St. Michalkiewicz, „Najwyższy Czas!” • 13 sierpnia 2024 michalkiewicz
W swoim czasie zauważyłem, że fala pogardy i lekceważenia toczy się z zachodu na wschód. Amerykanie pogardzają Anglikami, Anglicy – Francuzami, Francuzi – Niemcami, Niemcy – Polakami, Polacy – Rosjanami, a Rosjanie – Japończykami. Potem jest Ocean Spokojny, którym nikt nie pogardza, a po drugiej jego stronie – znowu są Amerykanie – i cykl powtarza się od nowa. Jeśli chodzi o Rosjan, to z pewnością pogardzali oni Japończykami przed wojną japońską w 1905 roku. Powszechnie nazywali ich „makakami” – ale kiedy owe „makaki” sprawiły im lanie, to nabrali do nich respektu. Podczas drugiej wojny światowej już nie nazywali ich „makakami”, tylko „samurajami”: „W etu nocz’ reszili samuraji…”
Również Amerykanie podczas II wojny światowej odnosili się do Japończyków bez żadnej staroświeckiej rewerencji, co objawiło się w braku wątpliwości co do użycia przeciwko nim bomb atomowych. Gwoli ścisłości muszę dodać, że nie wynikało to tylko z przeświadczenia o niższości Japończyków wobec Anglosasów, ale również – a może nawet przede wszystkim – z pretekstu, czy powodu, dla którego bomby atomowe mogły, a nawet powinny być zastosowane. Tym pretekstem była konieczność zapewnienia zwycięstwa demokracji. Nie ma bowiem takiego poświęcenia, którego nie można by dokonać dla demokracji. Nawet masowa zagłada jest całkowicie uzasadniona, zwłaszcza gdy chodzi o rzeczywistych lub choćby domniemanych przeciwników demokracji, więc nawet w przypadku masowej zagłady można spokojnie pławić się w poczuciu pierwotnej niewinności.
Podobnie musiał czuć się papieski legat Arnold Amaury, który podczas krucjaty w latach 1209-1213, zakończonej wyrżnięciem około 20 tysięcy mieszkańców Beziers we Francji, rzucił słynny rozkaz: „zabijajcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich!” *)
Tak oto z wielkich idei rodzą się wielkie nieszczęścia, a demokracja wśród wielkich idei znajduje się obecnie na miejscu pierwszym, zdecydowanie wyprzedzając, jeśli nie unieważniając wszystkich pozostałych wielkich idei.
Ale wielkie idee – ideami – podczas gdy obok nich funkcjonują idee może trochę mniejsze – które też znakomicie nadają się do zastosowania w praktyce. Na przykład – poczucie wyższości. Anglosasi, a zwłaszcza Anglicy, jako ludzie szalenie kulturalni, za żadne skarby nigdy się do tego nie przyznają, ale przecież nie trzeba specjalnej spostrzegawczości, by się przekonać, że osób należących do innych narodów nie uważają oni za równych sobie, a kto wie, czy w ogóle uważają ich za ludzi. Do takiego wniosku można dojść obserwując zarówno politykę angielską, a obecnie – politykę Stanów Zjednoczonych, które inne narody, a zwłaszcza założone przez nie państwa uznają o tyle, o ile, to znaczy – przez uprzejmość – oczywiście o ile nie zagrażają one jakimś amerykańskim interesom. Na uzasadnienie tej rewolucyjnej praktyki Amerykanie nie stworzyli żadnej rewolucyjnej teorii. Taką rewolucyjną teorię, która uzasadnia rewolucyjną praktykę stworzyli natomiast Żydowie.
