Współczesna plaga Ameryki i świata. Narkotyki, opioidy i AI.

Współczesna plaga Ameryki“.

Profesor ze Stanforda mówi,

skąd się wziął wielki problem USA

– To prawdziwa współczesna plaga Ameryki. 40 milionów Amerykanów zmaga się z uzależnieniem, a liczba ta prawdopodobnie wzrośnie. Paradoksalnie, choć nasza gospodarka jest silniejsza niż kiedykolwiek, ludzie są bardziej nieszczęśliwi niż kiedykolwiek wcześniej – mówi w rozmowie z money.pl psychiatra prof. Anna Lembke.

  • Prof. Anna Lembke to pochodząca ze Stanów Zjednoczonych lekarz psychiatra, specjalizująca się w medycynie uzależnień, kierująca Kliniką Podwójnej Diagnozy Medycyny Uzależnień na Uniwersytecie Stanforda.
  • – Lekarze przepisywali znacznie więcej opioidów niż powinni – mówi prof. Lembke w rozmowie z money.pl.
  • Nasza rozmówczyni nazywa kryzys fentanylowy “prawdziwą plagą Ameryki” i wskazuje, że uzależnione są całe pokolenia.
  • Prof. Lembke mówi nam też o nowej pladze uzależnień: od dopaminy i cyfrowych bodźców.
  • – Nie będziemy nawet kontaktować się z ludźmi, tylko z AI, a to stanowi poważne zagrożenie dla ludzkości – przestrzega prof. Lembke.
  • Profesor mówi jasno, że powinno się całkowicie zakazać smartfonów w szkołach.
  • Prof. Anna Lembke jest jedną z prelegentek konferencji Impact w Poznaniu, której partnerem jest money.pl.

Michał Wąsowski, money.pl: Przez wiele lat badała i analizowała pani jeden z największych kryzysów społecznych w USA: fentanylowy. Z czasem stał się on wręcz tematem politycznym. Jak doszło do tego, że obywatele Stanów Zjednoczonych masowo uzależnili się od opioidów?

Prof. Anna Lembke: Wszystko zaczęło się pod koniec lat 90., kiedy spółka Purdue Pharma zaczęła promować OxyContin, opioid zatwierdzony przez FDA (ang. Food and Drug Administration – amerykańska Agencja Żywności i Leków – przyp. red.) do leczenia bólu. Dowody wskazują, że jest to skuteczny środek przeciwbólowy, jeśli stosuje się go krótkoterminowo. Jednak pod koniec lat 90. Purdue Pharma oraz inne firmy zaczęły przekonywać lekarzy, że jeśli opioid jest przepisywany pacjentowi z bólem w warunkach medycznych, to pacjent ten będzie odporny na uzależnienie od opioidów.

Stało się to pomimo setek lat dokumentacji dotyczącej stosowania opioidów w USA jako środka przeciwbólowego – od żołnierzy, przez gospodynie domowe, po ząbkujące niemowlęta. Doprowadziło to do narkomanii na początku XX wieku, która ostatecznie poskutkowała zakazem stosowania heroiny. Mimo tej historii kampania marketingowa skierowana do lekarzy zachęcała ich do przepisywania coraz większej liczby opioidów – nie tylko pacjentom po operacjach, u kresu życia lub po ciężkich urazach, ale praktycznie każdemu, kto wszedł do gabinetu, mówiąc: “boli mnie”.

Aż trudno jest uwierzyć w taką nieodpowiedzialność systemu ochrony zdrowia i lekarzy. Oni po prostu w to uwierzyli?

Z agresywnej kampanii marketingowej zrodziło się takie przekonanie, kierowane do lekarzy, że żadna dawka nie jest zbyt wysoka oraz że pacjenci nie mogą się uzależnić, jeśli odczuwają ból. I że wszystko, co wcześniej wiedzieliśmy o potencjale uzależniającym opioidów, to w zasadzie fake news. Można by zapytać, dlaczego lekarze dali się na to nabrać.

