Lekarz czy rakarz – naciskał na mnie, bym zabiła dziecko. Nie zgodziłam się.

Lekarz czy rakarz – naciskał na mnie, bym zabiła dziecko. Nie zgodziłam się – urodziło się praktycznie zdrowe

Nazywam się Iwona Filipowicz. Jestem mamą szóstki dzieci. Najmłodszy synek Józef ma już roczek. I nie wyobrażam sobie, żeby go nie było. A tak mogło się stać, gdybym bezrefleksyjnie poddawała się sugestiom lekarzy.

Właśnie rok temu doświadczyłam nacisku ze strony lekarzy na przerwanie ciąży z powodu niepotwierdzonych badań wskazujących odchylenia od normy co do budowy układu moczowego oraz mojego wieku – 42 lata. Te dwa markery, według lekarzy, wskazywały, że z dużym prawdopodobieństwem urodzę dziecko z wadami genetycznymi.

Lekarz przy każdej możliwości informował mnie, że ustawa gwarantuje mi przerwanie ciąży, jeżeli nie chcę takiego dziecka. Byłam w 22 tygodniu ciąży. Odpowiedziałam z oburzeniem, że to w grę nie wchodzi i że przyjmuję każde dziecko, jakie się urodzi. Lekarz ciągle powtarzał, że ustawa go zobowiązuje do informowania pacjentek o takiej możliwości, że to może być dziecko upośledzone i może być ciężkie życie i mogę żałować.

Kiedy próbowałam odmawiać lekarzowi i mówiłam, że nie zgadzam się, lekarz próbował mnie kierować na badanie amniopunkcji. Na co też nie mogłam się zgodzić, gdyż te badania w jakimś procencie zagrażają życiu dziecka. Lekarz podniesionym głosem mi odpowiadał, że ja się mogę nie zgadzać, ale oni muszą wiedzieć jakie dziecko będą leczyć, czy syn będzie upośledzony, czy zdrowy, że powinnam się poddać tym badaniom. Wyszłam ze łzami w oczach i nie poddałam się im.

Doczekałam dnia narodzin synka, który urodził się zdrowy, z nietypową budową układu moczowego, co w ogóle nie wpływa na jego zdrowie i sposób funkcjonowania. Lekarz nefrolog stwierdził, że taka jego uroda. Dziś pięknie się rozwija i jest ogromną radością dla nas wszystkich. Przez cały czas przerażała mnie myśl, jak łatwo jest utracić życie pod wpływem strachu nacisków itp.

Kiedy znalazłam się w szpitalu w Warszawie w celu urodzenia swojego dziecka, okazało się, że jest wiele kobiet, które znalazły się w podobnej sytuacji,a nawet o wiele trudniejszej, gdyż z powodu znaczących wad genetycznych ich dziecko miało umrzeć w okresie płodowym najpóźniej zaraz po urodzeniu. Niejednokrotnie dzieliły się one doświadczeniem, że wiadomość o chorobie dziecka i zbliżającej się śmierci nie była tak straszna, jak brak lekarzy, którzy pozwoliliby w spokoju prowadzić ciążę chorego dziecka.

Te kobiety boleśnie wspominały, że często słyszały pogardę. Lekarze przy każdej wizycie namawiali do przerwania ciąży: “To jeszcze pani nie zrobiła z tym porządku”, “Chce Pani to donosić, naprawdę chce Pani się z tym męczyć? I tak umrze” i tym podobne. Nie szanowali woli matek, które chciały walczyć do końca. W konsekwencji okazywało się jednak, że te dzieci żyły dłużej niejednokrotnie, niż wyrokowali lekarze, a co najważniejsze, rodzice mogli ochrzcić swoje dziecko i się pożegnać. Część dzieci dało się wyleczyć czy, jak w moim przypadku, okazało się, że wskazana wada nie była znacząca dla zdrowia – taka nietypowa budowa układu moczowego.

Bardzo to wszystko przeżyłam. Długo to pracowało w moim sercu. Zrozumiałam wtedy, że duża część aborcji polega właśnie na takich doświadczeniach i kontaktach z takimi lekarzami. Młode kobiety czy dziewczęta, które z utęsknieniem czekają na swoje wymarzone dziecko, gdy dowiadują się, że jest prawdopodobieństwo wad, mogą czuć się przerażone, wtedy łatwo poddać się sugestiom lekarzy, dokonać tego najstraszniejszego czynu i przerwać życie, a potem oczywiście przez resztę życia żałować tego. To jest bardzo mocny nacisk na psychikę.

Lekarz przysięgał zawsze bronić życia i pomagać leczyć je. Niestety ustawa nie wspierała tej wartości, wręcz przeciwnie, w sytuacji, gdy wystąpiło prawdopodobieństwo wad, była możliwość przerwania ciąży. Dziś bardzo potrzebni są lekarze, którzy będą wspierać każde rozpoczęte życie — bo ono jest darem Bożym i nikt nie ma prawa go przerywać.

Iwona Filipowicz