Stanisław Michalkiewicz • 13 października 2022
Ach, cóż za zbiegi okoliczności! Akurat Wydawnictwo CapitalBook szykuje się do wznowienia mojej książki sprzed 20 lat, nadając jej tytuł „Anschluss – Targowica urządza się przy Napoleonie”, w której przedstawiam rozmaite konsekwencje przyłączenia Polski do Unii Europejskiej. W ogóle Unia Europejska była rodzajem porozumienia między Niemcami i Francją, w którym Francja zastrzegła sobie, że Niemcy nigdy nie będą miały w Unii więcej głosów, niż ona. Tymczasem podczas negocjowania 20 lat temu porozumienia w Nicei („Nicea, albo śmierć!” – takie kabotyńskie okrzyki wznosił w Sejmie Jan Maria Rokita, zapewne nie zdając sobie sprawy z niezamierzonego efektu komicznego takich deklaracji. Przypominała bowiem ona opowieść pewnego handełesa, jak to z okrzykiem: „pieniądze, albo śmierć!” napadli go bandyci. – I cóż wtedy zrobiłeś – pytali go słuchacze. – Jak to co? Śmierdziałem!) Niemcy zapragnęli przewagi głosów nad Francją.
Ale mniejsza z tymi wspominkami, bo oto po 20 latach tak zwane „życie” dopisało do tego puentę. Właśnie Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł, że „prawa” pana sędziego – oczywiście niezawisłego, jakże by inaczej – Pawła Juszczyszyna zostały naruszone przez nieistniejącą już Izbę Dyscyplinarną Sądu Najwyższego, która odsunęła go od orzekania za to, że „zweryfikował”, czyli mówiąc językiem ludzkim – podważył niezawisłość innego sędziego tylko dlatego, że tamten był rekomendowany przez „nową” Krajową Radę Sądownictwa, której nie uznają sędziowie rekomendowani przez „starą” Krajową Radę Sądownictwa, gdzie zasiadali sędziowie co to „samego jeszcze znali Stalina”.
Z tego orzeczenia europejskiego Trybunału wynika, że prawo podważania na tej podstawie niezawisłości, a więc i prawomocności orzeczeń jednego sędziego przez drugiego, jest podstawowym prawem człowieka, a jeśli już nie człowieka, to w każdym razie – sędziego.
Zwróćmy jednak uwagę, że brak niezawisłości w przypadku sędziego nie powstaje dopiero po złożeniu przez innego sędziego stosownego donosu, tylko stanowi „fakt autentyczny” od momentu rekomendacji przez „nową” KRS. Zatem – w myśl zasady równości wobec prawa – nie tylko inne sędzia ma prawo nieubłaganym palcem wytknąć tę wadę innemu sędziemu, tylko każdy obywatel, a już w szczególności ten, który jest przez tego sędziego akurat sądzony. Wada ta bowiem – jak głosi stosowne łacińskie określenie – istnieje ex tunc, czyli od początku i w dodatku wydaje się nieusuwalna, bo przecież „stara” KRS już nie istnieje i istnieć nie może, jako, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Rząd „dobrej zmiany”, a zwłaszcza pan minister Ziobro ubolewa nad taką demolką wymiaru sprawiedliwości w naszym bantustanie, ale jakież to ma znaczenie w sytuacji, gdy Naczelnik Państwa, od którego zależą listy wyborcze, stoi na nieubłaganym stanowisku, że nasz bantustan od Unii Europejskiej oderwać się nie może? Wprawdzie obóz zdrady i zaprzaństwa z szefem Volksdeutsche Partei Donaldem Tuskiem na czele zarzuca mu, że chce Polskę z Unii wyprowadzić, ale Naczelnik i jego pretorianie te fałszywe pogłoski energicznie dementują, prawie tak zaciekle, jak udział USA w niedawnym „rozszczelnieniu” bałtyckich gazociągów. Czyż w takiej sytuacji wypada jeszcze wierzyć, że USA maczały w tym palce? Jasne, że nie wypada, pod rygorem dostania się na listę ruskich agentów. Skoro jednak musimy wierzyć w jedno dementi, to dlaczego nie w drugie?
Nie da się ukryć, że po wyroku ETPCz w sprawie sędziego Pawła Juszczyszyna demolka tubylczego wymiaru sprawiedliwości wydaje się przesądzona, ale w ramach myślenia pozytywnego, do którego wszyscy nas dzisiaj zachęcają, spróbujmy doszukać się w tym również plusów dodatnich.
