U Marksa Triada: Terror – gwałtowne zmiany własnościowe – duraczenie. Obecnie: Duraczenie – Gwałtowne zmiany własnościowe – Terror.

Globalizm w służbie imperium? Napisał Jerzy Karwelis dziennikzarazy

29 czerwca, wpis nr 1277

Natrafiłem na bardzo ciekawą konferencję w instytucie im. Jana Olszewskiego. Polecam zwłaszcza wystąpienie europosła Sariusza-Wolskiego, który wyliczył wszystkie grzechy Unii, jej prawdziwe cele i idee oraz pokazał jak można z tego wyjść. Co prawda skończył dogmatem, że nie ma co myśleć o polexicie, jako pomyśle niewykonalnym, ale zanegował to zaraz redaktor Bronisław Wildstein. Ale nie dlatego będę chciał napisać o jego wystąpieniu. Ten bilans unijny, oprócz tego wątpliwego „pewnika” w wykonaniu Sariusza-Wolskiego, a dotyczący diagnozy Unii, nadaje się do uważnego przesłuchania i przemyślenia, bo widać z tego wystąpienia, że można to sobie zmieścić na jednej kartce i startować do rozmowy z każdym bezkrytycznym euroentuzjastą. W końcu pan Sariusz to piękny przykład powrotu syna marnotrawnego, euroentuzjasty z ekipy Tuska, który na miejscu, w Brukseli, przejrzał antypolską grę swego pryncypała i stać go było na odwrócenie wektorów oraz przejście do obozu przeciwnego. Szkoda, że z marnym skutkiem, skoro rząd Morawieckiego podpisywał Unii wszystko jak leci. Ale nie o Unii dziś, chodzi o Wildsteina.

Od rewolucji do imperializmu

Miał on ciekawą wypowiedź z punktu widzenia walki idei, bo zdaje się, że ten dziennikarz-publicysta wylądował właśnie w okolicach nie tyle badania historii idei, ale z tych pozycji przyglądania się procesowi ich ścierania się w czasach dzisiejszych. Co prawda raziło mnie w jego wypowiedzi całkowite oderwanie analizy od kontekstów konfliktu interesów, zwłaszcza ekonomicznych, ale coś, co mnie zainspirowało w tej kilkudziesięcio-minutowym wystąpieniu to była jedna teza, której rozwinięcia zabrakło, pewnie z przyczyn czasowych. Wildstein zauważył ważną prawidłowość: otóż postępowe ideologie się zużywają w swej perspektywie uniwersalistycznej i w trakcie tego procesu stają się narzędziem do uzasadniania całkowicie nie uniwersalistycznych, a wprost imperialnych działań konkretnych państw.

Tak na przykład skończyła Rewolucja Francuska, która poprzez Napoleona dokonała zwrotu praktycznie o 360 stopni – do cesarstwa. Najciekawszym przykładem jest tu Rewolucja Październikowa, a właściwie zamach stanu i wojna domowa, czym w rzeczywistości było dzieło Lenina. Idea wyzwolenia świata z okowów alienacji, obnażonych przez Marksa, miała ogarnąć cały świat, a w rzeczywistości stała się już za Stalina jedynie narzędziem do realizacji imperialnej polityki jednego państwa – Rosji. Co ciekawe – obecnie ten proces w przypadku Kremla wyewoluował już do kompletnego imperializmu w formie czystej – teraz to nie marksizm niesiony na bagnetach ma zbawić całą wyalienowaną ludzkość, ale już czynnik kompletnie imperialny, Ruskij Mir, ta „naszość”, która to nowa ideologia Kremla ma być antidotum na gnilność Zachodu. Ale już bez jakichkolwiek konotacji lewackich.

Wildstein ciągnie tę analogię do czasów dzisiejszych. Wedle niego jesteśmy świadkami podobnego procesu, z tym, że mamy do czynienia z rewolucją mariażu lewicowej ideologii z globalistycznymi interesami korporacji, który na naszych oczach przemienia się w narzędzie dominacji znowu jednego państwa –  Niemiec, zaś przedmiotem tego procesu, a właściwie ofiarą, ma być Europa. To zgrabna analogia, ale trzeba się jej przyjrzeć z kilku punktów widzenia, zobaczyć pod światło pod różnymi kątami, by stwierdzić czy to diament, czy tylko zwykła skamielina.

