Marna to państwowość gdzie figury oficjalne stanowią przedmiot publicznej pogardy.

IV. CZCIJ OJCA I MATKĘ SWOJĄ

Przykazanie to nie ogranicza się do rodziców bezpośrednich. Nakazuje czcić dziadów i pradziadów. Nie słyszał nigdy nikt, gdzie się to przykazanie zatrzymuje, na którym pokoleniu, a od którego pokolenia już nie obowiązuje. Sięgając tedy rodowodem rodziców wstecz, dojdziemy do przodków coraz dawniejszych i nam coraz dalszych.

Węzłem niezniszczalnym związani jesteśmy z przodkami; dźwigamy bowiem po nich dziedzictwo, bez względu na to, czy miłe czy niemiłe, ze wszystkim złem i dobrem. Rodzi się z tego historyzm, tj. poczucie, że się jest narodem historycznym. Bez historyzmu nie ma miłości Ojczyzny, która stanowi najwyższą ewolucję i koronę IV przykazania. Nie rodzi się zaś z samych pobudek ziemskich. Określił to doskonale ks. Piotr Skarga pod koniec XVI w., gdy powiedział: „Nie dlatego miłujemy Ojczyznę naszą, Polskę, że nas żywi, ale iż jest postanowienia Bożego”.

Cóż tedy sądzić o ludziach, którzy ciągną z ojczystego państwa nieprawne zyski prywatne? Co myśleć o tym, że tacy ludzie mogą piastować wysokie dostojeństwa? Czyż wobec tego wprowadzenie dekalogu do państwowości nie stanowi konieczności naglącej?

Czcij ojca i matkę swoją, a więc dbaj o nich, gdy staną się starcami i niezdatnymi do zarabiania na życie. Musimy przeto dążyć do renty starczej, lecz niechaj tę pracę załatwia społeczeństwo samo, a nie państwo; żeby każdy należał do swojej ubezpieczalni, do jakiej mu się podoba. Państwo wzięło na siebie emerytury urzędników i postąpiło niegodziwie z pieniędzmi cudzymi. Urzędnicy pobierają bowiem z pieniędzy nie państwowych, lecz własnych, ze składek miesięcznych pobieranych przymusowo. Urządzenie to polega na tzw. rachunku prawdopodobieństwa, jak wszelka asekuracja. Zbierały się na to fundusze większe, niż wynosiła wypłata emerytur; nadwyżka przechodziła do skarbu państwa. Państwo więc nic nie daje, tylko administruje funduszami pobierając za to wynagrodzenie. Jakimże prawem państwo okrawa emerytury? Ograbia więc urzędnika z jego własnych pieniędzy, uskładanych przez całe życie. Jest to naruszanie depozytów.

U niektórych koczowników, na prymitywnych stopniach cywilizacji, jest zwyczaj, że się zabija chorych starców. Jeszcze pod koniec XIX w. stwierdzono to u Czukczów. Na równym z nimi poziomie stoją wszyscy ci, którzy zalecali i przeprowadzili ciągłe obniżanie poborów emerytalnych. Czyż nie stanowi to „cywilizowanego” dobijania starców?

Rozciąga się czwarte przykazanie na starszych w ogóle, następnie na nauczycieli i przełożonych. Wynika z tego, że ktokolwiek piastuje jaki urząd, powinien zasługiwać na szacunek, jeśli jednak nie czyni zadość temu warunkowi, ma być usunięty. Jest zaś niemało przewinień, nie karalnych sądownie, a siejących zgorszenie i budzących wzgardę.

Marna to państwowość gdzie figury oficjalne stanowią przedmiot publicznej pogardy. Państwowość właśnie taka trzaśnie przy pierwszym wstrząsie. Według jakiego wzorca ma być szacunek publiczny? Ponieważ państwo polskie jest katolickie i musi należeć do cywilizacji łacińskiej, więc warunki szacunku publicznego objęte są etyką katolicką i pojęciami cywilizacji łacińskiej.

===============================

teksty Feliksa Konecznego z książki „Państwo i prawo

Poszczególne przykazania z tego cyklu były już tu publikowane – ale zniszczyła je agresja na twarde dyski w mych serwerach w październiku 2021.

Ład wymaga hierarchii. Nie ma równości; bliźni bliźniemu nierówny.

II. PRZYKAZANIE OGÓLNE: MIŁUJ BLIŹNIEGO, JAK SIEBIE SAMEGO

Jak nie wolno nam skreślać z życia publicznego postulatu miłości Boga; podobnież nie wahajmy się używać wyrażenia „miłości bliźniego” roztrząsając tematy państwowe. Dobro publiczne jest po prostu szczytem tej miłości, jest wielkim iloczynem z tysiącznych jej stosowań. Inaczej rozumować się nie da. Gdyby ktoś zalecał, jako dobro publiczne, coś, co sprzeciwiałoby się miłości bliźniego, wyśmiejmy się mu w oczy z jego rozumowania. Jakże może być korzystnym dla ogółu coś, co jest dla bliźnich szkodliwym?

Nie można dogodzić wszystkim i nie trzeba się wcale o to starać. Pielęgnując cywilizację łacińską, nie zawsze dogodzimy synom innych cywilizacji. Tylko nijakie zero duchowe może się troszczyć o to, żeby się wszystkim podobać.

W miłości bliźniego musi także panować jakiś ład, bo inaczej nie byłoby żadnej skuteczności przy najlepszych nawet intencjach. Ład wymaga hierarchii. Istnieje hierarchia obowiązków, istnieje też hierarchia bliźnich.

