Odór gnijącej od miesięcy w wagonach kolejowych kukurydzy najpierw zatruwał życie mieszkańców w Chełmie, a teraz te same składy stoją na bocznicy kolejowej w Dorohusku, blisko przejścia granicznego z Ukrainą. Kto odpowiada za 9 tysięcy ton śmierdzącej kukurydzy?
Wagony z gnijącą kukurydzą przepychane z kąta w kąt
Na początku września mieszkańcy Chełma w woj. lubelskim, miejscowości położonej zaledwie 21 km od granicy z Ukrainą nagminnie skarżyli się na uciążliwy odór unoszący się w powietrzu. Wówczas władze lokalne zrzucały winę za tą sytuację na lokalną oczyszczalnię ścieków. Jednak zdaniem mieszkańców nie było to jedyne źródło nieprzyjemnego zapachu.
Zatruwający powietrze zapach siarkowodowru unosić się miał wówczas znad dwóch wahadeł kolejowych zasypanych sprowadzoną z Ukrainy kukurydzą. Pojechaliśmy na miejsce, by zbadać całą sytuację.
Po dotarciu naszej redakcji na miejsce okazało się, że wahadła z Chełma zniknęły. Kilka dni temu zostały przepchnięte kilkanaście kilometrów dalej, do oddalonego nieopodal Dorohuska.
9 tys. ton gnijącej kukurydzy
Na bocznicy kolejowej w Dorohusku zastaliśmy dwa składy towarowe zasypane, chociaż w tym przypadku bardziej zasadne byłoby użycie słowa „zalane” po brzegi kukurydzą. To co ujrzeliśmy pod plandeką przykrywającą wagony przeszło nasze oczekiwania. Cały towar był przemoknięty i zalany wodą, która nagromadziła się w wagonach jeszcze po ukraińskiej stronie, czekając na rozładunek w Polsce.
Już w kwietniu alarmowaliśmy o hałdach zgniłego zboża, które było ściągane z wierzchu transportu, przeznaczonego „rzekomo” na tranzyt na port. Zepsuty towar wysypywany był wówczas na przygraniczne pola uprawne.
Kto zapłaci za utylizację zepsutego ziarna?
Przepychane z miejsca na miejsce od kilku miesięcy wahadła uciążliwego jak się okazuje transportu to wg. ostrożnych szacunków blisko 9 tysięcy ton ziarna kukurydzy, które w porcie miałoby wartość nawet 7 milionów złotych. Warto zadać sobie pytanie, jakimi pieniędzmi dysponują firmy, które to zboże importują, skoro mogą pozwolić sobie na straty rzędu kilku milionów złotych oraz kto zapłaci za utylizację takich potężnych ilości zepsutego towaru?
O sytuacji fatalnej jakości zboża, które przyjeżdża z Ukrainy alarmowali od początku całej afery zbożowej rolnicy, m. in. przedstawiciele Zamojskiego Towarzystwa Rolniczego.
– Jesteśmy w przededniu zbioru kukurydzy. Z doniesień medialnych wiemy o raporcie NIK, który mówi, że na 73 próbki importowanego z Ukrainy zboża w 17 stwierdzono występowanie salmonelli, w innych 17 – pestycydów, dodatkowo kukurydzę GMO, mykotoksyny oraz metale ciężkie – mówi Wiesław Gryn, wiceprezes Zamojskiego Towarzystwa Rolniczego. – Widzimy, co się stanie z naszymi plonami, ceny będą katastrofalnie niskie. Na glebach lżejszych nawet nie pokryją kosztów produkcji.
Rolnik z woj. lubelskiego podkreśla, że w Polsce zalega 4 miliony ton zboża, które trzeba wyeksportować. Zwraca tez uwagę na konieczność zapewnienia bezpieczeństwa żywnościowego, które jest w takiej sytuacji bardzo zagrożone.
– Jak dba się o zdrowie nas Polaków, Europejczyków, jeśli wprowadza się takie ilości nieprzebadanego zboża, które powinno być wycofane? Rolnicy w Polsce doskonale wiedzą, ile razy zdarza się, że zostajemy odesłani z kwitkiem z punktu skupu, bo mamy za mało białka, zbyt wilgotne zboże. Czy na granicy choć jeden wagon podjechał z Polski z powrotem, bo nie trzymał jakości? Nie, do nas wchodzi wszystko, stajemy się praktycznie śmietnikiem Europy.
Dlaczego zepsuty towar nie wróci z powrotem do Ukrainy?
– Dzisiaj widzimy namacalny dowód w Chełmie, gdzie stoją całe pociągi zepsutej kukurydzy, która nie powinna wjechać do kraju i nie ma co opowiadać, że ta kukurydza się zepsuła po polskiej stronie. Jeśli to by była dobra kukurydza kontrahent by ją odebrał i teraz pytamy, dlaczego nikt tego nie wycofa z powrotem na Ukrainę? Tak się nie powinno dziać. Jeśli ja zawiozę do punktu, czy jakikolwiek rolnik, zboże niespełniające wymagań, od razu muszę to zabrać na swój koszt. Widzimy, że państwo nie działa, bo nikt tego nie odbiera – komentuje całą sytuację Wiesław Gryn.
W ujawnionych nieoficjalnie wynikach raportu Najwyższej Izby Kontroli można przeczytać, że od stycznia do maja 2023 roku obecność szkodliwych czynników stwierdzono w 35 proc. pobranych próbek.