Och, Karol…

6 grudnia, wpis nr 1384 https://dziennikzarazy.pl/6-12-och-karol…
Mamy do czynienia z pierwszą rysą na wizerunku prezydenta Nawrockiego. Mówię to oczywiście o grupie popierającej prezydenta w wyborach oraz tych, co to zrobili jako zwyczajowy w III RP „elektorat zaciśniętych zębów”. Jest to potrzebne rozróżnienie, gdyż dla grupy, mówiąc delikatnie, jego nie-zwolenników wizerunek Nawrockiego jest porysowany na amen już przez sam fakt startu przeciwko wymuskanemu kandydatowi, który miał system domknąć do końca. O dziwo, wydawać się mogło, że więcej rys nie da się już zmieścić na portreciku rysowanym przez mainstream, ale okazało się, że można. Obecnie eskalowany konflikt premier-prezydent, czy kwestionowanie korzystania z konstytucyjnych prerogatyw tego ostatniego jako działań niekonstytucyjnych, dowodzi jednego – można zawsze jeszcze dopalić, choć ukazuje się dno, zawsze można zapukać od dołu, co dowodzi, że piekło zapiekłego szaleństwa dna właściwie nie posiada. Ale Nawrocki zaczyna zawodzić swój elektorat.
Patrz na swój elektorat
Pal licho, że zawodzi głosujących na niego z przymusu „wyboru mniejszego zła”. Wszak to jemu zawdzięcza swoje zwycięstwo, to te ponad 3 miliona głosów usypało mu ścieżkę do Pałacu, ale wiadomo – wdzięczność polityków, zwłaszcza tuż po wyborach na pstrym koniu jeździ. Ale takie kalkulacje oznaczają jedno – wejście w buty PiS-u, który po wygranej broi przeciwko głównym grupom swego elektoratu, zaś w dniu wyborczym pokazuje, że nie ma na kogo porządny człowiek zagłosować. Tyle „wyborcy zaciśniętych zębów”. Ale oni pamiętliwi są, jak każdy kto poparł z musu brak alternatywy – bacznie przygląda się co z jego wypożyczonym głosem zrobił składany zwycięzca. I tu dla tego elektoratu potwierdzają się powoli obawy, że to pisowczyk, żadne tam nowe otwarcie.
Ale, jako się rzekło – pal licho warunkowych popieraczy. Od PiS-u odchodzi jego twardy elektorat, gdyż Kaczyński nie był w stanie zdyskontować zwycięstwa swego faworyta. Zaraz po prezydenckich wyborach mówiło się o szybkim odwojowaniu władzy, przyspieszonych wyborach, nowej Polsce i takich tam. I wszystko poszło w piach, ale nie pora tu o tym, nie o PiS-ie wszak mówimy tu dziś.
Mówimy o Nawrockim. Otóż jak Nawrocki będzie szedł w buty Kaczyńskiego, a właściwie Dudy, to ten proces przeniesie się na Pałac. A więc jak rozgrzani zobaczą, że nie ma szans na żadne nowe polityki, reformę i otwarcie PiS-u przez Pałac, żadnego tam ośrodka władzy u Nawrockiego, to zrobią to samo co robią teraz z PiS-em. Pójdą sobie gdzie indziej, tam gdzie już uciekają od PiS – do Konfederacji, a zwłaszcza do Brauna. To stamtąd Braunowi rośnie, bo wzrosty (niewielkie) Konfederacji mają swe źródła raczej w sierotach po Polsce 2050.
Przypadki czy znaki?
Podejrzenia, że nadzieje elektoratu na zmianę są naiwne pojawiały się już wcześniej. Wprawne ucho łowiło sygnały, ale te zakłócało bardzo dobre PR-owsko wejście Nawrockiego w pierwszym pół roku jego rządów. Szczególnie zasmucił skład kancelarii – żadnych nowych twarzy, paru pilnowaczy z Nowogrodzkiej, zbiórka ludzi z kancelarii Dudy i zaufane grono lojalnych z IPN-u. Słabo. Teraz zaczynają spływać dowody, nie poszlaki.