Nie ma równości; bliźni bliźniemu nierówny. Caeteris paribus rodzina ma pierwszeństwo przed obcymi, rodak przed cudzoziemcem, współwyznawca przed innowiercą, przyjaciel przed nieprzyjacielem, chory przed zdrowym, kobieta przed mężczyzną, dziecko przed dorosłym itp. Komplikujące się coraz bardziej nasze życie przysparza komplikacji także w roztrząsaniu tej hierarchii; toteż należy sobie dobrze uświadamiać szczeblowatość obowiązków swoich, ażeby w każdej sytuacji wiedzieć, jak postąpić.

Za najlepszy wskaźnik w praktykowaniu miłości bliźniego można uznać prawidło następujące: Wszelkie uprawnienie czyjeś kończy się tam, gdzie się zaczyna uprawnienie kogoś drugiego. Oczywiście należy przede wszystkim rozważyć i zbadać, czy obie strony posiadają w ogóle uprawnienie w danej sprawie; czy obie, lub jedna z nich nie opierają się na samych tylko chętkach, lub na roszczeniach wcale nie uprawnionych. Kryterium zaś uprawnienia zawsze to samo: etyka katolicka.

Roszczenia mogą być słuszne i niesłuszne, czasem wręcz urojone. Nie zawsze należy się komuś wszystko, czego się zachce; nieraz obowiązek wymaga, żeby się przeciwstawić ostro roszczeniom, będącym uroszczeniami. Walka z roszczeniami powinna być ciągła, systematyczna. Jest to konieczne regulowanie danej dziedziny, w której pragnęlibyśmy stosować miłość bliźniego. Zdarza się, że przy najlepszych chęciach nie da się zrobić nic, jeżeli pole naszego działania zachwaszczone jest zbytnio uroszczeniami. Gdyby im czynić zadość, nie starczyłoby możności dla roszczeń słusznych. Uroszczenia stanowią często przeszkodę niepokonalną do oddania komuś tego, co mu się należy i czego nikt odmawiać nie zamierzał.

W nauce rosyjskiej pojawiło się przed laty przeszło trzydziestu rozróżnienie dwóch etyk: obowiązkowej i roszczeniowej. W ostatnich latach przeszczepia się teorię na grunt polski. Geneza doktryny tkwi w specjalnych stosunkach rosyjskich, lecz w cywilizacji łacińskiej jest to niepotrzebne, a mogłoby wieść do obniżenia poziomu etycznego. W katolickiej moralności roszczenia słuszne nie potrzebują dobijać się uznania, gdyż posiadają je z góry. Co więcej, każdy ma obowiązek uprzedzać odezwanie się roszczeń, gdyż miłość bliźniego wymaga, żeby samemu badać i roztrząsać, czy się komuś coś od nas nie należy. 0 słusznych roszczeniach można powiedzieć, że w etyce cywilizacji łacińskiej mieszczą się one apriorycznie i to nie jednostronnie, lecz obustronnie. Robiąc ztego oddzielną etykę, wzbudzałoby się domniemanie że ma się do wyboru pomiędzy etyką obowiązków a roszczeń, że pielęgnowanie roszczeń jest już tym samym uprawianiem etyki; może by nawet doszło do wnioskowania, że tym moralniejszy jest ten, kto usilniej akcentuje roszczenia. Otwarta droga do najfatalniejszych nieporozumień. Mając taki wolny wybór w dziedzinie etyki, niewielu tylko zechciałoby uprawiać etykę obowiązków i musiałoby nastąpić obniżenie moralności i publicznej i prywatnej.

Oto znów przykład, jak odmiennie przedstawiają się sprawy ludzkie w różnych cywilizacjach. Widzimy, że nie wyszłoby się jednak z twardego splotu kolizji, gdyby je mieli rozplątywać przedstawiciele i zwolennicy rozmaitych cywilizacji. Sam z sobą nie dojdzie do ładu, kto nie zdecyduje, do jakiej należy cywilizacji; jakżeż mógłby panować ład w jego poczynaniach względem życia publicznego? Gdzie brak współmiemości, tam wytwarza się chaos, a życie społeczne nie organizuje się, lecz doprawdy bywa rozsadzane.

Na kontynencie europejskim zaniknęła już całkowicie świadomość, że rządzący muszą mieć jakiś wspólny kierunek. Coraz więcej rządów „jedności narodowej” rozdającej teki według „klucza” w coraz liczniejszych krajach. Najczęściej kończy się to zwycięstwem przewrotowców.

Nigdzie nie ma tyłu uroszczeń, ile pośród rządzicieli. Człowiek, który nie umiał zarobić na chleb dla rodziny, nieuk i nicpoń, gdy zostanie ministrem dzięki rozmaitym kluczom partyjnym i kruczkom swej kliki, otacza się propagandą swej osoby na koszt państwa i po tysiąc razy stoi czarno na białym wydrukowane, jako jest on wielkim światłem w narodzie, a życie jego składało się z samych zawsze poświęceń. Niektórzy zapędzają się tak daleko, że każą rozgłaszać, jakoby znali się na „resorcie”, którym zawiadują! Im gorszy nieuk, tym większe uroszczenia! Cały aparat państwowy nie ma innego celu, jak służyć pretensjonalności rządzicieli. Podróże ich, bankiety, urządzanie mieszkań, stanowią wydatki najpilniejsze wśród wydatków państwowych. Szczytem mądrości politycznej ciągłe pomnażanie stanowisk ministerialnych; jest ich już dwa tuziny.

