Kult brzydoty. Czy jesteśmy skazani na kłamstwo, zło i obrzydliwość?

Kult brzydoty. Czy jesteśmy skazani na kłamstwo, zło i obrzydliwość?

pch/kult-brzydoty

(Fot. stock.adobe.com)

Być może żyjemy już w czasach ostatecznych, podobnych do tych z końca Cesarstwa Rzymskiego, kiedy nastąpił podobny regres, a w końcu całkowity upadek wartości cnót obywatelskich oraz kanonów piękna, gdy deprawacja i demoralizacja osiągnęły prawdziwe wyżyny… – mówi w rozmowie z PCh24.pl dr Janusz Szewczak, autor książki „Piękno zdeptane, kult brzydoty” (Biały Kruk, 2023).

Gdyby miał Pan wskazać moment, kiedy prawda, dobro i piękno zostały „zastąpione” przez kłamstwo, zło i brzydotę, to co by to było?

To na pewno nie był jakiś jeden moment, ponieważ cały ten proces deptania piękna i lansowania brzydoty trwał dziesięciolecia. Gdybym jednak miał wskazać, kiedy miało miejsce swego rodzaju przesilenie, po którym to kłamstwo, zło i brzydota zaczęły triumfować, to powiedziałbym, że jest to okres po II wojnie światowej.

Oczywiście zjawiska, które opisuję w książce, pojawiły się wcześniej, ale nie były one globalne, tylko bardziej lokalne. Festiwal brzydoty mieliśmy podczas rewolucji protestanckiej zapoczątkowanej w 1517 roku przez Marcina Lutra – że przywołam tylko obrzydliwe grafiki, jakie promował reformator czy też nowy „wystrój świątyń”, gdzie piękne malowidła zostały zastąpione przez białe ściany.

To samo było w czasie rewolucji francuskiej, w czasie niemieckiego nazizmu, w czasie rewolucji bolszewickiej, ale jednak to wszystko odbywało się lokalnie. Globalny kult brzydoty trwa od kilkudziesięciu lat i niestety cały czas się nasila – coraz mniej piękna, coraz więcej szpetoty i obrzydliwości.

Pytanie brzmi: czy my, współcześni, musimy pokochać brzydotę, tak dziś wszechobecną w życiu codziennym? Czy musimy się pogodzić z brzydką sztuką współczesną, z paskudną, dołującą literaturą, pełną agresji i wulgaryzmów, głupawą muzyką i obscenicznym teatrem?

Brzydota ośmieliła się rzucić dzisiejszemu światu prawdziwe wyzwanie, napluć nam w twarz i ogłosić swoje zwycięstwo. Wywrócono do góry nogami całą dotychczasową hierarchię wartości, podważono skutecznie całą naszą cywilizację chrześcijańską, a więc i sposób rozumienia, i odróżniania piękna od brzydoty. Świadomie pomieszano kategorie i kanony, zdeformowano rzeczywistość, upodlono sztukę, pokrzywiono ludzkie charaktery i wypalono sumienia.

Współczesna sztuka odrzuciła wszelkie kanony piękna i rządzi się dziś egoizmem twórców, ideologią i dziwactwem. W XXI wieku przestało się praktycznie używać określenia „sztuka piękna”, zaczyna się już tylko mówić o sztuce. To ogromny kryzys estetyczny. Niemiecki filozof Georg Wilhelm Friedrich Hegel (1770–1831), twórca systemu idealistycznego, wykluczał piękno natury, uznając, że tylko sztuka może być piękna: „piękno sztuki zrodzone jest z ducha i dla ducha. Piękno jest domeną Ducha Absolutnego, jest objawieniem ideału”. Tak widział piękno ten myśliciel wspierający państwo pruskie.

Gdzie szukać przyczyny tej zmiany? Jak to się stało, że lokalne fanaberie stały się czymś globalnym?

Nie ma jednej przyczyny. Jest ich wiele: upadek wartości chrześcijańskich, odcięcie się od korzeni naszej cywilizacji, budowa cywilizacji śmierci, promowanie relatywizmu moralnego, bezbożność, traktowanie wulgarności i chciwości jako cnoty…

Nie można oczywiście zaprzeczyć, że w czasach antycznych, czy w średniowieczu nie było rzeczy złych, podłych, brzydkich. Nie można zaprzeczyć, że nie było wówczas fałszu, kłamstwa i po prostu zła. To wszystko było, ale żaden normalny człowiek tego nie promował, nie kultywował, nie przedstawiał jako czegoś dobrego. Zło było nazywane złem i nawet jeśli nie stało się to w danej chwili, to następne pokolenia nie miały problemu z odróżnieniem tego, co dobre, od tego, co złe. Dzisiaj jest inaczej. Wciska się nam, że to, co brzydkie jest piękne i mamy się tym zachwycać, bo inaczej będziemy skazani na ostracyzm i wykluczenie.