Rewolucyjne triady

A więc trzeba by zacząć od początku. Po pierwsze – czy dzisiejsza „rewolucja” jest tożsama z „tamtymi”? Tam przecież latami lała się krew, dochodziło do nagłych zmian społecznych, własnościowych, szalał widowiskowy terror, widowiskowy właśnie po to, by go było WIDAĆ, tak, by oddziaływał swą grozą na stymulację poddańczego strachu.

To pierwsza różnica.

Dzisiejsza formuła rewolucji polega na wyjściu z błędu Marksa, które zaproponował Gramsci. Ten stwierdził, że u Marksa wszystko gra, z jednym wyjątkiem: jego triada terror-gwałtowne zmiany własnościowe – duraczenie jest słuszna, tyle, że kolejność jest wadliwa. Terror powoduje to, że operowany orientuje się, że jest operowany i to bez znieczulenia, tępym nożem. A to budzi opór i jak już dochodzi do przemian własnościowych, to mamy zorientowanego pacjenta, który widzi, że coś się dzieje. I to nie tak. W ten sposób ostatnia faza – duraczenie polega już tylko na odkręcaniu w społecznej świadomości tych konstatacji, jest walką z oporem, które wywołały dwa wcześniejsze etapy. I tak wyglądała każda, że tak powiem „analogowa”, rewolucja, ta sprzed naszej, globalistycznej.

Gramsci zaproponował odwrócenie kolejności triady i… ktoś to przeczytał i niestety wdrożył. Myślę, że odbyło się to w okolicach rewolucji 1968 roku i pomysłu długiego marszu lewicy, dodajmy – przez instytucje. Te, główny filar ciągłości królującej wtedy liberalnej demokracji, były dla lewicy wymarzonym łupem. To tam kumulowała się coraz bardziej nieograniczona władza, niekontrolowana, również głosem suwerena. Ten proces „marszu przez  (a właściwie „na”)” instytucje był działaniem równoległym ze startem triady w kolejności Gramsci’ego.

Zamiast gwałtowności zaproponowano niedetektowalną społecznie cierpliwość.  Najpierw było duraczenie, wszystko odbywało się w obrębie kształtowania się percepcji społecznej i kultury. Dzięki temu tak zoperowany pacjent nawet nie wie, że jest (został) zoperowany, zaś swą śpiączkę operacyjną odbiera jako kolorowe obrazy serwowane przez narkozę symulowanej wolności i dobrobytu. A więc jest gotowość do przyjęcia następnego etapu – wywłaszczenia. Jesteśmy dzisiaj właśnie w tym miejscu. To już nie jest tak, że zdaje ci się, że jesteś właścicielem mieszkania czy samochodu, bo mylisz kredyt czy lesaing z aktem nabycia. Teraz już jesteśmy na etapie „świata wypożyczonego”. Do tego dochodzi zanikanie pieniądza, jako środka wymiany, sama wymiana zanika w ramach ekologicznie motywowanej redukcji konsumpcji. A więc masz coraz mniej, ale czy jesteś (będziesz?) od tego szczęśliwszy?

Wchodzimy powoli, osmatycznie i równolegle w etap trzeci. Bo to wcale nie jest tak, że te etapy następują po sobie, jak ten poprzedni się skończy. Nie, one są tylko startowane, jak już poprzedni się odpalił, ale to nie znaczy, że ten inicjujący się zatrzymał. Nie, to jest tak jak z Bolero Ravela, każdy instrument wchodzi po kolei i zostaje ze swą linią melodyczną, by na końcu grała już cała orkiestra. Na wszystkim co ma. I jest jak u Ravela – na początku spokojnie werbelek i powolutku linia narasta i nawet nie wiesz kiedy cała orkiestra gra już fortissimo na kotłach i gongach.

