Polska niedowieziona
14 listopada, wpis nr 1232 dziennikzarazy Jerzy Karwelis
Jak tu już zaprorokowałem na temat Tuska, trochę już wiadomo jak to będzie wyglądać. Biegacze kolejnej kadencji moszczą się w blokach i widać powoli jak, a właściwie w jakim kierunku, będą biegać. Jako się rzekło z Tuskiem, co widać zresztą po pierwszych posiedzeniach w Sejmie – będą igrzyska zamiast chleba. Pytanie tylko czy lud się tym pożywi? Ekstremalni pewnie i owszem, bo tym tak dudni zemstą w główkach, że długo nie usłyszą burczenia w brzuszkach. Ale z innymi będzie gorzej. Tusk ładnie wystawił Hołownię na marszałka Sejmu, bo ten się będzie zużywał w sejmowych awanturach, co osłabi jego potencjał jako kandydata na prezydenta koncyliacyjnego, na jakiego się maluje. Już mieliśmy tego próbę, kiedy po swoim sejmowym expose „marszałka wszystkich Polaków” wspólnie z kolegami, i własnymi głosami wykopał z prezydium Sejmu i Senatu przedstawicieli zwycięskiej w wyborach partii. Tusk siedział cichutko w ławach i się uśmiechał, bo rączki z tyłu, a brudną robotę odwalali inni. Ale to już drobnica – dzieje się za to w PiS-ie.
PiS i jego nowa narracja
Dzień pierwszy sejmowy, to PiS-u dwa wystąpienia: sprawozdanie ustępującego rządu autorstwa Mateusza Morawieckiego oraz wywiad w biegu, udzielony przez prezesa Kaczyńskiego. Ten ostatni był poprzedzony mniej emocjonalną i mniej wyzwiskową analizą dokonaną w przeddzień 11 listopada. Z tych wszystkich opowieści wyłania się nowy kierunek PiS-u, o dużym potencjale rozwojowym, ale przede wszystkim polaryzacyjnym. Chodzi o zapędy federalizacyjne Unii Europejskiej.
PiS samomianował się tu głównym walczącym z Unią. Ma to osiągnąć kilka celów (sceptycy mówią – kilka cel…). Po pierwsze PiS gra znowu na podział. Oni chyba tak już mają, że inaczej nie mogą. Zresztą cała scena polityczna gra na podział, bo to się najbardziej opłaca, ale jedynie w horyzoncie praktycznym. Dla powalczenia, wywalczenia i ewentualnie utrzymania władzy. Co oznacza zanik programów pozytywnych, bo jedyny postulat anihilacji przeciwnika, trudno uznać za coś budującego. Będziemy więc mieli powtórkę z rozrywki, czyli zawłaszczenie tematu unijnego, tworzenie sekt i fal histerii. Ale, używając analogii do scenariusza smoleńskiego z tą zanikającą suwerennością Polski, to tak jakby za sterami fatalnej tutki siedział Jarosław Kaczyński, a po jej rozwaleniu żalił się Polakom, że to wszystko przez Tuska. Przecież obecny lejek utraty właściwie już niepodległości nie powstał wczoraj – PiS ochoczo wchodził w niego przez ostatnie osiem lat, z naiwnością dzieciaka, co najmniej dając się ograć wciąż na ten sam trick.
Teraz więc narzekanie na Unię, której się podpisało wcześniej wszystko jest obliczone na łaskawą niepamięć, ale chyba tylko własnego twardego elektoratu. Ten jest w stanie wybaczyć Jarosławowi wszystko, a właściwie zapomnieć o niewygodnych faktach. Ale to „twardziele” z PiS-u. Inni, którzy się wahnęli w wyborach, przeszli to tu, to tam, i nie kupią tej bajeczki o niewinnych łątkach, które od tyłu zaszła Unia.