Dokładnie o to chciałem zapytać. Jak to możliwe, że lekarze dali się na to nabrać? Czy nie powinni wiedzieć lepiej?

Sądzę, że lekarze dali się w to wciągnąć, bo był to bardzo wygodny mit w czasie poważnego kryzysu amerykańskiego systemu opieki zdrowotnej. Lekarzy zmuszano do przyjmowania coraz większej liczby pacjentów z coraz bardziej złożonymi schorzeniami w coraz krótszym czasie. Równocześnie zaczęto ich oceniać gwiazdkami w serwisach takich jak Yelp i na innych stronach, gdzie cały świat mógł zobaczyć opinie pacjentów.

Lekarz mający dosłownie pięć minut na pacjenta z poważnymi problemami zdrowotnymi, który jednocześnie to lekarz był agresywnie oceniany przez pacjentów, szpitale i internet, gdzie te oceny bezpośrednio wpływały na jego status zawodowy, znalazł się w sytuacji idealnej do niekontrolowanego przepisywania opioidów. W krótkim terminie opioidy rzeczywiście działają przeciwbólowo. Pacjenci przychodzą i mówią: “uratowałeś mi życie”, dają lekarzowi pięć gwiazdek i wszyscy są szczęśliwi. Lekarz czuje się dobrym specjalistą, a w tym czasie Purdue Pharma mówi mu: “zrobiłeś dobrze”. Z kolei, gdy lekarz odmawiał pacjentowi opioidu, to odmawiał mu najlepszego istniejącego leku. I tak to się wszystko zaczęło.

I trwa do dziś. Jak duży był wzrost przepisywania i używania opioidów w latach 90.?

Między 1999 a 2012 rokiem liczba przepisywanych opioidów wzrosła w USA czterokrotnie, przy jednoczesnym zwiększaniu dawek. W efekcie w 2012 roku, kiedy przepisywanie opioidów osiągnęło szczyt, praktycznie mieliśmy uzależnione całe pokolenie. I nie chodziło tylko o pacjentów leczonych z bólu, ale również o wszystkich, którzy mieli dostęp do domowych apteczek – nastolatków biorących leki rodziców, dilerów odwiedzających lekarzy, część leków zażywających samemu, a resztę sprzedających dalej.

Po dobiciu do tego szczytu lekarze zostali publicznie napiętnowani w mediach i nagle wszyscy zobaczyli, że król jest nagi. Okazało się, że nigdy nie było prawdą, że pacjenci się nie uzależnią, a lekarze przepisywali znacznie więcej opioidów, niż powinni.

Publiczne zawstydzenie i uświadomienie sobie problemu zdaje się jednak być tylko pierwszym krokiem. Dziś mamy już 2025 rok, a fentanyl wciąż jest ogromnym problemem.

Nagle bowiem mieliśmy całe pokolenie uzależnione od opioidów, które przerzuciło się na tańsze i bardziej dostępne substancje, takie jak heroina uliczna czy nielegalne tabletki. Stopniowo ten nielegalny rynek zaczął być zalewany fentanylem, który był łatwy i tani w produkcji, a jednocześnie znacznie silniejszy i bardziej śmiertelny. Coraz więcej ludzi uzależniało się, coraz więcej umierało. Dlatego, nawet gdy przepisywanie opioidów zaczęło spadać od 2012 roku, liczba zgonów związanych z opioidami rosła z powodu napływu fentanylu. Dopiero w ubiegłym roku zauważyliśmy realny spadek liczby przedawkowań związanych z opioidami.

Kryzys fentanylowy często wiązany jest z kryzysem bezdomności. Czy faktycznie jest połączenie między tymi sprawami? A jeśli tak, to w jaki sposób jedna wpływa na drugą? Czy to fentanyl popycha do bezdomności, czy jest na odwrót?

