„Współczesna Europa jest głupia”. Prof. Legutko ostrzega: Muzułmanie przejmą władzę pokojowo, a my znikniemy?

„Współczesna Europa jest głupia”.

Prof. Legutko ostrzega:

Muzułmanie przejmą władzę pokojowo,

a my znikniemy

Przemysław Obłuski


niezalezna.pl/polityka/ryszard-legutko 20.12.2025,

Czy czeka nas koniec Europy, jaką znamy? Prof. Ryszard Legutko nie ma złudzeń. W rozmowie z naszym portalem wskazuje, że Stary Kontynent, odcinając się od chrześcijaństwa i rzymskiego prawa, stał się „niemądry” i bezbronny wobec lewicowych absurdów. Zapaść demograficzna rdzennych Europejczyków w zderzeniu z dzietnością imigrantów prowadzi do nieuchronnej katastrofy. „Mieszkańcy świata zachodniego będą żyli bezpiecznie, aż muzułmanie w końcu przejmą władzę” – wieszczy profesor, nawołując do buntu przeciwko dyktaturze głównego nurtu.

Gdyby pan profesor miał wymienić największe zagrożenia dla Europy, to jak wyglądałaby ta lista? Nie chodzi mi wyłącznie o politykę, choć z pewnością nie da się w tym kontekście od niej uciec. Chodzi mi bardziej o mentalność, o wartości.  

Obecnie słowa “Europa” używa się wymiennie ze słowami “Unia Europejska”. Poniekąd słusznie, bo kondycja Europy odzwierciedla się dzisiaj w kondycji Unii Europejskiej. Możemy więc o tej Europie powiedzieć, że odcina się od dziedzictwa europejskiego traktując je jako muzeum lub formę choroby. Pamiętajmy, że Unią rządzi lewica, a ta ma to do siebie, że zawsze chce budować nowy świat, dla którego uzasadnieniem jest przekonanie, że stary świat jest zły. I to samo obserwowaliśmy w marksizmie, przy czym marksiści mieli – powiedziałbym – nieco cieplejszy stosunek do części dziedzictwa europejskiego, bo chcieli się pod nie podpiąć, by dodać sobie wartości.

Natomiast współcześnie traktuje się je pogardliwie, co widać m.in. w edukacji, gdzie rzadko mówi się o tradycji europejskiej, a często o polityce czy politycznej ideologii. Stąd uważam, że – niech to nie zabrzmi nazbyt pysznie – Europa współczesna jest dość głupia. Głupia nie w tym znaczeniu, że nie ma wybitnych ludzi, czy że nie rozwija się nauka, lecz że jest niezainteresowana poznaniem czegokolwiek, co odbiega od aktualnie przyjętych punktów widzenia i nie ma świadomości własnego stanu. Europa wyraża się albo w tym co techniczne, odnoszące się do ekonomii, systemu bankowego, inżynierii, informatyki, itd., albo w tym co ideologiczne, czyli nakierowane na przyszły nowy, wspaniały świat. Na przykład metafizyka zniknęła uznana za kategorię uzasadniającą system władzy. Prawda, jedna z głównych kategorii myśli europejskiej, też została dezawuowana, przez sprowadzenie do sensu kontekstowego. Prawo rzymskie traci na znaczeniu i nie jest obowiązkowym przedmiotem nauczania, a jego zasady są łamane. Nic więc dziwnego, że Europa odwracając się od własnej kultury staje się niemądra. 

Powiedział pan, że współczesny świat jest głupi, mówił pan też o walce o dusze i o prawdzie. Żyjemy jednak w czasach, kiedy współczesnym Europejczykom można wciskać najbardziej absurdalne teorie powołując się na jakiś rzekomy konsensus naukowy. Ludzie są w stanie uwierzyć, że planeta płonie i dlatego nie powinni mieć dzieci, że mężczyzna jest kobietą i może rodzić dzieci, że zwierzęta powinny mieć takie same prawa jak ludzie. Wydaje się, że obecnie można dowolnie manipulować ludźmi i to paradoksalnie – przy znacznie większym jak kiedyś dostępie do informacji. Można zmienić ich sposób postrzegania otaczającej rzeczywistości i w końcu hierarchię wartości. Czy jako ludzie jesteśmy dziś taką plasteliną, którą dowolnie można urabiać? 

