Czekając na huczne wesela

Czekając na huczne wesela

Stanisław Michalkiewicz   30 grudnia 2023 michalkiewicz

Z nieubłagany postępem bywa tak, jak z młynami sprawiedliwości. Na ogół mielą one powoli, ale czasami przebierańcom ktoś podkręca śrubkę i wtedy powinności swej służby rozumieją w lot. Ot na przykład, kiedy do Warszawy przyjechała Reichsleiterka od praworządności w UE, pani Vera Jurova, co to zdążyła w swoim curriculum vitae zaliczyć epizod kryminalny – żeby przypilnować Tuska, czy aby nie popada w jakieś polskie safandulstwo, podczas gdy przy ustanawianiu Generalnego Gubernatorstwa ma być dyscyplina, niczym za Stalina – niezawisły sąd w mgnieniu oka zrozumiał, czego od niego oczekują i skazał Mariusza Kamińskiego i jego zastępcę Macieja Wąsika, na 2 lata bezwzględnego więzienia. Sprawia to wrażenie, jakby niezawisłemu sędziemu oficer prowadzący powiedział: „nuże frędzlu, bo zaraz cię powieszę na tym łańcuchu, podkaszę togę i ściągnę desusy” – a ten w podskokach polecenie wykonał. Oczywiście nic takiego nie mogło mieć miejsca, bo sądy są niezawisłe, w związku z czym żadnych oficerów prowadzących nie ma, nawet jeśli WSI, a potem ABW w ramach operacji „Temida” nawerbowały ich ile dusza zapragnie.

Owszem, zdarzają się wyjątki, bo oto, wychodząc naprzeciw społecznemu zamówieniu z Berlina, niezawisły Europejski Trybunał Sprawiedliwości w Luksemburgu właśnie orzekł, że Izba Kontroli Nadzwyczajnej w Sądzie Najwyższym w Polsce, która ma orzekać, czy wybory były ważne, czy nie, nie jest żadnym sądem. Najwyraźniej czy to pani Jurova, czy jakiś inny płomienny szermierz praworządności musiał zajrzeć tym wszystkim sędziom pod togi, no i się okazało, że tam nic nie ma! Ładny interes! Ale dzięki temu nawet gdyby teraz Sąd Najwyższy orzekł, że wybory były nieważne, to Volksdeutsche Partei najwyżej przełoży Trzecią Nogę do innej nogawki, znaczy się – z prawej do lewej, żeby udelektować Lewicę i nie przyjmie tego do wiadomości. To jest właśnie rewolucyjna praktyka, będąca realizacją rewolucyjnej teorii sformułowanej przez mojego faworyta, kwiat światowej jurysprudencji, czyli pana prof. Wojciecha Sadurskiego, którzy ogłosił, że żeby przywrócić praworządność, musimy łamać konstytucję. Podobnie myślą gangsterzy z Wołomina. Żeby na przykład przywrócić, nawet niekoniecznie zaraz praworządność, ale zwyczajnie – komuś poczucie rzeczywistości – to co trzeba zrobić? To proste, jak budowa cepa; połamać ręce i nogi!

Ale dość już tych ponurych dygresji, bo zbliżają się Święta, a w Święta – jak to w Święta – nie wystarczy pogrążyć się w nirwanie, tylko trzeba myśleć pozytywnie, zwłaszcza, gdy przy wódeczce, w miłym towarzystwie, niespiesznie rozbieramy sobie z uwagą rozmaite palące kwestie. Na przykład – kwestię sodomczyków i gomorytek, która z marginesu jednym susem wskoczyła nie tylko do centrum życia politycznego, ale i do teologii. I pomyśleć, że jeszcze w roku 1932, kiedy to w Polsce wchodziło w życie rozporządzenie prezydenta – Kodeks karny – ambicje sodomczyków i gomorytek nie sięgały dalej, jak tylko, by się radować z dekryminalizacji tych – jak się po latach okazało – nie żadnych ohydnych „zboczeń”, tylko – szlachetnych „orientacji”. Wtedy właśnie Julian Tuwim odnotował panujące w tych środowiskach nastoje słyną fraszką: „cieszył się podex, że nowy kodex” – jako że w tym kodeksie sodomictwo i gomoryctwo nie było już karane sądownie. Od tamtej pory minęło 91 lat i co widzimy? Widzimy, że nie wolno nawet pisnąć, że sodomczyków i gomorytki powinno się leczyć, bo jakże tu leczyć, kiedy sodomia i gomoria to najnormalniejsza norma!