To świetne pytanie, ponieważ w USA toczy się wiele debat na temat przyczyn epidemii bezdomności. Są ludzie twierdzący, że przyczyną jest bieda i brak mieszkań, co na pewnym poziomie jest niewątpliwie prawdą. Ale prawdą jest również to, że wielu bezdomnych cierpi na ciężkie choroby psychiczne oraz uzależnienia. Łatwy dostęp do silnie uzależniających narkotyków, które całkowicie dezorganizują życie, przyczynia się do pogłębiania i utrwalania kryzysu bezdomności.

Czy zapewnienie dostępnych cenowo, a nawet darmowych mieszkań mogłoby rozwiązać ten problem?

Nawet gdybyśmy za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zapewnili mieszkania wszystkim tym osobom, to wiele z tych osób – chorych psychicznie i uzależnionych – pozostałoby na ulicy. Właśnie dlatego ja i inni eksperci postulujemy stworzenie specjalistycznych ośrodków zdrowia psychicznego, które zajęłyby się leczeniem chorób psychicznych i uzależnień tej grupy osób. Samo zapewnienie mieszkań nie jest wystarczające i nigdy nie będzie wystarczające. Dopóki osoby chore psychicznie i uzależnione będą miały dostęp do tanich narkotyków, w tym fentanylu, nie zejdą z ulicy. Pozwalanie ludziom żyć na ulicy w takim stanie jest wręcz nieludzkie.

Jak duże rozmiary – społeczne i gospodarcze – ma w tej chwili kryzys fentanylowy?

To prawdziwa współczesna plaga Stanów Zjednoczonych. 40 milionów Amerykanów zmaga się z uzależnieniem, a liczba ta prawdopodobnie wzrośnie. Paradoksalnie, choć nasza gospodarka jest silniejsza niż kiedykolwiek i silniejsza niż w jakimkolwiek innym kraju – może poza Chinami – ludzie są bardziej nieszczęśliwi niż kiedykolwiek wcześniej. Są bardziej przygnębieni, bardziej niespokojni. Mamy więc coś, co nazywam paradoksem obfitości – rozbieżność między naszym PKB a subiektywnym poczuciem dobrostanu ludzi.

Wspomniała pani, że budowa ośrodków zdrowia psychicznego to jeden ze sposobów poradzenia sobie z kryzysem. Co jeszcze USA muszą zrobić, by zacząć wychodzić z tego kryzysu?

Musimy stworzyć znacznie bardziej rozbudowaną infrastrukturę leczenia zdrowia psychicznego i uzależnień, tak by każdy pacjent mógł wejść na izbę przyjęć i powiedzieć: “potrzebuję pomocy z uzależnieniem” lub “potrzebuję pomocy z lękiem”, a tam będzie czekał na niego dobrze finansowany system opieki. Obejmuje to również długoterminowe miejsca szpitalne, których mamy bardzo mało.

Coraz więcej ludzi doświadcza ostrych kryzysów, takich jak psychoza, myśli samobójcze czy samookaleczenia, dlatego potrzebujemy więcej łóżek szpitalnych oraz ogólnie rzecz biorąc bardziej rozbudowanej infrastruktury do leczenia zdrowia psychicznego i uzależnień. Uważam też, że leczenie powinno skupić się nie tylko na dawaniu tabletek, które krótkoterminowo poprawiają samopoczucie, ale także na tym, jak nadać ludziom poczucie sensu i celu.

Brzmi to jak ogromna, długofalowa i niełatwa inwestycja.

Tak, to bardzo trudne zadania. Ale myślę, że dużym problemem dla młodych ludzi jest dziś nuda oraz poczucie, że to, co robią, nie ma żadnego znaczenia. Musimy znaleźć sposób, by to zmienić. Trzeba również przyjrzeć się krytyce wojny z narkotykami i kryminalizacji nielegalnych zachowań związanych z uzależnieniem. Doszliśmy do momentu, w którym niemal toczy się wojna przeciwko policji i systemowi sprawiedliwości. Musimy to wyważyć, ponieważ jednym z powodów, dla których ludzie z ciężkim uzależnieniem decydują się na leczenie, są konsekwencje prawne. Gdy te konsekwencje zostały usunięte, wielu ludzi straciło motywację do zmiany życia.