Trudno rozprawiać o miłości bliźniego z ludźmi, których życie składa się z tych dwóch ideałów: talerz i łoże. [Teraz, w XXI wieku, prymitywy głoszą: “Korek, worek i rozporek” MD]

Zanim nawróci się do szczęśliwych czasów, kiedy odnajdą się znowu ministrowie skromni a uczeni i obowiązkowi, analizujemy to co jest, ażebyśmy nie mniemali, że tak być musi. Z wielkiego rogu obfitości wszelkiego zła sypią się gęstym gradem przestępstwa przeciwko każdemu z dziesięciorga przykazań; aż obrzydzenie zbiera do obecnej państwowości. Na tę straszliwą plagę jeden jest tylko środek: etyka katolicka, stosowana z całą ścisłością.

Etyka katolicka obejmuje wszystko; nie ma w niej luk, a nowe przejawy życia zbiorowego znajdują w niej miejsce bez trudności i wątpliwości. Nie trzeba jej obmyślać, chodzi tylko o to, żeby ułatwić jej stosowanie, i żeby ją wprowadzać do wszystkiego. Najwyższą kategorię tych zabiegów stanowi troska o państwowość moralną. Nadejdzie zapewne czas, kiedy nauka o państwie będzie uważana za dzieło etyki.

Czyż miłość bliźniego nie będzie uprawianą najgłębiej i najszerzej wtedy, gdy owładnie umysłami hasło etyki totalnej?

Nawet jednak zgodziwszy się na etykę totalną, można by mędrkować około kresów miłosierdzia, jak daleko ma ono sięgać. Czy dobrze jest i słusznie przedłużać życie chorym nieuleczalnie, bardzo cierpiącym przy tym, np. trędowatym. Można by bowiem rozumować, że etyka wymaga raczej, żeby skracać męczarnie do niczego nie wiodące i beznadziejne.

Wątpliwość tę rozstrzygamy całkiem po prostu: My należymy do cywilizacji łacińskiej; etyką tej cywilizacji jest etyka katolicka, a ta powiada: Res sacra miser i miłosierdziu nie tylko żadnych granic nie zaznacza, lecz pracuje nieustannie nad ich rozszerzaniem.

W miłości bliźniego miłosierdzie odgrywało zawsze wielką rolę. Nie zmniejsza jej bynajmniej rozwój stosunków społecznych. Nowe komplikacje w walce o byt wytwarzają coraz więcej wypadków, wymagających miłosierdzia. Socjaliści, walczący z każdym pojęciem katolickim, wołają, że oni nie zajmują się miłosierdziem, cnotą najniższego ich zdaniem stopnia, bo hołdują cnocie wyższej: sprawiedliwości a gdy nastanie socjalistyczna sprawiedliwość, miłosierdzie stanie się zbędnym. Nie odkładając jednak walki z miłosierdziem aż do nastania tej ery szczęścia, zwalczają je i wyszydzają od razu, zaraz teraz. Pominąwszy tę dziwną metodę, zadajmy pytanie: czy w państwie czerwonym nie będzie niesprawiedliwości z powodu ślepego losu, trafu, przygody, złego wypadku? Czy na te bolączki nie trzeba będzie w imię sprawiedliwości leków miłosierdzia? Wy to obiecujecie nieszczęśliwcom na przyszłość, my, katolicy, robimy to już od dawna. Nie zmienimy postępowania, bo miłosierdzia wymaga moralność, głoszona przez naszą religię.

Uznajemy, że naszym państwom i społeczeństwom daleko do pełnej sprawiedliwości. Wyobraźmy sobie, że w takich państwach zniknęło miłosierdzie! Skoro nas nie stać na zupełną ścisłą sprawiedliwość, musimy tym bardziej pielęgnować miłosierdzie, jako częściową korektę niesprawiedliwości.

==========================

teksty Feliksa Konecznego z książki „Państwo i prawo

Poszczególne przykazania z tego cyklu były już tu publikowane – ale zniszczyła je agresja na twarde dyski w mych serwerach w październiku 2021.

Precz z państwowością bezetyczną! My chcemy etyki totalnej, tj. obowiązującej we wszystkim.

1 i 2. NIE BĘDZIESZ MIAŁ BOGÓW CUDZYCH PRZEDE MNĄ I NIE WZYWAJ IMIENIA BOŻEGO NADAREMNIE. Obcą, cudzą, jest nam każda religia oprócz rzymskokatolickiej. W państwie polskim katolicyzm musi być religią panującą. Tylko katolik może być dopuszczony do stanowisk publicznych.

Pragnąc moralności w życiu publicznym, musimy tym bardziej trzymać się tej jedynej religii, która od życia publicznego wymaga etyki. Postulatu tego nie zna ani prawosławie, ni protestantyzm. Polskich protestantów jest jednak taka garstka, iż nie byłoby nawet dla kogo tak dalece obmyślać norm odrębnych. A przy tym, cóż to za protestantyzm? W księstwie cieszyńskim dzwonią na Anioł Pański, lud protestancki pielgrzymuje na katolickie odpusty. Wileński kalwinizm utrzymuje się wśród Polaków tylko jako przedsiębiorstwo rozwodowe. Ani tu ani tam nie znać wcale znajomości teologicznej ni luteranizmu, ni kalwinizmu. Znać natomiast często przeświadczenie o osobistym stosunku jednostki do Boga, co sprzeciwia się teologii protestanckiej (zwłaszcza kalwińskiej); znać skłonności personalistyczne, a nierzadko wybitne nawet przejawy personalizmu. Należą oni do cywilizacji łacińskiej, podobnie jak protestanci Skandynawscy i angielscy. W państwie cywilizacji łacińskiej będą się czuć u siebie; nie ma więc powodu odmawiać im całej pełni praw obywatelskich; a raczej nie brak poważnych powodów, żeby ich uznawać zupełnie równoprawnymi.