Człowiek współczesny jest bezbronny wobec tego, co się dzieje i można mu wcisnąć różne głupstwa. Nie ma narzędzi mentalnych, by te bzdury zakwestionować. Aby to uczynić, musiałby spojrzeć na dzisiejszą rzeczywistość z zewnętrznego punktu widzenia, a ten stał się dla niego nieosiągalny.

Chrześcijaństwo w Europie straciło wpływ, metafizyka, jak mówiłem, została zdyskwalifikowana, wychowanie klasyczne zlikwidowano. A skoro nie istnieje zewnętrzny trybunał oceniający, to świat realizujący przyszłość według lewicowego scenariusza nie podlega krytyce. To, co się dzieje jest dobre i żadna sensowna alternatywa rozwoju nie istnieje. Można jedynie zwiększyć radykalizm: nie wystarczy tylko głosić feminizm, ale trzeba represjonować tych, co się mu opierają; nie wystarczy głosić LGBT, ale trzeba dodawać kolejne litery, itd. Skoro takie przesłanie płynie zewsząd, nie tylko z instytucji politycznych, ale także z sądów, z uczelni, ze środowisk naukowych, z mediów, z korporacji, to w jaki sposób współczesny człowiek marnie wykształcony, oderwany od europejskich korzeni, nieobyty z argumentami może się przeciwstawić? Szanse ma niewielkie. Jeśli nie ulegnie wewnętrznie, to często popadnie w konformizm i na wszelki wypadek dostosuje się do otoczenia.

Paradoks polega na tym, że najbardziej absurdalne idee nie tylko wchodzą głęboko w umysły milionów ludzi, ale wchodzą z przesłaniem niezależności, niepokory, autonomii, śmiałości myślenia. Ludzie nieodróżnialni tworzący jednolitą masę nabierają przekonania, że każdy z nich jest duchem niezależnym i samodzielnym podmiotem, który w poczuciu wolności i autonomii zmienia świat. Kiedyś wyobrażano sobie, a to były lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku, że wszystkie wielkie projekty zmiany świata się skończyły. Po dyskredytacji komunizmu żadna totalna idea nie chwyci, a mieszkańcy świata zachodniego będą żyli bezpiecznie, mając mnogie możliwości rozwoju intelektualnego i osiągnięcia zamożności. I choć podkreślano, że wielkie ideologie nadal będą się pojawiać w środowiskach intelektualnych, to nie wpłyną na umysły szerokich rzesz ludzkich. Te przewidywania się nie sprawdziły, bo wprawdzie w kręgach intelektualnych istotnie zrodziły się kolejne nowe ideologie i to jeszcze bardziej szalone, ale skutecznie przeniknęły do umysłów wielkiej liczby obywateli. Czy kiedyś wariactwo opadnie i kobieta będzie znowu kobietą, mężczyzna mężczyzną, małżeństwo małżeństwem, a aborcja zabójstwem nienarodzonego i czy wróci zdrowy rozsądek i poczucie miary oraz że międzynarodowe instytucje stojące na straży szaleństwa takie jak Unia Europejska ulegną ostatecznej kompromitacji? Powiedziałbym, że więcej szans jest na to, że po upadku dzisiejszych ideologicznych idoli ludzie znajdą sobie nowe i podejmą kolejne próby budowania nowego wspaniałego świata, jeszcze bardziej niedorzecznego i przynoszącego jeszcze większe szkody. Ale to będzie problem dla pokoleń w odleglejszej przyszłości. Na nas spoczywa obowiązek walczyć z szaleństwem dzisiejszym. 

Z tego, co pan powiedział wyciągam wniosek, że ten przeciętny, statystyczny Europejczyk – oczywiście wiem, że takiego nie ma, to jest bardzo duże uproszczenie – jest niemądrym, być może samorealizującym się egoistą, postrzegającym świat wyłącznie w perspektywie “tu i teraz”, a być może jakimś idealistą, altruistą z klapkami na oczach w postaci z gruntu fałszywych współczesnych dogmatów, na przykład klimatycznych. Kim ten dzisiejszy Europejczyk może być za 20-30 lat? 

