Jest światełko w tunelu!
Stanisław Michalkiewicz 11 maja 2023 światełko
Odkąd Nasza Złota Pani w 2017 roku, po gospodarskiej wizycie w Warszawie, postanowiła dyscyplinować nasz nieszczęśliwy kraj na odcinku praworządności, zamiast – jak było poprzednio – na odcinku demokracji, niezawiśli sędziowie, którzy zostali rzuceni na pierwszą linię frontu, zaczęli się bisurmanić w sposób nie znany w czasach pierwszej komuny. Wtedy – jak wiadomo – stopień upatryjnienia w środowisku sędziowskim nie był może tak duży, jak w SB, ale i tak każdy wiedział, czego się trzymać. Jeśli partia czy bezpieka nie kazała takiemu sędziemu zrobić z podsądnego marmolady, to na wszelki wypadek zachowywał się przyzwoicie – oczywiście jak na garbatego – bo nigdy nie był pewien, czy stojący przed nim człowiek nie ma mocnych pleców w komitecie, albo w bezpiece.
Dzisiaj niezawiśli sędziowie już takiego batoga nad sobą nie czują, toteż bisurmanią się na potęgę – o czym świadczy choćby „burdel i serdel” w samej świątyni sprawiedliwości ludowej, czyli Trybunale Konstytucyjnym. Część tamtejszych sędziów uważa, że pani Julia Przyłębska nie jest już prezesem Trybunału, toteż nie reagują na żadne jej wezwania, by wzięli udział na przykład w ustaleniu, czy podyktowana przez Komisję Europejską nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym jest zgodna z konstytucją naszego bantustanu, czy nie. W obliczu tego bisurmaństwa bezradność okazuje nawet Naczelnik Państwa. Utraciwszy nadzieję, że sędziowie przestaną się bisurmanić, wystąpił z projektem ustawy, żeby konstytucyjność ustaw skierowanych do Trybunału przed podpisaniem przez prezydenta nie rozpatrywał Trybunał w składzie 11 sędziów, tylko mniejszym – akurat takim, jaka jest liczba sędziów uznających panią Przyłębską za prezesa. Co z tego będzie – tego jeszcze nie wiemy – ale, jak powiada przysłowie, nim słońce wzejdzie, rosa oczy wyje, toteż prace legislacyjne mogą toczyć się aż do wyborów, a potem się okaże, czy ustawa jest potrzebna, czy nie.
Ryba psuje się od głowy, to znaczy – od Trybunału i Sądu Najwyższego, w którym panuje podobny „burdel i serdel”, toteż w sądach drobniejszego płazu niezawiśli sędziowie też dokazują na całego, tworząc przy okazji precedensy, które niewątpliwie ubogacają naszą socjalistyczną jurysprudencję ludową. Tym razem precedens, stworzony przez panią sędzię Monikę Louklińską z niezawisłego Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa, dotyczy szkodliwości społecznej czynu. Jak bowiem wiadomo, czyn, którego szkodliwość społeczna jest znikoma, wyłącza jego przestępczy charakter i sprawca żadnej karze nie podlega.
Tedy niezawisła pani sędzia Monika Louklińska orzekała w sprawie napaści na pana Jana Bieniasa, który kierował furgonetką, uczestniczącą w akcji „Stop Aborcji”. Gdy pan Bienias zatrzymał się na światłach, były pracownik niemieckiego koncernu Axel Springer, który w naszym bantustanie jest wydawcą portalu „Onet” oraz gazet „Fakt” i „Newsweek”, otworzył drzwi furgonetki, zaczął szarpać pana Bieniasa by wyrzucić go z samochodu na ulicę, przy czym trochę go poturbował.
Sprawa trafiła do wspomnianego sądu, a tam pani sędzia Monika Loulińska umorzyła postępowanie wobec napastnika Piotra S. uznając, że wprawdzie tego wszystkiego się dopuścił, ale jego czyn charakteryzował się „znikomą szkodliwością społeczną”, ponieważ pragnął w ten sposób dać wyraz swojej dezaprobaty dla działalności fundacji „Pro-Prawo do Życia”, która przy pomocy m.in. oznakowanych samochodów próbuje przekonywać obywateli, że aborcja jest czynem niegodziwym. Warto dodać, że pan Bienias niczym pana Piotra S. nie sprowokował i w ogóle stan faktyczny nie budził wątpliwości, bo cały incydent został nagrany.
