Jak Polacy pobili diabła pod Warszawą, czyli o satanistycznych inspiracjach Marksa
Filip Adamus https://pch24.pl/jak-polacy-pobili-diabla-pod-warszawa-czyli-o-satanistycznych-inspiracjach-marksa/

(PCh24.pl)
15 sierpnia 1920 roku polskie wojsko zwyciężyło pod Warszawą Armię Czerwoną. Bolszewicka ekspansja miała rozszerzyć rewolucję na kolejne kraje, ale została zatrzymana u bram odrodzonego państwa. W ten sposób Rzeczpospolita okazała wierność roli „Przedmurza chrześcijaństwa” i obroniła coś znaczenie więcej, niż swoją niepodległość.
Cywilizacyjne znaczenie obrony stolicy [obrony Polski, obrony Europy, obrony świata. md] uwypukla szatańska inspiracja, jaka od samego początku tkwiła w marksizmie. Bluźnierstwo, nienawiść do chrześcijaństwa i diaboliczne motywy pojawiły się w utworach ojca komunizmu na długo przed publikacją „Manifestu Komunistycznego”. To bunt wobec Boga i porządku świata, który stworzył, a nie przejęcie losem robotników, zrodziło socjalistyczną utopię.
Narodowa tradycja przyzwyczaiła nas do upatrywania szczególnej roli Opatrzności w triumfie polskiego oręża nad Bolszewikami w Bitwie Warszawskiej. [To nie tylko tradycja. To Fakty. MD]. Rozmodlona w czasie oblężenia stolica, w dniu maryjnej uroczystości, odparła nawałę pierwszego w historii ateistycznego państwa. Gdy jednak wgłębić się w szczegóły „niereligijnego” światopoglądu Marksa i jego popleczników, historia tego zwycięstwa nabiera jeszcze więcej kolorytu.
Bolszewicy dalecy byli przecież od chłodnego braku wiary. Zaprzysięgli wrogość Bogu i religii. Niszczyli kościoły, prześladowali duchownych, bluźnili. Podobnie gorący stosunek względem Najwyższego wykazywał sam twórca komunizmu. W najlepszym razie Marks był głęboko obrażonym na chrześcijaństwo apostatą. W najgorszym – czcicielem złego ducha.
Brzmi jak fantasmagoria? Trudno inaczej potraktować komentarz o możliwym satanizmie Marksa, gdy słyszy się go po raz pierwszy. Tymczasem pytania o związek twórcy komunizmu z okultyzmem i złym stawiają już kolejni badacze. Materiału, który wskazuje na szczególne utożsamienie się Marksa z upadłym aniołem, nie brakuje.
„Przyjaciel” Marksa
Podczas wystąpienia z kwietnia 1856 roku Karol Marks opisywał rewolucję jako „dzielnego przyjaciela. (…) Tego starego mola, który potrafi pracować na świecie i godnego pioniera”. Porównał ją przy tym do „Robina Goodfellow”. To brytyjskie określenie oznacza nikogo innego, jak diabła. William Tyndale – angielski duchowny z XVI wieku – mianem tym określał szatana. „Robin Goodfellow” pojawia się również u Szekspira w „Śnie Nocy Letniej”, jako „podły duch, który myli wędrowców, śmiejąc się z ich szkody”.
Dochodzenia biografów Marksa pozwoliły odkryć, że twórca komunizmu odwoływał się do sił piekła regularnie. Według znanego brytyjskiego autora życiorysów, Roberta Payne’a, niemiecki filozof sprawiał wrażenie przekonanego o swojej współpracy ze złym duchem. Pisarz twierdzi, że Karol Marks mógł wywierać na innych wrażenie, że jest opętany. Wszystko przez jego zachowanie i charakter, który rodzina oraz znajomi określali jako „mroczny”. W jednym z listów żona tytułowa go „jej drogim diabłem”.
Najbardziej interesujące pozostają jednak demoniczne inspiracje w twórczości założyciela komunizmu. Niedawno amerykański doktor Paul Kengor poświęcił im całą książkę. W 2020 roku ukazała się jego praca „The Devil and Karl Marx: Communism’s Long March of Death, Deception and Infiltration”.
Na kartach swojego dzieła autor zwrócił uwagę na wątki w utworach artystycznych Marksa, które nie współgrają z ateistycznymi deklaracjami. Przypomnienie takich źródeł warto zacząć od przerażającego w wymowie wiersza „Inwokacja człowieka w rozpaczy”. W tekście podmiot liryczny skarży się na Opatrzność z jej wyrokami oraz poprzysięga zemstę na Najwyższym poprzez destrukcję i terror, jakie ma zasiać na świecie.
Tak więc Bóg wydarł mi moje wszystko,
w nieszczęściach, ciosach losu.
Te wszystkie jego światy
rozwiały się bez nadziei powrotu.
I nie zostaje mi nic od tej pory, jak tylko zemsta.
Chcę sobie zbudować tron na wysokościach.
