Bagno – pedofilia “elit” ma do końca świata pozostać nieodkryta

Bagno – pedofilia “elit” ma do końca świata pozostać nieodkryta

https://www.salon24.pl/u/zielke/1311140,bagno-pedofilia-elit-ma-do-konca-swiata-pozostac-nieodkryta


Mariusz

W filmie „Bagno” staram się rzeczowo wyjaśnić problem tuszowania pedofilii w elitach. Niestety, ten problem jest realny, a nie zmyślony. To też film o przestępstwach i oszustwach, o promowaniu przez największe media fałszywych autorytetów. A media na to: nic się nie stało.

„Są sprawy, które do końca świata pozostaną nieodkryte” – mówi w moim filmie Andrzej Skworz, redaktor naczelny Press. I w zasadzie uważa, że powinniśmy się z tym pogodzić, bo to takie naturalne, a kto się wyłamie, zostanie szaleńcem i odszczepieńcem. Niestety tak traktujemy problem pedofilii w elitach. Ważny przecież problem społeczny. Media unikają go jak ognia, nie chcą wyjaśniać spraw, milczą, tuszują, a jak już się nie da, starają się tak pokazać temat, jakby on był mało istotny (a potem mówią: „no przecież piszemy”).

W ten sposób próbowano zatuszować największą polską aferę pedofilską – sprawę Krzysztofa S., współtwórcy „Tęczowego Music Box” i „Co jest grane”, człowieka ogromnie wpływowego w latach 90-tych (a te wpływy nie zniknęły). Człowieka, który okrutnie krzywdził małe dzieci, chłopców i dziewczynki. Nie tylko dotykał, robił zdjęcia, straszył, ale też gwałcił. Nic gorszego tym dzieciom nie mogło się zdarzyć niż to, co ten człowiek im zrobił. Przez to mają do końca życia traumę.

Nie jedną, tylko dziesiątki 

Ale media tuszują nie tylko tę jedną aferę. Od 4 lat odbijam się regularnie od mediów, próbując im „sprzedać” (za darmo, żeby nie było) już opracowane dziennikarsko poważne sprawy pedofilii w różnych środowiskach. Te sprawy dotyczą znanych aktorów, muzyków, trenerów, milionerów. Ludzi ogromnie wpływowych. Dlatego nagłośnienie ich spraw jest tak ważne, bo inaczej oni skorumpują wymiar sprawiedliwości, zastraszą ofiary i nie da się im nic zrobić. Nagłośnienie jest w imię dobra ofiar, przyzwoitości, tego, żeby przestępstwo nie zostało bezkarne, a nie dla sławy czy pieniędzy (nie chcę nic za te teksty, mogą mnie nawet nie wymieniać jako autora).

Przekonuję media, żeby mi pomogły w tym nagłośnieniu, nie po to, żeby zrobić orkę na celebrycie czy kimś znanym. Zgadzam się na niepodawanie nazwisk i wizerunków sprawców, ale też pozostawiam to mediom do ich decyzji, bo ja te materiały opracowuję z najwyższą starannością i jestem pewien, że są uczciwe a zarzuty prawdziwe. Mnie zależy wyłącznie na wysłuchaniu ofiar (oczywiście też sprawdzeniu oskarżeń, żeby nie pozostały żadne wątpliwości co do ich prawdziwości) i nagłośnieniu problemu, ważnego społecznie problemu. A co na to media? „Musielibyśmy to sami od nowa zrobić”. Na to ja: „to zróbcie”. A oni: „nie mamy kasy”. Media! Krzyczą dziś, jakie są niezależne i potrzebne, podpisują jakieś petycje. Nie mają kasy, żeby robić ważne tematy, ale mają, żeby promować prostytucję, pisać o tyłkach gwiazd, zastanawiać się, kto z kim sypia i czy to z miłości czy innego powodu, powielać jakieś nic nieznaczące dramy celebrytów, ustawki, publikują o rzeczach kompletnie nieistotnych, ogłupiających społeczeństwo. A poważny problem?

– No gdybyś miał temat księdza, to co innego.

Jest więc problem, czy go nie ma?

Staram się to wszystko w filmie „Bagno” pokazać na jednym (ale jakże znaczącym, bo dotyczącym sprawcy największej afery pedofilskiej w Polsce, w której skrzywdzono może nawet kilkaset dzieciaków) przykładzie, ale mam ich dziesiątki. Tylko żeby te dziesiątki pokazać, ujawnić musiałbym mieć budżet dziesięć razy większy niż udało mi się na ten film zebrać. Ze świadomością, że będę miał dziesięć razy więcej procesów, które jakoś muszę obsłużyć.

