Grzegorz Braun: Czego uczy nas historia

Grzegorz Braun: Czego uczy nas historia

9.04.2025 nczas/grzegorz-braun-czego-uczy-nas-historia

Grzegorz Braun
Grzegorz Braun. / foto: NCzas

Z Grzegorzem Braunem, kandydatem na Urząd Prezydenta RP, o początkach naszej historii, polskim rodowodzie i unikatowej drodze do wolności rozmawia red. Marek Skalski.

Marek Skalski: – Czym jest dla Ciebie historia?

Grzegorz Braun: Rozmawiamy o sprawach dla mnie osobiście najbardziej pasjonujących. Każdy ma swoje drzwiczki, którymi wchodzi do polityki, do życia publicznego. Dla mnie tymi drzwiami jest historia.

Ta pasja nas łączy.

Wzrusza mnie i nieustannie zadziwia, jak bardzo historia ułatwia zrozumienie tego, w jakim świecie dzisiaj żyjemy, jakie reguły gry kwestionujemy i za jakimi się opowiadamy. Na przykładach w kontekście pierwszych wieków państwowości polskiej, kiedy państwo polskie wynurzało się z pomroku dziejów pisanych, rozmawialiśmy tak naprawdę o fundamentalnej zasadzie cywilizacyjnej, która jest zwornikiem konstrukcji prawno-ustrojowej wolności. Bo kiedy jest wolność? Wolność jest wtedy, kiedy można się jakoś prześlizgnąć. Bądźmy realistami, rzadko kiedy wolność może być realizowana po dyktatorsku. Towarzysz Stalin czy towarzysz Hitler, czy towarzysz Roosevelt na jakiś czas mają prawo decydowania o życiu i śmierci. Oni mają 100 proc. wolności. Dla innych zostaje 0 albo minus 5.

Natomiast my, zwykli ludzie, nieuzurpujący sobie pretensji do dyktatury ogólnogalaktycznej, rozumiemy, że wolność w rozsądnym zakresie, takim, w którym nie jest to samowola i nie jest to wolność realizowana kosztem innych – to jest jakieś prześlizgiwanie się między Scyllą a Charybdą; między różnymi interesami, naciskami, dopustami Bożymi i koniecznościami dziejowymi.

W życiu politycznym wolność jest sferą, która zostaje dla indywiduum, dla jednostki między potęgami reprezentującymi władzę polityczną. Wynalazek, o którym rozmawialiśmy w książce „1000 lat Polski…” , to jest rozdzielenie władzy (na przykładzie św. biskupa Stanisława i króla Bolesława). Jest to standard cywilizacyjny, który jest – uwaga – wynalazkiem jedynie chrześcijańskim, zachowanym tylko przez chrześcijaństwo katolickie, a nie zrewolucjonizowane, zmodernizowane, protestanckie, heretyckie, schizmatyckie, prawosławne. To jest standard równości wobec prawa i standard, który każe nam rozpoznawać w każdym naszym współobywatelu, Rodaku, innym poddanym – bliźniego.

Niektórzy myślą, że świat Ewangelii, zasady Ewangelii to są sprawy religijne, w domyśle prywatne, uznaniowe, nienależące do poważnej polityki i niemające zasadniczego wpływu na kształt prawno-ustrojowy naszego życia, te ramy, w których się poruszamy pod groźbą jakiejś sankcji. Warto zatem zwrócić uwagę na ewangeliczne objaśnienie, wprowadzenie kategorii bliźniego jako każdego, co się dokonuje w Ewangelii, kiedy Zbawiciel opowiada przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (Łk 10, 25–37). Komu ją opowiada? Tym, którzy zapytali: „A kto jest moim bliźnim?” – tak podchwytliwie zapytali faryzeusze, talmudyści, proto-talmudyści. Zapytali, „kto jest moim bliźnim”, dlatego że dla nich bliźnim jest tylko współplemieniec, „nasz”.

Członek narodu wybranego.

– Na sąsiednim wzgórzu, za rzeczką czy w następnej dolinie mogą mieszkać Samarytanie, których już nie traktujemy jako „naszych”; oni są podludźmi, bydlętami, zwierzętami.

„Untermenschami”… Tę myśl rozwinął św. Paweł, który przeszedł do historii jako Apostoł Pogan. On podkreślał, zwłaszcza w Liście do Efezjan, że przesłanie Chrystusa kierowane jest nie tylko do narodu wybranego, lecz do wszystkich ludzi, którzy zechcą tę prawdę przyjąć. To była wielka rewolucja.

– Tak się rozbestwiliśmy, tak jest nam dobrze w tym świecie, w którym jest też oczywiście wiecznie niedoskonale, ale jednak aspirujemy do standardu równościowego nie w sensie, że każdy jest równy, bo każdy jest inny – jeden mały, drugi duży, jeden prosty, a drugi krzywy, bo krzywo się uśmiecha. To jest urok rzeczywistości świata stworzonego. Ale my tak przywykliśmy do standardu równości wobec prawa, że wydaje się nam, Polakom w Polsce czy szerzej Europejczykom na kontynencie europejskim, że to jest coś niejako przyrodzonego, rzeczywistość zastana.