A więc etap trzeci – terror. Tu też jest cwanie. Po pierwsze – oduraczonymi łatwiej jest rządzić bez terroru. Tu obróbka świadomości zrobiła swoje i strach przed takim na przykład wywłaszczeniem można zastąpić innym strachem, chociażby przed spłonięciem planety. Po drugie – takie wywłaszczenie może być… niezauważone, głównie w świecie wychowanym na długu. Po trzecie – terror jest niezauważenie wstawiany do prawa. Nikt tego nie kontroluje, bo to i system partyjny się znarowił w reprezentowaniu interesu społecznego, zaś sam suweren w ogóle nic nie kuma – rządzenie i polityka są mu specjalnie pokazywane jako proces co najmniej skomplikowany, jeśli w ogóle obrzydliwy.

Kto to są ONI?

Narzędzia są więc gotowe i będą użyte w zależności od sytuacji. I tu jest zasadnicze pytanie – czy dowodzący tym czekają tylko na okazję, czy jeszcze się boją, by – wzorem błędu Marksa – nie za wcześnie wrzucić żabę do wrzątku. No właśnie – oni. Kim są ci, bo na razie pobywamy w jakiejś abstrakcji, a więc pora na zdefiniowanie „podmiotu lirycznego”? Współpracuję z pewną inicjatywą, która z pozycji naukowych wzięła się za fenomen „Wielkiego Resetu”. Nazwę tego zjawiska zaczerpnięto z dzieła jego guru Klasa Schwaba, który tak zatytułował swoją książkę. Ale ten tytuł poprzedził słowami „COVID-19”, co wskazywałoby na dość „młodą” koncepcję. Ale to tylko danie nazwy od dawna istniejącej inicjatywie.

Nie chcę tu zgłębiać historii formowania się tego ruchu, bo nie czas i miejsce to na to, ale można odesłać do swego rodzaju „sekretarza”, tego zjawiska, który trzyma wszystkie papiery i ustalenia – to Światowe Forum Ekonomiczne w Davos, które od samego początku nie jest żadnym cyklicznym eventem, tylko stałą instytucją wprowadzającą w życie ustalenia, których tylko kulminacją jest coroczne spotkanie w Davos. Jest to plan globalizacji świata. Przeprowadzany konsekwentnie, łącznie ze szkoleniem i umieszczaniem w instytucjach (tak, tak – marsz przez instytucje) młodego narybku. Spiskowa wizja historii? Tak? To czemu na coroczne zjazdy Forum stawiają się jak jeden mąż najwięksi władcy świata, mężykowie stanu i celebryci? Żeby posłuchać oszalałego starca, który coś plecie o mrzonkach swego zglejałego mózgu? Nie – oni tam wszyscy przyjeżdżają, by zobaczyć jak została zrealizowana agenda omawiana w poprzednim roku i ustalić co nowego na rok następny. Tak wynika z tych paneli i dyskusji. Na koniec mamy spis konkluzji i rozpisane zadania na przyszłe okresy dla poszczególnych elementów tego układu. I tak co roku. „W międzyczasie” Forum ćwiczy różne scenariusze „rozwoju” świata, a ich lektura mrozi krew z perspektywy realizacji już niektórych wariantów.

Jeśli nie wierzycie w sprawczość tego grona, to użyję bardziej konkretnego dowodu. Otóż w czasie pierwszego pandemicznego Davos (ale w dokumentach organizacji zaproponowane to było wcześniej) ustalono, że najlepsze w czasie pandemii byłoby powołanie światowego ministerstwa zdrowia. Korononawirus to przecież międzynarodowy zarazek jest, państwa nie dowożą, są jakieś kompromitujące i powodujące niepotrzebne dyskusje różnice w krajowych strategiach i da się przez to porównywać kto miał rację. A tak nie można. Trzeba powołać światowe ministerstwo zdrowia i w tym zakresie państwa mają się schować do budy. Wziął to na tapet nadworny pisarczyk globalizmu – Juwal Harari i mogliśmy przeczytać (i wysłuchać – miałem to „szczęście”), że to tylko początek. No, bo zdrowie zdrowiem, ale czy przypadkiem nie jest tak samo z finansami, gdy egoizm państw prowadzi do kryzysów światowych? A co z wojskiem? No, przecież gdyby było jedno światowe ministerstwo wojny, to jasne, że… wojny by zniknęły, bo nikt ze sobą przecież walczyć nie będzie. Spoko, nie będę tego ciągnął – na końcu jest postulat rządu światowego, do którego pandemia była tylko przygrywką.