Tego oczywiście nie wiem. Mogę jedynie uzupełnić poprzednią wypowiedź. Połączenie egoizmu i altruizmu jest stałą cechą natury ludzkiej. Szaleństwa biorą się właśnie z wzajemnego przenikania jednego i drugiego. Bardzo chcemy nadać swojemu życiu i swoim działaniom głębszy sens i szukamy go – by tak rzec – na bazarze sensów. Tam zaś najbardziej rozreklamowane i najbardziej proponowane dzisiaj jest to, o czym mówiliśmy, a więc klimatyzm, genderyzm i inne. Mają one dać każdemu, kto się w nie zaangażuje osobistą satysfakcję, która pozwoli wyleczyć się z rozmaitych udręk egzystencjalnych, samotności i innych cierpień współczesnej duszy. Jak ten bazar sensów będzie wyglądał za trzydzieści lat i jakie sensy będą dysponowały najskuteczniejszą reklamą, trudno powiedzieć. Myślę, że problemy z wyborem będą podobne. Jeśli uznamy, że człowiek dzieli się na ciało i duszę, to człowiek dzisiejszy dobrze zagospodarował ciało dzięki – mówiąc obrazowym skrótem – siłowni i diecie. Gorzej z duszą. Tutaj triumfy świecą terapie i terapeuci, ale to są środki doraźne. Pomysłu na spełnienie człowiek nie ma i nie udało mu się zbudować odpowiednika siłowni oraz diety dla duszy. Stąd rzuca się na ratowanie planety czy kondomizację Afryki.

Europa nie ma wiele do zaoferowania. Jedyną poważną ofertę dawało chrześcijaństwo, przede wszystkim katolicyzm, nie tylko dlatego, że dobrze opisuje duszę ludzką i naturę człowieka, ale także ponieważ jako jedyny dzisiaj nurt duchowy odwołuje nas do kultury klasycznej. Niestety, obserwujemy, że katolicyzm również wykazuje objawy kapitulanctwa oddając część swojej tożsamości dzisiejszym modom: błogosławienie lodu jako ukłon wobec klimatyzmu, czy błogosławienie par homoseksualnych jako ukłon w stronę genderyzmu. Na szczęście rodzi się opór przeciw temu kapitulanctwu, ale jak będzie skuteczny, pokażą następne dziesięciolecia. 

Spróbujmy nieco przełożyć to, o czym pan dotychczas powiedział na konkrety. Śmiertelnie ważna – i uważam, że nie ma tu żadnej przesady – jest postępująca zapaść demograficzna w większości państw Europy. Wydaje się, że bagatelizujemy jej skutki, nie dostrzegamy, a one nieuchronnie będą dramatyczne. Dodajmy, że ta zapaść dotyczy głównie rdzennych Europejczyków, bo np. mieszkający w Europie muzułmanie cieszą się bardzo licznym potomstwem. Jak to możliwe, że daliśmy sobie wmówić, że kiedy nie będziemy tworzyli rodzin, nie będziemy mieli dzieci, będzie nam lepiej? 

Europejczycy wiedzą, że jeśli zabraknie pieniędzy, to system się nie utrzyma. Dlatego za jeden ze środków zaradczych uznano imigrantów, którzy mieli wypełnić demograficzną zapaść. To praktyczne rozwiązanie, dość skuteczne, przysporzyło jednak kłopotów innego rodzaju i jeszcze większych.

Dlaczego Europejczycy się nie rozmnażają?

Są różne odpowiedzi. Kiedyś, kiedy nędza była problemem palącym, wydawało się, że po jej likwidacji rodziny rozkwitną. Okazało się to nieprawdą. Nędzę radykalnie ograniczono, a efektem wzrostu zamożności stała się wygoda. Im więcej mamy możliwości zadbania o dziecko, tym częściej pragnienie wygody wygrywa. Im bardziej się przyzwyczajamy do wygody, tym mniej chcemy ją ograniczać.

