Z dymem pożarów…

Z dymem pożarów…

Stanisław Michalkiewicz „Goniec” (Toronto)    19 maja 2024 z-dymem

Starsi ludzie z pewnością pamiętają, jak to przed V Zjazdem PZPR w listopadzie 1968 roku w Warszawie wybuchło 5 zagadkowych pożarów. Co było ich przyczyną – tego ani wtedy, ani teraz nikt nie wiedział i nie wie, w związku z czym na mieście krążyły fałszywe pogłoski, że to „pięć pożarów na piąty Zjazd”. Coś mogło być na rzeczy, bo jesienią 1968 roku, po spacyfikowaniu tzw. „wydarzeń marcowych” i po inwazji na Czechosłowację, kilka partyjnych gangów rzuciło się sobie do gardła. Z jednej strony byli to „partyzanci” z Mieczysławem Moczarem na czele, z drugiej – sklerotyczny Władysław Gomułka z „Zenonem naszych dni”, czyli Zenonem Kliszką, a z trzeciej – „grupa Katangi”, czyli Edward Gierek ze swoimi śląskimi pretoriany. Wprawdzie w marcu 1968 roku Gierek wykrzykiwał, że jak ktoś podniesie rękę na socjalizm i sojusze, to „śląska woda” zaraz „pogruchoce mu kości” – ale na Zjeździe jeden gang wykrzykiwał: „Wiesław, Wiesław!”, a drugi: „Gierek, Gierek!” – na co Gomułka odpowiedział, że „nie będzie żadnych gierek!” Jak zwykle się pomylił, bo wskutek tych „gierek” w grudniu 1970 roku, w wyniku masakry na Wybrzeżu, stracił stanowisko I sekretarza, którym został właśnie Edward Gierek. Skrupulatność nakazuje mi przypomnieć jeszcze jedną ówczesną teorię spiskową, że upadek Gomułki był rezultatem tego, iż samowolnie, to znaczy – bez pozwolenia Sowietów – 7 grudnia 1970 roku podpisał traktat z Niemcami, w którym RFN uznała granicę na Odrze i Nysie.

Wspominam o tamtych zawirowaniach, bo akurat w dniach ostatnich nie tylko Warszawę, ale całą Polskę nawiedziła seria groźnych pożarów, które nie wiadomo właściwie jak się zaczęły, ale każdy z nich miał gwałtowny przebieg. Największe straty przyniósł pożar Hali Marywilskiej w Warszawie, w której spłonęło ponad tysiąc stoisk razem z towarem i zapasami. Pikanterii dodaje okoliczność, że co najmniej połowa kupców, którzy tam handlowali, to Wietnamczycy. Ponieważ nikt nie wie, co było przyczyną pożaru, który ponadto rozszerzał się bardzo gwałtownie, a w dodatku ostatnia kontrola przeciwpożarowa odbyła się tam w roku 2014, w związku z tym na mieście pojawiło się kilka fałszywych pogłosek. Pierwsza – że pożar wybuchł na tle konkurencji polsko-wietnamskiej. Z czymś takim zetknąłem się już w pierwszej połowie lat 90-tych, kiedy to największym obiektem handlowym w Warszawie, a może nawet w Polsce, był Stadion Dziesięciolecia. Wtedy okazało się, że Wietnamczycy sprzedają tam towary po cenach znacznie niższych od Polaków – a w dodatku nie były to towary chińskie, tylko polskie. Okazało się, że Wietnamczycy mają tu organizację, która w ich imieniu negocjuje wszystkie sprawy z polskimi urzędami, a efekt tych negocjacji jest właśnie taki. Ile forsy przeszło w związku z tym pod stołem, ile starych rodzin założyli urzędnicy skarbówki – tego już nigdy się nie dowiemy, podobnie, jak chyba nie dowiemy się, czy w Hali Marywilskiej było podobnie.

Skoro tak się amerykanizujemy, no to w końcu musiało dojść do tego, że Warszawa upodobniła się do Chicago z jego najlepszych lat – bo nie ma ognia bez dymu. Druga teoria związana jest z obecnością w Polsce bardzo licznej diaspory ukraińskiej. Rząd ukraiński, któremu coraz bardziej brakuje mięsa armatniego, chciałby ściągnąć z Polski chociaż ze 200 tysięcy mężczyzn i próbuje sprowokować polskie władze, by zaczęły ich wyłapywać i odstawiać do granicy. Skoro ukraińska bezpieka potrafi wywoływać takie pożary w Rosji, to dlaczegóż nie u nas, gdzie Ukraińcom nikt niczego nie ośmieliłby się odmówić – a już zwłaszcza – tubylcza bezpieka, która, Bóg jeden wie, komu naprawdę służy?