W cywilizacji bizantyjskiej państwo zajmuje się dogmatyką, lecz w łacińskiej ograniczy się ingerencja, pozostawiając dogmatykę Kościołowi; państwo czuwać będzie tym bardziej, żeby nie wprowadzać do państwowości cudzych etyk. Nie słuchajmy czczych frazesów o jakiejś etyce ogólnoludzkiej, ani nawet o „chrześcijańskiej”, bo zależy nam tylko na tej jednej i jedynej, która sama jedna głosi, że jedna i ta sama moralność obowiązuje i w prywatnym życiu i publicznym. Jest to etyka katolicka, jedyna etyka cywilizacji łacińskiej.

Zastanawiając się nad rozmaitością etyk, widzimy tym jaśniej, że nie może być syntez pomiędzy cywilizacjami. Luter zezwalał panującym na bigamię, a Kalwin wymagał od rządów tylko tego, żeby przestrzegać kalwińskiej prawowiemości. W turańskiej cywilizacji kwestie etyczne nie istnieją zgoła poza etyką rodową lub obozową;~te zaś obie nam obojętne.

Żydowska cywilizacja posiada aż cztery etyki, dwie dla współwyznawców, dwie względem „gojów”, po jednej w Palestynie i po jednej w „golusie”. W bizantynizmie i w braminizmie jarzmo obowiązków można „zrzucić z siebie w każdej chwili. Na Rusi wieków średnich raz wraz ten i ów kniaź Rurykowicz zrzucał „kraestnoje cjełowanie” tj. unieważniał i odwoływał swą przysięgę. W Petersburgu powszechnym było, aż do naszych czasów, wśród inteligencji, przekonanie, że „przecież można zrzec się obowiązku”.

Różnice pojęć o moralności sięgają jednak jeszcze dalej: czyż przyjęto by u nas do klasztoru człowieka żonatego i ojca rodziny, zgłaszającego się, ponieważ pragnie „poświęcić więzy niższe dla celów wyższych”? W cywilizacji bramińskiej takie porzucenie rodziny uchodzi za cnotę. Tam w ogóle wszelkie obowiązki są czasowe, bo można się od nich uwolnić kiedykolwiek doraźnie. Jakżeż wobec takich odmienności można mówić o jakiejś moralności „powszechnej”?

Wiadomo jak w prawosławiu Cerkiew wysługuje się rządowi. W bizantynizmie nie dopuszcza się, żeby jakaś powaga moralna miała się wyodrębnić z ram państwa, gdyż przyznaje się supremację sile fizycznej nad duchowymi. Nadto cywilizacja ta nie pojmuje jedności . bez jednostajności. Robiła zaś cywilizacja bizantyjska zdobycze na całym kontynencie europejskim. Niemcy są od dziewięciu stuleci rozdwojone na cywilizację bizantyjską i łacińską. Kultura bizantyjsko- niemiecka rozwinęła się podczas walk cesarstwa z papiestwem, następnie uprawiali ją Krzyżacy, po czym wyrosło z tego prusactwo. W ostatnich czasach całe Niemcy sprusaczyły się, tj. przejęły się ideologią prusacką. Odbywała się też od dawna w całej Europie propaganda, żeby wyrugować moralność z polityki. Doszło do tego, że ośmieszano samo przypuszczenie łączności życia publicznego z etyką; Wołano, że to naiwność.

Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną to znaczy, nie będziesz się oglądać na zadanie i zachowywanie tych wszystkich, którzy nie chcą uznawać naszej etyki; nie będziesz zważał na szyderstwa, lecz przy każdej sposobności stwierdzisz po męsku, że sam do cywilizacji łacińskiej się przyznajesz i żądasz, żeby państwo uznało ją za cywilizację państwową. Precz z państwowością bezetyczną! My chcemy etyki totalnej, tj. obowiązującej we wszystkim, ale to we wszystkim.

Walka z pojęciami państwowości amoralnej musi trwać bez przerwy, aż do całkowitego zwycięstwa moralności naszej rodzimej cywilizacji łacińskiej. Niechaj się moralność katolicka rozwija coraz bardziej, niechaj powstaną nowe wymogi etyczne, aż moralność katolicka obejmie sprawy życia publicznego. Nie możemy zaś żadną miarą zwalniać państwa od etyki. Historia powszechna dostarcza aż nazbyt wiele świadectw, że gdy się zwolni życie publiczne od moralności, następuje tym samym upadek jej w życiu prywatnym. Publiczne nie może posiadać etyki innej, jak prywatne. Od wszelkiej dwoistości w etyce bije zgnilizna. Postęp ‘ moralności zawisł właśnie od tego, żeby uznawać jej potrzebę w narodzie społeczeństwie i państwie. Nie możemy dopuszczać do spraw państwowych moralności żydowskiej, turańskiej ani bizantyjskiej, bo to dla nas „bogi cudze”.