Gruchnęło z tą decyzją o odwołaniu spotkania w cztery oczy z Orbanem. Potworny błąd, bo zobaczmy jak rozkłada się bilans korzyści i strat. Właściwie bilans jest łatwy, bo to same straty. Jeżeli jest tak, jak przecieka Kancelaria, że Nawrocki zrobił to, by nie mieć kompromitujących zdjęć z Orbanem, który chwilę wcześniej rozmawiał z piekłoszczykiem Putinem, to jest fatalnie. Bo to chyba jedyna korzyść (?) z tego grubiańskiego gestu. Przy tej skali korzyści lądujemy znowu w pałacu… Dudy. Czyli polityce chwiejnej, nijakiej, skierowanej na dogadzanie wszystkim, z Unią i polskim salonem włącznie. To udeckie takie, to znaczy że i w nowym pałacu będą się oglądać na Michników i wargi wzdęte wyższościową kpiną sączoną przez mainstreamowe media. Wielu myślało, że Nawrocki ma większe cohones, a tu takie drobiazgi stanęły mu na drodze do spotkania z Orbanem, szerzej – uprawiania polityki różnicującej od priorytetów Unii.
Popatrzmy na to jak kancelaria tłumaczy odwołanie spotkania z Orbanem – tam jest wszystko. Oczywiście nie jest tam napisane, że Nawrockiemu było niewygodnie medialnie spotykać się z Orbanem. Jest jeszcze gorzej – jakieś typki z kancelarii zaczęły coś bełkotać o tym, że Nawrocki wysłał Orbanowi coś w rodzaju upomnienia, prawie, że ostrzeżenia. Tak? Ale najlepszy był lapsus dotyczący oficjalnego kontekstu tego afrontu. Z tweeta kancelaryjnego gościa od polityki międzynarodowej pana Marcina Przydacza (który – co znamienne – przeszedł do Nawrockiego z kancelarii Dudy, gdzie prowadził miękiszonowską politykę podobania się wszystkim – znać tu tę samą rękę), otóż z tweeta …. czytamy:

Toż to bełkot: skoro PKN „konsekwentnie opowiada się za szukaniem realnych sposobów zakończenia wojny na Ukrainie wywołanej przez Federację Rosyjską” to jak to zrealizować nie spotykając się z Putinem? To znaczy, że PKN już się nigdy nie spotka z Trumpem? Ten gada przecież co chwila z piekłoszczykiem z Kremla, a więc mamy tu podwójne standardy? Putin już dawno wyszedł z fragmentarycznej izolacji i gada ze wszystkimi. Zaraz będzie gadał z europejskimi przywódcami, którzy wychodzą ze skóry, by się z nim spotkać, a już na pewno będą pielgrzymować do Moskwy po zawarciu rozejmu, co może nastąpić dość niedługo. Czyli kto się zbliży na odległość głosu do Putina, to nasz prezydent go zbojkotuje? W ten sposób, przy takiej nowej polityce, zostaniemy jeszcze bardziej sami na arenie międzynarodowej. Będziemy wysadzać pociągi w zakończonej wojnie, co grozi tym, że ugadane strony wspólnie założą nam kaftan bezpieczeństwa i dadzą pod międzynarodowy nadzór.
Dziecięce dylematy
To przypomina bajanie nagrzanych dziennikarzy, tyle, że w wymiarze polityki Pałacu. Z jednej strony mówi się o konieczności natychmiastowego zawarcia pokoju – z drugiej, że broń Boże nie rozmawiać o tym z władcą Kremla. To jak? Putin tej wojny co najmniej nie przegrywa, a więc nie jest to, pamiętane chyba tylko z filmów, bezwarunkowe poddanie się przegranych hitlerowców aliantom, tylko jakieś jednak warunki trzeba będzie uzgodnić, a jak tu uzgodnić takie warunki jak trzeba by zniżyć się i usiąść do stołu z ludobójcą. Nie siada się więc (znaczy się my nie siadamy, bo gdyby Putin gwizdnął tylko na zachodnich przywódców, to ci by się zlecieli na wyprzódki), czyli de facto przedłuża się ukraińską rzeźnię. Piękna faryzeuszowska postawa – wreszcie możemy poczuć się jak we wrześniu 1939 zachodni sojusznicy nasi, kiedy to myśmy się wykrwawiali, oni zaś słali nam dobre rady i wyrazy poparcia.
