Stanisław Michalkiewicz: Posybilizm
10 stycznia pan prezydent Duda został straszliwie ośmieszony, a 11 stycznia – dodatkowo upokorzony. Jak wiadomo, po stachanowskim wyroku niezawisłego, dyspozycyjnego sądu warszawskiego, który zaraz po krzywoprzysięstwie vaginetu Donalda Tuska w podskokach skazał panów Kamińskiego i Wąsika na 2 lata więzienia, a wkrótce inny niezawisły funkcjonariusz organizacji “Iustitia” nakazał obydwu szubieniczników aresztować, pan prezydent zaprosił obydwu delikwentów do swego Pałacu na uroczystość.
Policja otoczyła Pałac, ale póki prezydent tam był, nie wchodziła. Inna rzecz, że nie wiadomo, czy była to naprawdę policja, czy wynajęci przez pana ministra Kierwińskiego “silni ludzie” z WSI – bo podobno nikomu nie chcieli się wylegitymować. Dopiero kiedy pan prezydent pojechał do Belwederu, żeby mocarstwowo zabawić się z panią Swietłaną Cichanouską, którą akurat tego dnia ktoś mu podsunął, osobnicy w policyjnych kostiumach wtargnęli do Pałacu, złapali obydwu delikwentów i odwieźli ich na “Kamczatkę” to znaczy – do damskiego kryminału na Grochowie.
Według fałszywych pogłosek osobnicy w policyjnych kostiumach byli w zmowie z ochroną Pałacu, która miała dać im cynk, że prezydent wyjechał, więc oczywiście nikogo nie zatrzymywała, ani nawet nie wylegitymowała. Pan prezydent został zaraz o tym zawiadomiony, zakończył więc zabawę w mocarstwowość z panią Cichanouską i chciał wrócić do Pałacu, ale nie mógł, bo wyjazd z Belwederu został zatarasowany przez miejski autobus, który akurat w tym miejscu się zepsuł – o czym może zaświadczyć funkcjonariusz TVN, który – jak zwykle – przypadkowo akurat się w nim znajdował.
Zanim tedy pan prezydent, jadąc po chodnikach, dotarł do Pałacu, było już po akcji.
Ciekawe, kto to robił; czy stare kiejkuty, czy też całość reżyserowała niemiecka BND, która nawet nie ukrywa swego poparcia dla vaginetu Donalda Tuska, który wykonuje zadanie przerobienia III RP na Generalne Gubernatorstwo w ramach IV Rzeszy. Pan prezydent powiedział, że “nie spocznie” i tak dalej – ale każdy zobaczył jego bezsilność – że nie może liczyć ani na policję, ani na wojsko, ani nawet na własną ochronę, która najwyraźniej słucha jakichś innych rozkazów.
W tej sytuacji trudno się dziwić, że następnego dnia Izba Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego uznała, że wybory 15 października były “ważne”, chociaż tym razem wpłynęło 2700 protestów, podczas gdy przy okazji poprzednich wyborów było ich zaledwie około 200. Ale instynkt samozachowawczy oddziałuje na niezawisłych sędziów tak samo, jak na wszystkich innych ludzi, więc przeszli do porządku nad protestami i ważność posłusznie przyklepali.
Ciekawe, że żaden z utytułowanych krętaczy, nie mówiąc już o sejmowej zgrai, nie zaprotestował przeciwko temu orzeczeniu, chociaż jeszcze poprzedniego dnia wszyscy – z panem Prusinowskim, funkcjonariuszem “Iustitii”, a w cywilu – prezesem Izby Pracy i Ubezpieczeń Społecznych Sądu Najwyższego na czele, za luksemburskimi przebierańcami pyskowali, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej nie jest żadnym sądem. Dla pełności obrazu warto dodać, że ta cała “Iustitia” została utworzona akurat w 1990 roku, kiedy zlikwidowano PZPR.
Podejrzewam w związku z tym, iż Wojskowe Służby Informacyjne zaraz na poczekaniu zmobilizowały swoją agenturę, by utworzyła kolejny pas transmisyjny bezpieki do wymiaru sprawiedliwości. W tej sytuacji nie można się dziwić, że “Iustitia” została rzucona na pierwszą linię frontu walki o praworządność, jaką w marcu 2017 roku nakazała rozpocząć u nas Nasza Złota Pani.
Gdy Sąd Najwyższy ogłosił ważność wyborów, pan prezydent, który wcześniej zarzekał się, że nie będzie drugi raz ułaskawiał ułaskawionych, z podkulonym ogonem wystąpił do pana Adama Bodnara, jako Prokuraftora Generalnego, żeby natychmiast doprowadził do zwolnienia obydwu aresztowanych – bo on właśnie wszczął procedurę ułaskawiającą – tym razem już lege artis.
