

To wszystko są tak naprawdę odpryski gnozy, która próbuje sprowadzić człowieka do wymiaru inteligencji. Duchowość człowieka, jak wiemy z antropologii chrześcijańskiej, jest powiązana z ciałem. Człowiek jest duchem ucieleśnionym, a dusza, jak pisał św. Tomasz z Akwinu, jest formą ciała. Istnienie duszy poza ciałem, choć możliwe i trwające w chwili śmierci, domaga się dopełnienia w postaci zmartwychwstania ciała. Transhumaniści nie operują słowem „dusza”, tylko wolą niczym gnostycy mówić o „inteligencji” i „świadomości” przy czym sami przyznają, że nie są pewni czy to, co stworzą przenosząc umysł człowieka na dysk twardy będzie miało świadomość. Świadomość, którą znamy, jest bowiem powiązana z cielesnością i nie da się jej wypreparować.

Transhumanistyczne technologie mimo że obiecują wieczne szczęście w rzeczywistości dają jedynie jakieś formy trwania. Nie prowadzą one do Boga, tylko mają za zadanie odciągnąć człowieka od Niego. Chrześcijanie nigdy nie byli wrogami postępu. Chrześcijanie zawsze byli na tyle roztropni, żeby mówić, iż postęp może być wykorzystany zarówno jako dobro, jak i jako zło, że nie wszystko co jest możliwe, jest w 100-procentach dobre. W tym kontekście mamy bardzo ważną rolę do odegrania w tym transhumanistycznym szale wzmacnianym różnymi pseudo-publikacjami, pseudo-nadziejami i pseudo-konferencjami. Musimy pokazać, że jesteśmy prawdziwymi, gorącymi uczniami Chrystusa i wzywać świat do opamiętania, przeciwdziałając złu, jakie niesie za sobą transhumanizm.

W XIX wieku papież Grzegorz XVI i cały Kościół oskarżano, że są przeciwnikami postępu, ponieważ Ojciec Święty miał wówczas poważne wątpliwości co do działania kolei. Powiem tak: XIX-wieczny postęp był imponujący i niósł ze sobą nie tylko zmiany materialne, ale również wpływał na duchowe przeobrażenia, przed którymi Kościół chciał ostrzegać. Zdolność przemieszczania się była i jest imponującą zdobyczą cywilizacyjną. Wiemy jednak, ze przyczyniła się ona np. do zmian w sposobie prowadzenia wojny. Kościół nie twierdził, że kolej jest zła, tylko wzywał, żeby wykorzystywać ją w służbie dobra. Niestety dzisiaj brakuje takiego roztropnego namysłu, a dominuje wiara, że wszystko co jest lepszym rozwiązaniem technologicznym jest zawsze dobre. Ale czy na pewno?

Dziękuję za rozmowę

Tomasz D. Kolanek