Trzecia wreszcie, najmniej prawdopodobna teoria, do której podobno skłania się Donald Tusk, głosi, że to Putin próbuje w ten sposób destabilizować Polskę przed wyborami do Parlamentu Europejskiego. Sęk w tym, że wybory do Parlamentu Europejskiego mało kogo tak naprawdę obchodzą, może poza samymi kandydatami i partiami, które w ten sposób chciałyby odesłać zawadzających im „byłych ludzi” do tego luksusowego przytułku w Brukseli. W każdym razie świeżo wystrugany z banana na ministra spraw wewnętrznych pan Tomasz Siemoniak zapowiada „energiczne śledztwo” – ale choćby na przykładzie sprawy „Amber Gold” nie rokuje to dobrze. Jak bowiem pamiętamy, w sprawie „Amber Gold” prokuratura też wszczęła „energiczne śledztwo”, ale dopiero gdy cała ukradziona forsa ulotniła się w nieznanym kierunku. Wtedy wieść gminna wskazywała na stare kiejkuty, które zabroniły nie tylko niezawisłym sądom i niezależnej prokuraturze wściubiać nosa w nie swoje sprawy, ale nawet sejmowej komisji śledczej, która w tej sytuacji tylko potwierdziła to, o czym wszyscy wiedzieliśmy od samego początku – że mianowicie organy państwa nie zadziałały prawidłowo – ale już nie odważyła się nawet postawić pytania, dlaczego tak się stało. Toteż nikogo nie dziwi, że premier Donald Tusk w pierwszym odruchu zapowiedział przywrócenie „delegatur” terenowych ABW. Teoretycznie chodzi o to, by takie pożary gasić w zarodku, ale tak naprawdę – by Agencję lepiej posmarować, bo jak sze posmaruje, to wtedy biznes lepiej sze kręczy.

W ogóle „rząd się mniemaną potęgą nasrożył” – co widać na przykładzie pana sędziego Tomasza Szmydta, co to wybrał wolność na Białorusi. Jak się okazuje, orzekając w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym w Warszawie, który między innymi zajmował się certyfikatami dostępu do informacji niejawnych i sprawami lustracyjnymi, mógł on poznać wiele tak zwanych „wstydliwych zakątków”, a kto wie – może nawet słynny „Aneks do Raportu o Rozwiązaniu Wojskowych Służby Informacyjnych”? Ajajajajajajaj! Toteż wśród bezpieczniaków i konfidentów zapanował jaskółczy niepokój, który dygnitarze próbują zagłuszać bezsilnymi represjami pod adresem sędziego, który zresztą sędzią właśnie być przestał. Teraz wysłano za nim list gończy, a nawet pojawiają się projekty, by go aresztować – ale jak tu go aresztować, kiedy Putin właśnie rozmieścił na Białorusi broń jądrową?

Podobnie było w stanie wojennym, kiedy wolność wybrało dwóch ambasadorów: panowie Spasowski i Rurarz. Zostali przez niezawisły sąd w podskokach skazani na karę śmierci – ale pan Rurarz zmarł śmiercią naturalną w USA dopiero w roku 2007, chociaż w 1990 roku wyroki mu pouchylano – ale skonfiskowanego mienia oczywiście nie zwrócono. Podobnie pan Spasowski, który zmarł w USA w roku 1995.

A skoro już o komisjach sejmowych i niezawisłych sądach mowa, to warto odnotować postanowienie Trybunału Konstytucyjnego, który właśnie nakazał sejmowej komisji do sprawy „Pegasusa” wstrzymać się ze wszystkimi czynnościami do czasu wyjaśnienia, czy powołanie tej komisji nie było przypadkiem sprzeczne z konstytucją – bo taki wniosek został złożony przez posłów PiS. Toteż kiedy przewodnicząca komisji, Wielce Czcigodna pani Sroka, próbowała przesłuchać byłego rzecznika praw dziecka pana Pawlaka, który miał podpisywać kwity na zapłatę za „Pegasusa”, ten nie tylko odmówił złożenia przyrzeczenia, ale nazwał komisję „spotkaniem publicystycznym”, po czym, w towarzystwie mec. Marka Markiewicza opuścił salę, zostawiając panią Srokę – no, mniejsza o to, z czym w garści.

A w ogóle z tą komisją są same zgryzoty, bo okazało się, że pan sędzia Igor Tuleya, przez lata zażywający sławy płomiennego szermierza praworządności, podpisywał zgody na używanie „Pegasusa”, w pełnym zaufaniu do bezpieczniaków. Toteż nawet w przychylnym rządowi Donalda Tuska portalu „Onet” można było przeczytać zniecierpliwioną opinię, że „komisje śledcze już zwijają manatki”. I słusznie – bo przecież nie o to chodzi, by cokolwiek wyjaśnić, tylko – by się wyfikać przed telewizyjnymi kamerami z nadziei, że dzięki temu łatwiej trafi się do wspomnianego luksusowego przytułku.

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).