Można też na problem niedzietności patrzeć bardziej metafizycznie i wiązać go z sekularyzacją. W świecie zsekularyzowanym życie ludzkie postrzegane jest w kategoriach pojedynczego skończonego istnienia. Żyję od momentu narodzin do momentu śmierci, a moja myśl nie wykracza poza tę granicę. Takie postrzeganie siebie sprawia, że dzieci nie są już czymś niezbędnym, bo one tego życia nie przedłużą. Stąd też biorą się ataki na rodzinę jako zakłócającą wygodę egzystencji; stąd też bierze się uzasadnienie aborcji coraz częściej uznawane nie tylko jako prawo kobiety, ale także prawo człowieka.

Jest więc po części paradoksalne, a po części zrozumiałe, że ktoś, kto nie sięga świadomością poza granicę swojego życia i nie potrzebuje do swojego samookreślenia dzieci, będzie jednocześnie ulegał wielkiemu wzburzeniu na myśl, co stanie się z naszą planetą za kilkaset czy kilka tysięcy lat i że będzie walczył o zachowanie rzadkich owadów, choć bez zmrużenia okiem – w zależności od płci – podda się aborcji lub zmusi do niej kobietę. Zdumienie budzi nie samo dbanie o rzadkie owady, czy troska o planetę, ale niezwykła dysproporcja między postrzeganiem własnego życia, a postrzeganiem świata.  

Stara Europa nie tylko umiera, ale – o czym pan już mówił – traci nieodwracalnie swoją tożsamość religijną, historyczną i kulturową. Wnuki dzisiejszych 30-latków będą już żyły w zupełnie innej rzeczywistości, bo muzułmanie w końcu przejmą władze pokojowo. Czy Europejczycy zdają sobie w pełni sprawę z konsekwencji takiej perspektywy? 

Zbyt wielu z nich usuwa ten problem poza świadomość. Europejczycy, jak mówiłem, wolą rozpaczać nad tym, co stanie się z całym światem za kilka czy kilkadziesiąt tysięcy lat niż myśleć o tym, co stanie się w kolejnych dziesięcioleciach. Zgubne podejście do imigracji na Zachodzie bierze się z przemieszania dwóch elementów. Pierwszym jest ciągle istniejący kac po kolonializmie, skutecznie podtrzymywany w istnieniu przez lewicę. Drugim czynnikiem jest liberalny projekt społeczeństwa otwartego, w którym mają się pomieścić wszyscy i aby to osiągnąć należy zniszczyć przeszkadzające otwartości stare nawyki, obyczaje i stereotypy. Imigranci traktowani są jako taran rozbijający to co stare i umożliwiający powstanie tego co nowe.

Połączenie pokolonialnego kaca i idei społeczeństwa otwartego, choć skrajnie niemądre, spowodowało paraliż woli. Weźmy Szwecję, kraj, który jeszcze dwadzieścia lat temu należał do najbardziej bezpiecznych w Europie, a w tej chwili należy do najmniej bezpiecznych. Nie wiem, jak dalece Szwedzi utożsamili się z kolonialnym grzechem białej rasy, ale zważywszy, że od dziesięcioleci rządzi tam lewica, to pewnie odczuwają kaca za innych. W każdym razie degradacja tkanki społecznej spowodowana imigracją nie dokonała się w wyniku jednej decyzji, ale trwała przynajmniej kilkanaście lat. A Szwedzi patrzyli na tę degradację i nie zrobili niczego, by proces zatrzymać. Dotyczy to całej Europy zachodniej, która uległa podobnemu paraliżowi.

Teraz już jest za późno. I żadne żałosne pakty migracyjne wymyślone przez Komisję Europejską zmian nie odwrócą. 

To może teraz o demokracji. O kształcie Europy decydują politycy, którzy w swoich krajach cieszą się znikomym poparciem, jak np. Emmanuel Macron czy Friedrich Merz. Z kolei Komisja Europejska, która ma ogromne kompetencje jest organem nieprzejrzystym, wyłanianym w dość szemranej i niezrozumiałej dla przeciętnego zjadacza chleba procedurze. Jak to możliwe? Jak to się ma do idei demokracji, o której tak wiele w Europie się mówi? 

