Kalejdoskop. Życie na linie 20.
PG
Pracownicy spółdzielni robót wysokościowych „ Okienko” byli w większości młodzi. Zarabiali i przepijali bardzo dużo w przeświadczeniu, że ich prosperity będzie trwać do końca ich życia. Czytali bez głębszego zrozumienia usłużnie posuwane im pozycje agresywnego liberalizmu ekonomicznego, na który masowo nawracali się przedstawiciele stalinowskiej grupy interesu. Odwróceni ubecy, prominenci PRL, ich progenitura, intelektualiści wysławiający kiedyś marksizm i poeci piszący ody do Stalina. Wszyscy oni uważali, że kolejne stadia ich brzydkiej choroby lewicowości powinny zajmować, a nawet fascynować społeczeństwo. Jest to psychologicznie uzasadnione. Niejeden syfilityk uważa, że kolejne stadia jego brzydkiej choroby płciowej – wysypka, szankier miękki, szankier twardy, czy wczesne otępienie – są tak interesujące, że zapewniają mu kolejne konkiety i – jako efekt uboczny- kolejne zarażone osoby.
Pracownicy „ Okienka” byli niezwykle tolerancyjni, nowocześni, pozbawieni wszelkich moralnych obiekcji czyli w ich języku – fobii. Nie należy się dziwić, że relacje męsko damskie zmieniały się w tym towarzystwie jak w kalejdoskopie. „ A co słychać u narzeczonej Witka?” – pytał na przykład ktoś słabo wtajemniczony i słabo rozumiejący zasady prawdziwej tolerancji. „Ta narzeczona Witka to właściwie żona Stasia, ale ona ostatnio była z Igorem, lecz już się rozstali bo aktualnie jest z Konradem”– odpowiadał zagadnięty, zdumiony tępotą pytającego.
Chyży dziwnym trafem wyłamywał się z tego kalejdoskopu. Jego połowica, z którą w chwili słabości politycznej wziął nawet ślub kościelny, wiedziała chyba o nim zbyt dużo aby odważył się jawnie, jak jego koledzy, zmienić partnerkę. A może wyjątkowo dobrze pasowała do niego mentalnie i intelektualnie. Jego dzieci też nie grzeszyły wysokim IQ. „Takiego debila nigdy w życiu nie spotkałem”– mawiał o synu Chyżego ktoś, kto przypadkowo spotkał się z nim za granicą na nartach.
Był w błędzie. Wysokie IQ i talent nie są wbrew obiegowym poglądom gwarancją życiowego powodzenia. Gdyby tak było Norwid nie umarłby w przytułku, a popłuczyny po elitach PRL nie zaśmiecałyby uniwersytetów, akademii nauk, Pen Clubu i Związku Literatów.
Kalejdoskop ma to do siebie, że choć zmieniają się w nim obrazy, szkiełka pozostają niezmienione.
C D N
Zbieżność nazwisk i sytuacji jest przypadkowa. W kolejnych odcinkach mojej opowieści poznają państwo losy innych osób pracujących w spółdzielni „Okienko”