Żeby było śmieszniej, inny niezawisły sąd, tym razem we Wrocławiu, w osobie asesora sądowego Krzysztofa Leszczyńskiego, za jazdę wspomnianą furgonetką skazał pana Bieniasa na miesiąc ograniczenia wolności i przymusowe prace społeczne, ponieważ treści prezentowane na samochodzie „wywołały zgorszenie” „aktywisty”, który skierował sprawę do niezawisłego sądu. Co to były za „treści”? Tego nie wiem, ale wyobrażam sobie, że mogły to być obrazy dzieci poćwiartowanych w klinikach imienia króla Heroda – bo tak chyba powinny nazywać się te instytucje. Tak przypuszczam, bo pamiętam, że w sprawie prezentowania takich widoków były protesty aborcyjnych aktywistów, którzy wprawdzie za aborcją gardłują, ale – jako wrażliwcy – nie mogą patrzeć na rezultaty działań przez nich pochwalanych.
Ponieważ proces integracji europejskiej nabiera coraz większego, można powiedzieć – stachanowskiego tempa – zabrałem się do czytania monologów Adolfa Hitlera, czyli tak zwanych „Rozmów przy stole”, które szczęśliwie udało mi się kupić w antykwariacie. Ponieważ IV Rzesza, którą w ramach tej pogłębionej integracji, właśnie budujemy, nie może w sposób istotny różnić się od Rzeszy III, uznałem, że warto zapoznać się z przemyśleniami Adolfa Hitlera, bo wiele z jego ideałów już zostało zrealizowanych, a nie jest to przecież ostatnie słowo. Na przykład podczas spotkania Hitlera z gauleiterami w roku 1943, co w swoich dziennikach obszernie rekapituluje dr Józef Goebbels, Führer wyraził pogląd, że przywództwu w Europie mogą podołać tylko Niemcy, w związku z czym istnienie małych państw jest niepotrzebne.
Jeszcze dalej poszedł w swoich wnioskach włoski komunista, nazywany ojcem Unii Europejskiej Altiero Spinelli, który uważał, że nie tylko państwa, ale nawet historyczne narody europejskie powinny być w ogóle zlikwidowane, bo ich istnienie sprawia tytanom myśli nieopisane zgryzoty. Jestem pewien, że Adolf Hitler też potrafiłby sobie z tym problemem poradzić, ale tak się złożyło, że nie zdążył. On w ogóle wiele spraw odkładał na czas po zwycięskiej wojnie, czemu dawał wyraz właśnie podczas tych „rozmów przy stole”.
Na przykład 16 listopada 1941 roku wieczorem Adolf Hitler narzeka, że sąd proponuje mu ułaskawienie „typa, który wrzucił do jeziora dziewczynę, która była z nim w ciąży, zaznaczając, że zrobił to ze strachu przed posiadaniem nieślubnego dziecka! Stwierdziłem przy tym, że dotąd sprawców takich czynów ułaskawiano zawsze, w setkach przypadków! Przecież to dno upadku!”
Ciekawe, co by Führer powiedział, gdyby dowiedział się o wyroku wydanym przez panią sędzię Monikę Louklińską w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa, czy o wyroku wydanym przez pana asesora Krzysztofa Leszczyńskiego? Pewnie dopatrzyłby się i tam pewnych niedociągnięć, chociaż kierunek orzecznictwa uznałby pewnie za prawidłowy. Powiada bowiem dalej: „Nasz dzisiejszy wymiar sprawiedliwości już dawno doprowadziłby Rzeszę do rozpadu, gdybym nie stworzył korekty w postaci samopomocy państwowej. Oficer i sędzia – to dwaj nosiciele światopoglądu, a to oznacza władzę. Ale jeśli ma istnieć królestwo sędziów, to sądownictwo musi być tak homogeniczne rasowo, żeby do prawidłowego orzekania wystarczały ramowe wytyczne.”
Co to dużo gadać; od razu widać, że po kilku latach walki o praworządność, sądownictwo w Polsce zmierza w dobrym kierunku.