Czy mogłaby pani to rozwinąć?

Jeśli moglibyśmy w sposób pełen współczucia połączyć system opieki zdrowotnej z systemem wymiaru sprawiedliwości, tak aby pociągać ludzi do odpowiedzialności za przestępstwa, a jednocześnie okazywać im współczucie wobec ich choroby, uzależnienia i motywować do leczenia, byłoby to lepszym podejściem niż twierdzenie, że system sprawiedliwości nie ma żadnej roli do odegrania. Jest bowiem jasne, że osoby w głębokim uzależnieniu angażują się w działania nielegalne i przestępcze.

To, co mówi pani o braku celu i nudzie wśród młodych, łączy się z problematyką działania dopaminy, którą zajmuje się pani w ostatnich latach. Nowe technologie pogłębiają wspomniane wyżej poczucie? To może prowadzić do większej liczby uzależnień.

Myślę, że istnieje poważne zagrożenie zaspokajania wszystkich potrzeb za pomocą urządzeń w sposób o wiele bardziej efektywny i mniej skomplikowany niż poprzez kontakt z innymi ludźmi. Wmawiamy sobie, że łączymy się z innymi ludźmi przez urządzenia, co często jest prawdą, ale sądzę, że stopniowo, wraz z rozwojem sztucznej inteligencji, nie będziemy nawet kontaktować się z ludźmi, tylko z AI, a to stanowi poważne zagrożenie dla ludzkości.

Ktoś może powiedzieć, że przecież o to chodzi w tej rewolucji. Dlaczego jest to zagrożenie?

Ponieważ jesteśmy istotami społecznymi i w momencie, gdy przestajemy się nawzajem potrzebować, pojawia się poważny kryzys egzystencjalny. Ważne jest więc, byśmy wygospodarowali przestrzeń i czas bez urządzeń, bez internetu, gdzie jesteśmy w pełni obecni, zwłaszcza dla dzieci. Od dawna postuluję usunięcie smartfonów ze szkół. Dzieci powinny mieć bardzo ograniczony dostęp do urządzeń i internetu, wyłącznie pod nadzorem, bez posiadania własnych urządzeń.

Czy smartfony powinny być zakazane w szkołach?

Tak. Całkowicie, od początku do końca lekcji. Nie tylko podczas zajęć, ale w ogóle dzieci nie powinny ich mieć przy sobie na terenie szkoły. To pomogłoby młodym ludziom na nowo nauczyć się nawiązywania realnych kontaktów społecznych oraz bardziej złożonych interakcji. W niektórych szkołach w USA już to się dzieje.

I jakie są efekty?

Te szkoły raportują ogromne zmiany: mniej lęków, depresji, napięcia emocjonalnego, więcej kontaktów społecznych, więcej hałasu i interakcji. Dzieci znowu są dziećmi. Oczywiście również na poziomie rodziny musimy edukować rodziców, bo kiedy korzystają z urządzeń, praktycznie znikają. To tak, jakby byli pod wpływem alkoholu – nie są wtedy obecni dla dziecka. Ważne jest edukowanie rodziców o odpowiednim korzystaniu z urządzeń, zarówno w kontekście własnego rozproszenia uwagi, jak i tego kiedy, jak i czy w ogóle należy pozwalać dzieciom używać smartfonów.

Czy możemy z pełnym przekonaniem stwierdzić, że większość z nas jest obecnie uzależniona od telefonów, mediów społecznościowych i dopaminy związanej z ich używaniem?

Nie powiedziałabym, że wszyscy. Ale znacznie więcej osób, niż zdajemy sobie sprawę, stało się kompulsywnie zależnymi od jakiegoś bodźca, czy to kofeiny, nikotyny, czy cyfrowych substancji uzależniających. Wszyscy stymulujemy się w sposób prowadzący do coraz większego poczucia nieszczęścia.