I właśnie dlatego Europejski Trybunał Praw Człowieków w Strasburgu, rozumiejąc powinność swojej służby dla IV Rzeszy ogłosił, iż odmawianie przez Polskę rejestrowania tak zwanych „związków partnerskich”, czyli umów o wzajemne świadczenie sobie usług seksualnych albo w postaci tak zwanego „paciakowania w popielnik”, albo – jak mówią gitowcy – „mlaskania po klitorisie”, jest straszliwą myślozbrodnią, która natychmiast powinna zostać zlikwidowana, najlepiej przy pomocy sejmowej uchwały przeciwko lodowcom, albo trzęsieniom ziemi. Jestem pewien, że Wielce Czcigodna Katarzyna Kotula, która w vaginecie Donalda Tuska piastuje godność feministry do spraw Równości (małych naciągamy, dużych obcinamy, grubych uciskamy, a chudych nadymamy) w podskokach przywróci na tym odcinku normalność. Ale to jeszcze nic, bo właśnie okazało się (a mówią, że nie ma koordynacji; jakże nie ma, skoro przecież jest!”), że między państwem, niechby i świeckim, a Kościołem panuje jakiś rozdział. Może i tak – ale nie na tyle, by Kościół, a ściślej – jego Centrala – nie włączył się, co prawda w ariergardzie, ale lepiej tak, niż wcale – do rewolucji komunistycznej.

Przewala się ona przez Amerykę Północną, która pod rządami prezydenta Józia Bidena, właśnie eksportuje komunę na cały świat, tak, jak przedtem eksportowała demokrację – no i przez Europę. Więc prezydent Józio Biden, podobnie jak Reichsleiterzy IV Rzeszy, forsują rewolucję komunistyczną na odcinku administracyjno-politycznym, podczas gdy Kościół, a ściślej – jego Centrala – zabezpiecza sprawę rewolucji na odcinku teologicznym. Chodzi o to, że rewolucjoniści muszą mieć proletariat, który by „wyzwalali”. Tymczasem tradycyjny proletariat, to znaczy – pracownicy najemni – stracił do komunistycznej rewolucji smak, toteż rewolucjoniści znaleźli sobie proletariat zastępczy w postaci „kobiet” oraz sodomczyków i gomorytek. Ich mogą „wyzwalać” ile dusza zapragnie – oczywiście dopóki rewolucja nie zwycięży, bo potem musi być porządek i dyscyplina, więc proletariuszy trzeba będzie przepuścić przez maszynkę do mięsa – jak to w rewolucjach.

Wróćmy jednak do koordynacji; otóż w tym samym czasie, gdy Europejski Trybunał Praw Człowieków w Strasburgu nakazał Polsce rozpoczęcie rejestrowania „związków partnerskich”, Stolica Apostolska uzupełniła lukę na odcinku teologicznym, ogłaszając dokument „Fiduccia suplicans”, będący prawdziwym arcydziełem krętactwa. Chodzi o zgodę na „błogosławienie” par sodomczyków i gomorytek w kościołach przez księży katolickich. Nie są to „małżeństwa” – uchowaj Boże! – ale będą „błogosławione”, to znaczy – obdarzone kościelnym uznaniem de facto. Szczegóły ceremoniału nie są jeszcze dopracowane, więc nie wiemy, czy w białym welonie będzie wtedy występował „luj”, czy „ciota” – ale jakaś rewolucyjna praktyka z pewnością się ustali, zgodnie z tym, co jeszcze podczas II Soboru Watykańskiego mówił Mikołaj Gomez Davila – że Kościół utraciwszy nadzieję, iż ludzie będą postępować zgodnie z jego nauczaniem, zaczął nauczać tego, co ludzie robią”. W tej sytuacji być może już w najbliższym karnawale będzie wysyp hucznych wesel, będących wstępem do szalonego bzykania – ale teraz już po Bożemu.

Stanisław Michalkiewicz