Kijów i Berlin przeciw Warszawie.
Ukraińcy domagają się, żeby Polska zgodziła się na zniszczenie własnego rolnictwa, bo jak nie, to znaczy, że działa na rzecz Rosji.
Katarzyna Treter-Sierpińska kijow-i-berlin-przeciw-warszawie
Miało być tak: Polska niezłomnie wspiera Ukrainę w wojnie z Rosją, dzięki czemu Ukraina rzuca Rosję na kolana, odzyskuje Donbas i Krym, a potem z wdzięcznością rzuca się Polsce w ramiona, potępia Banderę i OUN-UPA, a w ramach braterskiej solidarności wspólnie reaktywujemy Rzeczpospolitą Obojga Narodów, która w ramach Unii Europejskiej staje się przeciwwagą dla Niemiec i Francji. Każdy, kto nie wierzy w ten scenariusz, to „ruska onuca” powtarzająca narrację Kremla.
Jest tak: Polska niezłomnie wspiera Ukrainę w wojnie z Rosją, Ukraina nadal nie rzuciła Rosji na kolana, banderyzm kwitnie w najlepsze, o żadnym potępieniu Bandery i OUN-UPA mowy nie ma, a Ukraina zabiega o wsparcie Komisji Europejskiej w zaoraniu polskiego rolnictwa.
We poniedziałek (12.06.2023) rzecznik Komisji Europejskiej, Mariam Ferrer, poinformowała, że Komisja nie zatwierdziła pakietu wsparcia w wysokości 100 milionów euro dla pięciu tzw. państw przyfrontowych, w tym 40 milionów dla Polski, za straty spowodowane nadmiernym importem zboża z Ukrainy.
Przyjęcie pakietu miała zablokować szefowa KE, Ursula von der Leyen, która zarzuca Polsce, że ta utrudnia tranzyt ukraińskich towarów przez swoje terytorium. Skąd von der Leyen ma takie informacje? Z Kijowa i to – jak piszą media – z najwyższego szczebla. Natomiast wiceminister gospodarki Ukrainy Taras Kaczka oświadczył podczas konferencji Międzynarodowej Rady Zbożowej w Londynie, że dotacje dla polskich rolników „wykraczają daleko poza to, co jest dozwolone przez zasady Światowej Organizacji Handlu”.
Interesy Polski i Ukrainy nigdy nie były i nie są tożsame. Właśnie obserwujemy bolesne zderzenie z rzeczywistością, która nie ma nic wspólnego z wizjami polsko-ukraińskiego braterstwa roztaczanymi przez polskich ukrainofilów. UE przedłużyła na kolejny rok zgodę na bezcłowy i bezkontyngentowy import produktów rolnych i spożywczych z Ukrainy. Co prawda, przedłużono również zgodę na zakaz importu do pięciu państw przyfrontowych czterech produktów, czyli pszenicy, kukurydzy, rzepaku i słonecznika. Ale ten zakaz ma obowiązywać zaledwie do połowy września. Natomiast pozostałe produkty mogą być importowane bez przeszkód.
Polscy rolnicy rwą włosy z głowy, bo ukraińska konkurencja po prostu ich wykańcza. Co dzieje się na granicy polsko-ukraińskiej? W odpowiedzi na przedłużenie zgody na liberalizację handlu z Ukrainą rolnicy ze stowarzyszenia „Oszukana Wieś” zorganizowali 7 czerwca protest przy przejściu granicznym w Medyce. Na granicy odprawa trwała normalnie, ale samochody, które zostały odprawione, były blokowane i nie mogły wjechać do Polski. W odpowiedzi Ukraińcy zorganizowali w dniach 10-14 czerwca protest na czterech przejściach granicznych blokując wjazd polskich ciężarówek na Ukrainę.
Oto cytat z oświadczenia wydanego przez Wszechukraińska Radę Rolną:
Organizacja protestu wynika z kategorycznego braku zgody ukraińskich rolników na działania strony polskiej, która jednostronnie, z naruszeniem unijnych zasad handlu i decyzji Komisji Europejskiej w sprawie wznowienia tranzytu ukraińskich produktów rolnych, nadal fizycznie blokuje ciężarówki jadące z Ukrainy na terytorium Polski. Z takim stanowiskiem polscy rolnicy grają na rękę Putinowi, bo chcą, żeby ukraińskie zboże zostało na Ukrainie, a ceny wzrosły. Tego chcą w Federacji Rosyjskiej.
A tak wygląda komentarz Andrieja Dykuna, przewodniczącego Wszechukraińskiej Rady Rolniczej: W czasach, gdy Ukraina cierpi pod rosyjską agresją i potrzebuje maksymalnego globalnego wsparcia, kiedy gospodarka naszego kraju poniosła dodatkowe straty w wysokości ponad 55 miliardów dolarów z powodu rosyjskiego naruszenia elektrowni Kachow, nie możemy pozwolić na polityczne spekulacje na temat eksportu produktów rolnych z Ukrainy. Nie po raz pierwszy doszło do blokowania naszych ciężarówek, a to narusza wszelkie możliwe standardy Umowy Handlowej Ukrainy z UE. Takie działania niszczą gospodarkę naszego kraju w najtrudniejszych chwilach. Polscy politycy myślą tylko o następnych wyborach, a nie o przyszłości swojego kraju i nie mogą wytłumaczyć swoim wyborcom, z których większość to rolnicy, że za szkody, jakie wyrządzają blokując produkty rolne z kraju chroniącego nasze wspólne granice przed wrogiem, zapłacą nie tylko Ukraińcy, ale też Polacy.