Tymczasem ja jestem przecież zwykłym nieznanym blogerem. To media są od wyjaśniania takich spraw. Czy nie są? Bo może już mediów tak naprawdę nie ma, tylko są propagandowe tuby?

Tuszowanie wielkiej afery 

Media milczą o filmie, lekceważą go, choć internet buzuje od komentarzy, dyskusji. Właśnie o to mi chodzi: dyskutujmy, żeby zmienić ten chory system chronienia pedofilów (w każdym środowisku). Zauważyłem, że wielu ludzi nie rozumie, o jak poważnym temacie dyskutujemy i jak znaczące zarzuty zostały w „Bagnie” jasno postawione (choć starałem się być obiektywny, więc nie podkreślałem tych zarzutów, licząc na inteligencję widzów). Może mamy taką znieczulicę, a może po prostu uznajemy świństwa za normę?

To nie jest tylko film o pedofilii, jej kryciu, tuszowaniu, bezkarności sprawcy i odrzucaniu ofiar. To wszystko bardzo ważne, okrutne, prawdziwe, poruszające, chwyta za serce (mam nadzieję). Ale film mówi o całym systemie ochrony katów i traktowania ofiar. Adwokat wykreowany przez braci Sekielskich okazuje się być zwykłym wulgarnym oszustem, nastawionym na kasę i rąbanie Kościoła, na dodatek z ślimaczącą się od lat sprawą karną, w której jest oskarżony o konszachty z prokuratorem na szkodę własnych klientów. Ta sprawa w wolnych sądach ciągnie się od kilku lat i nawet nie było jednej rozprawy.

Ale to nie nowość, bo już w 2022 r. pisała o tym znakomicie „Rzeczpospolita”. Tyle że ten artykuł „Rz” też nikogo nie poruszył, został przez pozostałe media przemilczany, a adwokat z Chodzieży cały czas brylował na salonach, publikował artykuły w innych mediach, dostał nagrodę Empiku, był zapraszany do programów radiowych i telewizyjnych, Agora przygotowuje jego kolejne książki, on sam pracuje nad filmem dla Netflix. Kreowano jego wizerunek jako znakomitego specjalisty od trudnych spraw. Tymczasem nie znalazłem ani jednego klienta, który by go szczerze polecił. ANI JEDNEGO. Niemal wszyscy, do których się zwróciłem, mówią o nim bardzo źle: nie umie pisać pism, spóźnia się, zapomina o rozprawach, ma bajzel w dokumentach, zdarza mu się wziąć kasę i nie robić już nic w sprawie, trzeba po nim poprawiać, nastawiony wyłącznie na kasę a nie dobro klienta, przedstawia niezgodne z etyką adwokacką umowy. Mnóstwo takich opinii. W filmie jest tylko sprawa Agnieszki, bo jest wyjątkowo poruszająca. Dziewczyna, która chciała tylko skazania sprawcy, tuż przed apelacją zostaje zaskoczona telefonem, że kat wpłacił Nowakowi 200 tys. zł zadośćuczynienia i żeby ona konto swoje podała, to on jej przeleje to po odliczeniu swojej prowizji.

Rozumiecie, jaka to podłość?

Adwokat miał pilnować skazania sprawcy na więzienie, a nie wziąć od niego 200 koła, żeby kat się wykpił z kary więzienia. Czy to trzeba pisać drukowanymi literami, że to największa z możliwych podłości?

Ale raczej tylko podłość, nie przestępstwo (choć mam nadzieję, że Okręgowa Rada Adwokacka to wnikliwie zbada). Natomiast w sprawie Krzysztofa S. ten sam adwokat dokonał zwykłego przestępstwa: naruszył tajemnicę adwokacką (grozi za to dwa lata odsiadki). Bez zgody klientek wysłał mi ich intymne wyznania, bo myślał, że ja jestem takim samym skurwielem jak on i sobie tę historię tych dziewczyn z nim ukradnę do książki. Rozumiecie to? A jak się okazało, że ja nie jestem złodziejem, nie chcę książki tylko skazania Krzysztofa S. to mnie adwokat od Sekielskich „wyciął z projektu”. Zrobił to cwanie, bo wmówił mi, że musiał projekt komuś oddać. Ja przyjąłem, że Sekielskim, bo robił z nimi film „Tylko nie mów nikomu” wtedy. Do głowy mi nie przyszło, że może chcieć tę sprawę zatuszować. Zrozumcie: to było w czerwcu 2018 r. Dopiero gdy przez wiele miesięcy nic się z tą sprawą nie działo, ja nabrałem podejrzeń, czy Nowak mnie nie oszukuje co do robienia sprawy przez Sekielskich. I wtedy postanowiłem wstawić do książki o innym temacie (prostytucji biznesowej) prolog o Krzysztofie S., tak żeby temat nie został zamieciony pod dywan. Co ważne, ja w tym prologu nie wykorzystałem historii żadnej z ofiar, które reprezentował Nowak. Spisałem słowa trzeciej ofiary, którą sam znalazłem (żeby nie plątać, szczegółowo tego tu nie będę opisywał, bo to długa historia, opiszę ją dokładnie w książce).