Mówiłem wcześniej o zgłupieniu Zachodu. To zgłupienie przejawia się między innymi na tym, że w świecie powszechnego dostępu do informacji ludzi można łatwo i masowo okłamywać. Czyni to również Unia Europejska, która w 10 artykule Traktatu o UE mówi o sobie, że działa w oparciu o demokrację przedstawicielską, a przecież to ewidentne kłamstwo. Bliższe prawdy byłoby stwierdzenie, że Unia, a także zachodni świat zmierzają w kierunku despotyzmu. Prawo staje się coraz bardziej represywne, rośnie cenzura, a ludzie coraz powszechniej boją się represji. To widać wszędzie, nie tylko na uczelniach, gdzie te złe rzeczy się zaczęły, ale w ogóle w całym życiu społecznym. Miarą dzisiejszej potulności, łatwowierności czy, jak powiedziałem powyżej, głupoty jest to, że wielu ludzi uwierzyło, że cenzura nie jest cenzurą, lecz troską o prawdę, że represje nie są represjami, lecz narzędziem szerzenia różnorodności, że istnienie monopolu ideologicznego nie rodzi konformizmu, lecz pluralizm, i tak dalej.  

I wielu ludzi w to wierzy. 

Tak, wielu w to wierzy szczerze, a inni przyjmują to bezrefleksyjnie jako oczywistość myśląc sobie „przecież powszechnie wiadomo, że…”. Udało się w Europie stworzyć na dużą skalę coś w rodzaju ortodoksji. Powstał system de facto jednopartyjny, bo składają się nań partie mające podobne poglądy: od zielonych i socjalistów przez liberałów, do tak zwanych chadeków, którzy z chadecją nie mają nic wspólnego. Ową koalicję nazywa się głównym nurtem, choć jest on oparty o agendę lewicową, a tzw. chadecy z CDU i innych partii z EPL już dawno skapitulowali i przyjęli ją jako własną. Kto do tego nurtu nie należy temu odmawia się legitymacji do pełnoprawnego występowania w przestrzeni publicznej.  W Unii Europejskiej otacza się takie partie kordonem sanitarnym i praktycznie uniemożliwia dostęp do ciał podejmujących decyzje. Kraje, które się z głównego nurtu wyłamują są przedmiotem presji, szantażu i, jak w przypadku Polski, ingerowania w demokratyczne wybory. Węgry doświadczają podobnej agresji. Były też ataki na Rumunię i Chorwację. A ponieważ główny nurt opanował wszystkie instytucje europejskie i większość rządów, zdołał on w ciągu ostatnich kilkunastu lat znacznie powiększyć swoją władzę, z której coraz bardziej bezceremonialnie korzysta. Unia w szybkim tempie stacza się w bezprawie. 

Co można zrobić w tej sprawie? Jak to zmienić? 

Najprostszą drogą, choć trudną w praktyce jest uzyskanie możliwości wpływania na politykę unijną, na przykład, przez uformowanie mniejszości blokującej w Radzie. Główny nurt sam władzy nie odda i jej nie ograniczy o ile nie spotka się z efektywnym oporem. Na podobny scenariusz wskazał prezydent Nawrocki na Uniwersytecie Karola w Pradze. Rozwiązanie jest proste, ale na razie trudno zebrać wystarczającą liczną koalicję. Może uda się to po udanych wyborach na Węgrzech, w Polsce, we Francji i w innych krajach. Trójka wyszehradzka wypowiedziała posłuszeństwo ETS-owi. To dobry sygnał.

Mnie się marzy, by Europa Wschodnia i Środkowa stworzyła wspólny front. Zbliżoną myśl znajdujemy w dokumencie przedstawiającym nową strategię amerykańską. Ale oprócz poziomu politycznego jest także poziom mentalny. I tutaj rzecz staje się bardziej skomplikowana. Wrócę jeszcze raz do pytania, jak to jest możliwe, że miliony ludzi w Europie poddają się mistyfikacji, na przykład, nazywając europejską oligarchię systemem demokratycznym.