A więc jak to się stało, że takie niewinne mrzonki jakichś starców stają się nagle po paru tygodniach agendą w ONZ, które forsuje Traktat Pandemiczny, w ramach którego w czasie ogłoszonej przez siebie pandemii cała władza w dowolnym kraju przechodzi w ręce WHO? No, jak to się stało? Ja widziałem tuziny konferencji z bardzo szlachetnymi konkluzjami, ale nigdy nie widziałem ich w światowej skali realizacji, i to po kilku tygodniach. A więc to Davos, to nie jest jakaś konfa, ale ciało ze wszech miar decyzyjne, ba – inspirujące i inicjujące.

Świat po Wielkim Resecie

A więc zajrzyjmy im w papiery. To, że tam pandemia była wpisana co najmniej 5 lat przed jej wystąpieniem to oczywistość. Nawet się tu nie zatrzymam nad tym czy została wywołana, by zrealizować cele, czy – jak udaje Schwab – była super okazją. Ale jedno trzeba przyznać – globaliści byli gotowi w blokach startowych. Cała sieć krajów zaczęła się zachowywać tak samo, jak na komendę. Dowodziła WHO, nie dość, że niewybieralna, to jeszcze w 80% finansowana i obsadzona przez najbardziej zainteresowaną pandemią – Big Farmę. Pandemia to był duży krok i duży test przeprowadzony na ludzkości na ile sobie można z nią pozwolić. Test się powiódł. Ale to jako się rzekło – krok, a my zajmijmy się metą, czyli światem, ku którem dąży Wielki Reset.

Jest to realizacja dystopijnej progresywnej utopii. Świat jest przeludniony (stąd m.in. aborcyjna narracja), ekologicznie jesteśmy najbardziej nieudanym elementem planety (stąd ekologiczna narracja tłumaczenia (samo)ograniczeń), wolność prasy to żerowisko faszystowskich manipulatorów, którzy chcą zakłócić jedyną prawdziwą narrację (stąd osmatycznie wprowadzane przepisy mordujące wolność wypowiedzi, ukryte pod płaszczykiem „mowy nienawiści”), finansowe zubożenie społeczeństwa, oddalające je od własności, która jest jednym z głównych filarów wolności, a która to wolność jest definiowana po marksowsku – jako zrozumienie narzuconej konieczności.

Mówimy nie o nowej normalności, ale o nowym świecie. Całkowicie nowym. W związku z tym atak na wszystko co „stare”, a prowadzące do indywidualistycznej i wspólnotowej wolności. Ma być kolektywnie a nie wspólnotowo: religia – precz, rodzina – do likwidacji, wolność wypowiedzi – won; własność? nie dość, że prowadzi do żarłocznego marnotrawienia zasobów, to generuje nierówności społeczne. Tożsamość – płynna, płeć – chwilowa, stosunki społeczne – zdegradowane, sztuka – można sobie obejrzeć na transmisji z konkursu Eurowizji, jak to ma wyglądać. Piękno – przestarzałe, dobro – staroświeckie i transakcyjne, prawo – zależne od zmanipulowanej większości. Czyli nie ma nic pewnego, wszystko w gruzach, a co na nich ma być zbudowane?

Obietnice są konkretne – z powodów ekologiczno-zasobowych redukcja demografii do pół miliarda (z ośmiu miliardów). Tyle wyszło z wyliczeń, by pogodzić jak najmniejsze oddziaływanie klimatyczne z potrzebami obsługi elit. Tak, elit. Bo Davosy, choć obiecują społeczeństwo równych bezklasowców, to w swych deklaracjach zakładają, że ktoś przecież będzie musiał rządzić tym całym interesem. Tak, to ci, co to latają swymi odrzutowcami na spotkania płaczek nad zagładą klimatu, ci sami, którzy sobie załatwili w unijnej dyrektywie, że wszyscy przechodzimy na samochody elektryczne, z wyjątkiem ich jak najbardziej spalinowych, wypasionych ferrari czy bentley’ów. Czyli ma nas być mniej, a to się da załatwić, co pokazała pandemia, bez dramatycznych czystek. Nie będzie się reszta pałętała po planecie, zatruwała wspólne przecież powietrze swymi wyziewami, zaludniała piękne plaże swymi bachorami wraz z ojcami w „piwnej ciąży”. Będzie ta redukowana reszta siedziała w piętnastominutowych miastach, żarła co im tam damy z GMO-korpo, oglądała co im każemy i pisała na swych pseudo social mediach tylko to, na co im pozwolimy.