Chcąc być fair wobec Nowaka, na początku 2019 r. uprzedziłem go, że ujawnię sprawę Krzysztofa S. w książce i ją nagłośnię. Powiedziałem mu, że znalazłem sam trzecią ofiarę i że chcę ją skontaktować z jego klientkami. Napadł na mnie, że wszystko zepsuję, że mogę storpedować sprawę w prokuraturze, że nie wolno mi tego robić. Absolutnie nie mogę się kontaktować z jego klientkami, bo narobię mu też smrodu, bo one się zorientują, że naruszył tajemnicę adwokacką. Błagał mnie, żebym tego nie robił. Oczywiście dziś wiem, że jestem kretynem i dałem się nabrać, ale uznałem, że będę tego adwokata chronił. W końcu kolega, może nawet przyjaciel, lubiłem go (bo nie wiedziałem, co robi i jaki jest naprawdę). No więc obiecałem mu, że nie ujawnię jego roli i historii tych 2 dziewczyn (podziękował mi za to po ujawnieniu). I obietnicy do końca dotrzymałem.

To spotkanie z Nowakiem miało miejsce już w chwili, gdy wydawnictwo Muza (po ocenach i analizach prawnych) zgodziło się wydać moją książkę na ten temat. No i teraz uważajcie: mija kilka dni i Muza pisze do mnie, że jednak tej książki nie wydadzą. Dlaczego? Bo tak. Podkreślam: byli już po rozmowach z prawnikami, że mogą wydać, znali szczegóły spraw, widzieli dowody, że piszę prawdę. Chcieli wydać. A nagle nie wydadzą.

Znów, pewnie jestem kretynem, ale nie skojarzyłem tego z Nowakiem, że on mógł kogoś poprosić o pomoc, żeby mi storpedować wydanie tej książki w Muzie. Mam na to wszystko, co piszę, twarde dowody: maile, zeznania, inne rzeczy. W sądzie to wszystko zostanie udowodnione. To nie są tylko słowa przeciwko słowom (dlatego Nowak i Sekielscy nie chcą konfrontacji, wolą przemilczeć).

Postanowiłem się jednak nie poddawać i wydać książkę samemu. I teraz zaczyna się najlepsze.

Gorący kartofel 

Gdy wydaliśmy już książkę z tym prologiem o Krzysztofie S. ja najpierw poprosiłem o zajęcie się tą sprawą Tomka Sekielskiego. Przekazałem mu ją przez jego żonę Anię, z którą miałem lepszy kontakt. Ania potem nie odbierała ode mnie telefonów, więc przyjąłem, że po prostu nie chcą tematu. I znów nie widziałem w tym żadnego spisku, po prostu uznałem, że Tomek jest zmęczony „Tylko nie mów nikomu” i ma prawo nie chcieć robić tematu Krzysztofa S. No ale dostał ode mnie sygnał, że ja o tej sprawie wiem, więc jeśli on chce jednak ją ruszyć, to jest ostatni moment. Zacząłem szukać innych rozwiązań. Wtedy trafił do mnie w zupełnie innej sprawie Daniel Flis, dziennikarz śledczy Oko.press. Myślę: super, chłopak młody, ambitny, dobrze zrobi temat. No i zacząłem go namawiać do tego. Powiedziałem mu szczegóły sprawy (bez zdradzania tajemnic klientek Nowaka), korespondowaliśmy długo, on się zapalił, a potem nagle mi wypala: mam za mało danych, nic z tym nie zrobię. Dziś sobie myślę, że może jednak Nowak tu zadziałał, bo Flis potem pisał wiele tekstów z Nowakiem o Kościele, może więc dostał jakąś obietnicę, że jak zostawi temat Krzysztofa S. to mu się Nowak odwdzięczy przekazując inne tajemnice adwokackie? Tego nie wiem, to gdybania.