Nawrocki głosem swego urzędnika wspomina coś o tym, że odwołał spotkanie z Orbanem z powodu jakiegoś „kontekstu” wizyty Orbana u Putina. Zobaczmy jakiż to kontekst, czyli po co pojechał Orban do Putina? Otóż Orban pojechał do Putina zagwarantować Węgrom dostawy gazu i ropy na zimę. Czyn jakże szczytny, zwłaszcza, że Węgrzy, tak jak i Słowacy wiszą w tym względzie na Putinie, głównie ze względów logistycznych, ale i cenowych. Unia handluje ile wlezie z Putinem, zaś dlatego, że Orban chce to robić oficjalnie, nie przez Kazachstany i innych dealerów jak pouczająca go Europa, wydaje się go pod pręgierz obłudy szczekaczy. Węgry i Słowacja w kwestiach surowcowych załatwiły sobie zwolnienie z przyłączenia się do zabójczych dla nich sankcji na Putina.
Tak się gra panowie – dla własnego interesu zagrozili Unii wetem, pogadali z Trumpem i ugrali co chcieli. My – gdzież tam: w pierwszym szeregu walki o droższe i mniej bezpieczne dostawy gazu LNG. Wiadomo – rurociągami płynie nie ropa/gaz tylko ukraińska krew. Ale nasze gesty do niczego nie prowadzą, oprócz prymusowania w wątpliwym towarzystwie. Unia handluje z Putinem na boku, a wszyscy płacą drożej (my idziemy na rekord, ale my dbamy o prawidłowy „kontekst”, nawet za cenę koszmarnych podwyżek, którymi futrujemy naszych odwiecznych przyjaciół znad Potomaku). Nie jest to też (na dłuższą metę, ale to dla nas się ona będzie dłużyć bardziej) zbyt zjadliwe dla Putina, bo ten się obrócił na rynki południowe i może poczekać aż Europejczycy zamarzną i z takimi cenami energii w przemyśle osuną się do regionu niszowego, który jeszcze sobie dokłada do tego zielono-ładowe szaleństwo.
Skoro taka postawa Orbana nie podoba się Nawrockiemu z powodu „kontekstu” to znaczy, że Nawrocki by tak nigdy nie zrobił. A to niespodzianka dla niektórych jego wyborców. Ci bowiem mogli mieć do tej pory nadzieję, że nasz prezydent pojedzie choćby i do piekła, byle by Polacy nie marzli, by się przemysł kręcił, zaś w kieszeniach rodaków zostało więcej kasy. Okazuje się jednak, że priorytety są gdzie indziej – w wizerunkowych pierdołach robionych pod media, salon czy Brukselę. Żeby co? Żeby tak nie szczekali? I to ma być ten nasz silny człowiek? Słabo panie prezydencie. Jeśli Pana porwali i tak robić kazali, to niech Pan na najbliższej konferencji mrugnie dwa razy, to jakoś Pana uwolnimy…
Skórka za wyprawkę
Wyszliśmy od iluzorycznych korzyści tego gestu, a widać, że trzeba było się mocno namęczyć by coś tam znaleźć. Teraz pójdziemy do strat, a tu już łatwiutko, bo to nie słoń stojący w kącie salonu, którego udają, że nie widzą inni. To cała armia żołnierzy z terrakoty, która stoi na dziedzińcu i patrzy w okna Pałacu. Zacznijmy od najprostszych:
Salon, Sikorski czy Tusk otworzyli butelki szampana: nasz ci on jest. To się po więziennemu nazywa – przecwelony. Raz wystarczy, dostałeś pieczątkę, teraz już nie obronisz się pod żadnym politycznym prysznicem. I jeszcze satysfakcja jest skierowana do zawiedzionych zwolenników Nawrockiego – widzicie? Znikąd nadziej – będzie i tak po naszemu. Dziś odpuścił Orbana, jutro puści któreś z wet. I nawet nie o to chodzi, że tak się stanie, nie. Chodzi o to, że nikt już po stronie prawej nigdy już nie będzie pewien, że się tak kiedyś stać nie może.
Media poczuły „siłę i czas”. Wychodzi, że wystarczy Nawrockiego tylko postraszyć wstydem, podkampanić nienawiścią i najwięksi twardziele się złamią. I teraz można się zabawić w sadystyczne zapraszanie do mainstreamu geniuszy z kancelarii PKN, by się tłumaczyli przed ludem w pokrętnych hołubcach, że tak trzeba było, że Orban fe, że tak się nie godzi, przyłączając się do narracji obozu, przeciwko któremu głosowali wszyscy zwolennicy nowego prezydenta.
I jak tu się nie dziwić, że Braunowi rośnie – jeszcze parę takich numerów i niedługo Nawrockiemu przyjdzie zaprzysięgać jednookiego Grzegorza na premiera. Może to i dobrze, byłoby nawet fajnie, gdyby to był dwupiętrowy, chytry plan… Nawrockiego. Ale nie jest.