I to wszystko – uwaga, tu jest najlepszy numer! – wszystko w oparach narracji, że to dla dobra realizacji ich wolności. A tam, gdzie już nie można się będzie wytłumaczyć, że to ekspresja wolności, to się powie, że to dla bezpieczeństwa. A jak się nie posłuchają – to złapie się za mordę. Najpierw wybranych – dla postrachu. Stąd tak ważny był covid – by ludność nauczyć łatwości w zamianie wolności na bezpieczeństwo i zaakceptować rewolucyjnie nagły wzrost przemocy. A niebezpieczeństwo można przecież dozować w dowolnym kierunku i momencie. To nas czeka. I nie jest to twór mego szalonego i podejrzliwego umysłu. To wszystko jest tam napisane – w papierach. A czy jest realizowane? Tak, wystarczy się tylko rozejrzeć dokoła. Wziąć do ręki globalistów listę punktów do realizacji i odhaczać. Wszystko się zgadza – po kolei idzie, jeden po drugim. Można też przez to zobaczyć co jeszcze przed nami. Tu wyimki z „dezyderatu” Schwaba:

  1. Reset makroekonomiczny:
    • Przebudowa globalnych gospodarek w kierunku zrównoważonego rozwoju.
    • Promowanie bardziej inkluzyjnego i sprawiedliwego systemu ekonomicznego.
    • Zmiany w polityce fiskalnej i monetarnej.
  2. Reset społeczny:
    • Redukcja nierówności społecznych.
    • Wzmacnianie roli rządów w zapewnianiu dobrobytu.
    • Nowa umowa społeczna uwzględniająca potrzeby wszystkich grup społecznych.
  3. Reset geopolityczny:
    • Zmiana podejścia do globalizacji na bardziej zrównoważone.
    • Współpraca międzynarodowa w zarządzaniu globalnymi problemami.
    • Zarządzanie rywalizacją między głównymi mocarstwami, np. USA i Chinami.
  4. Reset środowiskowy:
    • Zmniejszenie emisji CO2 i walka ze zmianami klimatycznymi.
    • Wsparcie dla działań na rzecz ochrony środowiska.
    • Promowanie zrównoważonego rozwoju gospodarczego.
  5. Reset technologiczny:
    • Przyspieszenie transformacji cyfrowej.
    • Zwiększenie nadzoru i śledzenia kontaktów w kontekście zdrowia publicznego.
    • Zarządzanie ryzykiem związanym z technologiami dystopijnymi.

Punkty konieczne do realizacji Wielkiego Resetu:

  1. Globalna współpraca:
    • Zacieśnienie współpracy między rządami, biznesem i społeczeństwem obywatelskim.
    • Utworzenie globalnych struktur zarządzania.
  2. Inwestycje w zrównoważony rozwój:
    • Skierowanie inwestycji na projekty proekologiczne i zrównoważone.
    • Wsparcie innowacji technologicznych promujących zieloną gospodarkę.
  3. Reforma systemów edukacji:
    • Edukacja i szkolenia dostosowane do potrzeb nowoczesnej gospodarki.
    • Wzmocnienie umiejętności cyfrowych i technologicznych.
  4. Zmiana podejścia do pracy:
    • Wspieranie elastycznych i zdalnych form pracy.
    • Ochrona praw pracowników w dynamicznie zmieniającym się środowisku pracy.
  5. Zarządzanie zdrowiem publicznym:
    • Wzmocnienie globalnych systemów opieki zdrowotnej.
    • Wprowadzenie skutecznych środków zarządzania kryzysowego i nadzoru epidemiologicznego.

Czemu lewacka narracja?

