W miłującym pokój świecie
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” michalkiewicz 10 czerwca 2025
[ale pisane przed II turą md ]
Wysiłki sztabów wyborczych panującego nam miłościwie od ponad 20 lat duopolu, by w związku z wyborami prezydenckimi doprowadzić obywateli naszego nieszczęśliwego kraju do stanu onieprzytomnienia, nie do końca się udały. Frekwencja w pierwszej turze osiągnęła 67,31 proc, a więc była tylko o 5 procent wyższa niż frekwencja w „kontraktowych” wyborach parlamentarnych w roku 1989, a w dodatku różnica między obywatelem Trzaskowskim Rafałem, reprezentującym niezmiennie zadowolony ze swego rozumu Jasnogród, a obywatelem Nawrockim Karolem, mianowanym „kandydatem obywatelskim” przez Naczelnika Państwa, obywatela Kaczyńskiego Jarosława nie przekroczyła 1 procenta. Jakby tego było mało, prawie 15 procent głosów zebrał kandydat Konfederacji Sławomit Mentzen, a największą siurpryzą było ponad 6 procent głosów poparcia, zebranych przez Grzegorza Brauna, któremu eksperci początkowo nie dawali nawet złamanego procenta, wskutek czego niezależne media głównego nurtu posłusznie pomijały go w notowaniach, a kiedy już nie mogły, to przynajmniej go „niedoszacowywały”. Ciekawe czym zakończy się druga tura, bo można odnieść wrażenie, że sztaby już nie wiedzą, jak tumanić suwerenów i planują „marsze”. W jednym mają maszerować patrioci-folksdojcze, a w drugim, konkurencyjnym – patrioci-szabesgoje, jako że jego organizatorem jest ekspozytura Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego, które wespół ze Stronnictwem Pruskim tworzy wspomniany duopol. Wysyp patriotów-folksdojczów na pierwszy rzut oka może dziwić, ale podobnie rzeczy zdarzały się u nas i wcześniej – żeby wspomnieć np. „patriotów-księży”. Jak się okazuje, patriotów u nas nie brakuje.
Tak czy owak, druga tura wyborów wszystko wyjaśni, chyba że promotorzy demokracji kierowanej uczynią i u nas cud nad urną, jaki zdarzył się w Rumunii – czego też wykluczyć nie można – bo kto to wdział, żeby w demokracji pozostawiać suwerenom swobodę wyboru? Suwerenowie – owszem – mogą sobie głosować, ale przecież nie tak, jakby im się chciało, tylko – tak, jak powinni, żeby było dobrze. Myślę, że wśród folksdojczów-patriotów znajdą się siły, które sprawią, że i nasz nieszczęśliwy kraj stanie się bardziej przewidywalny – jako że nieprzewidywalność zasmuca Reichsfuhrerin Urszulę Wodęleje, co z kolei może wzbudzać jaskółczy niepokój w głębi serca gorejącego obywatela Tuska Donalda, który ma tu pilnować interesu. Jak tam będzie, tak tam będzie, bo – jak mówił dobry wojak Szwejk – jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było.
Tymczasem poza naszym nieszczęśliwym krajem, który, za sprawą sztabów wyborczych i funkcjonariuszy Propaganda Abteilung z niezależnych mediów głównego nurtu, zdaje się pogrążać w stanie onieprzytomnienia wyborczego, jest jeszcze reszta świata, w którym nurtują procesy co najmniej tak samo doniosłe i brzemienne w skutki, jak zwycięstwo któregoś z obecnych faworytów. Oto po zawarciu przez Stany Zjednoczone umowy „mineralnej” z Ukrainą, Ameryka jakby straciła serce do kończenia wojny, jaką do niedawna cały miłujący pokój świat prowadził z Rosją do ostatniego Ukraińca. Nie tylko serce – ale jakby również i zainteresowanie tą całą wojną, która w związku z tym może przekształcić się w „wojnę zapomnianą”, jakich wiele ślimaczy się na świecie. Ponieważ natura nie znosi próżni, zwłaszcza próżni politycznej, to po osłabieniu przez Amerykę żywego zainteresowania tą wojną, sprawy w swoje ręce próbuje wziąć Europa, która wyłoniła z siebie „koalicję chętnych”. Nazwa tej koalicji wprost zmusza do postawienia pytania – chętnych do czego? Pewne światło na tę sprawę rzucił amerykański generał Kellog, wyjaśniając, że chodzi o wysłanie na Ukrainę „sił pokojowych”, które zajęłyby tereny na prawym brzegu Dniepru, uniemożliwiając w ten sposób rosyjskiemu prezydentowi Putinowi zajęcie również tej części Ukrainy.