Co ciekawe – po ruchu prezydenta nie tylko strzeliły tuskowe korki od szampana, ale i w Brukseli, mało tego… na Kremlu. W Brukseli, wiadomo – rozsprzęga się tandem Polska-Węgry, naruszony rusofobiczną i proukraińska polityką Kaczyńskiego jeszcze z roku 2022, kiedy PiS jeszcze rządził na całego.
A dla Brukseli taka parka to było jak dwaj komandosi w środku walki, oparci plecami o siebie, mogący się nawzajem ubezpieczać: kiedy Bruksela dobierała się do Budapesztu – wetować mogła Warszawa, i na odwrót. Teraz Polska poszła do starszych i mądrzejszych, na szczęście dla Orbana w tę rolę weszła Słowacja, a mogła (po zmianach w Pradze) wejść i cała Grupa Wyszehradzka. I tu pojawia się Putin: ten się też musi cieszyć, bo ruch polskiego prezydenta rozsadza od razu potencjał nowego w Grupie Wyszehradzkiej, a ta mogła być platformą do trzymania się Europy Środkowej razem, poza orbitą szaleństw europejskich.
Putin chce takiej słabej Europy jaką ma dziś – pogrążonej w szaleństwie połączenia ideologii z butą niewybieralnych elit, z Ukrainą w jej środku, co już kompletnie rozwali resztki potencjału Starego Kontynentu. Dlatego dla Kremla Ukraina w UE – tak, zaś w NATO – broń Boże. A więc popatrzmy – cóż za cudo upichcił prezydent, że zadowoleni są i polscy uśmiechnięci, i europejscy p…nięci i Putin. No, cudo, panie prezydencie…
Andrzej 2.0?
Cały ten ruch osłabia do reszty Polskę na arenie międzynarodowej. Ratunkowe zeznania kancelarii prezydenta, będące wyrazem rozpaczliwego tłumaczenia na siłę ruchu Nawrockiego, który – uwaga – twierdzi (znowu ustami swych urzędników), że owszem, z Putinem można rozmawiać, ale może to czynić jako jedyny „przedstawiciel wolnego świata”, czyli Donald Trump, pokazują stan naszej racji stanu. Czyli należy rozumieć, że również o polskich sprawach będzie rozmawiał z Putinem Trump, a my o tym, co w naszej sprawie ustalono dowiemy się z mediów. I to ma być ta nowa jakość, panie Prezydencie? Jak słusznie wspomniał redaktor Lisicki, myśmy już kiedyś złożyli w ręce przedstawicieli „wolnego świata” nasze losy. W Jałcie.
Same szkody, samiutkie. Po drugiej stronie co? Przychylność mediów? Wyście się tam szaleju najedli? Przychylność mediów waszych zaciekłych wrogów? Przecież oni pójdą dalej, teraz jak przyjdzie okazja do zmiany postawy Nawrockiego, to oni będą wyli, że Nawrocki już tylko za blisko stał Orbana, kiedy się fotografowali na Grupie Wyszehradzkiej. Za blisko Orbana, który jeszcze ma na rękach ślady po uścisku dłoni Putina, który ma ręce zbrudzone zbrodniami ukraińskimi i pewnie zaraża na odległość putinizmem i onucyzmem. Takie to „korzyści” mamy po drugiej stronie. Nie dość, że kompletnie nierównoważne, to kompletnie naiwne.
Mamy więc wielki zawód i zgrzyt na rosnącej ścieżce popularki Nawrockiego. Wyraźny skłon w kierunku miękkiego Dudy, co to chciał podobać się wszystkim, w związku z czym nie podobał się nikomu. Ja rozumiem – nawet tak źle obliczone, takie ruchy Nawrockiego przed wyborami za pięć lat, ot tak, żeby (uwaga, uwaga!) nie podpaść liberalnym mediom, choć to naiwność. Ale chodzić na takie kompromisy z samym sobą i własnym, składanym elektoratem, zaraz na początku kadencji, kiedy ma się plusy dodatnie za wyraziste pierwsze pół roku, a na karku warunkowe poparcie od Mentzenów i Braunów i bagaż nadziei na zmianę? I z tym potencjałem wchodzić w buty… Dudy?