Obawiam się jednak, że potomek rezunów skwapliwie skorzysta z okazji, by prezydenta mniej wartościowgo państwa polskiego nie tylko przetrzymać jakiś czas na bezdechu, a kto wie – może nawet na oczach całej Polski i świata wytarzać go w smole i pierzu? Wprawdzie pan prezydent zasłonił się listkiem figowym w postaci małżonek obydwu aresztowanych, które zaniosły przed jego oblicze błagania – ale nie da się ukryć, że to tylko żałosna próba zachowania twarzy.
Okazuje się, że państwo nasze jest całkowicie bezbronne w obliczu gangu pracowicie utworzonego przez niemiecką BND, która nie tylko doprowadziła do podmianki na pozycji lidera sceny politycznej naszego bantustanu, ale teraz już bez żadnych ceregieli, przerabia Rzeczpospolitą Polską na Generalne Gubernatorstwo.
Że w obliczu takiej, zupełnie jawnej operacji, obywatele nie mogą liczyć ani na niezwyciężoną armię, która patrzy tylko, jakby tu dotrwać do emerytury, a potem używać życia całą paszczą, ani na policję – która, wiadomo – za pieniądze zrobi wszystko, co jej każą oficerowie prowadzący z bezpieki, która przecież nie zniknęła. Zależności, w jakie popadła od naszych nowych sojuszników, do których przewerbowała się 34 lata temu na służbę, też nie zniknęły, ale odtwarzają się w kolejnych pokoleniach ubeckich dynastii.
Żeby przybliżyć mechanizm tej degrengolady naszego państwa, posłużę się napuszoną diagnozą, przedstawioną przez człowieka, którego uważam za prawdziwe nieszczęście, żeby nie powiedzieć – za przekleństwo dla Polski – czyli pana Aleksandra Kwaśniewskiego. Komentując opisane wyżej wydarzenia stwierdził on, że stanowią one dowód, iż państwo nasze wkracza z fazy “imposybilizmu” w etap “posybilizmu”. W przełożeniu na język ludzki ma to oznaczać, że z fazy niemożności, państwo nasze wchodzi w fazę sprawności.
Warto przypomnieć, że pan Aleksander Kwaśniewski jest nie tylko ssakiem, ale ssakiem szczególnego rodzaju, który potrafił wyssać wszystko, co tylko mógł z komuny, jako tajny współpracownik SB “Alek”, no a potem , dzięki oparciu w bezpieczniackich watahach, przez dwie kadencje był nawet prezydentem tego bajzlu, zwanego “III Rzeczpospolitą”, w której “Alek” nastał zaraz po “Bolku”. W tym właśnie charakterze sprokurował konstytucję, która jest narzędziem obezwładniania państwowości polskiej.
Nie mówię nawet o jawnej zdradzie, jaką stanowiło umieszczenie w tej konstytucji art. 90 i 91, stanowiących pozory legalności frymarczenia suwerennością państwową – ale przede wszystkim – o stworzeniu podwójnej władzy wykonawczej.
Z jednej strony jej przedstawicielem jest prezydent – z silną legitymacją demokratyczną, jako wybierany w powszechnym głosowaniu – ale pozbawiony wszelkiej realnej władzy – a z drugiej premier rządu, który takiej, albo w ogóle żadnej demokratycznej legitymacji mieć nie musi, jak np. pan Mateusz Morawiecki, który, jak wiadomo, ma inne zalety – i to on ma pełnię władzy.
Zilustruję to przykładem: prezydent jest nominalnie zwierzchnikiem Sił Zbrojnych, ale nic dziwnego, że nie słucha go nie tylko niezwyciężona armia, ale nawet jego własna ochrona – bo zgodnie z art 134 ust. 2 konstytucji Kwaśniewskiego, prezydent sprawuje to całe “zwierzchnictwo” nawet nie za pośrednictwem premiera, ale ministra obrony narodowej. Nawet gdyby – na przykład w obliczu realnej groźby pozbawienia państwa tych nędznych resztek niepodległości w ramach budowy IV Rzeszy – chciał zarządzić mobilizację naszej niezwyciężonej armii, to nie może zrobić tego bez pozwolenia premiera.
A czy premier Donald Tusk na coś takiego mu kiedykolwiek pozwoli, skoro został tu posłany z misją przerobienia III RP na Generalne Gubernatorstwo? Jasne, że nie, bo w przeciwnym razie BND zaraz zrobiłaby z niego marmoladę i to jeszcze sprawniej, niż z pana prezydenta. Skoro my o tym wiemy, to premier Tusk wie to jeszcze lepiej. I w ten sposób, za sprawą Aleksandra Kwaśniewskiego, który, jak przypuszczam, zdradę ma na poziomie instynktów, powoli zsuwamy się w przepaść.