Wbrew pozorom znalezienie ich nie jest wcale takie trudne. Po pierwsze – w następstwie tego orzeczenia, każdy podsądny będzie mógł zażądać od niezawisłego sądu, żeby się mu wylegitymował – czy jest „niezawisły”, czy przeciwnie – nie jest żadnym sądem, tylko jakąś jego nielegalną imitacją – słowem – przebierańcem. Dotychczas obywatele takiej możliwości nie mieli, przeciwnie – to sędziowie mogli ich sztorcować i bezkarnie zadawać im różne głupie pytania, na przykład – kto ich upoważnił do komentowania wyroków sądowych – a oni musieli cierpliwie odpowiadać na to – jak mawiał dowódca naszej 3 kompanii zmotoryzowanej Studium Wojskowego UMCS w Lublinie – „zdaniami pełnymi treści”. Teraz, to co innego. Niewątpliwie zakres wolności obywatelskich się u nas od tego poszerzy, chyba, że niezawiśli sędziowie się połapią, jaką to niedźwiedzią przysługę oddał im ETPCz orzekając w sprawie pana sędziego Juszczyszyna i po cichu dogadają się ze sztrassburskimi przebierańcami, żeby rzucili na to jakąś zasłonę.
Po drugie – muszę powiedzieć, że ostatnie orzeczenie ETPCz sprawia mi satysfakcję również prywatnie, bo w sprzeciwie od wyroku nakazowego niezawisłego sądu dla Warszawy-Żoliborza (nawiasem mówiąc, dlaczego akurat ten sąd uznał się za właściwy miejscowo do rozpatrywania mojej sprawy, skoro na Żoliborzu, jako żywo, nigdy nie mieszkałem? – tajemnica to wielka, którą – być może – mógłby wyjaśnić pełnomocnik mojej Prześladowczyni, drogi pan mec. Jarosław Głuchowski), powoływałem się tylko na konstytucję naszego bantustanu, gwarantującą mi prawo do niezawisłego i bezstronnego – ale chyba i przede wszystkim – również PRAWDZIWEGO sądu – a teraz mogę podnieść dodatkowy argument w postaci wspomnianego orzeczenia, którego skutki – jak się okazuje, wykraczają i to daleko, poza prywatne prawa pana sędziego Juszczyszyna.
Po trzecie wreszcie – i to jest postulat nie tyle może de lege ferenda, bo sztrassburski Trybunał teoretycznie żadnych praw nie ustanawia, ale my wiemy, że to bajki – skoro można podważyć niezawisłość sędziego tylko z powodu rekomendowania go do nominacji na sędziego przez „nową” KRS, to zgodnie z wnioskowaniem argumentum a minori ad maius (komu nie wolno mniej, temu nie wolno więcej), to tym bardziej można podważyć niezawisłość każdego sędziego, jeśli tylko był on konfidentem którejś z licznych u nas bezpieczniackich watah. Przede wszystkim – Wojskowych Służb Informacyjnych, które już w „wolnej Polsce” przez co najmniej 16 lat werbowały agenturę i to raczej nie wśród gospodyń domowych, tylko m.in sędziów, za pośrednictwem innych konfidentów – na przykład – prezydentów, pomagając im potem w karierze i dbając o awanse. Ale nie tylko WSI, bo – jak wyszło na jaw podczas rozpoznawania w warszawskim Sądzie Okręgowym sprawy sędziego Andrzeja Hurasa z Katowic – Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego prowadziła operację „Temida”, której celem był właśnie werbunek agentury w środowisku sędziowskim. Wprawdzie panu sędziemu Lipińskiemu, który domagał się w tej sprawie informacji od ABW odpowiedzią było głuche milczenie, ale tym bardziej wzmacnia to podejrzenia, że, zwłaszcza wśród sędziów rekomendowanych przez „starą” KRS, odsetek konfidentów może być nawet większy, niż wśród tych drugich.
W tej sytuacji każdy podsądny, zanim jeszcze niezawisły sąd przystąpi do jakichkolwiek czynności, ma prawo żądać informacji, czy prowadzący postępowanie sędzia był, jest albo ani nie był, ani nie jest konfidentem bezpieki. Myślę, że jest to podstawowe prawo człowieka, którego ETPCz nie ośmieli się nikomu odmówić, nawet jeśli wydając orzeczenie w sprawie pana sędziego Juszczyszyna kierował się dobrymi chęciami, bez przewidywania skutków swojej przysługi.
Stanisław Michalkiewicz