Znowu zły Tusk i Konfa
To jest też granie na złego Tuska, ten bowiem, nawet jakby tylko realizował dalszy ciąg kalendarza utraty suwerenności rozpisanego przez PiS, wyjdzie na strasznego egzekutora brukselsko-berlińskich zapędów. Tu będzie jechane. Spodziewajmy się rwania biało-czerwonych szat z trybuny sejmowej, oraz oczywistych replik ze strony nowej większości – o co wam chodzi, pany, przecież jedziemy na wspólnym wózku, który wy też pchaliście w tę stronę. Oczywiście, Tusku poluzuje parę propozycji, które niby pójdą za daleko, wstawi się o odpuszczenie do Ursuli, nawet wskaże palcem na PiS, że już z tym pozbawieniem suwerenności to się zapędził swoimi zgodami. Ale to będą tylko harce na użytek wewnętrzny – na zewnątrz wszystko się odbędzie jak trzeba.
PiS robi to też ze względu na konkurencję z prawej strony. Znowu wnioski błędne zostały wyciągnięte z oczywistych faktów. Czyli znowu – żadnych kolegów, żadnego hodowania rozszerzających swój elektorat przyszłych partnerów koalicyjnych. Kaczyńskiemu dwa razy udał się cud – hołdując strategii „ja siama” udało mu się zebrać większość, a to jest cud właśnie w obowiązującej ordynacji proporcjonalnej, która zakłada rozproszenie i zdolność do koalicji. I dalej w to brnie. Symbolem tego, że teraz będzie na złą Konfederację jest nawet taka małostkowość, jak odmówienie jej siedzenia w ławach sejmowych z brzegu prawej strony. Nawet wizualnie PiS ma wyglądać na jedyną prawicową partię, choć rację miał pewien X-sowicz, że tak naprawdę, biorąc pod uwagę podejście do gospodarki i polityki społecznej, to PiS powinien siedzieć gdzieś pomiędzy Koalicją Obywatelską a Lewicą. PiS rzutem na taśmę a właściwie zrządzeniem losu odebrał w końcówce kampanii monopol Konfederacji na dwa kluczowe dla niej tematy: Ukraina i migranci – widzi w tej niszy swoją szansę na wywalenie z tych pól konkurencyjnej Konfederacji, którą już od dni pierwszych sejmowych oskarża o kolaborację z tuskami. Zrządzenie losu z tymi dwoma tematami nie polegało na tym, że Kaczyński zobaczył tam szansę. Bóg chyba jednak go lubi(-ł?), bo znowu poddał mu fuksa, jakim był widowiskowy najazd migrantów na Lampeduzę, żeby nie wspomnieć o tym, że buta Zełeńskiego dała mu pretekst do zmiany narracji proukraińskiej. Doszło aż do tego, że PiS pojawił się na granicy i u rolników jako ich obrońca. I znowu jak z Unią – najpierw sam powywijał jako „sługa narodu ukraińskiego”, by za chwilkę taktycznie wstawić się za ofiarami swych własnych błędów.
PiS idzie na podział, czego dowodem jest wręcz prowokacyjne wystawienie posłanki Witek na stanowisko marszałka Sejmu. Wiadomo było, że nie przejdzie, że to jest pusty gest, mający tylko rozsierdzić jeszcze tylko przez chwilę opozycyjne ławy. Tyle się przy tych pierwszych podchodach nagadało na Witek (genialny jak zwykle Braun! I tego człowieka schowano na wybory, by zamiast soczystych i kwiecistych połajań na system zaprezentować centromiałkość samobójczej narracji Konfederacji w końcówce kampanii), tyle się nagadało, że jej krytyczna ocena przeniosła się na jej porażkę w kandydowaniu również na wicemarszałka. PiS to moim zdaniem robi specjalnie, by pokazać brzydką twarz opozycji, ale i nowego marszałka. Czyli gramy na zaostrzenie podziału, nawet za cenę nieobsadzenia wakującego stanowiska. Będzie mówione – proszę, tacyście nowi, a nie ma w prezydium Sejmu nikogo ze zwycięskiej partii! Opozycja zgodziłaby się pewnie na inną propozycję PiS-u, ale właśnie o to chodzi, by się na tę konkretną nie zgodziła, po to by utyskiwać na gorsze (w rzeczywistości takie same, tyle, że ze znakiem odwrotnym) standardy nowej władzy.