No dobra – narysowaliśmy sobie mniej więcej z czym mamy do czynienia. Ale trzeba zaznaczyć tutaj jeden ważny element. Narracja tego harmonogramu jest lewacka. Czemu? A jakież inne może być duraczenie? Namawiające do konserwatywnego umiaru? No – może być narracja faszystowska i zamordystyczna. A taka się staje narracja obecnego globalizmu. Im dalej w las, tym bardziej przecież musimy przechodzić do fazy trzeciej – terroru. Na razie więc mamy tylko zapowiedzi i umieszczanie ważniejszych filarów w prawie. Czyli mamy lewacką narrację w oparach komunofaszyzmu. Sam faszyzm to uwielbienie państwa, a skoro ma być ono jedno i to światowe, to reszta już idzie tak samo. Te same metody. A teraz o głównym nurcie, czyli lewackości narracji.

To dziecko epokowego dealu finansującego ten interes korpo i lewackiego postępactwa. Do tej pory te dwa twory walczyły ze sobą na śmierć i życie. Teraz wektory się zbliżyły. Dawni wrogowie padli sobie w ramiona. Tak jak kiedyś Hitler i Stalin, kiedy każdy z nich myślał, że deal jest taktycznie chwilowy i w jego interesie, a operacyjnego partnera załatwi się później, na gruzach starego świata. Tak samo wielu prorokuje koniec tego dealu kapitału z Marksem – że się pożrą i któryś zwycięży po malowniczej walce. Słaba to pociecha, bo to i straty będą okrutne, i każda wersja zwycięstwa jest potworna. No, wersję a la polacca, pt. że się dwa giganty nawzajem unicestwią i wyjdziemy wszyscy na pusty ring, cali na biało, jest tak samo prawdopodobna jak jednoczesny nokaut w boksie.

Największym dowodem z rzeczywistości na istnienie takiego związku jest porównanie z samym… Davos. Kiedyś, przed laty, to antyglobaliści z lewicy dymili na uliczkach tego kurortu, były starcia z policją, lała się krew i tony farby drukarskiej. Dziś ci sami (dosłownie) zadymiarze siedzą już na panelach konferencji, którą zwalczali przed laty. Dokonało się więc. Narracja lewacka jest dla korpo zbawieniem, bo co by biedaczki korporacyjne mieli powiedzieć ludowi? Że ich wszystkich zniewolą? Nie! Oni się umówili z lewakami, że wszystko pójdzie a rebour – w procesie dziejowego zniewolenia ludzkości użyje się argumentów… równościowych i wolnościowych. Potwierdza to starą prawdę rosyjskich dysydentów, którzy uważali, że ideałem równości jest na końcu radziecki łagier. Ale to nie jest do końca prawda – w obozie istnieje podział klasowy, co najmniej na więźniów i strażników. A przy takim rozwoju historii każdy będzie marzył, by znaleźć się po stronie co najmniej strażników, bo to będzie jedyna grupa pośrednia pomiędzy zniewoloną społecznością więzienną a zarządzającą i więźniami, i strażnikami – elitą.

Rodzaje globalizmu

Tyle – z czym mamy do czynienia. Teraz wróćmy do Wildsteina. Czy można przeprowadzić analogie pomiędzy „analogowymi” rewolucjami, które zmutowały tylko do narracji imperialnej a dzisiejszymi czasy? Czy globalizm może być dziś użyty przez Niemcy jako narracja prowadząca do uzasadnienia europejskiej hegemonii? Najpierw kwestia samego globalizmu. Wielu uważa go za proces ściśle gospodarczy, z czego dopiero wyprowadza jego konsekwencje na politykę. Ale ten proces, o którym mówimy, dotyczy globalizmu wartości i kulturowo-medialnego oddziaływania społecznego. Obecnie proces globalizmu gospodarczego rozsypuje się na naszych oczach. W sensie gospodarczym polegał on na tym, że świat zachodni produkował tam, gdzie mu wygodniej (i taniej), co niosło za sobą sprzeczności, rozsadzające cały układ. Chiny się zorientowały, że jest to dla nich szansa, że robotnicy z fabryki świata mogą wypowiedzieć posłuszeństwo biurowcowi, który – tu po marksowsku – kumulował wyłącznie u siebie wartość dodaną. USA, co dopiero samozarzynająca się klimatyzmem Europa, odzwyczaiły się od pracy, którą za nie robił kto inny, i przeszły na gospodarkę finansową. Okazało się, że spekulowanie pieniądzem nie tworzy na dłuższy dystans żadnych przewag, zwłaszcza przy postępującym procesie osłabiania dolara, jako waluty rozliczeniowej światowej gospodarki. Tokarz wygrywa ze spekulantem, od kiedy coraz mniej ludzi chce dawać swe towary i usługi za papierki zadrukowane na zielono.