Mało tego, że Dudy – wykazywać się powrotem do zgranej przegranej polityczki PiS-u z 2022 roku? Ukraińskich gestów i poczynań w nadziei, że nas (choćby i medialnie) poklepią kiedyś po plecach? No to nas klepią, tyle, że po twarzy. Te wszystkie nadzieje, że Nawrocki odnowi oblicze PiS-u, tego PiS-u, ze stworzy jakiś obóz aktywizujący dla gnuśniejących kolejnych wersji bezwzględnych popleczników Kaczyńskiego, który wyraźnie się zakiwał – to wszystko legło w gruzach. Nie dość bowiem, że Duda 2.0, to jedziemy z pisowska agendą i to na poziomie populistycznym.
Otóż prezydent Nawrocki podpisał ustawę o zakazie hodowli zwierząt futerkowych. To jakieś szaleństwo potwierdzające, że nie tylko PiS, ale i prezydent odcinają sobie kolejną grupę, której zawdzięczają władzę. W nagrodę przedsiębiorcy, którzy zwrócili się do PiS-u w latach wyborczych 2015 i 2023 dostali Nowy Ład, to rolnicy – następna grupa popierająca PiS – dostali od niego piątkę dla zwierząt, którą teraz klepnął i Donald, i okazuje się, że Nawrocki. Tak jak z tym Orbanem – jak się cieszą z czegoś dotychczasowi wrogowie, to znaczy, że mamy tu albo porozumienie ponad podziałami, albo wykorzystywanie ewidentnych błędów adwersarza wojny polsko-polskiej i pchania go w zgubną taktykę.
Futrowanie Polski
Te futerka to ewidentne szaleństwo – argumentacja para-humanitarna tego ruchu może bowiem dotyczyć (i będzie dotyczyć jak się patrzy na sekwencje zachodnie w tej sprawie) każdego rodzaju zwierzaka. Zaczynamy od milusińskich futerkowych, bo to na zasadzie bambizmu, szkoda takiego milaka, mięciutki w dotyku, oczka szkliste, ogonek fikuśny, w kreskówkach występuje. Ale co ze świnką z klasą, Bebe? Co z cielaczkiem Burbusiem, kaczką-dziwaczką, kurką dziobodziurką? A czym się różnią ich prawa od uratowanych (bo już nigdy nienarodzonych, w Polsce dodajmy, bo w zacofanej Danii to już tak) szynszyli? Niczym. A więc wykonaliśmy przełomowy pierwszy krok, który prowadzi nas do konsumpcji robali, które (uwaga – na razie!) praw swoich gwarantowanych nie mają.
Ale nie to u Nawrockiego poraża, że to klepnął. Poraża jego tłumaczenie tej decyzji: mamy tu dwa argumenty. Pierwszy to taki, że będą rekompensaty dla tych co stracą. Czyli za te kompletne fanaberie zapłaci podatnik i… wszystko ok. Nawet dla Nawrockiego – zniszczy się jedną z ostatnich dziedzin gospodarki i rolnictwa, w której przewodzimy (-śmy), inni to wezmą (ale nie my będziemy mordować futrzaki, tylko inni, coś jak z Zielonym Ładem w Chinach), rozwali się firmy ludziom co to robili całe życie, wysadzi w powietrze cały ekosystem żywieniowy, paszowy, przetwórczy, produkcyjny zaś koszty takich szaleństw pokryje obywatel. Pewnie nawet i ten – bo tak chodzą podatki – którego właśnie wysadziliśmy w powietrze, czyli właściciel farmy, producent pasz, czy producent futer. Coś jak z reparacjami, które według Tuska – mamy sobie sami wypłacić.
Drugi argument jest argumentem ostatecznym. Otóż chodzi o to, że Nawrocki swą decyzję uzasadnił tym, że dwie trzecie Polaków chce tej zmiany. Już nawet nie będę mówił jak takie badania opinii publicznej wyglądają, nawet nie będę się wyżywał nad stopniem świadomości ludzi, dla których mięso bierze się z zaplecza Biedronki, coś jak przekonanie dzieci, że prąd bierze się ze ściany.
Ale pokazuje to na ewidentny populizm argumentu Nawrockiego – lud tak chciał. A więc wychodzi na to, że politycy nie są od tego, by prowadzić politykę przydatną dla wykorzystanie potencjału kraju, którym rządzą, ale są od robienia badań i wcielania ich wyników w życie. A wtedy nie rządzi wbrew pozorom lud, tylko… ten co ustala pytania. Ich ważność, istnienie – bo niektórych pytań można nigdy nie zadać, omawiać wyniki jak się chce i wcielać te rezultaty jak się chce.
