Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 10 maja 2022
Nareszcie wiemy, o co tak naprawdę chodzi na Ukrainie. Wyjaśnił to podczas spotkania z prezydentem Zełeńskim w Kijowie sekretarz obrony USA Lloyd Austin, który towarzyszył tam sekretarzowi stanu Antoniemu Blinkenowi. Sekretarz stanu stwierdził, że Rosja już „przegrała”, z czego oczywiście bardzo się cieszymy, bo taki jest rozkaz, chociaż w takim razie ciekawe, kto tam na Ukrainie jeszcze wojuje? Najwyraźniej Rosja jeszcze nie wie, że już przegrała i wojuje, jakby nigdy nic – jak ten partyzant, co to wysadzał tory i wysadzał, nie wiedząc, że wojna już się skończyła.
Ale deklaracja sekretarza obrony była nieco inna – że mianowicie celem wojny jest obezwładnienie Rosji. Jeśli tak, to znaczy, że Rosja jeszcze nie przegrała, bo czy zostanie obezwładniona, czy nie, to się dopiero okaże. Na przykład pan Piotr Panasiuk, którego „Gazeta Wyborcza” z pewnością zdemaskuje jako ruskiego agenta – bo właśnie pan red. Wroński podał tam aż pięć sposobów na wykrywanie ruskich agentów. Aż pięć? Myślę, ze wystarczyłby jeden – bo ruskiego agenta, podobnie zresztą, jak człowieka przyzwoitego, można rozpoznać po zapachu. Różnica sprowadza się do tego, że człowiek przyzwoity pachnie inaczej, podczas gdy ruscy agenci – inaczej – ale żeby tę różnicę wyczuć, trzeba mieć specjalnego nosa, a tych w „GW” przecież nie brakuje.
Wracając tedy do pana Panasiuka, to twierdzi on, że straty sił rosyjskich na dzień 16 kwietnia br. to około 2-3 procent zasobów Federacji Rosyjskiej. Na przykład na 2100 samolotów bojowych Rosja straciła 163. Na 2050 śmigłowców Rosja straciła 144. Na 5 tys. zestawów przeciwlotniczych Rosja straciła 66. Na 24 tys. czołgów (z rezerwami), Rosja straciła 756. Na 40500 bojowych wozów piechoty (z rezerwami) Rosja straciła 1976. Na 3391 wyrzutni rakiet (bez strategicznych), Rosja straciła 122. Na 20 tys. luf artylerii polowej i moździerzy Rosja straciła 366. Na 605 okrętów Rosja straciła 2. I wreszcie, na 900 tys żołnierzy Rosja straciła 20 tysięcy. To są dane ze Sztabu Generalnego Ukrainy.
Natomiast straty ukraińskie według Ministerstwa Obrony Rosji na dzień 17 kwietnia kształtują się następująco: Na 159 samolotów bojowych Ukraina straciła 134. Na 147 helikopterów, Ukraina straciła 105. Na 300 zestawów przeciwlotniczych Ukraina straciła 246. Na 2596 czołgów plus 4000 bojowych wozów piechoty, Ukraina straciła 2269. Na 490 wyrzutni rakiet Ukraina straciła 252. Na 3107 luf artylerii polowej i moździerzy Ukraina straciła 987. Na 38 okrętów Ukraina straciła 38. I wreszcie na 209 tys. żołnierzy Ukraina straciła w zabitych 23 367, a w rannych – około 30 tysięcy.
Z tego zestawienia wynika, że bez stałych i obfitych dostaw uzbrojenia i amunicji z zagranicy, Ukraina nie byłaby w stanie kontynuować wojny. Na tym tle widać, że na Ukrainie Stany Zjednoczone i NATO prowadzą wojnę z Rosją do ostatniego Ukraińca. W świetle tego lepiej rozumiemy pragnienie prezydenta Zełeńskiego, by wojna ta rozlała się również na inne kraje, przynajmniej na kraje Europy Środkowej, jak również, dlaczego jest on coraz bardziej natarczywy w żądaniach zagranicznej pomocy dla Ukrainy.
Dotychczas NATO od samego początku zaangażowało się w wojnę z Rosją na Ukrainie, powstrzymując się jedynie od bezpośrednich działań militarnych, natomiast uczestnicząc w konflikcie pod każdym innych względem: finansowym, wywiadowczym, zbrojeniowym i propagandowym.
Jest to zgodne z doktryną elastycznego reagowania z lat 60-tych, według której mocarstwa nuklearne wojują ze sobą na przedpolach, taktownie oszczędzając wzajemnie własne terytoria. Z punktu widzenia USA Ukraina idealnie się na takie przedpole nadaje, podobnie jak Polska i inne państwa Europy Środkowej. USA zatem nie szczędzą tym krajom komplementów, ale – w odróżnieniu od Ukrainy, na wspieranie której wszystkie państwa NATO zostały opodatkowane – każą sobie za „wzmacnianie wschodniej flanki NATO” płacić. Czy byłyby skłonne np. partycypować w kosztach uzbrojenia dodatkowych 200 tys. żołnierzy, o których, zgodnie z ustawą o obronie Ojczyzny, ma być powiększona polska armia – tego nie wiemy, bo żaden z naszych Umiłowanych Przywódców nie ośmielił się takiej propozycji prezydentowi Bidenowi przedstawić, a trudno od niego oczekiwać, by występował z nimi sam.
