Deo gratias
Stanisław Michalkiewicz „Forum Polskiej Gospodarki” (fpg24.pl) • 5 maja 2024 micha
„Towarzyszu z Kanady, który zbożem palisz, To nieprawda, że mąki nikomu nie trzeba. Łopatą ziarna ty mnie od głodu ocalisz. Daj chleba!” – Pisał dawno temu Antoni Słonimski w wierszu: „Palenie zboża” . Chodziło o to, że zdarzyło się wtedy, iż gwoli podtrzymania cen na pszenicę, podobnie jak na kawę i bawełnę, w Kanadzie palono zboże, w Brazylii topiono w morzu kawę, a w południowych stanach Ameryki palono bawełnę.
W tamtych czasach zdarzało się to wyjątkowo, podczas gdy teraz jest to rutynowa praktyka, która nazywa się „kwotowaniem produkcji”. Kiedy jeszcze w latach 80-tych byłem we Francji na winobraniu, niszczyliśmy część zbiorów, bo w przeciwnym razie wydajność winnicy przekroczyłaby 50 hl wina z hektara, a wtedy właścicielowi groziły drakońskie kary. Tymczasem taka maksymalna wydajność była podyktowana przez Brukselę, bo produkcja wina już wtedy była w UE „kwotowana”. Była to realizacja ideału gospodarczego Hilarego Minca – jednego z trójki wszechmogących Żydów, których Stalin przysłał do Polski, żeby tresowali nas do komunizmu. Ten Hilary Minc miał ideał gospodarczy w postaci „planu doprowadzonego do każdego stanowiska pracy”. W Polsce to nigdy w stu procentach się nie udało, podczas gdy na Zachodzie, gdzie przez całe dziesięciolecia rządziły partie socjaldemokratyczne, często do spółki z komunistami, udało się ten ideał osiągnąć.
„Kwotowanie” jest biurokratyczną reakcją na prawo podaży i popytu. Wielu ludzi reaguje na nie w sposób nieoczekiwany. Adam Grzymała-Siedlecki w swoich wspomnieniach pisze o niejakim panu Zapalskim, ziemianinie gdzieś w Świętokrzyskiem, który nawet skończył uniwersytet. Gospodarował w swoim majątku całkiem sprawnie, aż do momentu, kiedy zimą, wywrócił się z saniami, uderzając głową w węgieł stodoły. Od tego czasu jego umysł zaczął pracować jakimś ilorazem teorii naukowych i bzika. Akurat Europa została zalana tańszym amerykańskim zbożem, co spowodowało kryzys w tutejszym rolnictwie. Pan Zapalski zareagował nań właśnie takim ilorazem: nie mogę zwiększyć popytu na pszenicę, ale mogę zmniejszyć jej podaż na rynek – i ku desperacji oficjalistów i rodziny, zabronił obsiewać pola w swoim majątku.
Ponieważ w Unii Europejskiej, w odróżnieniu od takiej Ukrainy, która do Unii nie należy, rolnictwo, podobnie jak wszystkie inne gałęzie gospodarki – może z wyjątkiem przemysłu molestowania – podlega biurokratycznej dyktaturze, to wskutek tego tutejsze koszty produkcji rolniczej są wyższe, niż gdziekolwiek indziej – również dlatego, że biurokraci w ostatnich dziesięcioleciach popadli w zależność od wariatów, którzy w ten sposób narzucili całemu kontynentowi rozmaite absurdalne pomysły, w rodzaju walki z klimatem, co jeszcze bardziej te koszty podnosi. Dodatkowo w tej sytuacji Unia Europejska jest zasypywana ukraińskim zbożem i innymi produktami rolniczymi, które nie podlegają żadnym standardom, jakie są egzekwowane od tutejszych rolników.