Skoro mamy mieć takie ciągłe „referenda opinii publicznej” w formie badań i wcielania tego w życie, to po co nam politycy? Wystarczy skromny ChatGPT, nawet ten w formie dostępnej za darmo. I to ma być, panie prezydencie, ta nowa jakość w polityce? Przecież to nawet krok do tyłu, populizm w czystej postaci, bo będziemy mówili ludowi tylko to co chce usłyszeć. A on chce raz tak, raz śwak. By wszyscy byli szczęśliwi, oprócz tego drugiego plemienia, zdrowi i bogaci. Z moich doświadczeń z marketingu pamiętam grupy fokusowe, gdzie ja siedziałem za lustrem weneckim i obserwowałem jak moi potencjalni klienci oceniają badaną wersję produktu. Po pierwsze głównym problemem było to, że ich oceny nie były wyrazem ich indywidualnej opinii, ale dynamiki grupy. Patrzyli się na siebie, pojawiali się samorzutni liderzy grupy, wypada-nie wypada i człowiek niczego się nie dowiadywał zza tego lustra.
Druga rzecz jest już tylko konsekwencją tej pierwszej. Z takich badań nie wynika jaki zrobić dla nich produkt. Wynikają tylko – jak wdać zakłócone i zniekształcone – opinie klientów (w polityce – rządzonych). I taka jest rola polityka, że musi on zaproponować w końcu jakiś produkt, oparty na takich wątpliwych danych. A więc i jest to kwestia intuicji, nie kalkulacji, i jest to kompletnie oddzielone od – w dodatku rozstrzelonych – gustów badanych. A więc co się robi? Wali się produkt z góry upatrzony, co nam zalega na magazynach, innego nie umiemy/możemy zrobić i wmawia się ludowi, że sam tak chciał, o niczym innym nie marzył, i że mamy na to badania. I, że jak ci się wydaje, że może być inaczej, to znaczy, że chcesz by mordowano futrzanych milusińskich. Gnoju.
Wreszcie pomysł na Polskę
Skoro rządzą opinie suwerena, to mam taki pomysł, panie prezydencie – idźmy dalej. Zróbmy takie oto badanie: zapytajmy się Polaków czy należy karać karą śmierci za urzędnicze malwersacje publicznego grosza i wcielmy ustawą w życie rezultat takiej opinii publicznej. Bo nie dopuszczam takiej myśli, że w jednej sprawie pan prezydent słucha się ludu, a akurat w tej – nie słucha. Gdyby tak zrobić, zbadać i wcielić w życie rezultaty tego badania, to – uwaga, w świetle prawa! – wiele spraw w Polsce rozwiązałoby się szybko, c’nie?
Ale mam jeszcze szybszy sposób na rozwiązanie polskich spraw. Ostatnio na pewnym seminarium rozważaliśmy przypadek AI, która wspierała wojskową operację roju dronów na froncie. Pomagała ludzkiemu jak najbardziej centrum dowodzenia. Otóż w trakcie misji sztuczna inteligencja zaatakowała… centrum dowodzenia, jako element spowalniający całą akcję, w dodatku najeżony błędnymi decyzjami. To typowe dla myślenia maszynowego, które eliminuje bezwzględnie wszystkie przeszkody na drodze do wykonania zadania, nawet swego szefa i stwórcę.
Otóż mam propozycję. Zróbmy tak – wyszykujmy rój uzbrojonych dronów z misją naprawy Polski. Zarządzających tą misją najwyższych rangą polityków z całej sceny politycznej – wszak to dziejowa misja racji stanu i muszą w niej konsensusowo uczestniczyć wszyscy – posadźmy wszystkich powiedzmy w Sejmie, dajmy joysticki do ręki, podłączmy sztuczną inteligencję i niech się wszyscy zajmą tą misją. Niech drony wystartują, znajdą i wyeliminują wszelkie przeszkody w realizacji misji naprawy Polski. Jestem pewien, że drony (w przeciwieństwie do głosujących Polaków) zrobią co trzeba. I to może być dziejowy wkład Polski w wykorzystanie sztucznej inteligencji. Aplikowalny w dodatku pod każdą szerokością geograficzną. Ale pewnie prezydent by to zawetował…
Napisał i przeczytał Jerzy Karwelis
Wszystkie wpisy na moim blogu „Dziennik zarazy”.