W tym celu Amerykanie 26 kwietnia wezwali ministrów obrony 40 państw w jakimś stopniu od USA uzależnionych do amerykańskiej bazy lotniczej w Ramstein w Niemczech, by wyznaczyć im zadania w zakresie wspierania Ukrainy tak, aby mogła kontynuować wojnę z Rosją do ostatniego Ukraińca. Ukraińcy chyba coraz bardziej zaczynają sobie zdawać sprawę z tego, że zostali wepchnięci między ostrza potężnych szermierzy, bo nie czekając na ostateczne zwycięstwo, próbują ratować się ucieczką na własną rękę. Tylko do Polski uciekło z Ukrainy co najmniej 3 mln osób, a ONZ przewiduje, że w najbliższych miesiącach ucieknie stamtąd dalszych 8 milionów. Tymczasem, o ile w wysyłaniu na Ukrainę broni i amunicji państwa NATO, aczkolwiek nie wszystkie i niechętnie – uczestniczą, to w kosztach utrzymania tych milionów Ukraińców partycypować nie chcą. Nawet gorzej, niż „nie chcą”, bo w ramach szantażu finansowego, jaki Niemcy wcześniej zastosowały wobec Polski, właśnie rozszerzyły ten szantaż również na Węgry w ramach sławnego „mechanizmu warunkującego”. O ile zatem Stany Zjednoczone chciałyby „‘obezwładnić” Rosję, by się już nie denerwować, czy dotrzymałaby ona obietnicy neutralności w momencie, gdy USA przystąpią do ostatecznego rozwiązywania kwestii chińskiej, to Niemcy wzięły na celownik kontrolowanych przez siebie instytucji Unii Europejskiej Polskę i Węgry, by raz na zawsze wybić im z głowy wszelkie mrzonki o Trójmorzu, które w 2017 roku wprawiły Berlin w takie zdenerwowanie, że aż Niemcy zgłosiły do tego projektu akces, co z zagadkowych powodów tak ucieszyło pana prezydenta Dudę. Słowem – jak mówił w „Panu Tadeuszu” Klucznik Gerwazy – „gdy wielki wielkiego dusi, my duśmy mniejszych – każdy swego”.
Oczywiście Rosja zjazd w Ramstein zauważyła i tego samego dnia zakręciła Polsce kurek z gazem pod pretekstem, że w przewidzianym terminie Polska nie uiściła należności w rublach, co specjalnym ukazem zadekretował od 1 kwietnia Putin. Nasi Umiłowani Przywódcy, jak zwykle niczego się nie boją tym bardziej, że brytyjski minister sprawiedliwości natychmiast zapewnił, że Wielka Brytania stanie z nami „ramię w ramię”. Nie wiadomo, co to konkretnie oznacza – czy że premier Johnson udostępni nam nieco własnego gazu, czy coś innego – ale Anglicy zawsze mieli skłonność do udzielania niejasnych obietnic, o czym Polska przekonała się we wrześniu 1939 roku. Również pani Urszula von der Layen ofuknęła Putina, że zastosował wobec Polski szantaż gazowy, bo jużci – gazowy szantaż wobec Polski to zbrodnia, podczas gdy finansowy, to czyn szlachetny.
Jak u Orwella: „cztery nogi dobre, dwie nogi złe”. Na zamknięcie gazowego kurka złoty od razu stracił na wartości, a cena gazu w Europie skoczyła o 20 procent. Wygląda na to, że inflacja będzie coraz większa, ale na szczęście mamy wojnę na Ukrainie i Putina, na którego można wszystko zwalić, więc nic dziwnego, że w kołach rządowych panuje nastrój pogodny. Na razie walka z inflacją w Polsce sprowadza się do wprowadzenia nazwy „Putinflacja”, którą niezależne media głównego nurtu, zarówno te rządowe, jak i te nierządne, skwapliwie propagują. Tymczasem słychać, że już następnego dnia po zakręceniu Polsce kurka z gazem, kolejne 10 państw poważniejszych otworzyło sobie rachunki bankowe w ruskim Gazprombanku. Będą wpłacały należność za gaz w dolarach lub euro, a Gazprombank będzie regulował te należności Gazpromowi już w rublach. Decyzja w tej sprawie została w UE podjęta jeszcze przed świętami, ale na najwyraźniej nasi Umiłowani Przywódcy albo nie zostali o niej poinformowani, albo nawet mogli zostać, tylko, jako wzorowi ormowcy, nie przyjęli tego do wiadomości wskutek czego Polacy już wkrótce będą musieli przejść na własny gaz, bo na razie, żeby dokuczyć Putinowi, właśnie odmrażamy sobie uszy.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.