Jak można sprawdzić, czy jest się uzależnionym od cyfrowej dopaminy?

Trzeba zwrócić uwagę na cztery rzeczy: kontrolę, kompulsję, pragnienie i konsekwencje. Kontrola to sytuacja, w której planujemy obejrzeć tylko jedną rolkę na TikToku, a dwie godziny później nadal oglądamy – to jest brak kontroli. Używanie kompulsywne oznacza, że dużo czasu myślimy o używaniu, a nasze źródła przyjemności się zawężają. Mówiąc krótko, nie cieszą nas już rzeczy, które kiedyś sprawiały nam przyjemność, tylko cyfrowe media lub inny nasz narkotyk.

Pragnienie to natrętne myśli i obrazy dotyczące używania, w tym skomplikowane narracje, które tworzymy, by usprawiedliwić używanie, nawet gdy nie jest ono uzasadnione. Konsekwencje to wszelkiego rodzaju skutki psychiczne, fizyczne, interpersonalne, społeczne, zawodowe i duchowe wynikające z nadmiernego używania, np. brak snu, utrata innych możliwości, pogorszenie relacji, słabsze zdrowie fizyczne, narastająca depresja i lęki.

Wiemy, że media społecznościowe mogą mieć zgubny wpływ na naszą psychikę. Da się to opowiedzieć za pomocą liczb?

Wiemy, że każda dodatkowa godzina korzystania z mediów społecznościowych zwiększa ryzyko depresji o 13 proc. Jest już bardzo wiele danych wskazujących, że im więcej korzystamy z mediów społecznościowych, tym bardziej prawdopodobne są depresja, lęki i inne problemy psychiczne. Drugą rzeczą, na którą trzeba zwrócić uwagę, jest tolerancja, czyli adaptacja neurologiczna w naszym mózgu, wymagająca coraz większej dawki bodźców lub silniejszych form treści, by osiągnąć ten sam efekt. Algorytmy mediów społecznościowych właśnie to robią, podsuwając coraz bardziej ekstremalne treści.

W efekcie uzależniamy się, potrzebujemy coraz bardziej stymulujących treści, sięgamy po nie i wpadamy w spiralę uzależnienia?

Właśnie. Dobrym przykładem jest papieros i telefon. Kiedyś ludziom wystarczało zapalenie papierosa lub przewijanie ekranu telefonu. Dziś wszyscy robią obie te rzeczy naraz. Albo kiedyś wystarczało oglądanie filmu na Netflixie, a teraz ludzie jednocześnie oglądają film, jedzą popcorn i przewijają treści w telefonie. Samo oglądanie filmu już ich nudzi. To nasilająca się potrzeba coraz mocniejszych bodźców, czyli tolerancja, powodująca zmiany w mózgu, a następnie zespół abstynencyjny.

W jaki sposób możemy sami z tym walczyć?

Zalecam eksperyment polegający na odstawieniu wybranej aplikacji na cztery tygodnie. Nawet jeśli ktoś nie uważa się za uzależnionego, to podczas próby odstawienia może odkryć, jak bardzo jest uzależniony. Dane wskazują, że prawie 50 proc. nastolatków w USA twierdzi, że są nieustannie online przez cały czas, gdy nie śpią. To oszałamiające.

Zdrowie jest w tym wszystkim najważniejsze, ale muszę też zapytać, jakie są gospodarcze konsekwencje tego zjawiska?

Pojawiają się ciekawe raporty ekonomiczne pokazujące, że po raz pierwszy od wielu pokoleń młodzi mężczyźni w USA masowo rezygnują z pracy, po prostu nie stawiają się w niej. Analizy wykazały, że większość z nich gra w gry wideo. Mamy więc dane sugerujące, że zaangażowanie w media cyfrowe wpływa na zdolność młodych ludzi do podjęcia pracy. Oczywiście, teraz wszyscy mierzymy się z postcovidowym kryzysem pracy zdalnej i już widzimy, jak wpłynął na naszą produktywność – przestaliśmy się spotykać na żywo w miejscach pracy. Nie chcę jednak brzmieć jak ekstremistka, bo to są także bardzo przydatne narzędzia, które przyniosły wiele dobrego społeczeństwu.

Czuję, że zaraz pojawi się “ale”.

Uważam, że proporcje zostały zachwiane i musimy powrócić do zdrowszego poziomu. Szczególnie podatne są mózgi dzieci. Media cyfrowe działają jak narkotyk. Jeśli pozwolimy dzieciom na ich nieograniczone używanie, ich mózgi mogą zostać na zawsze przeprogramowane w niekorzystny sposób.

Czy media cyfrowe są obecnie najgroźniejszym narkotykiem ze względu na skalę i to, że ich używanie uznawane jest za normalne?

Nie powiedziałabym, że najgroźniejszym, bo tymi pozostają alkohol, nikotyna i opioidy – to one zabijają najwięcej ludzi. Jeśli więc spojrzeć wyłącznie na liczbę zgonów, to one są najgroźniejsze. Jednak jeśli spojrzymy na subtelniejsze społeczne skutki, myślę, że media cyfrowe są najbardziej niebezpieczne. Rozdzielają ludzi, ponieważ nadużywając ich, nie potrzebujemy już siebie nawzajem, by zaspokoić podstawowe potrzeby emocjonalne, seksualne czy intelektualne – wszystko to możemy dostać od urządzenia. Trudno powiedzieć, dokąd to wszystko zmierza, ale mam nadzieję, że nauczymy się integrować te technologie w naszym życiu w zdrowszy sposób.

Jest pani optymistką w tej kwestii?

Tak. Uważam, że ludzie są niezwykle elastyczni i poradzimy sobie. Już teraz widzimy młodych ludzi nazywających się neoluddystami, którzy celowo odrzucają media społecznościowe, kasują aplikacje i spędzają czas na spotkaniach z prawdziwymi ludźmi. Myślę, że ten ruch będzie rosnąć. Liczę także, że korporacje, które produkują i zarabiają na mediach cyfrowych, zostaną pociągnięte do odpowiedzialności i będą próbować zmniejszać szkody. Wierzę również, że szkoły zrozumieją konieczność tworzenia przestrzeni wolnych od smartfonów, by dzieci mogły się uczyć, a nauczyciele – nauczać.

Jak możemy pociągnąć wielkie firmy technologiczne do odpowiedzialności?

Możemy zmusić korporacje do tworzenia rzeczy mniej szkodliwych dla dzieci. Produkty, które zaprojektowały te firmy, zawierają wiele elementów zwiększających szkodliwość. Lajki, rankingi, obserwujący, treści efemeryczne, niekończące się przewijanie, algorytmy podsuwające coraz bardziej angażujące treści. Wszystko to może być zmienione, aby produkty mniej uzależniały. Oczywiście, nie chodzi o dorosłych, którzy mogą robić, co chcą, ale o dzieci. Powinniśmy mieć mechanizmy weryfikacji wieku i domyślnie zdrowsze wersje mediów społecznościowych dla dzieci.

To który krok byłby najważniejszy w tym, by zacząć zwalczać plagę uzależnienia od cyfrowej dopaminy?

Potrzebujemy przepisów federalnych (w USA – przyp. red.), które wprowadzą podobne ograniczenia, jakie obowiązują w przypadku innych substancji. Mamy ograniczenia wiekowe na alkohol, papierosy, zakaz wpuszczania dzieci do kasyn. Powinniśmy myśleć o mediach cyfrowych w podobny sposób. Chcę mocno podkreślić, że interwencja skierowana do dzieci jest tutaj kluczowa. Musimy zacząć działać, sprawdzać co jest skuteczne i przede wszystkim zacząć próbować.

Rozmawiał Michał Wąsowski, zastępca szefa redakcji money.pl