Ci przeciwko temu protestują, ale te protesty są daremne w sytuacji, gdy oligarchowie, którzy zdominowali ukraińskie rolnictwo, musieli przekupić brukselskich biurokratów, by otworzyli unijny rynek rolny przed ukraińskimi produktami. Toteż jakiekolwiek interwencje u tubylczych ministrów, czy nawet premiera Tuska, nie przynoszą żadnych rezultatów, ponieważ ani oligarchowie z Ukrainy, ani brukselscy biurokraci nie chcą rozmawiać z żadnymi tubylczymi kacykami, od których nic już nie zależy, bo suwerenność polityczną swoich bantustanów już dawno przefrymarczyli za tak zwane „subwencje”. Teraz, gdy chodzi o umieszczenie w brukselskim przytułku dla „byłych ludzi” swoich faworytów, którzy przy okazji będą firmowali kolejne kroki na drodze „pogłębiania integracji”, czyli budowania IV Rzeszy, na użytek naiwniaków, któtrzy w czerwcu mają wziąć udział w głosowaniu, demonstrują asertywność – jak na przykład Książę-Małżonek, czy nawet sam Gauleiter Donald Tusk, albo nawet sprzeciw („jestem za, a nawet przeciw” – mówił Kukuniek) – jak Jarosław Kaczyński, czy Mateusz Morawiecki, który jeszcze niedawno w podskokach podpisywał wszystkie „Zielone łady” i inne biurokratyczne wynalazki – teraz się odgraża, że będzie odbudowywał „Europę Ojczyzn” – jakby nie wiedział, że została ona pogrzebana wraz z wejściem w życie traktatu z Maastricht już w roku 1993. Co ciekawe – i jednym i drugim to uwodzenie swoich wyznawców może się udać, bo – jak zauważył Franciszek ks. de La Rochefoucauld – „tylko dlatego Pan Bóg nie zesłał na ziemię drugiego potopu, bo przekonał się o bezskuteczności pierwszego”.
I chyba nieprzypadkowo (nieżyjący już ksiądz Bronisław Bozowski mawiał, że „nie ma przypadków, są tylko znaki”) doszliśmy do Pana Boga, jako że w Nim ostatnia nadzieja. I rzeczywiście. Kiedy już wyglądało na to, iż na ten kryzys w rolnictwie, spowodowany z jednej strony unijną biurokracją, a z drugiej – ukraińskimi oligarchami – nie ma rady – kiedy Gauleiter Donald Tusk zaczął grozić, że będzie „wypalał żelazem” zatajonych putinowców, do których oczywiście zalicza wszystkich przeciwników Volksdeutsche Partei z rolnikami na czele, kiedy pan wiceminister Kołodziejczak z wyżyn swojej wieży z kości słoniowej zaczął z sejmowej trybuny pomstować na „głupców” – nie było rady – musiał interweniować Pan Bóg. Na szczęście nie w taki sposób, jak to zrobił Putin, który z dnia na dzień zlikwidował pandemię zbrodniczego koronawirusa, tylko po swojemu, to znaczy – dyskretnie.
Zesłał mianowicie na Europę nagłą falę przymrozków, które wymroziły nie tylko znaczną część sadów i zbóż ozimych. Mogłoby się wydawać, że to dla rolnictwa niekorzystne, ale tak nie jest, bo te przymrozki doprowadzą do obniżenia plonów zarówno zbóż, jak owoców, a także miodu – a więc tych produktów rolniczych, z którymi są największe problemy. Dzięki temu jest szansa, że ceny nie tylko nie spadną do jakiegoś katastrofalnego poziomu, ale nawet – że nieznacznie wzrosną. Tak to Pan Bóg sprytnie wykorzystał prawo podaży i popytu, być może nawet wychodząc naprzeciw prośbom zdesperowanych rolników, którzy uznali, że tylko On może jakoś zaradzić złu. „Stąd dla żuka jest nauka”, by nie lekceważyć mechanizmów rynkowych, skoro posługuje się nimi sam Stwórca Wszechświata, który – mówiąc nawiasem – musiał te mechanizmy rynkowe też ustanowić już podczas aktu stworzenia. Dotyczy to nie tylko Lewicy, która ostentacyjnie nie wierzy w Pana Boga, ale również socjalistów pobożnych, którzy wprawdzie w Pana Boga wierzą, ale nie wierzą w istnienie mechanizmów rynkowych – bo bardziej wierzą w Jarosława Kaczyńskiego. Jednak w sprawie kryzysu rolnego Jarosław Kaczyński – podobnie jak Gauleiter Donald Tusk – okazał się całkowicie bezradny, podczas gdy Pan Bóg – przeciwnie – i to w dodatku – przy pomocy mechanizmów rynkowych.
Stanisław Michalkiewicz