Ten układ się rozsypał. Był to proces jeszcze sprzed kowida, ale to on pokazał kto ma w kieszeniach śrubki, a kto papierki. Porwane łańcuchy dostaw ukazały na czyim pasku wisi świat. I świat to zauważył. Tylko czy wyciągnął z tego wnioski? Raczej nie, a właściwie wyciągnęli wnioski… Chińczycy. Świat, gdyby się ogarnął, to doprowadziłby do procesu decouplingu, czyli przywrócenia na Zachód chociażby podstawowych dla bezpieczeństwa produkcji.

Ale nie zrobił tego. A mógł to być rewolucyjny moment przyspieszający stymulacje powrotu przemysłu na Zachód. Wygrał w rezultacie korporacyjny kapitał i utrzymał uzależnienie od Chin. Po co inwestować w nowe fabryki, skoro zrobili to już (i zrobią) Chińczycy? Po co płacić jakieś europejskie stawki za robotę, skoro tam Chińczyk wszystko ładnie pakuje w sreberka? Po co płacić w Europie za klimat, skoro tam Chińczyk może sobie śmierdzieć w produkcji po taniości?

Tak więc ten gospodarczy globalizm się rozpadł, a właściwie, przy takiej niemocy, przeszedł tylko w formę uświadomienia sobie tego stanu, bez znaczącej reakcji. A jak z globalizmem politycznym? Ten się rozpadł jako konsekwencja upadku globalizmu gospodarczego. To potwierdza oddziaływanie realnej sfery gospodarczej na długofalowe trendy polityczne. Mamy teraz dwa globalizmy polityczne. Dwie pary master-juniorpartner: współpracę USA-Indie, które to Indie mają być wyłuskane z chińskiej strefy wpływów, jako przeciwwaga dla Pekinu, oraz parkę Chiny-Rosja. Oczywiście dookoła latają jakieś pomniejsze paputczyki, ale nie będą one miały większego znaczenia. Każda parka będzie ciągnęła resztę świata w swoją stronę i to będzie dominanta  światowej polityki – walka na atrakcyjność przyciągania po resecie światowego porządku. W tle jest oczywiście wojna, ale ta kasuje wszystko i dobrze, że obie strony to wiedzą. (W tej perspektywie pokojowa nagroda Nobla należy się… bombie atomowej, gdyż tylko świadomość jej istnienia po każdej z potencjalnych stron konfliktu powstrzymuje świat przed eskalacją wojny. Bez nuka świat już dawno byłby po wielu krwawych wojnach światowych w wykonaniu konwencjonalnej broni).

Globalizm ideologii

No dobrze, ale wspomniałem, że mówię tutaj o globalizmie jako ideologii mającej swoje cele oparte nie na pragmatyzmie wyliczeń ekonomicznych, ale na docelowej wizji świata, którą chciałem tu opisać. A więc jak wygląda ten podział? Ewidentnie udziałem Zachodu jest opisany przeze mnie kierunek globalistów z Davos. I to, że tak powiem – w układzie transatlantyckim, gdyż Davos takie właśnie jest. Po drugiej stronie będziemy mieli wartości… konserwatywne. Czyli ta idea stanie się nieoczekiwanym towarem eksportowym ze swego zachodniego źródła, do społeczeństw, które wcześniej jej nie znały. Czy to będzie szczere? No, w Chinach, pomijając chwilową z perspektywy chińskich dziejów komunistyczną wersję ich ducha narodowego, to raczej nie są za postępactwem. Raczej za równowagą, umiarem i harmonią Konfucjusza. Nie trzeba się więc tu niczego Chińczyków uczyć. Mamy tylko kolektywną wersję konserwatyzmu. Co do Rosji, to już inna sprawa – ja po prostu wątpię w autentyczność jakiejkolwiek idei w kraju (i narodzie), który jest światową stolicą nihilizmu. Putin taktycznie używa argumentów konserwatywnych po to, by pozbierać zachodniaków, zawiedzionych zlewaczeniem ich kultury. Jest to więc posunięcie taktyczne, obliczone na eksport Ruskiego Miru. Dla użytku własnego będzie sprzedawane jako „naszość”, leczącą ze szkodliwych miazmatów kompleksu wobec Zachodu.