Tymczasem to nie jest rzeczywistość zastana. To nie jest już oczywiste dla innych – dla Żydów, talmudystów czy holokaustystów. Quasi-religia holokaustu też narzuca podwójny standard: są sprawiedliwi i niesprawiedliwi. Właśnie tę zasadę równościową, tę kategorie bliźniego – którego rozpoznajemy w każdym i uznajemy, że każdemu się należy to samo od mafii państwowej, rządowej – heretyccy protestanci nadwątlili, a potem zlikwidowali, bo wyeliminowali władzę duchowną jako równorzędnego partnera władzy świeckiej. Tam się już nie można prześlizgnąć. Jeżeli król Henryk jest głową własnego Kościoła, to do kogo się odwołać wśród schizmatyków protestanckich? Podobnie wśród schizmatyków prawosławnych, jeżeli car mianuje biskupów, to jaki się tam znajdzie biskup Stanisław, który by mu podskoczył? Zdarzały się takie przypadki. Natychmiast śmiałkowie zostali skróceni o głowę i utrwalił się cezaropapizm. Myślę, że to jest dobre określenie. Nie używałem go do tej pory, teraz mi się nasuwa, właściwie to Pan Redaktor podpowiada, że moglibyśmy mówić o równoległej dwuinstancyjności naszej cywilizacji, że tylko nasza cywilizacja ma w ofercie tę dwuinstancyjność.

Jeżeli sekretarz czy premier, czy pan starosta, czy przedstawiciel drużyny Bolesławowej za bardzo mi doskwiera, zbytnio się panoszy, to mogę się odwołać do biskupa Stanisława i odwrotnie. Tam, gdzie biskup Stanisław uroił sobie, że wszystko może, zaraz zostanie urealniony i ściągnięty na ziemię, i okaże się, że jest prawo, którego i on musi przestrzegać. Wynalazkiem naszej cywilizacji są dwa kodeksy prawa. Jest prawo świeckie i prawo kanoniczne, duchowne. W świecie bez tej katolickiej zasady byłoby tak, że sankcja, która nas czeka w konfesjonale, pociąga za sobą również sankcję cywilnoprawną, np. dwie zdrowaśki i 1000 zł grzywny. Albo odmowa rozgrzeszenia i banicja, wykluczenie ze społeczności, żydowskie cherem, klątwa kahału rzucona na ewentualnego odszczepieńca. U protestantów są z kolei ludzie i podludzie. Pechowców nam nie trzeba, więc jeżeli komuś się źle wiedzie, to znaczy że jest gorszym człowiekiem.

Przejdźmy do meritum. Panowanie Mieszka II, zwanego również Mieczysławem, zakończyło się fatalnie. Fatalnie dla niego osobiście, ponieważ zdradzieccy Czesi pozbawili go męskości. Według czeskiego kronikarza Kosmasa to był akt zemsty za to, co ojciec Mieszka II uczynił z Bolesławem Rudym, którego oślepił. Bolesław dożył swoich lat jako niewidomy na Wawelu w Krakowie. Czesi odpłacili się zgodnie ze starożytną zasadą talionu, znaną jeszcze z czasów Hammurabiego: „oko za oko, ząb za ząb”. Fatalnie skończyło się to również dla naszego kraju, gdyż pierwszy raz w historii mieliśmy do czynienia z koncentrycznym atakiem z dwóch stron – co niestety jeszcze się kilkakrotnie w naszej historii zdarzało – nasza polska kraina, nasza młoda ojczyzna tego za bardzo nie przetrzymała. Skończyło się jednoznacznie tzw. reakcją pogańską. Niektórzy upatrują w tym dowodu na to, że chrzest Mieszka I i jego otoczenia to był tylko cieniutki nalot, podczas gdy szerokie masy społeczne – jak mówią historycy obecnego pokolenia – odrzucały ewangelizację.

– Zgadzam się z tą telegraficznie zrelacjonowaną diagnozą Kosmasa. Uważam, że musiało coś być na rzeczy, skoro Bolesław Twardziel, czyli Chrobry, był tak twardy i zostawił po sobie tak mało życzliwą pamięć w otoczeniu – na scenie wewnętrznej i na scenie zewnętrznej – że kiedy już zabrakło bezpośredniej grozy odwetu ze strony samego Bolesława, to ujawniły się wszystkie niechęci i resentymenty. Najwyraźniej do końca życia uważano go za groźnego przeciwnika, ale kiedy tylko odszedł na tamten świat, to jego syn, jak wspominaliśmy – jednostka być może wręcz genialna, klasa choćby pod względem opanowania języków – nie dał rady utrzymać się na tronie.

Zaraz na progu swojego panowania najechał Saksonię, czyli samo centrum Świętego Cesarstwa Rzymskiego – bo tam rządziła dynastia saksońska, saska – i spalił Magdeburg.