Nie dotyczy to jedynie kultury i sztuki, ale również innych aspektów jak ideologia. Proszę zauważyć: dzisiaj próbuje się obrzydzać tradycyjne małżeństwo, czyli związek kobiety i mężczyzny, oraz tradycyjną rodzinę. Z drugiej strony jako coś „fajnego” przedstawia się jakieś luźne związki bez zobowiązań, tzw. związki homoseksualne czy związki poliamoryczne, których legalizacji domagają się niektóre siły polityczno-pseudointelektualne na Zachodzie. Rodzina – podstawowa komórka społeczna – jest przedstawiana jako coś patologicznego, jako coś, co zasługuje na maksymalne potępienie i upodlenie.

Mimo tych wszystkich zabiegów socjotechnicznych i psychologicznych ludzie pragnęli piękna w sposób naturalny, i nadal go pragną – tego ziemskiego i tego boskiego, choć dziś już nawet ziemskiego pragną coraz mniej, o boskim praktycznie zapominają lub dawno zapomnieli. Simone Weil tak widziała piękno: „We wszystkim, co budzi w nas czyste i autentyczne odczucie piękna, Bóg jest oczywiście obecny”. Współcześnie można by tę opinię sparafrazować w następujący sposób: we wszystkim, co dziś brzydkie, złe, demoralizujące, a nawet obrzydliwe, podłe i wulgarne – również w sztuce – czuć rękę szatana, a na pewno pomniejszych diabłów. Nie ma dziś żadnej wspólnej koncepcji piękna ani, tym bardziej, jakichkolwiek barier dla brzydoty. Wszystko jest dozwolone, wszystko akceptowalne, wszystko uznawane za dzieło artystyczne i swobodę twórczą, bo podobno piękno i brzydota to dziś wyłącznie kwestia subiektywnej wrażliwości, kwestia umowna nowoczesnego obycia, otwartych horyzontów. Czy na pewno? Czy nie jest tak, że piękne dzieło jest piękne nawet po ponad 500 latach, a brzydota od razu brzydko pachnie i nigdy nie pięknieje?

Przecież piękno zawsze było i dla wielu nadal jeszcze jest pewną i realną, a zarazem i uniwersalną wartością, a brzydota – antywartością. Wszystko to było dobrze poukładane i zakorzenione w ludzkiej, rozumnej naturze i to piękno właśnie przez tysiące lat kształtowało cywilizację oraz ludzkie życie. W naszym uniwersum piękna nie mieszczą się przecież zło, deformacja, obrazoburczość, pogarda i zbrodnia – a to cechy konstytutywne brzydoty, to obraz upadku, kultury i cywilizacji, to nihilizm i transhumanizm zarazem.

Być może żyjemy już w czasach ostatecznych, podobnych do tych z końca Cesarstwa Rzymskiego, kiedy nastąpił podobny regres, a w końcu całkowity upadek wartości cnót obywatelskich oraz kanonów piękna, gdy deprawacja i demoralizacja osiągnęły prawdziwe wyżyny…

To samo można powiedzieć o tzw. prawach człowieka. Mam tutaj na myśli m.in. aborcję i eutanazję. Kiedyś uważano je za zło. Dzisiaj kobiety, które zamordowały dzieci w swoich łonach, otrzymują tytuły ludzi roku, a osoby pomagające w morderstwie dzieci nienarodzonych są przedstawiane jako wzór cnót obywatelskich i przykład do naśladowania…