Z całą stanowczością, nie wykluczając nawet bezwzględności, musimy zapobiegać, żeby państwowość nie służyła do walki z katolicyzmem. Kto walczy z Kościołem, ten godzi w Polskę. Od dwustu lat stanowi sprawa polska kwestię etyki międzynarodowej; ponieważ zaś tylko katolicyzm uznaje etykę w życiu publicznym, więc interesy narodowe polskie związane są z losami katolicyzmu w Europie. Prócz katolickiej, wszelka inna religia powtórzmy ma być obcą polskim urządzeniom państwowym. Właściwie państwo nie powinno mieszać się w sprawy żadnej religii, ani katolickiej. Stosunek Kościoła do państwa określany jest jednak w Europie konkordatami zawieranymi ze Stolicą ap., a każdy konkordat przyznaje pewną ingerencję państwu w sprawy eklesiologiczne; my zaś nie mamy prawa być „bardziej papieskimi od samego papieża”. Mamy natomiast dwa obowiązki: pilnować żeby rząd (ni żaden urząd jego) nie dopuszczał się wykrętów w wypełnianiu warunków konkordatu; tudzież, żeby nie roztaczał opieki państwowej nad „cudzymi” wyznaniami, na przekór katolicyzmowi. Trzeba kontrolować rząd, czy równocześnie nie utrudnia działań Kościołowi, a nie ułatwia prawosławiu, protestantyzmowi, judaizmowi. Prawosławie i protestantyzm mają to do siebie, że nie mogą wprost istnieć bez poparcia władzy świeckiej. Gdybym był prawosławnym, poczuwałbym się do wielkiej wdzięczności względem Polski. Bez polskiej troskliwości (jakżeż bezinteresownej) o dobro prawosławia, może by go już nie było na równinach sarmackich. Wybieram z całej historii trzy punkty, szczególniejszej wagi. Po wielkich najazdach tatarskich, za czasów cesarstwa łacińskiego, kiedy nawet niekiedy nie było patriarchy i nikt się nie troszczył o losy cerkiewne Rusi, wtedy reorganizatorem metropolii „Kijowa i wszystkiej Rusi” stał się Cyryl, b. kanclerz Daniela halickiego. Pochodził on z bojarów ziemskich z ziemi „Lachów”, a zatem był Lachem prawo- sławnym”. Kiedy zaś potem ziemia ta wraca na stałe do Piastów, pierwszy z nich, Bolesław Trojdenowicz przechodzi na prawosławie, przyjmując imię Jerzego; drugi z kolei Kazimierz Wielki, organizuje hierarchię prawosławną, czyniąc to nawet wbrew papieżowi”. Po raz trzeci upadła Cerkiew wschodniosłowiańska po rewolucji bolszewickiej, a tym razem upadła całkowicie; przestała istnieć, bo nie starczyło kleru wiernego Cerkwi i przygotowanego, choćby jako tako, do pełnienia funkcji kapłańskich. Wtedy państwo polskie pospieszyło z pomocą, nie ograniczając się do samego ocalenia tej Cerkwi, lecz podnosząc jej poziom tak wysoko, jak to nie bywało nigdy w Rosji. Teologiczny wydział prawosławny na Uniwersytecie Warszawskim ma hodować duchowieństwo schizmatyckie dla prowincji państwa polskiego, a państwu temu sprzyjające i nie pragnące odrodzenia Rosji i przywrócenia jej panowania nad tymi prowincjami, słowem, ma dostarczać popów antyrosyjskich (sic!). Co za naiwna wyobraźnia! W rzeczywistości urządzono bogate rezerwy dla przyszłego odrodzenia prawosławia w Rosji i to z postępem na znacznie wyższy szczebel, niż bywało kiedykolwiek. Dzięki Polsce, schizma Rusi dźwignęła się z upadków i teraz może śmiało czekać na chwilę sposobną odwdzięczenia się. Nigdy by ów rząd polski nie okazał ani w części takiej troskliwości jakiejkolwiek sprawie katolicyzmu.

A jak się opiekowano sekciarzami, mariawitami i kościołami „narodowymi”! Ażeby protestantyzm podnieść w oczach ludu śląskiego, nadano pastorom tytuł „księży” „tj. kapłanów”. Jest to nonsens teologiczny wobec nauk Lutra czy Kalwina; jest to nawet istny bunt religijny, bo „reformatorzy” żadnego stanu kapłańskiego nie uznawali, lecz przeciwnie, twierdzili, że stan taki istnieć nie może. Wiedzą o tym oczywiście pastorowie, a jednak o tytuł księży zabiegali i używają go demonstracyjnie. Stanowi to niewątpliwie zerwanie z luteranizmem i kalwinizmem i byłoby czymś analogicznym do pewnych wierzeń i praktyk „protestantów” w cieszyńskim; jakiś specyficzny polski protestantyzm. Owszem! Do stwierdzonych w Europie osiemnastu dogmatyk protestanckich możemy doliczyć protestantyzm dziewiętnastej dogmatyki, gdyż ilość dogmatyk protestanckich jest zasadniczo nieograniczoną. Nie zamierzamy bowiem przeszkadzać; chcielibyśmy tylko, żeby „księża pastorzy” jawnie oświadczyli się za przywróceniem kapłaństwa (wbrew Lutrowi). Zdaniem niektórych chodziło jedynie rządowi tylko o demonstrację antykatolicką. Złośliwi zapowiadali, że niebawem pojawią się „księża rabini”. Grube przeto są przewinienia państwowe przeciwko pierwszemu przykazaniu. Powiedziano dalej: Nie wzywaj Imienia Boskiego nadaremnie. Przykazanie to chroni od świętoszkostwa, a ostrzega, żeby nie wciągać Kościoła w sprawy świeckie, bez istotnej, koniecznej potrzeby. Taka potrzeba zachodzi jednak zawsze, gdy moralność jest zagrożona i wtenczas nie wolno się wahać. Skoro nie nadaremnie, a zatem trzeba Go wzywać, skoro to nie jest nadaremnie, tj., gdy odwołujemy się do moralności. Skoro zaś wgląd w życie publiczne mieści się tylko w etyce katolickiej, będzie to odwołaniem się do katolicyzmu. Związek nierozerwalny! Nie dbajmy o szyderstwa, a wrogów etyki naszej cywilizacji łacińskiej przypierajmy zawsze do muru; niechaj będą wrogami jawnie. Nie zaszkodzi, jeżeli podzielimy się na obozy według stosunku do religii i do cywilizacji. Jawność” taka ułatwi nam życie publiczne. Za długo już dokazywały rozmaite łodzie podwodne przeciwko katolickości i polskości. .A polskość nie może być turańską, bizantyjską lub żydowską; ona może być tylko łacińską. Wrogowie katolicyzmu, nie znoszący moralności w rządach i nie chcący odpowiedzialności, niechże będą wrogami jawnymi!

teksty Feliksa Konecznego z książki „Państwo i prawo

Poszczególne przykazania z tego cyklu były już tu publikowane – ale zniszczyła je agresja na twarde dyski w mych serwerach w październiku 2021.