Jego szczyt będzie lodowaty i gigantyczny.
Jego wałem ochronnym będzie obłąkańczy strach,
jako szczyt najczarniejszej agonii.
A kto podniesie na ów tron swój zdrowy wzrok,
odwróci się od niego blady i milczący jak śmierć.
Wpadnie w pazury ślepej, dreszczem przejmującej
śmiertelności, aby jego szczęście znalazło grób
To zaledwie fragment tekstu, w którym podmiot liryczny wyraża nienawiść do stworzenia i chęć rzucenia wyzwania Stwórcy. Trudno odmówić „Inwokacji” proroczego wymiaru. Powołane do życia przez późniejsze pokolenia marksistów komunistyczne systemy pasują jak ulał do opisu straszliwego tronu Karola Marksa.
Uwagę zwraca również poemat „Skrzypek”. Prekursor socjalizmu przedstawił w nim postać artysty, który zawarł pakt z diabłem. Teraz para się sztuką szkodliwą dla ludzi i wstrętną w oczach Boga. Jego inspiracją są moce ciemności.
„Patrz, mój krwistociemny miecz będzie dźgał bezbłędnie twą duszę. Bóg nie zna, ani nie poważa tej sztuki. Piekielne węże unoszą się i wypełniają mój umysł, aż szaleję i moje serce staje się zupełnie zmienione”. Dalej Marx pisze „czy widzisz ten miecz? Sprzedał mi go książę ciemności”.
Analizując znaczenie tego utworu Robert Payne wskazywał, że Marks oddał w nim jakieś satanistyczne misterium, a muzyka, którą komponował muzyk, to akompaniament dla apokalipsy i wizji końca świata.
Czy Marks czcił szatana?
Przyglądając się tekstowi „Skrzypka” rumuński pastor Richard Wurmbrand – latami więziony przez komunistów – wyraził przekonanie, że zdradza on znajomość satanistycznego kultu. Wspomniany w poemacie „miecz”, który podmiot liryczny otrzymać miał od księcia ciemności, nawiązuje według niego do rytualnego obrzędu. W diabolicznych sektach uczestnicy na pewnym stopniu wtajemniczenia przysięgają, że ich dusza będzie należeć po śmierci do diabła, a w zamian otrzymują ostrze, jakie zapewniać ma im powodzenie, stwierdzał Wurmbrand.
Wniosek o wtajemniczeniu Marksa w lucyferiańskie rytuały rumuński duchowny podparł również analizą dramatu „Oulanem”. Tytuł tej sztuki to anagram imienia Manuelo – włoskiego odpowiednika biblijnego „Emmanuel”. Jak zwrócił uwagę pastor, czarna msza posługuje się czytaniem wspak tekstów Pisma świętego. Samo „Oulanem”, jak przekonywał, pada w niej z tego powodu niejednokrotnie.
Marx nie dokończył całości sztuki. Stworzył jedynie pierwszy akt. Choć zakończenie pozostaje z tego powodu niejasne, to już pierwsza część dzieła przedstawia m.in. lucyferycznego bohatera dramatu, który pod tytułowym imieniem knuje przeciwko światu w nadziei na jego destrukcję i potępienie. Pozostali uczestnicy są zafascynowani jego postacią i uczestniczą w jego zamiarach.
Zastanawiający obraz religijności Marksa przedstawiają również listy, jakie się po nim zachowały. Trudno przejść obojętnie wobec korespondencji, jaką wymieniał ze swoim ojcem. Zatroskany rodzic pisał swego czasu, że Marks „z pewnością”, inaczej niż większości ludzi, znajduje się pod bezpośrednim wpływem ducha i zastanawiał się, czy to szatański, czy niebiański byt kontroluje jego syna. Marks z kolei pisał do ojca jako student, że w jego życiu doszło do zmiany i „zastąpił starych bogów nowymi”.
Owoce apostazji
Zmiana, do jakiej doszło w duszy Marksa, była rzeczywiście głęboka. Wręcz szokująca. We wcześniejszych latach swojej młodości założyciel komunizmu pisał… chrześcijańskie traktaty. Podkreślał w nich m.in. znaczenie religii dla miłości bliźniego.
Od takich dzieł do zażartego antyteizmu i przekonania, że „Idea Boga to znak wypaczonej cywilizacji” droga przecież daleka. A jednak – Marks przebył ją w ekspresowym tempie. Już na studiach poznał Bruno Bauera: ateistycznego wykładowcę, z którym przeszkadzał w obrzędach religijnych w wioskach w pobliżu Trewiru, by wykpić wiarę pobożnych ludzi. Założyli wspólnie również „Roczniki ateistyczne”.
Powody apostazji Marksa nie są znane. Nie ma też źródeł, żeby rozwiać co do nich wątpliwości. Jedną z poszlak może być pycha, którą u Marksa dostrzegali nawet jego najbliżsi przyjaciele. Być może do próby konkurowania z Bogiem pchnęła go niespełniona ambicja i żądza uwielbienia.