Mamy wkrótce zaprzestać jedzenia mięsa, eleganckiego ubierania się, mamy jeść produkty z robaków i owadów, krowy mają przestać dawać mleko, bekać i emitować metan, bo już zajęły się tym najlepsze start-upy, wspomagane miliardami Billa Gatesa. Mamy przestać być szarmanccy wobec kobiet, mamy kochać byle kogo, byle nie Pana Boga, a za prawa człowieka uznawać prawo do śmierci dla nienarodzonych, starych i schorowanych, mamy przestać chcieć mieć dzieci i zakładać tradycyjne rodziny. Bo tylko wtedy będzie lepiej dla planety, bardziej ekologicznie i nowocześnie. Mamy na nowo zdziczeć i stać się heroldami złych emocji w postaci antynatalizmu, klimatyzmu, genderyzmu czy transhumanizmu i to ma być ta nowa, lepsza przyszłość ludzkości. Z pewnością nie będzie ona piękniejsza, no bo cóż pięknego jest w aborcji na życzenie, w eutanazji staruszków, kazirodztwie, czarnej magii, chodzeniu na czworakach i udawaniu psa czy w szczekaniu na modlących się na ulicy ludzi? Przecież to zwyczajnie głupie, podłe i bezsprzecznie brzydkie.

Mamy być w wiecznym transie, nieczuli na dobro, obojętni na piękno, egoistyczni i zadowoleni sami z siebie. Tyle że to wszystko już kiedyś było i źle się skończyło. Bez piękna, dobra i prawdy światu zawsze grozi katastrofa.

Święty Augustyn pisał, że „dusza żyje z Boga, a ciało żyje z duszy”. A więc, by było pięknie, a nie brzydko, nie wystarczy tylko ciało i materia, młodość i operacje plastyczne, algorytmy i aplikacje, a nawet gigantycznie rozbudowane własne ego. Sama cielesność i seksualność nie gwarantuje istoty piękna, potrzebna jest dusza, duchowość i wartości. Współczesne internetowe i medialne naloty dywanowe na ludzką wrażliwość, a szczególnie na duchowość, pozostawiają po sobie same ruiny zła i podłości. To zaś musi czynić nasz świat bardziej odpychającym niż przyciągającym, zdecydowanie bardziej brzydkim niż pięknym. Jak to krótko i celnie stwierdził wielki polski poeta Zbigniew Herbert w utworze „Pan Cogito”: „Dowodem istnienia potwora są jego ofiary”. A dzisiejszych ofiar zła i brzydoty, kłamstwa i obsceniczności, a także cywilizacji śmierci przybywa w zastraszającym tempie. Trwa więc dziś wojna o same fundamenty naszej cywilizacji. Ale biada tym, którzy zamieniają piękno na brzydotę, dobro na zło i prawdę na kłamstwo.

Na szczęście trwa jeszcze tęsknota za pięknem, za honorem, za duchowością. Ta tęsknota jeszcze całkiem nie umarła, choć dziś jest w ogromnych tarapatach. Platon twierdził, że „potęga dobra schroniła się w naturze piękna”. Zaś nasz ukochany papież św. Jan Paweł II pisał, że „piękno jest widzialnością dobra”. Jakie to proste, mądre i zarazem jak musi drażnić niektórych. Antyludzkie ideologie, odrzucenie Boga, dziwaczna i brzydka sztuka nigdy nie dadzą nam poczucia piękna i nie będą godne podziwu, nie będą też wsparciem dla naszej cywilizacji, dla przetrwania cennych dla nas wartości. Każda wspólnota musi mieć swój kod kulturowy i swój kanon piękna i brzydoty, bowiem jak twierdził Platon: „Piękno jest jedynym bytem duchowym, który kochamy instynktownie”.

Żyjemy dziś ewidentnie w czasach rozkładu moralnego i wielkiego upadku estetyki i wzorców kulturowych. Jesteśmy świadkami ogromnej skali deformacji sztuki i kultury, promocji antyestetycznych kanonów i konwencji. Jest to szczególnie widoczne w tzw. kulturze masowej. Widzimy współcześnie coraz bardziej wykolejone relacje intelektualne i międzyludzkie, społeczne dysfunkcje, przemoc, wulgarność i różnego rodzaju patologie, i to nie tylko w internecie. To zaawansowany proces likwidacji piękna, i to w wielu odsłonach. Jest brzydko i coraz brzydziej i będzie tak pewnie dalej.