Chuć władzy nie jest zaletą, lecz przestępstwem.

I. PRZYKAZANIE OGÓLNE: MIŁUJ PANA BOGA TWEGO Z CAŁEGO SERCA TWEGO I ZE WSZYSTKICH SIŁ I Z CAŁEJ DUSZY TWOJEJ

Ilustrowany podręcznik szkolny „historii biblijnej” zawiera obrazek z Mojżeszem przynoszącym z Synaju dwie tablice przykazań.Chłopca uderza nierówność podziału: na jednej tablicy tylko I- III, na drugiej aż IV- X! W tym się kryje jakaś zagadka! Przydałoby się ją rozwiązać od razu w szkole i pouczyć jako dwa ogólne przykazania są ogólnymi przykazaniami miłości i nie należy ich stawiać na jednej linii z dziesięciu szczegółowymi. One są ponad nimi! Jedno z nich tyczy miłości Boga drugie miłości bliźnich; tamto jest ujęte w trzech pierwszych przykazaniach, ta zaś w siedmiu dalszych. Pierwsze ogólne przykazanie jest jakby podsumowaniem przykazań trzech, drugie siedmiu Stąd nierówność zapisania tablic, z których jedna poświęcona jest wyłącznie stosunkowi człowieka do Boga, druga stosunkowi do bliźnich; każda ma swój dział.

Przykazanie miłości pełni się uczynkami. Czyny nasze, czy wielkie, czy drobne, mają w życiu publicznym wynikać z miłości dobra pospolitego, które należy miłować dla miłości Boga Mając się przejąć miłością ku Bogu ze wszystkich sił, nie możemy od tego wykluczać sił zbiorowych wielkich zrzeszeń. Tak powiada jednakże tylko katolicka etyka, gdy tymczasem w obu działach religijnych bizantynizmu: w prawosławiu i protestantyzmie, państwo i polityka w ogóle zwolnione są od etyki.

Według doktryny katolickiej wszelka czynność ludzka może być uświęcona. Nie ma wyjątku od tego prawidła, nie ma go też dla polityki. Wszelkie poczynanie społeczne, państwowe, narodowe, ma być przejawem tego, iż się miłuje Boga, a zatem ma być nie czym innym, jak wielkim, największym sposobem pełnienia przykazań. Katolik nie może uprawiać polityki, która byłaby sprzeczną z miłością ku Bogu. Wszyscy, którym ten stosunek obojętny, powinni wystąpić z Kościoła i zrobić to jawnie. Aut aut Wszędzie obecny Bóg, jest też obecny na sali sejmowej, w sali sądowej, w każdym urzędzie i w każdej szkole. Nie pomoże usunięcie krucyfiksów ze ścian!

Jakim prawem je usunięto? Ażeby nie „drażnić” innowierców, tj. niechrześcijan, a zatem Żydów. Usunięcie drażni atoli wszystkich chrześcijan, nie tylko katolików, lecz z tym „drażnieniem” rząd się nie liczył. Któraż wtedy religia jest w Polsce panującą? Zapewne Akcja Katolicka stanie się żywym murem, o który rozbiją się próby wyrzucenia miłości Boga z życia publicznego. Hasło etyki totalnej aż się wprasza, ażeby Akcja przyjęła je za swoje.

Gdyby więc kto zalecał w imię dobra publicznego coś takiego, co według pojęć katolickich sprzeciwiałoby się miłości Boga, będziemy w opozycji. Jakżeż może być dla katolickiego ogółu korzystnym coś, co kłóci się z miłością Boga? Naród polski jest zaś katolickim. Iluż byłoby Polaków, gdyby katolików usunąć?

Pragniemy, żeby samo piastowanie władzy w naszym państwie opierało się na miłości Bożej. Rządzić, władać, organizować, należy w imię Boże. Jeżeli, według starego zwyczaju, kupiec zaczyna swe księgi handlowe od wezwania Imienia Bożego, czemużby nie miał tego czynić-najwyższy zwierzchnik państwa i państwowi dostojnicy?

Iluż uniknęłoby się nieszczęść, gdyby dążący do władzy mieli Boga w sercu! Źle jest, gdy się otrzymuje władzę dlatego, że się doszło do niej sztuczkami. Zupełnie fałszywy jest pogląd, że skoro tylko ktoś czuje w sobie popęd, który każe mu dążyć do władzy, już tym samym godnym jest, żeby ją piastować. Jeżeli ktoś jest gotów na wszystko, byle władzę posiąść, zwykło się mówić, że jest „urodzonym władcą”! Im bezwzględniejszy, im gruntowniej pozbył się wszelkich skrupułów, tym bardziej „rodził się na władcę”?! Bynajmniej. Chuć władzy nie jest zaletą, lecz przestępstwem. Powiedziano już w starożytności: Multi omnia recta et honesta neglegant, dummodo potentiam consequantur.

Jeżeli będziemy poszukiwali głowy państwa i dostojników najwyższych wśród takich, których rozpiera żądza władzy, nie doczekamy się człowieka godnego takiego wyniesienia. Władzy nie godzi się zdobywać. Ślepa chuć władzy stanowi cechę ujemną charakteru, co gorsza jest nad żądzę złota, wygód i uciech, bo zawsze każde przewinienie i każde zboczenie staje się gorszym, gdy wkracza w życie publiczne. A chuć ta nie da się zaspokoić bez zbrodni. Tak przynajmniej uczą doświadczenia historyczne, a współczesność pouczyła nas o tym dokładnie i wciąż jeszcze poucza; tak orzekła metoda indukcyjna. Niechaj kto wskaże choć jednego pożądliwca władzy, który by doszedł był do niej, nie popełniając przestępstw, nie szerząc zła, nie stając się przynajmniej obojętnym na moralność.

