Jak zatrzymać satanistyczną rewolucję?

Jak zatrzymać satanistyczną rewolucję?

Paweł Chmielewski https://pch24.pl/chmielewski-jak-zatrzymac-satanistyczna-rewolucje

Po zwycięstwie Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych na prawicy w Europie zapanowała euforia. Wydawało się, że to koniec dominacji lewicy. Dziś widać, te nadzieje były przedwczesne. Satanistyczna rewolucja wciąż postępuje naprzód.

Kilka dni temu media obiegła wieść jak z piekła rodem. Wielka Brytania nie będzie ścigać kobiet, które zamordowały dzieci po 24. tygodniu ciąży. To oznacza, że z ich perspektywy, morderstwo własnego dziecka jest niekaralne do samego końca ciąży. Aborcja zawsze jest zabójstwem, bo wiąże się z odebraniem życia niewinnemu człowiekowi, nieważne czy w pierwszym, czy w ostatnim dniu ciąży. Trudno jednak zaprzeczyć, że zabijanie dzieci w pełni dojrzałych to szczególne barbarzyństwo: nie tylko ze względu na ból, które odczuwa mordowany, ale również z powodu „symboliki”, którą transmituje taki czyn. Mordowanie ludzi, którzy, gdyby tylko się urodzili, mogliby normalnie żyć jest po prostu wyjątkowo demoralizujące; jak chyba nic innego manifestuje skrajną pogardę wobec życia i przekonanie, iż jeden człowiek może być panem drugiego – aż do jego uśmiercenia, jeżeli tylko ma po temu odpowiednią siłę i społeczne przyzwolenie.

Wielka Brytania jest krajem szczególnym. Mordowanie dzieci nienarodzonych zalegalizowano tam już w 1967 roku, jeszcze zanim zgodę na to wydał Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych. Zgodnie z dotychczasowym prawem Brytyjki mogły zabijać własne dzieci bez żadnego powodu do 24. tygodnia ciąży. Mordowanie starszych dzieci było legalne w ograniczonych przypadkach, na przykład ich choroby. Teraz skala dopuszczalnej przemocy została poszerzona – kobieta nie będzie odpowiadać karnie za zamordowanie dziecka nawet w ostatnim dniu ciąży. Potencjalną odpowiedzialność poniesie tylko lekarz lub inny pracownik medyczny, który doprowadziłby do uśmiercenia dziecka. W sumie to już prawie 60 lat konsekwentnego marszu w kierunku aborcyjnego bestialstwa.

Wcześniej w tym roku na proklamację skrajnego barbarzyństwa w innym obszarze zdecydowali się Francuzi. W maju francuskie Zgromadzenie Narodowe, czyli niższa izba parlamentu, przyjęło ustawę legalizującą tak zwaną „pomoc w umieraniu”. Chodzi o sytuację, w którym chory pacjent otrzymałby od kogoś truciznę – albo gdyby na jego życzenie ktoś mu ją podał, o ile sam jest niezdolny zaaplikować sobie śmiercionośną substancję. W ten sposób mogą umierać Francuzi od 18. roku życia, o ile cierpią na nieuleczalną i ciężką chorobę, w tym chorobę psychiczną. Prawo nie weszło jeszcze w życie, bo musi przejść przez całą procedurę legislacyjną; zostało jednak przegłosowane w Zgromadzeniu Narodowym dużą większością (305 do 199 głosów), nie wydaje się zatem, by były z tym jakieś trudności.

W kierunku legalizacji mordowania chorych ludzi zmierzają też Włochy. W kraju nie ma dotąd konkretnych regulacji, ale coraz bardziej liberalne ustawodawstwo przyjmują parlamenty regionalne, a sądy na szczeblu krajowym nie potrafią lub nie chcą się temu przeciwstawić. Kościół katolicki w Italii protestuje przeciwko tym zmianom coraz ostrzej, nie trafia to jednak na zbyt duże zrozumienie u liberalnych parlamentarzystów, często zresztą odwołującym się wprost do komunizmu – jak choćby w Toskanii, która w lutym tego roku przyjęła własne ustawodawstwo, ułatwiające zabijanie chorych.

