Nie ma amnestii dla covidowych zbrodniarzy!
(il. A. Bednarski)
Słyszał ktoś o covidzie? Ostatnio jakby przestał być modny. Zamieciono go pod dywan. Oczywiście nie bez powodu. Bo ci, którzy używali wirusa do represjonowania ludzi, gnębienia rodzin, zamykania biznesów i szerzenia nieszczęść poprzez paraliż opieki zdrowotnej, chcą w ten sposób uniknąć odpowiedzialności…
Co kraj, to obyczaj. Na przykład u nas chiński wirus nagle, gdy wybuchła wojna na Ukrainie, przepadł jak przysłowiowy kamień w wodę. Minister Niedzielski wprawdzie co jakiś czas opowiada jeszcze o swoich falach i o szczepieniach, ale w zasadzie nikt go już nie słucha. Nikt już nie straszy. Ale nikt też poważnie nie mówi o konsekwencjach dla tych, co straszyli.
Covid przestał być potrzebny. Po prostu zrobił swoje. Wystarczyły dwa lata, by zachwiać porządkiem świata, jaki znaliśmy; by przetestować, że ludzie dostosują się do każdej głupoty lansowanej przez władzę, a opór – tak jak w Kanadzie – zostanie zduszony bez przelewu krwi.
W kontekście aktualnych wyborów w Stanach Zjednoczonych, widać jak na dłoni jeszcze jeden „sukces” tego chwilowego bożka o imieniu Covid. Bez niego nikomu by nawet do głowy nie przyszło, by na masową skalę wprowadzać głosowania kopertowe, z czego korzysta się teraz nagminnie, by majstrować przy wynikach wyborów, a czego nauczono się w wyścigu prezydenckim z 2020 roku.
W imię Covida zachwiano systemem politycznym (anulowano demokrację) jedynego mocarstwa, które – gdyby przez dłuższy czas miało silnych konserwatywnych przywódców – mogłoby powstrzymywać kolejne fale Rewolucji w skali globalnej. W sposób mistrzowski (bo nie do udowodnienia) ukradziono wybory 2020 i właśnie trwa rozkradanie kolejnych. Bez większości w obu izbach Republikanie nie zdołają wprowadzić zapowiadanej przez siebie (i dokonanej w części konserwatywnych stanów) reformy systemu wyborczego. Bez reformy – w 2024 roku znów czekają nas „cuda nad urnami”.
I proszę sobie wyobrazić, że w takiej atmosferze (jeszcze przed wyborami) nagle ukazuje się na łamach liberalnego „The Atlantic” artykuł wyrażający podskórny niepokój amerykańskich covidystów. Tekst nosi tytuł… Ogłośmy pandemiczną amnestię (Let’s Declare a Pandemic Amnesty). Autorka, Emily Oster, przytacza historyjkę, jak to jechała z rodziną na rowerach, zakładając maski, gdy tylko widzieli innych rowerzystów, a jej 4-letni syn nagle wrzasnął na inną dziewczynkę: DYSTANS SPOŁECZNY!
Te środki ostrożności były całkowicie błędne – konstatuje autorka. Podobnie jak długi lockdown szkół. Ale jak na liberalny mainstream przystało, stawia ona diagnozę, ale myli się co do leczenia. Dalej, zamiast uderzyć się w pierś, że ignorując ustalenia naukowe szerzyła (jako medium) propagandę strachu, to zaczyna się tłumaczyć w najgłupszy sposób: przecież nie wiedzieliśmy. Dezinformacja była i pozostaje ogromnym problemem. Ale większość błędów popełniali ludzie, którzy gorliwie pracowali dla dobra społeczeństwa – czytamy.
Tu autorka miesza ze sobą dwie rzeczy. Z jednej strony ludzi, którzy faktycznie wiedzy nie mieli i dlatego mogli tak czy inaczej reagować (na początku tzw. pandemii, bo potem każdy, kto chciał – wiedział), a z drugiej tych, którzy doskonale wiedzieli, co się dzieje i co robią: oszustów (lekarze), propagandystów (dziennikarze) i tyranów (politycy). Dla tych drugich amnestii być nie może.
Ale to pokazuje, jaki jest inny powód, dla którego amerykańskie wybory są tak obecnie tak skrzętnie fałszowane w kluczowych stanach. Przecież politycy republikańscy jasno zapowiadali, że „wsiądą na tyłek” najwyższemu kapłanowi Covida w USA – dr. Fauciemu i jego świcie. Dlatego jeszcze przed wyborami musiały paść te słowa: Musimy odłożyć te walki na bok i ogłosić amnestię pandemiczną. Tak apelowała Emily Oster z „The Atlantic” i słowa te podziałały zapewne, jak miód na serce każdego pandemicznego zamordysty. A w Ameryce było ich niemało, począwszy od Joe Bidena i jego administracji, poprzez wszechwładne koncerny medialne, aż do nieodpowiedzialnych gubernatorów, którzy w imię „agendy” niszczyli oddane ich pieczy społeczności.