Niemcy beneficjentem globalizmu?

Mając już te trzy aspekty globalizmu w pamięci pora sprawdzić tezę Wildsteina, że lewacki progresywizm wyewoluował (wyewoluuje) w uzasadnienie niemieckiej dominacji nad Europą. Wydaje mi się to mało możliwe. Hegemonia Niemiec, wbrew ich zapewnieniom, że są „imperium moralnym”, nie może być oparta na niczym innym, niż na sile gospodarczej zamienianej geopolitycznie we wcale już nie „soft” power. A ideologia postępowego globalizmu jest de facto bankrutem gospodarczym. Tylko przez chwilę wydało się to cudownym połączeniem. To były czasy, kiedy jeszcze z Putinem było ok, miał on tam zamieniać u siebie swoją brudną energię na czysty wodór, którym ze Starym Kontynentem miał handlować Berlin. Wszystko było oparte na wmuszeniu Europie Zielonego Ładu, pozbawieniu wszelkich źródeł energii, innych niż, zapośredniczone przez Niemcy, rosyjskie, z użyciem technologii z niemieckich rąk. Po to te wszystkie zielone rewolucje.

Ale pękło w kilku miejscach, jak w wysadzonym Nord Streamie. Ruscy się zbiesili, wywołali wojnę z Ukrainą. Zdarli więc rosyjsko-niemiecką kołderkę i zaskoczona publiczność mogła zobaczyć, że parka leży w bardzo intymnej pozycji. Energia się u Germanów sypnęła, koszty wzrosły i niemiecki kontrakt społeczny, że gdzieś tam, po taniości, również energetycznej, ktoś pracuje na nasze marże – został unieważniony. Po drugie – przyszedł Chińczyk i powiedział: sprawdzam. Chcecie fotowoltaikę? Proszę bardzo, to my tu w Kraju Środka zrobimy najlepszą i najtańszą, i figę na tym Niemcy zarobicie. A co, będziecie okładać nasze panele podatkiem? Za co, za czystą energię, która jest warta wszystkiego, nawet dopłat? To samo z samochodami. Na początku w Niemczech, czyli w kraju, w którym to nie rząd ma przemysł, a przemysł ma rząd, to się koncerny samochodowe burzyły na swoich (sic!) rządzących, że jak to, elektryki? A nasz spalinowy core business? To się im wytłumaczyło, że to dopiero Zielony Ład da im kopa w górę – wymusi wymianę całego istniejącego parku na 2-3 droższe samochody, które w dodatku się zdegradują po 2-3 latach. I przemysł w to poszedł, aż tu Chińczyk wyprodukował spełniające wszystkie normy swoje elektryki, tyle, że dwa razy tańsze. I co? Przecież klimatyczne ideolo powinno zabiegać o jak najszerszy dostęp do czystych samochodów, a tu się w Europie odwija jakimiś cłami zaporowymi?

Wnioski

A więc moim zdaniem mamy do czynienia z dwiema wersjami – albo te wszystkie ideolo zostaną wdrożone, a wtedy – przy nieuchronnej ekonomicznej klęsce konceptu – Niemcy będą już tylko „imperium moralnym”, a tu akurat konkurentów może być masa. Albo całe to ideolo padnie, zaś Niemcy będą musiały się same pozbierać gospodarczo, bez żadnych regulacyjnych wtedy dopalaczy.

Ale tu na drodze stanie cały dotychczasowy układ, który pracował na Niemcy, a w rozsypanym globalizmie pracować wcale nie musi. Europa stanie się zaściankiem świata. Biednieje, zaś kraje azjatyckie się bogacą, a więc będą zaspokajane przez własne, lokalne inicjatywy. Zostaniemy jak skansen, z tym, że z pewną atrakcją – lokalnymi wojnami, które ze względu na naszą zaściankową zapyziałość nie będą na pewno światowe.

I to może jedyna, smutna dla nas, w geopolitycznym położeniu naszym – pociecha.

Współpraca przy namierzaniu źródeł: Mariusz Jagóra

Napisał Jerzy Karwelis Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.