Stanisław Michalkiewicz 11 marca 2022 http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5138
Propaganda wojenna zaczyna padać na mózg nawet takim tęgim głowom, jak Książę-Małżonek. Kiedyś, gdy jeszcze był ministrem spraw zagranicznych w obozie zdrady i zaprzaństwa, uczestniczył w Moskwie w rozmowach z zimnym ruskim czekistą Putinem. Siedział naprzeciw niego i straszył go coraz groźniejszymi minami, ale ruskiemu zimnemu czekiście nawet brew nie drgnęła. „Takie mają wychowanie wojskowe” – jak powiedział wachmistrz z Putimia w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”. Teraz sytuacja jakby się pogorszyła, bo wtedy Książę-Małżonek na szczęście jeszcze nic nie mówił, no a teraz niestety peroruje – i to go kiedyś zgubi. Bo chociaż intencje ma poczciwe, to w każdej wypowiedzi albo widoczne jest ziarenko prawdy, albo można je sobie przynajmniej wydedukować. Chodzi o to, że temperament, którego Księciu-Małżonkowi najwyraźniej nie brakuje, próbuje znaleźć sobie jakieś ujście. Nie chodzi nawet o zachowania przeciwne naturze, bo to też rzecz ludzka – a przynajmniej tak stwierdziła w 1990 roku przez głosowanie Światowa Organizacja Zdrowia. Gdyby więc to była tylko znana szlachetna „orientacja”, to nie byłoby o czym mówić – ale z deklaracji Księcia-Małżonka wynika, że chciałby on dokonywać penetracji nawet rzeczy niematerialnych. Oto podczas wymiany zdań z rosyjskim dyplomatą Michałem Uljanowem, Książę-Małżonek udzielił mu odpowiedzi wymijającej w takich oto słowach: „Pozwolę sobie ująć to tak dyplomatycznie, jak tylko potrafię: pierdolić ciebie i twoje kłamstwa! Niech żyje Wolna Ukraina!” Z obfitości serca usta mówią, więc widzimy, że Księciu-Małżonkowi już nie wystarczają nawet akty przeciwne naturze, ale pragnąłby penetrować nawet „kłamstwa”.
To zupełnie nowa orientacja, dla której nie wymyślono jeszcze nazwy, więc tym fenomenem na pewno zajmą się specjaliści od genderyzmu. Ale z tej odpowiedzi Księcia-Małżonka może wyciągnąć jeszcze jeden wniosek – że mianowicie dyplomacja wcale nie jest taką trudną dyscypliną, jak myślą ludzie prości. Książę-Małżonek bowiem wyraźnie zaznaczył, że jego deklaracja jest na najwyższym poziomie dyplomacji – a przynajmniej – na jaki on może się zdobyć i to wyznanie chyba było szczere. W takim jednak razie dyplomatą może być właściwie każdy, kto opanował przynajmniej kilka słów: k…, d…., ch, no i oczywiście – „pierdolić” lub „wypierdalać”. Może jeszcze nie wszędzie, na przykład – w państwach poważnych – ale w naszym nieszczęśliwym kraju – jak najbardziej.
Wspominam o tym incydencie, ponieważ wytycza on drogę, jaką być może odtąd będziemy podążali po zawetowaniu przez pana prezydenta Dudę krytykowanej przez postępactwo ustawy znanej potocznie jako „lex Czarnek”. Pan prezydent Duda uczynił to – jak sam powiedział – w celu przywrócenia moralno-politycznej jedności naszego mniej wartościowego narodu tubylczego w obliczu wojny na Ukrainie. Dzięki temu już wiemy, że warunkiem sine qua non jedności moralno-politycznej narodu będzie posłuszne spełnianie żądań i pragnień tubylczych postępowych mikrocefali, którym suflują je promotorzy komunistycznej rewolucji, pragnący doprowadzić do destrukcji wszelkich organicznych więzi społecznych.