Jak zauważył znawca zagadnienia, jakim był ksiądz Bonawentura Pranajtis, w broszurze „Chrześcijanin w Talmudzie żydowskim”, Żydowie wszelkich obcoplemieńców, których nazywają „gojami”, w ogóle nie zaliczają do rodzaju ludzkiego, tylko do istot zaledwie człekopodobnych. Ma to swoje konsekwencje praktyczne, dlatego, że świetnie nadaje się na uzasadnienie żydowskich uroszczeń do uważania się za faworytów Stwórcy Wszechświata. Mieczysław Jałowiecki w swoich znakomitych pamiętnikach „Na skraju imperium” przytacza rozmowę w szerszym gronie z generałem Wołłodkiewiczem jeszcze przed I wojną światową:
„Ma pani rację – powiedział po chwili generał. – Przeczytałem Manifest Komunistyczny, przestudiowałem Kapitał Marksa i Engelsa. To dzieła Żydów. Pod przykrywką sprawiedliwości społecznej tworzą oni system, w którym mniejszość będzie rządziła większością. System ten uzależni wszystkich od kasy państwowej i wszelcy krytycy władców państwa będą skazani na śmierć cywilną. Dlatego boję się żydowskich agitatorów, w większości synów dobrze prosperujących kupców i wyzyskiwaczy. Boję się, że Żydzi manipulując doktryną komunistyczną, chcą opanować świat. Oni nigdy nie zrezygnowali z pozycji narodu wybranego i gardzą nami, gojami.”
Łatwo powiedzieć: „opanować świat”, zwłaszcza, gdy wszystkich Żydów na świecie jest podobno zaledwie 11 milionów. Cóż w tej sytuacji można zrobić? A cóżby innego, jak przypomnieć sobie dźwignię Archimedesa? Mawiał on, że można by podnieść Ziemię, byleby znaleźć punkt oparcia. I wygląda na to, że Żydowie taki punkt oparcia znaleźli, właśnie w postaci Ameryki. Wprawdzie taka opinia uważana jest przez Ligę Antydefamacyjną za „antysemicką”, ale myślę, że mimo to warto ją tu przedstawić. Opinia ta głosi, że Żydowie cieszą się w Ameryce nieproporcjonalnym do swej liczebności wpływem w amerykańskim sektorze finansowym, w sektorze mediów i przemysłu rozrywkowego. Każdy, kto choć trochę zna Amerykę, ten wie, że to prawda. Skoro tak, to znaczy, iż Liga Antydefamacyjna z zagadkowych przyczyn stawia znak równości między antysemityzmem, a spostrzegawczością. I właśnie dzięki temu wpływowi w tych trzech sektorach, Żydowie zyskali wpływ na amerykańską politykę do tego stopnia, że w swoim czasie Patryk Buchanan, kandydując w wyborach prezydenckich, pół żartem, ale pół serio powiedział, że „Waszyngton, to jest terytorium okupowane przez Izrael”. Rzeczywiście, coś musi być na rzeczy, skoro każdy w nowo-wybranych amerykańskich prezydentów, podczas obejmowania urzędu składa Izraelowi coś w rodzaju hołdu lennego oświadczając, że obrona Izraela stanowi niezmienny priorytet polityczny Stanów Zjednoczonych. Bez względu na to, co Izrael robi.
Mogliśmy się o tym przekonać podczas pierwszej wizyty izraelskiego premiera Beniamina Netanjahu w amerykańskim Kongresie, która nastąpiła zaraz potem, jak Izrael włączył do swojego terytorium państwowego cały obszar Jerozolimy. Jak pamiętamy, Stany Zjednoczone uważały wtedy, że Jerozolima powinna mieć status międzynarodowy. Tymczasem premier Netanjahu wygłosił w Kongresie przemówienie, w którym powiedział m.in: „Jerozolima już nie będzie podzielona nigdy. NIGDY!” – powtórzył z naciskiem, patrząc na kongresmanów. Pod wpływem tego spojrzenia niektórzy z nich zaczęli wstawać i oklaskiwać izraelskiego premiera na stojąco. Widząc to, inni kongresmani, wprawdzie z widocznym ociąganiem, niemniej jednak, też wstawali i klaskali. W rezultacie Kongres USA nagrodził izraelskiego premiera owacją na stojąco, za wygłoszenie poglądu oczywiście sprzecznego z amerykańskim stanowiskiem politycznym. Ogon wywinął psem.
Podczas ostatniej wizyty premiera Beniamina Netanjahu w amerykańskim Kongresie kongresmani nawet już nie czekali, co izraelski premier powie, tylko od razu wstali i urządzili mu owację na stojąco. A co potem premier Netanjahu powiedział? Dwie rzeczy. Po pierwsze – żeby Stany Zjednoczone dały mu, to znaczy – Izraelowi – jeszcze więcej pieniędzy, niż dawały mu dotychczas. Po drugie – niczego w zamian nie obiecał, chociaż kongresmani podobno oczekiwali, iż obieca, że Izrael nie zaatakuje Libanu. To znaczy dał do zrozumienia, że na razie niczego takiego nie planuje, ale jak będzie trzeba, to oczywiście to zrobi.