Bezetyczna państwowość doprowadziła do tego charakterystycznego pojmowania polityki, jako sztuki dochodzenia do władzy. Tłumaczą nam to, że to dla dobra publicznego, żeby wykonać pewien program; a potem dodają, że ze względu na dobro publiczne muszą pilnować, żeby władzy nie utracić. W praktyce wychodzi na to, że celem rządu jest utrzymać się przy władzy i nic więcej. Sztuka dochodzenia do władzy składa się ze sztuczek, często nikczemnych, a zawsze przynajmniej amoralnych; rezultat takiego pojmowania rządów w narzucaniu

się i w zażartej obronie osobistego udziału w rządach. Ze „sztuki dochodzenia do władzy” robią się sobkowskie łowy na władzę, nie przebierające w środkach. Głównym zajęciem rządu staje się tępienie wszelkiej opozycji, co po niedługim czasie zamienia się w prześladowanie wszystkich porządnych ludzi, nie chcących się poniżać służalstwem. Rząd taki skupia około siebie zwolenników coraz wątpliwszej wartości, aż w końcu polityka bezetyczna wyradza się w sztukę robienia brudnych interesów. Nieunikniona „ewolucja”!

Należy usuwać każdego, kto popełnia nadużycia, ażeby się dorwać do władzy lub przy niej utrzymać, kto tylko narzuca się w czymkolwiek do czegokolwiek, powinien być usuwany; tym bardziej, jeżeli urządza sobie łowy na władzę w państwie.

Nie goni się za władzą, lecz tylko przyjmuje się jej brzemię, gdy okoliczności wskażą, że to jest obowiązkiem. Władzę przyjmuje się w pokorze ducha, z miłością Boga, prosząc Go o łaskę zdatności, i o wsparcie do wypełniania ciężkich obowiązków.

Dla tych powodów musimy ograniczyć dobór osób, którym można powierzyć władzę; do katolików, do wiernych synów Kościoła. Zgoda z Kościołem stanowi warunek niezbędny, a pożądanym jest coś więcej, bo czynne z Kościołem współpracownictwo.

Nie ma obawy, żeby Kościół katolicki miał zmierzać do wytworzenia cywilizacji sakralnej. Ta cywilizacja, którą już przed wiekami wytworzył, łacińska, nie tylko wystarcza najzupełniej do jego celów, ale ona jedna i jedyna może w Europie i w jej osadach być Kościołowi naprawdę pomocną. Jedno i drugie, katolicyzm i cywilizacja łacińska, stoją personalizmem. Sakralność, niwelująca życie w imię stałości i równości, wiedzie do gromadności. Gdyby Kościół dążył do „klerykalizmu”, gdyby wkroczył na drogę sakralizowania cywilizacji, podkopywałby grunt sam pod sobą. W katolicyzmie wykluczonym jest nadużywanie hasła miłości Boga celem opanowania form bytowania ludzkiego.

Teraz przejdziemy trzy pierwsze przykazania tego działu, związane bezpośrednio z obowiązkami względem Boga.

===============

teksty Feliksa Konecznego z książki „Państwo i prawo

Poszczególne przykazania z tego cyklu były już tu publikowane – ale zniszczyła je agresja na twarde dyski w mych serwerach w październiku 2021.

Lekcja dobrego tonu

Tusk stał się ostatnio politykiem niepoważnym. Zachowuje się jak nastolatka nękająca nielubiane koleżanki umieszczaniem w Internecie  dyskredytujących je wpisów. Ostatnio przytoczył rozmowę z Kaczyńskim w której Kaczyński miał usprawiedliwiać rzekomą nadreprezentację nieuczciwych osób w szeregach PiS swoją filozofią władzy. Otóż podobno Kaczyński powiedział, że „sprzątać można nawet brudną szmatą”. Podobne wpisy świadczą, że Tusk do końca zdziecinniał. 

Po pierwsze jeżeli nawet taka rozmowa miała miejsce Jarosław Kaczyński mógł po prostu dzielić się z Tuskiem filozofią władzy według Bismarcka. „Ludzie nie powinni wiedzieć, jak się robi kiełbasę i politykę” miał powiedzieć ponad półtora wieku temu Otto von Bismarck. Uważał uprawianie polityki za rzecz brudną lecz konieczną. Ta jego złota myśl jest nadal zadziwiająco aktualna. 

Po drugie Tusk, który kłamał publicznie jak pies, obiecując ratowanie stoczni  przez katarskich inwestorów (jak wynikło z dementi rządu katarskiego  nigdy nie prowadził wiążących rozmów na ten temat), który w prywatnej rozmowie z synem przyznał się do pełnej świadomości oszukańczego charakteru Amber Gold, nie ma prawa wypowiadać się na tematy jakkolwiek rozumianej etyki w tym etyki władzy.

A poza tym Tusk powinien zrozumieć, że cytowanie prywatnych rozmów sprzed lat jest w bardzo złym tonie i kompromituje przede wszystkim jego samego. 