– Po to najechał, po to spalił, żeby pokazać swoją pozycję negocjacyjną i zaznaczyć, że pretenduje do pełnego, nieuszczuplonego dziedzictwa jako dyrektor regionalny franczyzy łacińskiej na Europę Środkowo-Wschodnią. Ale trafiła kosa na kamień. Sił nie stało. Rzucili się inni, którzy potraktowali śmierć Bolesława jako okno możliwości. Okazją do wspomnienia Mieszka II jest tysięczna rocznica koronacji w 1025 roku Bolesława i Mieszka. Obaj w tym samym roku otrzymali koronę; te koronacje szybko nastąpiły jedna po drugiej. Proszę zwrócić uwagę, że Mieszko, zresztą nawet i jego ojciec, i dziadek Mieszko I, to byli wybitni ludzie; oni się mogli ustawić mniej ryzykownie.

Oczywiście.

– Ze swoimi zdolnościami administracyjnymi, zarządczymi, talentem politycznym, ze zdolnościami komunikacyjnymi, oni mogli ustawić się mniej ryzykownie, aspirując do jakiś posad na dworze cesarskim. Mogli być nadskakiwaczami, wyżywać się i w pełni realizować w walkach koterii dworskich. Myślę, że na tych polach ze swoim talentem mieliby niezłe osiągnięcia.

Tę drogę wybrali książęta czescy jako wierni stronnicy cesarza.

– Okazało się, że wartością jest bycie u siebie, na swoim. Może na dworze cesarskim jest więcej książek w bibliotece, a przecież Mieszko i jego żona byli już wybitnie piśmienni. Już z ich czasów pochodzą słynne zabytki sztuki piśmienniczej, jeszcze nie drukarskiej. Może w tamtej Polsce było bardziej siermiężnie, zamki nie są jeszcze perłami sztuki i nie obfitują w nadzwyczajne kolekcje sztuki użytkowej i w ogóle jest ryzyko, bo gdy się jest liderem, to tam człowiek wystawia się na cios. Właśnie to przydarzyło się Mieszkowi. Chcę to zaakcentować, bo dzieje Polski to pokazują, że lepiej jest być u siebie i na swoim – to jest naturalny wybór ludzi wybitnych, utalentowanych, nie miernot – niż być setnym czy nawet nastym w kolejce do cesarskiego pierścienia czy cesarskiego tronu. To jest fantastyczna rzecz.

Niektórzy myślą, że wolność jest luksusem, że ona jest czymś, co jest fajne, ale wiadomo, że nie wszystkim się ona podoba. Niektórzy wolą rozmienić wolność na drobne i przehandlować za notabene też często iluzoryczne w praktyce bezpieczeństwo. Wolność rozumiana po katolicku, po łacińsku, jest nie tylko prawem, ale, uwaga, jest obowiązkiem. Człowiek został wyposażony w mózgownicę i dostał życie nie po to, żeby w każdej sprawie latać na posyłki. Oczywiście teologia katolicka podpowiada nam godziwość służby i odnajdywania swojego miejsca w hierarchii, ale na swoją miarę każdy jest wezwany do tego, żeby wolność realizować obowiązkowo, a nie tylko jako repertuar dodatkowy.

Być może nasz Mieszko właśnie zbyt mocno to realizował, bo dla prezesa – używając współczesnego języka – wielkiej, europejskiej korporacji stał się po prostu zagrożeniem. On się nie zadowolił pozycją junior managera, do czego jego pozycja według prezesa może by go predestynowała (przecież młode państwo istniało bardzo krótko), ale postanowił temu prezesowi nabruździć. Dlatego prezes wraz z pozostałymi członkami zarządu albo innych ciał postanowił go zlikwidować.

– I ujawnili się malkontenci i konkurenci wewnętrzni.

Jak Bezprym – syn węgierskiej księżniczki nieznanej z imienia. To jest bardzo tajemnicza sprawa, bo Bezprym de facto był pierworodnym synem Bolesława Twardziela. Czyli według naszych słowiańskich, rodowych, a także chrześcijańskich obyczajów tron powinien odziedziczyć najstarszy syn. Musiało wydarzyć się coś wyjątkowego, żeby tak nie było. A tu się tak właśnie wydarzyło.

– Ciekawe, bo przecież mamy ten schemat zakłócony przez Mieszka I, którzy wydziedzicza Bolesława, ale Bolesław się nie daje odsunąć…

Tekst jest fragmentem książki pt. „1000 lat Polski według Brauna. Tom 1” – rozmowy Marka Skalskiego z Grzegorzem Braunem. Lektura jest do nabycia w księgarni „Najwyższego Czasu!” pod adresem: sklep-niezalezna.pl. Można ją także zamówić telefonicznie (731 555 039) oraz mailowo: redakcja@nczas.com.pl. Książka będzie wysyłana w drugim tygodniu kwietniu.