Najbardziej wstrząsającym fragmentem Pana książki „Piękno zdeptane, kult brzydoty” był dla mnie rozdział VI „Ludzkie ciała”. Zarówno tekst, jak i zdjęcia, które tam zobaczyłem, mówiąc najdelikatniej, zrobiły na mnie wrażenie…

Uroda to niewątpliwie rzecz względna i wielce subiektywna, każdy z nas ma swój kanon urody i piękna ludzkiego ciała. Od zamierzchłych czasów istnieją pewne stałe cechy atrakcyjności fizycznej, cechy uniwersalne: dobre proporcje ciała, odpowiednia muskulatura w przypadku mężczyzn, delikatna skóra, długie nogi, bujne włosy, wąska talia, wyrazisty biust w przypadku kobiet. Wygląd, uroda i osobiste piękno nadal mają istotny wpływ na relacje społeczne, sukcesy życiowe i zawodowe, popularność i atrakcyjność. Powszechnie dziś uznaje się, że co jak co, ale na scenie, w modelingu, w mass mediach, w show-biznesie działać i eksponować swoje ciało mogą wyłącznie młodzi i piękni. Jeśli zaś ludzie starsi, to raczej w sferze reklamy suplementów i medykamentów związanych z problemami z pamięcią czy chorobami stawów.

Słynna celebrytka amerykańska, influencerka Kim Kardashian, eksponująca w mediach i show-biznesie swe nienaturalne, zmienione po wielu operacjach plastycznych kształty, stała się w drugiej dekadzie XXI wieku kanonem piękna kobiecego. Jednak dziś przecież płeć, kobiecość to coś wstydliwego i umownego, bo płeć ma być elastyczna, nie wiadomo jaka. Wyraziste jest teraz to, co brzydkie, a piękne jest to, co nijakie, sztuczne, unisex, to, co gender, trans i wielu to już odpowiada, to już ich kanon piękna coraz brzydszego.

Brylują więc na okładkach i w internecie młode, wysportowane, męskie kobiety i zniewieściali mężczyźni. A przecież jeśli chodzi o płeć nazywaną dawniej piękną, to istnieje ciągle dość uniwersalna klasyfikacja: „najpiękniejsze kobiety to te, którym się podobamy”.

W „Braciach Karamazow” Fiodora Dostojewskiego, można znaleźć fragment rozmowy seminarzysty Rakitina z Aloszą Karamazowem: „Jak się człowiek rozkocha w jakiejś tam piękności, w kobiecym ciele, albo nawet tylko w jednej części kobiecego ciała (lubieżnik to rozumie), to porzuci dla niej własne dzieci, zaprze się ojca i matki, Rosji i Ojczyzny: jest łagodny – to zabije, jeśli wierny – zdradzi (…), zwłaszcza jak w rodzinie lubieżność doszła do stanu zapalnego”. Jak widać, to zabijanie rosyjska dusza ma we krwi… A przecież właśnie dla współczesnych pokoleń ta body-centryczność, to piękno ciała nie tylko w kulturze, sztuce i mediach, stała się dziś wręcz obsesją i kult młodego, zmysłowego ciała coraz częściej zabija samo piękno. Współczesny człowiek, nie tylko dosłownie, ale i w przenośni, jest coraz bardziej nagi, bo został odarty z tego najcenniejszego ludzkiego odzienia, jakim są: zasady moralne, poczucie wstydu, ludzkiej godności, ale też pozbawiony został kanonów piękna, pobożności, pokory i delikatności.

Dziś uroda, piękno ciała i sylwetki są wręcz utożsamiane z człowieczeństwem, tolerancją i kulturą, a to właściwie uniemożliwia krytykę czy prawdziwą ocenę, bo współcześnie nie wolno oceniać niedoskonałości ludzkiego wyglądu, jeśli nie potrafimy odnaleźć piękna w przeciętności czy nawet w brzydocie. Jeśli zaś dostrzegamy ewidentną brzydotę czy niedoskonałość, musimy się powstrzymać z werdyktem, gdyż inaczej okażemy się ludźmi złymi, podłymi i źle wychowanymi. A przecież piękno nie jest już dziś zarezerwowane tylko dla ludzi urodziwych, atrakcyjnych fizycznie, wyjątkowych, jest dostępne praktycznie dla każdego, bo to współczesne piękno nie tylko się upowszechniło, ale wyjątkowo zdemokratyzowało. A skoro wszyscy są tylko piękni, choć nie wszyscy są szczupli, zgrabni, wysportowani, zbudowani proporcjonalnie, nie wszyscy mają piękne rysy twarzy i piękne włosy, to jednak nie ma ludzi brzydkich ani ludzkiej brzydoty. Obowiązuje bowiem idea tzw. body positive: podobasz się sobie, to już jesteś piękny i wygrany, pozytywnie nastawiony do życia, a nawet im brzydziej, tym modniej, a więc i piękniej. Kobieta nie musi być już zgrabna, zwiewna, wąska w talii, o ujmującej twarzy, nie musi być pociągającą istotą wynurzającą się z morskiej piany niczym Wenus ani prawdziwym aniołem. Może mieć zwyczajne ciało ze wszystkimi ludzkimi wadami i ułomnościami naszego wizerunku. Ma „być sobą” i już w ogóle nie musi być kobietą. Podobnie jak mężczyzna, który może czuć się kobietą i całkowicie się do niej upodobnić, poddając się zabiegowi „zmiany płci”, ale też i kobieta, i mężczyzna mogą być trans-, bi-, poli-, queer i też będzie ładnie i pięknie. Czy aby na pewno?