Faktem jest jednak, że Flis zrejterował i temat Krzysztofa S. odpuścił.

Próbowałem prosić o pomoc w nagłośnieniu wiele osób, przyjaciół, znanych filmowców, w końcu kolejnych dziennikarzy. WAŻNE: chciałem im oddać temat bez żadnych zobowiązań. Wysłałem propozycje do „Faktu” i „Super Expressu”. Nikt tego tematu nie chciał.

W końcu 4-5 sierpnia opublikowałem informacje o aferze „Tęczowego Music Box” i Krzysztofa S. sam na blogu Salon24. Tylko ja, nikt inny. Wywołało to lawinę, ale tylko w internecie (jedynie WP mi pomagało, bardzo dzięki Magdzie Mieśnik). Telewizje solidarnie milczały. No więc zacząłem dzwonić po znajomych i ich wręcz szantażować: „Powiedzcie swoim szefom, że jak nie będziecie robić materiałów, to ja pójdę z tym do BBC, której gwiazdorem był pedofil Savile, i powiem im, że w Polsce jest identyczna sprawa i media nie chcą jej zrobić”. No to się medialne tuzy wystraszyły wariata Zielke i zaczęły temat robić.

Do mnie tymczasem zgłosiło się lawinowo wiele ofiar Krzysztofa S. Wiadomo już było, że afera jest potężna. I wtedy, pisze do mnie dziennikarka „Wyborczej”, że ona o sprawie wiedziała od jesieni 2018 r. (czyli od roku, prawie tak jak ja). Zdziwiłem się i ją trochę zaatakowałem, że wiedziała, a nic nie zrobiła? Ona na to, że nie miała zgody ofiar na upublicznienie. Nie miałem do niej wtedy żadnych pretensji. Rozumiałem, że bez zgody ofiar nie można publikować ich wyznań. Chciałem jej pomóc w przygotowywanym przez nią artykule, chciałem, żebyśmy działali razem, ale ona nie chciała. To też było dla mnie ok, robiłem swoje.

Dwa tygodnie po ujawnieniu przeze mnie sprawy, w „Wyborczej” ukazał się w końcu tekst tej dziennikarki (reportaż) o tych dwóch ofiarach. Był dobry i wstrząsający choć moim zdaniem niepotrzebnie epatował okrutnymi szczegółami. Tyle że pomijał całkowicie moje ustalenia, jakby ich nie było. Czytelnicy „Wyborczej” nie mogli dowiedzieć się, że jest już aż 20 ofiar (potem doszło kolejnych 20, łącznie 40). Gazeta napisała tylko o 2, a potem w społecznościówkach dziennikarze „Wyborczej” kpili ze mnie, oczerniali mnie, że ja nic nie ustaliłem, to oni ujawnili sprawę, a ja to jestem jakiś tam niewiarygodny bloger, oczywiście nikt nie zaprosił mnie do skomentowania tych bredni i dyskusji z wielkimi dziennikarzami największego polskiego dziennika. Już później autorka tekstu w „Wyborczej” w wywiadach mówiła, że były naciski, żeby ten tekst się w ogóle nie ukazał. No to jak to jest? Tuszowano tę aferę, czy nie?

Dzisiaj trolle internetowe piszą, że przecież w googlach można znaleźć dziesiątki artykułów o Krzysztofie S. więc moje tezy są wydumane i nieprawdziwe. No i jeśli nie przeczytacie tego tekstu, to może w te tezy uwierzycie, bo taki smutny świat kłamstwa dziś mamy, że kłamstwo wygrywa z prawdą, nikomu się długich tekstów czytać nie chce, ludzie wolą wydawać wyroki po „wygooglowaniu” a nie analizie. Może nikogo już nie obchodzi, że ta sprawa miała do końca świata pozostać ukryta i gdybym nie wyłamał się ze zmowy milczenia, może tak by było. Może nigdy byście o Krzysztofie S. i być może setkach jego ofiar (a na pewno 40) nie usłyszeli. Czy dla „Wyborczej” „TVN”, Onetu, Newsweeka, Oko.press, Krytyki Politycznej tak byłoby lepiej? Pewnie tak, mogliby spokojnie sobie orać Kościół i nie przejmować się faktem, że promowali przez lata oszusta na autorytet.

Zapraszam do obejrzenia filmu: