Wyroby czekoladopodobne
Izabela Brodacka
Wielokrotnie pisałam na temat podkultury erzacu czyli namiastki. O zgodzie na to żeby wiązać emocje nie z rzeczami realnie istniejącymi lecz z ich imitacją. Żeby zastępować realną przyjaźń namiastką tej przyjaźni w sieci, a zamiast jeździć na nartach ekscytować się symulatorem zjazdu. Częścią tego zjawiska jest powstawanie takich bytów jak liczne proletariaty zastępcze marksistów kulturowych.
Takim proletariatem zastępczym, dla którego dobra i w imieniu którego prowadzi się bezpardonową walkę o władzę mogą być jak wiadomo kobiety, dzieci a nawet koralowce z wielkiej rafy koralowej na których ratowanie władze Australii mają zamiar wydać podobno 3 miliardy dolarów.
Trzeba sobie uświadomić, że obok proletariatu zastępczego istnieją co gorsza zastępcze elity. Po zainstalowaniu w Polsce na sowieckich tankach proletariackiej władzy, do przywilejów i zrabowanych prawowitym właścicielom dóbr dorwali się przedstawiciele klas niższych czynnie uczestniczący w instalowaniu tej władzy. Wbrew deklaracjom o potrzebie społecznej sprawiedliwości bez skrupułów realizowali swoje tęsknoty do luksusowego życia, a legitymizowali swoje przywileje samozwańczo obwołując się elitą kraju. Niewątpliwie byli elitą władzy -siermiężnej, topornej, nazwanej przez Kisiela dyktaturą ciemniaków. Obsadzili ministerstwa, wydawnictwa i media. Przyznawali sobie nawzajem nagrody państwowe, wydawali w wielotysięcznych nakładach książki, odpoczywali w zrabowanych pałacach bawiąc się z samozadowoleniem małpy w kąpieli – tej małpy z bajki Aleksandra Fredry – w arystokrację.
To brzydkie skojarzenie przyszło mi do głowy gdy zobaczyłam w radziwiłłowskim pałacu w Nieborowie pewną komunistyczną ministrową paradującą w szlafroku i lokówkach przed zdumionymi dzieciakami ze zwiedzającej muzeum wycieczki szkolnej. Nie występuję tu bynajmniej jako rzecznik arystokracji rodowej. Ta formacja zapewne się przeżyła i nie ma dla niej miejsca we współczesnym świecie. Giną cywilizacje, upadają kultury i religie. Spadło znaczenie brytyjskiej monarchii. Cieszyć się jednak z zastąpienia arystokracji rodowej przez udającą ją samozwańczą arystokrację użycia i spożycia byłoby nonsensem. Ta nowa sowieckiego pomazania arystokracja utworzyła swoją własną elitę kulturalną. Elitę wytypowaną przez Borejszę i innych sowieckich aparatczyków. Zostawiła ona w naszej kulturze takie wiekopomne arcydzieła jak „ Numer 16 produkuje” czy „Pamiątka z celulozy”, liczne obrazy, wiersze, filmy i sztuki teatralne o których obecnie dyskretnie starają się zapomnieć nawet ich autorzy. Jeżeli wydawać książki i robić filmy mogli tylko wytypowani przez partię ludzie, jeżeli obsadzili katedry uniwersytetów, akademie sztuk pięknych i sądy to nie należy się dziwić, że wychowali godnych siebie następców. Poza tym ulokowali w tych placówkach swoją progeniturę.
Właściwy sobie poziom moralny i intelektualny ta elita artystyczna zaprezentowała wypowiadając się we właściwy sobie sposób przy okazji organizowanego przez Tuska marszu. Spłynęła cieniutka warstewka pozłoty. Aktorzy, dziennikarze i artyści przemawiali do nas językiem pijanego folwarcznego parobka z najgorszych pańszczyźnianych czasów. A za ich przykładem ludzie, którzy wzięli udział w marszu występowali pod równie wyrafinowanymi, głębokimi i nośnymi intelektualnie hasłami. Niektóre z nich były nawet dowcipne i śmieszne. Na przykład hasło: „koniec obłędów i wykaczeń” będące parafrazą hasła: „koniec błędów i wypaczeń” , którym za czasów realnego socjalizmu, przy każdej pozornej zmianie komunistycznej warty, usiłowano otumanić i ugłaskać niezadowolonych obywateli. Nie wiem tylko czy dowcipniś niosący transparent z tym hasłem był świadom, że wpisuje się, tym razem żartobliwie, w komunistyczną tradycję mydlenia oczu społeczeństwu.
Ci którzy poszli na ugodę z elitami komunistycznej władzy i legitymizowali tę władzę tworząc salon tak zwanej warszawki, w którym rolę opozycjonistów odgrywały dzieci komunistycznych aparatczyków, a nawet niektórzy z tych aparatczyków, posługiwali się usprawiedliwiając ten stan rzeczy teorią krążenia elit niejakiego Vilfreda Pareta. Zgodnie z tą teorią, w życiu politycznym istnieje cykliczny proces polegający na tym, że elity po przegranej walce o władzę przechodzą do opozycji i wkładając więcej wysiłku, aby ponownie dojść do władzy wzmacniają swoje morale, swoje siły, natomiast elity, które sprawują władzę podlegają nieustannemu rozkładowi moralnemu, a przede wszystkim osłabianiu. Wynikałoby z tego, że krążenie elit jest formą ich nieustannego szlifowania, nieustannej selekcji i nie ma nic złego w wymieszaniu tych elit, w kolaboracji przedstawicieli obydwu grup. Najlepsi z przedstawicieli komunistycznych aparatczyków zrozumieli swe błędy i wypaczenia i stworzyli opozycję przeciwko sobie samym, a najlepsi z przedstawicieli dawnych elit zrozumieli że ich historyczną rolą jest porozumienie i współpraca z poprzednimi. Współpraca czyli kolaboracja, której rezultatem miało być gładkie, bez szkód i jakiejkolwiek odpowiedzialności przejście komunistów do prominentów nowego systemu.
To tak jakby najlepsza młodzież z Hitlerjugend twierdząc, że nie do końca odpowiadał jej hitleryzm zbratała się z pookupacyjnymi władzami i zajęła eksponowane stanowiska w nowych władzach i kulturze. Niewątpliwie wielu z nazistowskich zbrodniarzy uratowało życie i dobytek, a nawet przewerbowało się na służbę innych mocarstw, albo uciekło do Panamy i Argentyny jednak jednoznaczne potępienie hitlerowskiego ludobójstwa i procesy w Norymberdze uczyniły niemożliwym powstanie uogólnionego salonu w którym spotkałyby się dążące do korzystnego dogadania się frakcje -kontraktowa opozycja i hitlerowcy notable. Komunizm pomimo porównywalnej z hitleryzmem liczby ofiar nie miał swojej Norymbergi, nie został uznany za ludobójczy totalitaryzm i to zaciążyło nad losami państw postkomunistycznych, wszystkich tak zwanych demoludów. Miejsce prawdziwych elit tych krajów zajęły elity zastępcze. To takie wyroby czekoladopodobne.