Co prawda nie wypada dziś mieć krzywych zębów, zmarszczek, siwych włosów, za małych piersi czy zbyt wąskich ust, bo to wszystko da się szybko poprawić odpowiednim zastrzykiem, skalpelem, można powiększyć pośladki i usta, zlikwidować „oponki”, odessać tłuszczyk, wyjąć parę żeber, spiłować kości policzkowe, podciąć i podnieść opadające powieki, teoretycznie odsunąć brzydką wizerunkowo starość i już jesteśmy piękni i młodzi niczym z katalogu mody. Czy zawsze i na pewno to gwarantuje nam prawdziwe piękno, czy walka z nieubłaganym czasem, owa uderzająca nienaturalność dla wszystkich muszą stanowić nowy kanon ludzkiego piękna, piękna ciała, które pomału przestaje być nasze własne? Przecież obiecywana przez złotoustych oszustów, ideologów transhumanizmu, zaklinaczy rzeczywistości ludzka nieśmiertelność nie nadejdzie, nie ma serum młodości i piękna, choć chirurgia i medycyna poczyniła ogromne postępy, to kres dla wszystkich jednaki.

Na koniec chciałbym przywołać dwie, jakże różne strategie „obrony piękna”. Pierwsza to realizacja wezwania, które pozostawił nam św. Jan Paweł II – żeby rechrystianizować Europę, a co za tym idzie razem z Ewangelią głosić prawdę, dobro i piękno. Druga to zaproponowana przez Roda Drehera tzw. opcja Benedykta, czyli wezwanie do tworzenia środowisk niezmąconej wiary w Chrystusa, miejsc umożliwiających rozwój rodzin i przekaz wiary, prawdy, piękna i dobra przyszłym pokoleniom. Która z tych strategii jest Panu bliższa?

Pierwsi chrześcijanie bronili swojej wiary, narażając się na plugawy język i prześladowania. Dzisiaj powinniśmy brać z nich wzór i bronić nie tylko wartości chrześcijańskich, ale i piękna, które dało nam chrześcijaństwo. Musimy mówić o prawdziwym pięknie w sposób śmiały i odważny, a nie chować się gdzieś po kątach.

60 lat temu Sobór Watykański II apelował do współczesnych: „Świat, w którym żyjemy, potrzebuje piękna, aby nie pogrążyć się w rozpaczy”. Ten apel szczególnie dziś, w 2023 roku, wydaje się niezwykle aktualny, a działania w tej sferze wręcz niezbędne. To przecież nasz wielki rodak, dzisiaj już święty, Jan Paweł II, dla którego „piękno zawsze było imieniem Boga”, potwierdzał to, pisząc o pięknie niezmiennym i absolutnym. W Wykładach lubelskich w 1986 roku tak to ujmował: „to Stwórca jest pełnią bytu, dobra i piękna (…) [to Bóg] stoi ponad wszelką miarą, pięknem i ładem, którego On sam nieskończony jest najwyższym źródłem”. I właśnie to piękno, piękno stworzenia, zbawienia i zmartwychwstania jest tym niezmiennym i odwiecznym, prawdziwym pięknem. Jak mówi 1 Księga Samuela (16, 7b): „bo człowiek patrzy na to, co widoczne dla oczu, Pan natomiast patrzy na serce”. To serce właśnie powinno być piękne, dobre, czyste i miłosierne. Nie będzie takie u tych, którzy wielbią brzydotę.

Bóg zapłać za rozmowę. 

Tomasz D. Kolanek