Warto dodać, że „koalicję chętnych” tworzą Angielczykowie, którzy w styczniu zawarli z Ukrainą ”stuletnie partnerstwo”, Francja, Niemcy – no i właśnie; generał Kellog wspominał również o naszym nieszczęśliwym kraju, którego premier, obywatel Tusk Donald wziął nawet udział w sławnej pielgrzymce do Kijowa, podczas której nie tylko wyznaczono mu miejsce w osobnym wagonie, ale i nie dopuszczono do konfidencji, przy rozrywkach, jakim podobno oddawali się przedstawiciele państw poważnych. Oczywiście obywatel Tusk Donald, w związku z wyborami prezydenckimi zaklinał się, że o wysłaniu naszej niezwyciężonej armii na Ukrainę mowy być nie może, a wtórował mu wicepremier i minister obrony, Władysławie Kosiniak-Kamasz – ale czy zarówno jeden, jak i drugi wytrwa w swojej zatwardziałości również po wyborach, zwłaszcza gdy Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje chwyci za słuchawkę? Wprawdzie obywatel Nawrocki Karol podpisał Sławomirowi Mentzenowi cyrograf, że na wysłanie naszej niezwyciężonej armii na Ukrainę się nie zgodzi – ale czy ktoś będzie go o to pytał, nawet gdyby wygrał II turę wyborów prezydenckich? Wszak generał Kellog dawał do zrozumienia, jakby sprawa była przesądzona, a skoro tak, to nie sądzę, by Naczelnik Państwa próbował wierzgać przeciwko ościeniowi.
Ale ewentualna wysyłka naszej niezwyciężonej armii na Ukrainę to jedna sprawa, a sprawą drugą jest kształt „sprawiedliwego pokoju”, który ma być wynegocjowany przez stronę ukraińską i rosyjską pod auspicjami Stolicy Apostolskiej. Czy Leon XIV przekona zimnego ruskiego czekistę Putina, by oddał prezydentowi Zełeńskiemu Krym i resztę terytoriów zajętych przez armię rosyjską i – przypomnę – już oficjalnie wcielonych do Federacji Rosyjskiej, czy też sprawiedliwy charakter pokoju zostanie zrealizowany w jakiś inny sposób? Generał Załużny, ongiś głównodowodzący ukraińską armią, a obecnie – ambasador Ukrainy w Londynie – podaje taką możliwość w wątpliwość I trudno się z nim nie zgodzić zwłaszcza w sytuacji, gdy „wszyscy” pragną „zakończenia wojny”. Zmuszenie Rosji, by oddała to, co zajęła, oznaczałoby raczej kontynuowanie wojny i to przez dziesięciolecia, a nie jej zakończenie. W tej sytuacji jak tu zadośćuczynić sprawiedliwości? Nie ma rady, tylko trzeba będzie obmyślić Ukrainie jakąś rekompensatę, co dla „koalicji chętnych” a także dla USA może być o tyle łatwiejsze, że ani Wielka Brytania, ani Francja, ani nawet Niemcy, nie mówiąc o USA, z Ukrainą nie graniczą.
Z Ukrainą graniczy tylko jedno państwo wchodzące w skład „koalicji chętnych”, czyli Polska. Żeby jednak zrealizować „sprawiedliwy pokój” tym kosztem, trzeba będzie wymyślić jakąś formułę, która by przynajmniej części naszych obywateli nie kojarzyła się z kolejnym rozbiorem, tylko przeciwnie – z wkroczeniem na mocarstwowy „szlak jagielloński”. Bąka w tej sprawie puścił kilka lat temu w przemówieniu z okazji 3 maja sam pan prezydent Andrzej Duda, stręcząc naszemu mniej wartościowemu krajowi, będącym „sługą narodu ukraińskiego”, przesławną „unię” z Ukrainą. Potem, najwyraźniej skarcony przez kogoś starszego i mądrzejszego, już o tym nie wspominał – ale co się powiedziało, to się powiedziało. Jeszcze za głębokiej komuny Janusz Wilhelmi przestrzegał, by nie ulegać pierwszym odruchom – bo mogą być uczciwe – ale być może pan prezydent Duda o tym zapomniał tym bardziej, że odruch, któremu mógł wtedy ulec, nie był wcale „uczciwy”, tylko zwyczajnie – głupi.