Różnica jest tylko taka, że tam się przynajmniej o tym mówi. U nas zamiata się pod dywan. Tam mówią o tym politycy (i nie są to politycy niszowi z kilkuprocentowym poparciem), bo tam naród ma jeszcze swoją reprezentację. I właśnie to lewica w USA chce obecnie zniszczyć. Ta lewica jest gorsza niż najgorszy Jankes, gdyż z całego serca nienawidzi wszystkiego, co amerykańskie i dąży do tego, by Amerykanie (jeden naród pod Bogiem) zostali we własnym kraju zmarginalizowani albo ośmieszeni, tak jak uczyniono z Polakami w Polsce, gdzie kolejne rządy nawet nie próbują się tłumaczyć, dlaczego zdradzają interes narodowy dla realizacji woli unijnych i globalistycznych elit. Tam przynajmniej toczy się dialog, a sami liberałowie dostrzegli potrzebę „amnestii”, by ratować swoje „cztery litery”. U nas polskojęzyczne elity do niedawna jeszcze ośmielały się odgrzewać „pandemiczną” retorykę, a o słowach publicznej, wybrzmiewającej krytyki, zdaje się, że możemy pomarzyć.
W każdym razie zaraz po ukazaniu się tego kuriozalnego artykułu ludzkie serca zawrzały, a z gardeł dobywał się jeden głos: NIE MA AMNESTII!W internecie mnożyły się listy „osiągnięć” zamordystów covidowych, którzy obecnie chcieliby grubej kreski. Odzywali się kongresmeni, lokalni politycy, znani dziennikarze i działacze oraz popularni w sieci w sieci komentatorzy. Jednemu zgodnemu „nie” towarzyszył wysyp osobistych historii, w których ludzie dzielili się zdjęciami swoich bliskich, których pozabijały obostrzenia „pandemiczne”. Zamknęli twój kościół. Zamknęli twoje szkoły. Zabrali ci pracę. Kazali ci nosić maskę, która nie działa. Zmusili cię do odwołania rodzinnych uroczystości i pogrzebów. A teraz chcą, żebyś po prostu o tym zapomniał. NIE – komentował Jim Jordan, reprezentant Ohio w Kongresie, który obecnie zyskał reelekcję, dewastując demokratyczną oponentkę z przewagą prawie 40 procent i mając szansę na zastąpienie Nancy Pelosi na stanowisku spikera Izby Reprezentantów.
Na Twitterze ktoś napisał: Prześladowcy zawsze szukają „miłosierdzia”, gdy tracą władzę. Pamiętajcie, że jest to emocjonalna manipulacja, a w wielu przypadkach nadużycia były fizyczne z powodu przymusowych zastrzyków. To są źli ludzie. Nie ma pojednania bez zadośćuczynienia wszystkim tym, których skrzywdzili.
To nie jest czas na przebaczenie, to jest czas na sprawiedliwość. Wycofujący się rakiem, którzy mówią o przebaczeniu, zapominają o dwóch poprzedzających je krokach: prawdziwej pokucie i odpowiedzialności – dodała z europejskiej perspektywy konserwatywna dziennikarka Eva Vlaardingerbroek z Holandii.
Jeszcze kto inny – tym razem z Australii – zamieścił nagranie, na którym widać, jak policjant dusi wątłą młodą dziewczynę, a ta, gdy udaje jej się coś powiedzieć, pyta „za co”, po czym dziwi się, że za… „brak maseczki”. [w oryg. MD
Nie, drodzy pandemiści, to nie były pojedyczne wybryki, nad którymi możemy przejść do porządku dziennego, ponieważ „na końcu wszyscy i tak jesteśmy jedną rodziną”. To była zorganizowana działalność przestępcza na poziomie ponadnarodowym i państwowym – propagowana przez media – której skutkiem były miliony złamanych ludzkich losów (tych, których wyrzucono z pracy za niepoddanie się eksperymentowi „wyszczepiania” choćby w Austrii; rodzin, które odcięto od utrzymania, zamykając biznes, gdziekolwiek pod słońcem), a także liczne ofiary śmiertelne (w Polsce GUS doliczył się 200 tysięcy osób, które zginęły „nadmiarowo”, a w krajach, w których istnieje jeszcze jakieś w miarę cywilizowane raportowanie publiczne, jak USA czy Wielka Brytania, oficjalnie zgłoszono dziesiątki tysięcy zgonów po tzw. „szczepionkach”). To można wybaczyć po chrześcijańsku, ale trzeba również ukarać osoby odpowiedzialne. Natomiast zapomnieć – jak chcieliby covidowi zamordyści – nie wolno.
Filip Obara