Jakiekolwiek powody nie przyczyniły się do apostazji niemieckiego filozofa, jedno pozostaje pewne. Niedorzecznym jest upatrywać w nim badacza stosunków społecznych, który odrzucił religię ze względu na jej rolę w utwierdzaniu władzy klas panujących. Stosunek niemieckiego filozofa do wiary nie był wykwitem pewnego spojrzenia na zasady działania społeczeństw. Antyreligijny bunt, fascynacja diabłem i destrukcją zrodziła się w nim na długo, nim wydał wraz z poplecznikami „Manifest Komunistyczny”.
Ateizm?
Czy Marks rzeczywiście propagował ateizm, samemu będąc jednak poplecznikiem szatana? Tu również nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Mimo wszystko, jak na bezwyznaniowca, sprawy religii darzył olbrzymią uwagą. Podobnie jego pobratymcy. Lenin choćby opowiadał o tym, jak zerwał swój krzyż z szyi, rzucił go w ziemię i podeptał.
Bardzo ciekawie wygląda na tym tle pewien wątek z dramatu „Oulanem”. Gdy główny bohater tekstu, niejaki Lucindo, zostaje zapytany o to, czy wierzy w Boga, udziela niesłychanie wymownej odpowiedzi. Jak wyznaje, nie ma on wiary takiej, jaką mają ludzie, którzy odpowiedzieliby „tak”. Ale istnienia Boga nie podważa. Po prostu przekonanie, że Najwyższy jest nie napawało go ani optymizmem, ani szacunkiem do Niego.
Samych początków procesu rewolucyjnego Karol Marks również upatrywał w religijnym kontekście. Jak pisał, zakwitł on początkowo w głowie niemieckiego mnicha, a – jak sądził – dojrzał w jego filozoficznym umyśle. Chodzi oczywiście o Marcina Lutra i protestancki bunt przeciwko katolickiej wierze.
Satanistyczne wątki w twórczości Marska mają olbrzymie znaczenie. Są kluczowym przypomnieniem, że ojciec komunizmu nie był porażonym kondycją bliźnich humanistą, który opracował przepis na emancypację uciemiężonych. Nigdy z proletariatem nie miał też nic wspólnego. Przez całe życie Marks pozostawał utrzymankiem dobrze sytuowanych krewnych i przyjaciół. Pieniądze czerpał od rodziny swojej szlacheckiej żony, z domu baronessy von Westphalen, od zamożnego Engelsa, od swoich rodziców. Miał nawet służącą.
Marks był opłacanym przez zamożniejszych bliskich utopistą, pogrążonym w nienawiści do całego porządku świata. Stąd rewolucja, obiecana w „Manifeście Komunistycznym”, nie stawia sobie za cel zmiany jedynie stosunków własnościowych. W tym słynnym tekście czytamy, że komunistom leży na sercu siłowy przewrót „wszystkich istniejących stosunków społecznych”. W końcu ulubiony cytat Marksa to słowa z „Fausta” Goethego: „Wszystko, co istnieje, zasługuje, by zostać unicestwione”.
Mur, który nie może runąć
Komunizm, jaki zapanował w ZSRR po rewolucji, był jedną z prób wcielenia w życie mrocznych zamiarów ideologów tego ruchu. Był podbudówką pod marksowski tron strachu i cierpienia, którym niemiecki nieprzyjaciel Boga miał rzucić wyzwanie dobremu Stwórcy.
W tym kontekście starcie pomiędzy siłami ZSRR a polską armią pod Warszawą w 1920 roku jawi się bez mała jako epizod świętej wojny. Był to bój o coś więcej, niż niepodległość. O coś więcej, niż ekspansja totalitarnej i destruktywnej doktryny politycznej. To była walka pomiędzy ustanowionym przez Boga porządkiem, a siłami destrukcji, wiedzionymi nienawiścią do wszystkiego, co „zdrowe oko”, jak pisał Marks, uważa za piękne. W 1920 roku żołnierze Emmanuela zatrzymali żołdaków „Oulanema”, marzącego o powszechnym potępieniu.
Dziś ZSRR już nie ma. Rewolucja, która zaczęła się w umyśle niemieckiego mnicha, a dojrzała w zabarwionej buntem wobec Boga duszy Marksa, przybiera jednak kolejne postaci. Zagrażają one tożsamości, rodzinie, kondycji moralnej społeczeństwa. W 1920 roku Polska okazała się murem, który przynajmniej na jakiś czas zahamował ekspansję sił ciemności. Aby dziś również dopełnić roli „Przedmurza Chrześcijaństwa” musimy przeciwstawiać się pochodowi antykultury z taką werwą, jaką mieli żołnierze broniący Warszawy przed sowieckimi wojskami. Nie miejmy złudzeń. To naprawdę wojna: między dobrem, a złem – bitwa, w której co dzień wybieramy stronę.
Filip Adamus