Po tej owacji amerykańskich kongresmanów na stojąco, Beniamin Netanjahu musiał poczuć się, jakby go ktoś na sto koni wsadził i co się stało? Ano, na jakąś miejscowość na Wzgórzach Golan spadła rakieta i padł rozkaz, że tę rakietę wystrzelił Hezbollah właśnie z terytorium Libanu. W odwecie Izrael wykonał na terytorium Libanu serię nalotów. Dysponuje on przy tym pociskami inteligentnymi tak bardzo, że nawet z dużej wysokości potrafią one odróżnić bojownika Hezbollahu od zwyczajnego, prostego libańskiego cywila i o ile bojownika bez ceregieli zabiją, to cywilowi, chociażby ten szedł akurat tuż obok, nie uczynią one żadnej krzywdy. Taki w każdym razie jest rozkaz dla funkcjonariuszy Propaganda Abteilung, którego oni w ramach świadomej dyscypliny ściśle przestrzegają.
Ale nie to jest najbardziej pikantnym szczegółem całej sprawy. Najbardziej pikantnym szczegółem jest to, że izraelski premier Beniamin Netanjahu przez Międzynarodowy Trybunał Karny w Hadze („Gaga, samyj skucznyj gorod w mirie. Praszu Wasze Wieliczestwo prisłat’ ikru, wodku i trojku łoszadiej” – pisał do Petersburga zdesperowany rosyjski ambasador w Hadze) uznany za zbrodniarza wojennego i nawet wystawiono za nim nakaz aresztowania. Tymczasem Kongres Stanów Zjednoczonych, który nieubłaganym palcem piętnuje rosyjskiego prezydenta jako zbrodniarza wojennego i obkłada go sankcjami, innego zbrodniarza wojennego fetuje owacją na stojąco. Najwyraźniej zbrodniarz zbrodniarzowi nierówny i to wcale nie dlatego, że Stany Zjednoczone Międzynarodowego Trybunału Karnego w Hadze nie uznają – bo Rosja też go nie uznaje. Przyczyna takiego selektywnego traktowania zbrodniarzy wojennych musi zatem tkwić gdzie indziej. Wprawdzie żadnego oficjalnego wyjaśnienia tej kwestii jak dotąd nie było, ale nietrudno się domyślić, że jeśli nawet Beniamin Netanjahu dopuszcza się zbrodni, to robi to nie tyle nawet w imię demokracji, co w imię interesów Izraela. Tymczasem prezydent Putin, jeśli popełnia zbrodnie, to popełnia je w imię interesów Rosji – a nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć, że Stany Zjednoczone żadnych interesów innych państw nie traktują poważnie, podobnie jak państw utworzonych przez mniej wartościowe narody tubylcze.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.
==================================
Panie Redaktorze,
“Podobnie musiał czuć się papieski legat Arnold Amaury, który podczas krucjaty w latach 1209-1213, zakończonej wyrżnięciem około 20 tysięcy mieszkańców Beziers we Francji, rzucił słynny rozkaz: „zabijajcie wszystkich, Bóg rozpozna swoich!” (z tekstu: Himalaje hipokryzji, 13.08.2024).
W jednym zdaniu są trzy błędy.
Nawet antykatolicka Wikipedia podaje, że słowa papieskiego legata nie są potwierdzone źródłowo. Pan nie tylko przyjmuje je za prawdziwe, ale błędnie cytuje. W oryginale łacińskim nie ma w bierniku zaimka “wszystkich” (omnes), jest tylko “ich” (eos). Po łacinie całość brzmi następująco: “Caedite eos. Novit enim Dominus, qui sunt eius” – “Zabijcie ich. Zna bowiem Pan, którzy są jego”.
Nie lepiej radzi Pan sobie ze statystyką: 20 tysięcy ofiar tak się ma do prawdy historycznej jak “badania” Jana Tomasza Grossa w sprawie ofiar w Jedwabnem. Natomiast stwierdzenie “podobnie musiał czuć się papieski legat” przydaje całemu wywodowi aspekt komiczny, gdyż wpisuje się w tzw. postmodernistyczne “narracje odczuwane”, które Pan Redaktor u innych nieustępliwie zwalcza, a we własnych tekstach dopuszcza.
Andrzej Wadas, Kraków