Zmarnowane referendum
Ale głównym pisowskim tematem grzanym będzie walka o utrzymanie unijnego weta. Tu będzie totalny monopol na temat, dopóki PiS nie odda publicznej telewizji. To zajmie tak ze trzy miesiące, zanim pojawią się tam komisarze, ale przez ten czas będzie dudnienie w jeden bęben. A przecież można było inaczej. PiS musi teraz żałować, że przerżnął z głupoty referendum. Gdyby tam wstawił jedno pytanie o zaakceptowanie rezygnacji z weta, to miałby i frekwencję, i większość po swojej stronie. Teraz by szermował wolą ludu, że tuski jej nie respektują, mimo tego, że od wyniku, nawet stanowiącego, referendum daleka droga do realizacji, to można byłoby wtedy mocno grzać temat i nawet zrobić ruch na referendum polexitowe, a co najmniej dać sobie nowy impuls do zjednoczenia eurosceptyków z nową narracją. Ta dzisiaj jest już przegrzana po pudle referendalnym.
Najgorsze jest, że to temat ważny, tylko… PiS się za niego wziął. Przypomnę, że formacja Kaczyńskiego miała od 2015 roku dość dobrze zdefiniowany projekt tego, gdzie się ma znaleźć Polska. Tylko realizacja nie wyszła. Nie wyszła na tyle, że z powodów wręcz estetycznych Polacy przyjęli projekt dużo gorszy, nawet o tym nie wiedząc. Ale tak to jest z PiS-em: swoją kampanię tradycyjnie oparł na polaryzacji, walił w Tuska, zamiast przypominać o swoich dobrych dokonaniach. Suweren więc o tym zapomniał, zniesmaczył się tą ciągłą walką i poszedł nie do Tuska, ale do… Hołowni, który wrzucił pod koniec kampanii ideę pojednania, którą kupił elektorat zmęczony Tuskiem.
Należy też przypomnieć, że wielu głosujących z powodu młodego wieku nie pamiętało rządów Tuska, a tylko tego strasznego PiS-u, więc dla nich decyzja była boleśnie prosta – może być tylko lepiej. Ci, niewiele wiedzieli o osiągnięciach PiS-u, dla nich to była normalka, zawsze tak było za ich świadomego życia, wystarczy sobie tylko uświadomić, że najmłodsi głosujący na Tuska mieli po 10 lat, jak w 2015 roku odchodził pełowski klientelizm z jego wrodzonymi wadami, które teraz – zmutowane – będzie można obejrzeć ponownie. Dla nich dorosłe życie to ten okropny PiS, którym straszono codziennie, a który sam dostarczał kontrargumentów przeciw sobie, popadając w pychę opartą na (mylnym okazało się) przeświadczeniu, że jesteśmy jacy jesteśmy, ale alternatywą jest straszny Donek. A okazało się, że to magicznie sprawdzające się do dziś zaklęcie już nie działa, zaś perspektywa pojednania i zejścia z kręgu wojny polsko-polskiej emulowana fałszywie przez Trzecią Drogę pozwala wahającemu się wyborcy wybrać coś innego niż proponowane „mniejsze zło”.
Zawłaszczą i nie dowiozą
To rodzi niebezpieczeństwo takie, że taktyczne znowu, i obliczone na rynek wewnętrzny, zmonopolizowanie przez PiS tematu obrony naszej suwerenności przed Unią może skończyć się tak samo. Strategiczny temat będzie niedowieziony. Najpierw pogonimy wszystkich konkurentów do tej idei, zawłaszczymy ją, a potem spitolimy. Jak zwykle. Dlatego jest to niebezpieczny moment, bo nie tylko PiS może to przegrać, ale i wszyscy Polacy.
Napisał Jerzy Karwelis