Sytuacja wygląda więc tak: Ukraińcy domagają się, żeby Polska zgodziła się na zniszczenie własnego rolnictwa, bo jak nie, to znaczy, że działa na rzecz Rosji. Arbitrem w tym sporze jest niemiecka przewodnicząca Komisji Europejskiej. A nawet gdyby szefową KE nie była Niemka, to przecież KE robi to, czego chcą Niemcy. A zatem to Niemcy rozstrzygają spór między Polską i Ukrainą. I tak będzie to wyglądało za każdym razem, gdy interesy Polski i Ukrainy będą sprzeczne.
A nie muszę chyba tłumaczyć, że Berlin nigdy nie był sojusznikiem Warszawy.
Znaleźliśmy się w sytuacji, w której po prostu musieliśmy się znaleźć i to na własne życzenie. Ogromne wsparcie, którego Polska udzieliła Ukrainie i to bez żadnych warunków, kończy się tym, że Ukraina właśnie oskarża nas o działanie na rzecz Rosji, bo nie chcemy zgodzić się na zaoranie własnego rolnictwa.
Ale nie ma co się dziwić. Skoro prezydent Andrzej Duda i premier Mateusz Morawiecki nieustannie oświadczają, że Ukraińcy walczą za naszą wolność i dlatego trzeba im oddać wszystko, to nic dziwnego, że Ukraińcy wykorzystują tę retorykę do żądania wszystkiego. Ciekawe, czy gdy premier Morawiecki opieprzał Niemców za brak wsparcia dla Ukrainy, przyszło mu do głowy, że sam zostanie przez Ukraińców opieprzony za to samo. A przecież tak właśnie wygląda polityka.
Po tym, jak Polska oddała Ukrainie przysłowiową ostatnią koszulę, nie jest już tak atrakcyjnym sojusznikiem, jakim była tuż po ataku Rosji. Teraz Kijów przede wszystkim zabiega o wsparcie Berlina. Podczas wizyty prezydenta Wołodymyra Zełenskiego w Niemczech, która miała miejsce 14 maja, ukraiński przywódca i niemiecki kanclerz Olaf Scholz podpisali wspólną deklarację, w której podkreślili „bezprecedensowy, znaczący i potężny wkład Niemiec w pomoc wojskową dla Ukrainy”. Natomiast przy okazji spotkania z prezydentem Niemiec Frankiem-Walterem Steinmeierem, Zelenski zamieścił w księdze pamiątkowej wpis o następującej treści: W najtrudniejszym momencie współczesnej historii Ukrainy Niemcy okazały się być prawdziwym przyjacielem i sojusznikiem, na którym można polegać, który w walce o obronę wolności i demokratycznych wartości stoi zdecydowanie po stronie narodu ukraińskiego.
Niemcy, którzy najpierw zadeklarowali, że wyślą Ukrainie 5000 hełmów i szpital polowy, obecnie przedstawiają się jako drugie po USA państwo udzielające Ukrainie pomocy w każdej dziedzinie. Pod koniec grudnia 2022 roku Urząd Kanclerski opublikował listę niemieckiej pomocy na rzecz Ukrainy. Jest tam to, co już przekazano, ale również to, co dopiero ma być przekazane. Jako pomoc dla Ukrainy zakwalifikowano także środki przekazywane jej sąsiadom (np. Mołdawii, Rumuni), a nawet niektórym rosyjskim NGO. Miarą niemieckiej bezczelności jest to, że jako pomoc dla Ukrainy kwalifikują też programy wsparcia dla niemieckich instytucji lub niemieckich fundacji politycznych działających na Ukrainie. Szczegółowe omówienie tego dokumentu TUTAJ.
Nie trzeba być politycznym geniuszem, żeby zrozumieć, iż koncepcja polsko-ukraińskiego sojuszu stanowiącego przeciwwagę dla Niemiec i Francji, która podsuwana jest polskiemu społeczeństwu jako usprawiedliwienie kosztów pomocy dla Ukrainy, to propagandowa fikcja. Prędzej doczekamy się sojuszu Kijowa i Berlina skierowanego przeciw Warszawie niż sojuszu Warszawy i Kijowa skierowanego przeciw Berlinowi. Zamiast w kleszczach niemiecko-rosyjskich, Polska znajdzie się w kleszczach niemiecko-ukraińskich.
I znowu będzie wielkie zdziwienie i płacz, że nie ma wdzięczności na tym świecie. Nihil novi sub sole.