Albo weźmy Polskę. Od dwóch lat mamy do czynienia z politycznym gangsteryzmem, z szalejącym bezprawiem, kryminalizacją opozycji i innymi okropnymi rzeczami. Jak to jest możliwe, że w świecie, w którym panuje religia praw człowieka, a wszyscy śpiewają zbiorowe hymny ku czci demokracji, ten polityczny gangsteryzm nie wywołuje szerokich protestów? Rozumiałbym, że nie protestują instytucje europejskie, bo one są upartyjnione do granic patologicznych. Ale przecież istnieją instytucje nominalnie niepolityczne – media, stowarzyszenia, uniwersytety. Chatham House, instytucja ciesząca się dobrą reputacją przyznała nagrodę Donaldowi Tuskowi za przywracanie demokracji i rządów prawa.

Czy już wszyscy zwariowali – chciałoby się zapytać? Samo istnienie głównego nurtu nie powinno przecież zwalniać ludzi bezpośrednio nieuwikłanych politycznie z myślenia. Czy możliwe, że sytuacja zaszła tak daleko, że Chatham House straciłby całą reputację, gdyby skrytykował Tuska? Może w Europie zachodniej mamy też do czynienia z tzw. demokracją walczącą i każdy kto się wychyli, niechby znajdował się na samej górze prestiżu, natychmiast zostanie strącony na samo dno i sponiewierany. Jest to wszystko dość przerażające, bo oznacza bezwzględny triumf ideologii i polityki nad rzeczywistością. Przecież to, co się dzieje w Polsce to nie jest rzecz zakryta jak w Korei Północnej, lecz widoczna gołym okiem. Wygląda niestety, że świat zachodni pogrąża się w kłamstwie, mimo, że informacja prawdziwa jest na wyciągnięcie ręki. Na pytanie, jak z tego wyjść, nie mam odkrywczej odpowiedzi poza tą dobrze znaną: samemu nie należy ani kłamać, ani w kłamstwie uczestniczyć. 

W Stanach Zjednoczonych wahadło odbiło w drugą stronę. Nie wiemy na jak długo, bo to może się skończyć po kolejnych wyborach, ale czy według pana będzie to miało jakieś istotne znaczenie dla przebudzenia w Europie. Na razie jakiegoś szczególnego wpływu nie widać i Europa dalej grzęźnie w starych koleinach. 

Europa jest nieruchawa. Widać jednak już pewną zmianę, a to daje podstawy do umiarkowanego optymizmu. Trump odegrał tu pewną rolę, ale niezależnie rozrasta się ruch kwestionujący niepodzielne rządy głównego nurtu. W scenariuszu optymistycznym można sobie wyobrazić przesilenie we Francji po wyborach prezydenckich, kontynuacje rządów Victora Orbana i Georgii Meloni, wzrost siły Voxu w Hiszpanii, nadkruszenie monopolu wielkiej koalicji w Niemczech, zwycięstwo prawicy w Polsce i pewne przebudzenie w Europie Środkowej i Centralnej. Ale tutaj trzeba być ostrożnym.

Zwycięstwo Zjednoczenia Narodowego we Francji nie musi wcale oznaczać triumfu konserwatyzmu, Orban może wybory przegrać, a prawica polska też w tej chwili nie daje gwarancji zwycięstwa. AFD przy władzy, jeśli by ją zdobyło, to raczej niewiadoma. I tak dalej. Ważne jest jednak, by wybić z poczucia bezkarności partie głównego nurtu i by powstrzymać, a w wersji optymalnej częściowo zwinąć Unię Europejską. Bo ona jest teraz głównym wehikułem degradacji Europy i główną siłą niszczącą europejską kulturę polityczną. 

Nie brzmi to zbyt optymistycznie. 

Być może nie. Ja zawsze noszę dwa kapelusze – jeden filozofa, drugi polityka. Ten pierwszy, skłania do sceptycyzmu, ten drugi do aktywizmu. A ponieważ jestem już politykiem byłym, sceptycyzm, ostrożność, a nawet okazjonalne popadanie w pesymizm dzisiaj u mnie zapewne przeważają. Tym większa będzie moja radość, gdy rzeczy potoczą się lepiej niż sądziłem. 

Źródło: niezalezna.pl