Jak widzimy, najważniejsze dopiero przed nami, tym bardziej, że dzięki dotychczasowemu futrowaniu Ukrainy pieniędzmi i bronią bez żadnej kontroli, tamtejsi oligarchowie przejmują rozmaite przedsiębiorstwa w naszym nieszczęśliwym kraju, nawet bez konieczności uruchamiania tutaj „wołynki, która zawsze, dzięki niezwykle licznej ukraińskiej diasporze, którą Polska wzięła na swoje utrzymanie, zawsze jest przecież możliwa, gdyby nasz mniej wartościowy naród tubylczy chciał stanąć dęba. Chyba nikt przytomny nie wyobraża sobie, by nasza niezwyciężona armia stanęła po stronie wyrzynanych? Przeciwnie – pod zwierzchnictwem Volksdeutsche Partei, do której doszlusowało wielu tubylczych banderowców, prędzej by spacyfikowała nasz mniej wartościowy naród tubylczy, jak to było w roku 1981. A potem, to znaczy – po 80 latach – może ktoś te wszystkie szczątki ekshumuje – albo, i nie – bo po co rozdrapywać stare rany, co to właśnie pozarastały błoną podłości?
„Wołynka” z 1943 roku poucza nas bowiem, że zbrodnia popłaca. Jakże inaczej, skoro żadna z polskich sił politycznych nie formułuje żadnego, niechby najbardziej powściągliwego programu powrotu Polski na tamte terytoria? Co innego takie Węgry – no ale tamtejsza bezpieka, w odróżnieniu od naszej swołoczy, co to wysługuje się każdemu w zamian za obietnicę dalszego pasożytowania na mniej wartościowym narodzie tubylczym, przeszła na stronę umęczonego narodu węgierskiego – czego nie może ścierpieć nie tylko Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, ale i europejskie Judenraty?
A skoro o Judenratach mowa, to niepodobna nie zahaczyć o poczynania bezcennego Izraela, który właśnie, na oczach całego miłującego pokój i sprawiedliwość świata, kontynuuje operację „ostatecznego, rozwiązania kwestii palestyńskiej” w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu. Ale to tylko drobiazg niewątpliwy w porównaniu z cierpliwym i metodycznym urzeczywistnianiem przez bezcenny Izrael idei „wielkiego Izraela”? Ta idea ma bardzo stary rodowód, wywodząc się z kontraktu, jaki pewien mezopotamski koczownik zawarł ze Stwórcą Wszechświata. W zamian za to, że koczownik będzie Stwórcy Wszechświata słuchał i mu kadził, Stwórca Wszechświata zobowiązał się do wydzielenia potomstwu wspomnianego koczownika obszaru „od wielkiej rzeki egipskiej do rzeki wielkiej, rzeki Eufrat”.
Pierwsza faza, obejmująca doprowadzenie zamieszkujących tam narodów do stanu obezwładnienia, właściwie już się zakończyła, a teraz przychodzi pora na rozwiązanie ostateczne. Tu jednak na przeszkodzie stoi złowrogi Iran i właśnie wywiad amerykański przed kilkoma dniami doniósł, że nie bacząc na zaklęcia prezydenta Trumpa, który zamierza prowadzić ze Złowrogim Iranem jakieś „rozmowy”, izraelski premier Beniamin Netanjahu podjął był decyzję o przeprowadzeniu uderzenia na Iran i to nie takiego rytualnego, jak to miało miejsce w konflikcie między Indiami i Pakistanem, tylko prawdziwego. Ciekawe, co w takiej sytuacji robią amerykańscy twardziele; czy odważą sprzeciwić się bezcennemu Izraelowi, czy też z podkulonymi ogonami poddadzą się izraelskiemu przewodnictwu? Tego jeszcze nie wiemy, ale uczeni radzieccy wynaleźli bardzo prosty sposób przewidywania przyszłości: wystarczy trochę poczekać. Więc czekamy – bo cóż innego możemy zrobić?
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.