Tak się składa, że znałam dobrze środowisko spółdzielni robót wysokościowych „Świetlik” przemianowanej potem na „Gdańsk,” która jak wiadomo była kuźnią gdańskich liberałów. Z wieloma osobami z tego środowiska byłam bardzo zaprzyjaźniona w czasach gdy daleko było im do politycznych stanowisk, z nielicznymi nadal utrzymuję stosunki. Nocowali u nas gdy prowadzili roboty w Warszawie ( na przykład naprawiali elewację gmachu Intraco) i przy różnych innych okazjach, wyjeżdżaliśmy razem w góry i nad Jeziorak.. Prowadziliśmy „długie nocne rodaków rozmowy”. Czy Tusk chciałby przeczytać na przykład na twitterze co mówili na jego temat koledzy, Maciek, Marek i Grzesiek? Czy byłoby w porządku gdybym ich zacytowała? Na pewno tego nie zrobię bo żaden z nich nie żyje. Jeden zginął w Smoleńsku, drugi od wybuchu kuchenki benzynowej, a trzeci też zginął tragicznie. Te rozmowy miały licznych świadków, którzy mogliby je potwierdzić. Jedna z rozmów miała miejsce przy ognisku nad Jeziorakiem. Nie przytoczę ich jednak przede wszystkim dlatego, że jak powiedział  kiedyś Marek Nowakowski nie powinno się pluć pod wiatr. Tę metaforę rozumieją wszyscy, nie tylko żeglarze, z wyjątkiem Tuska. Poza tym nie odpowiada mi perspektywa dziurki od klucza. 

W dwudziestopięciolecie powstania spółdzielni „Świetlik” została wydana książka wspomnieniowa: „Świetlik, życie zawieszone na linie”, w której mam swój rozdział jako osoba należąca do szeroko rozumianej otuliny tego środowiska. Łatwo zauważyć, że książka ta była napisana ad usum Delphini (jak dla dziecka) przy czym autorzy  (w tym i ja) nie porozumiewali się ze sobą ani nic nie ustalali. O ile pamiętam  skupiłam się na opisywaniu wspólnych wakacji w leśniczówce koło Lędyczka, w których uczestniczyliśmy z mężem i dziećmi, sylwestrów spędzanych w dzierżawionej kiedyś przez „Świetlik” bacówce pod Turbaczem, do której jeździmy do dziś dnia już na innych zasadach, wspólnych pobytów nad Jeziorakiem, licznych imprez w gdańskich i sopockich knajpach oraz wyjazdu turystycznego ( była to tak zwana turystyka kwalifikowana ) w Alpy Bawarskie. Wszystko ciepłe, miłe, przyjazne. Jak mówią Niemcy – gemütlich.

Pomimo miłej atmosfery patrzyliśmy z mężem na fenomen „Świetlika” dość podejrzliwie. Jak mawiał mąż spółdzielnia skupiająca większość trójmiejskiej opozycji pełniła rolę zagrody do której tę opozycję niejako zapędzono. Wprawdzie „ knucie” odbywało się na ogół w łazience przy szumie puszczanej wody ale zapewniam- każda jak ja postronna osoba mogła usłyszeć to czego nie powinna słyszeć. W atmosferze rozluźnienia, podczas biesiad i wspólnych wyjazdów mówiło się dużo, zdecydowanie za dużo. Nie była potrzebna cała armia ubeków do inwigilowania tak uprawianej opozycji, wystarczył jeden zaprzyjaźniony ubek. Był zresztą taki,  który pomagał podobno  chłopcom w uzyskiwaniu paszportów i wyciągał ich z kłopotów. Uprzywilejowana pozycja, prawie monopol  „Świetlika” na rynku robót wysokościowych dowodnie świadczyły, że spółdzielnia jest prowadzona. Kto był oficerem prowadzącym nie wiem, na pewno  nie ten nieszczęsny, ujawniony ubek, podobno  sympatyczny. Nie znałam go osobiście. Polityczna kariera późniejszych „aferałów” dawała podstawy do różnych podejrzeń, ale ich ujawnianie byłoby też zupełnie nie na miejscu. Byłam kiedyś świadkiem kontroli skarbowej przeprowadzanej w lokalu firmy. Rozchichotana pani inspektor bez protestów akceptowała wyciąganie z przepastnego pudła po telewizorze niekompletnych i sprzecznych ze sobą dokumentów, na miejscu przy niej ustalano szczegóły dawno rozliczonych prac. Nigdy nie słyszałam o tak  przeprowadzanej kontroli skarbowej, było dla mnie zupełnie jasne, że spółdzielnia jest pod szczególną ochroną. Chłopcy tłumaczyli zachowanie pani inspektor swoim wyjątkowym urokiem osobistym, ale miedzy bajki to włożę. 

Tuska nie znałam osobiście, nie bywał u nas i nie wyjeżdżaliśmy razem. Raz tylko w towarzystwie (miedzy innymi) jego rodziny były na nartach moje dzieci. Ich obserwacje też zachowam dla siebie. Wyjazd na narty to miła impreza prywatna i jakiekolwiek jej komentowanie byłoby zwykłym chamstwem. Takim samym chamstwem jak przytaczanie przez Tuska w złych intencjach prywatnej rozmowy sprzed kilkudziesięciu lat. 

Tusk powinien mieć świadomość, że jeżeli przesadzi w opluwaniu rządów dobrej zmiany i samego Kaczyńskiego ktoś może wreszcie stracić cierpliwość i zdradzić mediom różne dotyczące go ośmieszające anegdoty. Na przykład jak to było gdy urządził Markowi strajk podczas pracy w elektrociepłowni i jak ten problem Marek rozwiązał.

Gdy  się chce psa uderzyć to jak mówi przysłowie kij się zawsze znajdzie.

Izabela Brodacka

================

[Dużo wspomnień kolesiów Donka, m.inn. ze Świetlika, nie tylko tych trzech tak tragicznie zmarłych, jest nagranych i spisanych – i chyba dobrze schowanych. M. Dakowski]