Gdyby przeczesać pod kątem postępów morderczej rewolucji inne kraje Europy znaleźlibyśmy pewnie więcej podobnych przypadków; dość jednak tych trzech, by stwierdzić, że „efektu Trumpa” w postaci wycofania się lewicowej ideologii jeszcze nie ma. Owszem, stało się już wiele dobrego, choćby dzięki zatrzymaniu strumienia pieniędzy płynących z USAID do lewicowych organizacji, także w Polsce. Pod wieloma względami system polityczny w Europie jest już jednak tak zepsuty, że to po prostu za mało; do dalszego działania amerykańskie pieniądze nie są mu wcale potrzebne. Socjaldemokraci, Zieloni i część chadeków nie znają po prostu innego sposobu działania, niż konsekwentna promocja mordowania dzieci i chorych. Wierzą głęboko, że prowadzą jakąś walkę o wyzwolenie jednostki ze społecznej i tradycyjnej opresji, dlatego zrobią wszystko, co w ich mocy, by iść w tę stronę dalej.

Rewolucja postępuje przecież również na wielu mniej spektakularnych poziomach. Być może część czytelników się oburzy, ale… widać to nawet w Watykanie. Nie mam wcale na myśli postępów w czynieniu Bazyliki św. Piotra bardziej ekologiczną ani w zabudowie kolejnych hektarów podlegających władzy św. Piotra ohydnie wyglądającymi panelami fotowoltaicznymi. To raczej forsowanie ideologii feminizmu, która w Kościele stała się w ostatnich latach nową normalnością. Papież Franciszek zaczął zatrudniać coraz więcej kobiet, co Leon XIV zdecydowanie kontynuuje. Rzecz wygląda na pierwszy rzut oka niegroźnie, ale proszę pamiętać: fundamentalne problemy współczesności wiążą się właśnie z zapoznaniem unikalności ról kobiet i mężczyzn. Nie byłoby masowych aborcji ani rozpowszechnienia antykoncepcji, gdyby zachowany został tradycyjny podział: kobiety rodzą dzieci i sprawują nad nimi opiekę w domu, a mężczyźni dbają o zapewnienie wszystkim bytowania. Emancypacja ekonomiczna kobiet ma, oczywiście, swoje dobre strony, na przykład zabezpieczając część z nich przed przemocą domową.

Złe strony jednak zdecydowanie przeważają. Młode dziewczyny, zamiast widzieć spełnienie swojego życia w macierzyństwie, wchodzą na drogę kariery zawodowej, co powoduje najpierw odsunięcie w czasie urodzenia pierwszego dziecka – a w dłuższej perspektywie doprowadza do całkowitej degradacji życia rodzinnego i po prostu niszczy społeczeństwa. Jeszcze św. Jan Paweł II potrafił w publicznych wystąpieniach wskazywać, że kobiety podejmując pracę czynią tak raczej z powodu nieznośnej konieczności ekonomicznej, choć powinny przecież zająć się dziećmi i domem. Dziś prawie się o tym nie mówi; Watykan sam tworzy dla kobiet miejsca pracy i traktuje ich zarobkowanie jako rzecz doskonale zwyczajną, nie dostrzegając – albo nie chcąc dostrzec – konsekwencji. Nic dziwnego, że w tym klimacie coraz silniej wybrzmiewa wołanie o dopuszczenie kobiet do diakonatu sakramentalnego, co, gdyby zostało zrealizowane, stanowiłoby pierwszy krok do destrukcji kapłaństwa. Tak właśnie, krok po kroku, umacnia się cywilizacyjny chaos.

Mogłoby się wydawać, że to wszystko tylko przedśmiertne drgawki rewolucyjnego molocha. Prawica w Europie współpracuje ze sobą coraz chętniej, a jej wyniki wyborcze robią wrażenie. Problem tylko w tym, co to za prawica? Francuskie Zjednoczone Narodowe Marine Le Pen może przejąć władzę nad Sekwaną, ale w programie tej partii próżno szukać walki z barbarzyństwem aborcji albo z politycznymi zdobyczami ruchu LGBT. Pod tym kątem nieco lepiej prezentuje się Alternatywa dla Niemiec, ale droga do zwycięstwa wyborczego tej partii jest też o wiele bardziej wirtualna. We Włoszech już dziś rządzi Giorgia Meloni, co nie przekłada się jednak nijak na ochronę życia dzieci nienarodzonych, bo premier nie ma woli lub zdolności do naruszenia morderczego konsensusu społecznego.