Nietrudno się domyślić, czemu pan prezydent Duda próbuje w ten sposób podlizać się nie tyle może tubylczemu postępactwu, co postępactwu, które teraz akurat obsiadło instytucje państwowe Naszego Najważniejszego Sojusznika oraz Naszego Sojusznika Mniejszego, którym kieruje obecnie Nasz Złoty Pan. Rzecz mianowicie w tym, że pan prezydent Duda jest właśnie niemal w połowie swojej drugiej kadencji, a ponieważ konstytucja nie przewiduje możliwości ubiegania się o kadencję trzecią, zaś pan prezydent Duda, jako człowiek wybitnie nieśmiały, nie ma odwagi przeforsować zmiany konstytucji, jak Aleksander Łukaszenka, czy zimny ruski czekista Putin, no to musi już teraz zakrzątnąć się wokół jakiejś posady, kiedy przestanie już być prezydentem naszego bantustanu.
Nie chodzi przy tym o posadę furtiana u jakiegoś ukraińskiego oligarchy, na której wylądował Aleksander Kwaśniewski, po zawiedzionych nadziejach na posadę Pierwszego Sekretarza ONZ, a w ostateczności – Pierwszego Sekretarza NATO – tylko o prestiżową synekurę w ONZ, albo w strukturach biurokracji europejskiej. Jak trafnie zauważył pan Leszek Miller, który na temat polityki coś tam musi wiedzieć, objęcie takiej posady przez pana prezydenta Dudę nie jest możliwe bez rekomendacji Naszego Najważniejszego Sojusznika. Toteż pan prezydent Duda stara się podlizać Naszemu Najważniejszemu Sojusznikowi jak tylko może.
Kiedy pan red. Michnik, któremu stary finansowy żydowski grandziarz powierzył rząd dusz nad naszym mniej wartościowym narodem tubylczym, uzna jakąś inicjatywę, a nawet pomysł za niepożądany z punktu widzenia aktualnych interesów starszych i mądrzejszych, to w imieniu całego Judenratu „Gazety Wyborczej” je potępia – a to stanowi podstawę odwetowych i dyscyplinujących działań Departamentu Stanu obsadzonego przez urzędników z pierwszorzędnymi korzeniami w rodzaju pana Antoniego Blinkena, czy pana Daniela Frieda, który nadzoruje nasz nieszczęśliwy kraj chyba już od ponad 30 lat, kiedy to wraz z ówczesnym szefem KGB Władimirem Kriuczkowem, kreślił ramy transformacji ustrojowej w Polsce, przekazanej następnie do realizacji panu generałowi Kiszczakowi.
Toteż pan prezydent nie tylko zawetował „Lex Czarnek” – co uczynił gwoli przywrócenia jedności moralno-politycznej narodu – ale również „Lex TVN”, pod pretekstem obrony wolności słowa. Wszystko to oczywiście być może prawda, ale warto zwrócić uwagę, że TVN pozostaje pod szczególną protekcją Naszego Najważniejszego Sojusznika, o czym dowiedzieliśmy się jeszcze za kadencji pani Żorżety Mosbacher, no a poza tym – co wydaje się jeszcze ważniejsze – Departament Stanu zgodził się na sprzedaż dla Polski 250 czołgów marki „Abrams” dopiero po odblokowaniu przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji koncesji dla kanału TVN 7.
Skoro nawet bezpieczeństwo naszego nieszczęśliwego kraju zależy od nadskakiwania stacji TVN, to cóż dopiero mówić o synekurze dla pana prezydenta Andrzeja Dudy, kiedy już skończy mu się okres dobrego fartu na posadzie prezydenta naszego bantustanu? Naczelnik Państwa i jego partia nie jest mu już do niczego potrzebna, a nawet gorzej – bo afiszowanie się z nią stanowi obciążenie i dyskredytowałoby go w oczach Naszego Najważniejszego Sojusznika, który zwolna przechodzi na pozycję awangardy nieubłaganego postępu, zwłaszcza w zakresie tzw. „orientacji”.
Jeśli tedy nasza młodzież, zamiast matematyki, historii, czy geografii będzie w szkołach uczyła się „pierdolenia”, to właśnie o to chodzi, by potem wszyscy mogli nosić w swoich tornistrach fraki dyplomatyczne.