Najbardziej rokuje może sytuacja w Polsce. Łatwo sobie wyobrazić, że rząd, który wyłoni się po wyborach parlamentarnych 2027 roku, będzie faktycznie konserwatywny; ale Polska nie ma dziś zdolności do kształtowania krajobrazu kulturowego Zachodu, a nasze własne problemy wewnętrzne, na czele z przerażającą demografią, są zbyt potężne, by mogło się to zmienić w najbliższych dekadach. Sam Donald Trump, jakkolwiek odpowiedzialny za wiele dobra w amerykańskiej polityce, nie jest przecież katechonem; amerykańscy Republikanie nie rozumieją na przykład zła aborcji, a znaczna ich część zamiast w katolicką kontrrewolucję angażuje się w proziraelską protestancką awanturę, w tym upatrując swojego najważniejszego zadania. Słowem, na horyzoncie nie malują się wcale barwy autentycznie prawicowego świtu. Zalegają wciąż gęste, czarne chmury.

Jak je odgonić? Czy to w ogóle możliwe? Sądzę, że warunkiem koniecznym jest zbudowanie nowych elit politycznych. Nie chodzi jednak o jakąś „zmianę pokoleniową”, o której tyle mówi się dziś w Polsce; chodzi o coś dalece głębszego. Dominację na prawicy na całym Zachodzie muszą zyskać ludzie opierający swoją wizję świata na integralnie rozumianym nauczaniu Kościoła katolickiego. Kategoryczny sprzeciw wobec liberalizmu, odrzucenie demokratyzmu, autentyczna wola realizacji prawdy o społecznym panowaniu Jezusa Chrystusa, przylgnięcie do sprawdzonych wzorców cywilizacyjnych, nadawanie priorytetu wspólnocie narodowej wobec rozbuchanych uroszczeń do praw indywidualnych, traktowanie prawa naturalnego jako nieprzekraczalnych granic działania – to znamiona polityki, której potrzebuje dziś świat zachodni.

W każdym kraju, w którym funkcjonuje jeszcze Kościół katolicki, można znaleźć ludzi myślących w tych kategoriach. Są jednak nieliczni i pozbawieni wsparcia instytucjonalnego – nie tylko ze strony państwa, ale przede wszystkim ze strony Kościoła. Wśród katolików wciąż dominuje optyka układania się z liberalną rewolucją, w czym – niestety – przodują w ostatnich latach papieże i wielu biskupów, wyciągający błędne wnioski z nauczania II Soboru Watykańskiego albo też traktujący niektóre elementy jego nauczania, jak wolność religii, zbyt rozszerzająco, w sprzeczności z wcześniejszym ustalonym nauczaniem katolickim. Dla zaistnienia szerszych autentycznie konserwatywnych elit – czy po prostu elit kontrrewolucyjnych – niezbędne jest oparcie się na Kościele, a na to dziś liczyć nie można.

Właśnie dlatego pierwszym zadaniem każdego, kto ma na względzie odbudowę cywilizacyjnego ładu, jest walka o prawidłowy kształt katolicyzmu. Tej walki nie można prowadzić przeciwko Stolicy Apostolskiej ani prawomocnej hierarchii; byłoby to herezją w kategoriach religijnych, a politycznie – podcinaniem gałęzi, na której się siedzi. Trzeba nam jednak formacji według klasycznych wzorców wypracowanych przez Kościół, tak, aby osiągnąć zdominowanie prawicowych elit przez ludzi szczerze oddanych zadaniu kontrrewolucji. Dopiero wówczas cokolwiek może się zmienić. Z politykami układnymi, wychowanymi w duchu katolicyzmu chadeckiego, zwycięstwo nie będzie możliwe.

Paweł Chmielewski