Kultura centralnie sterowana przyszłością Unii Europejskiej?

https://pch24.pl/kultura-centralnie-sterowana-przyszloscia-unii-europejskiej/

Kultura centralnie sterowana przyszłością Unii Europejskiej? 


Świat zdążył się już przekonać o nieefektywności gospodarki centralnie sterowanej, ustanawianej przez partie komunistyczne w krajach, w których udało im się przejąć pełnię władzy. Niekiedy rozwiązywała ona pomyślnie, niektóre problemy podczas sytuacji nadzwyczajnych, wymuszających zastosowanie nadzwyczajnych środków (np. odbudowa kraju po niszczycielskiej wojnie). Jednak, w standardowych warunkach, m.in. wskutek swej nadmiernej sztywności, braku możliwości dokładnego rozeznania się planistów w realnych potrzebach i możliwościach społeczeństwa, oraz faktu, że rzeczywistość jest zbyt złożona, zniuansowana i nieprzewidywalna, by narzucić jej określony szablon rozwoju, niosła za sobą nędzę, brak poszanowania dobra wspólnego i deformację życia społecznego, aż do granic absurdu. Czy analogiczne skutki przyniesie wcielenie w życie koncepcji centralnie sterowanej kultury, której próbę wdrożenia wymusi postępujący proces centralizacji Unii Europejskiej?

Toczy się dyskusja na temat rzeczywistych konsekwencji przyjęcia raportu w sprawie zmiany unijnych traktatów. Polska prawica alarmuje o postępującym procesie centralizacji Unii i związanym z nim zagrożeniem utratą suwerenności, lewica liberalna osobliwie uspokaja nas stwierdzeniem, że to tylko pierwszy krok, a zadeklarowani rewolucjoniści patrzą z nadzieją na perspektywę przeniesienie ośrodka władzy do Brukseli, skąd łatwiej będzie zaprowadzać właściwe im (nie)porządki. Pomijając spory dotyczące terminologii (federalizacja czy centralizacjautrata suwerenność czy delegowanie kompetencji) oraz określenia dynamiki zachodzącego procesu, nie ulega wątpliwości, że raport ten jest kolejnym krokiem na drodze, prowadzącej ku ograniczenia możliwości samodzielnego gospodarowania przez Polaków własnym państwem, a pośrednio i własnym życiem. Niestety, dotyczy to również szeroko pojętych norm kulturowych, w tym – religijnych. Sposób w jaki będzie to czynione, nasuwa skojarzenia z centralnym zarządzaniem gospodarką, obecnym w krajach realnego socjalizmu. Pójście tropem tej analogii pozwoli zwrócić nam uwagę na ryzyka, jakie niesie za sobą ten właśnie sposób sprawowania władzy.

Ujednolicenie pod maską różnorodności

Nim jednak przejdziemy do wynotowania narzucających się zbieżności, spróbujmy rozszyfrować intencje jakie kryją się za roszczeniem unijnych urzędników do sprawowania centralnego nadzoru nad wzorcami kulturowymi. Rzucają się w oczy przynajmniej dwa wymiary tej motywacji: ideologiczny i pragmatyczny. Ten pierwszy nie wymaga specjalnego rozwijania.

W organach Unii Europejskiej dominują siły posiadające określoną wizję świata oraz przekonanie co do tego w którą stronę powinien on podążać. Nieco ironicznie, pierwsze i drugie moglibyśmy określić mianem posthippisowsko-establishmentowego. Rozpełźnięci w różne strony spadkobiercy idei 1968 roku pragną zmieniać świat (z niewielką tylko poprawką na oporującą rzeczywistość, której niegdyś z perspektywy ulicznych rozrób i zadymionych komun nie dostrzegali w ogóle), a przy okazji zapewnić sobie możliwie wygodne życie i lukratywną posadę. Wśród publicystów panują różnice zdań na temat udziału czynnika ideologicznego w procesie centralizacyjnym. Jako że temat ten był dosyć często poruszany w prawicowych mediach, dziś warto poświęcić nieco więcej miejsca wymiarowi pragmatycznemu.

Tendencje rozrostowe wszelkiej biurokracji, niepodzielnie związane z obejmowaniem kontroli nad coraz to kolejnymi sferami jednostkowego i społecznego życia oraz czerpaniem zysków z jej sprawowania, to zjawisko znane i dobrze opisane. Warunkiem skutecznego działania urzędów jest jednak zachowanie pewnego podstawowego poziomu subordynacji objętych ich regulacjami obywateli. Im bardziej różnorodny kulturowo jest obszar ich działania, tym ryzyko niechęci wobec podporządkowania się kolejnym wprowadzanym regulacjom będzie większe, ze względu na sprzeczność systemów wartości, norm i preferowanych sposobów życia jego poszczególnych części składowych. Względna jednolitość administrowanego obszaru pod względem kulturowym wydaje się więc warunkiem sine qua non racji istnienia tych urzędów i dalszego rozrostu klasy biurokratycznej. Na tak różnorodnym pod tym względem obszarze jakim jest Europa, eurobiurokracja – by się utrzymać, wykarmić i nadal wzrastać – musi implementować już nie tylko rozwiązania dotyczące gospodarki, polityki ekologicznej czy międzynarodowej, ale również homogenizacji kulturowej.

Środkiem mogącym do tego celu posłużyć (stwarzającym pewną pokusę, ale z przyczyn praktycznych nieopłacalnym w realizacji) jest likwidacja kulturowych ośrodków tożsamościotwórczych, tworzących wspólnoty kierujące się normami utrudniających sprawne zarządzanie administracji unijnej: wspólnoty religijne, niektóre ruchy społeczne, kontestacyjne subkultury. O ile można bez większego ryzyka poważyć się na taki krok w stosunku do wspólnot niszowych, wydanie otwartej wojny tym większym mogłyby wywołać poważne niepokoje społeczne i idące za nimi zachwianie zaufania wobec nowej władzy.

Z punktu widzenie interesu urzędników, bardziej opłacalne byłyby zatem zabiegi „przycinające” właściwości tych ośrodków do postaci, która nie będzie stwarzać dla Centrali zbyt wielkiego zagrożenia. W przypadku religii będzie to oczywiście wiązało się ze stopniowym przeinaczaniem jej doktryny, wtłaczaniem jej do interpretowanych przez dominujące w Unii Europejskiej siły lewicowo-liberalne „wartości europejskich”. Najmniej rzucającym się w oczy opinii publicznej działaniem będzie rzucanie kłód pod nogi ośrodkom wiernym swojej doktrynie, przy równoczesnym dofinansowywaniu i medialnym rozdymaniu znaczenia ich kolaboranckich odmian.

To miękki sposób działania. Twardym będzie ustanawianie praw godzących w wolność przekazywania swoich idei oraz sprawowania kultu przez te wspólnoty, poczynając od tych, które w społeczeństwie liberalnym nie budzą entuzjazmu, np. ograniczanie sprawowania egzorcyzmów, spowiedzi świętej dla dzieci, przekazywanie młodym ludziom treści mogących ich „znerwicować” (nauki o piekle) etc.

W miarę jak nowounijna propaganda będzie urabiać umysłowość społeczeństw, włodarze Unii Europejskiej będą mogli pozwalać sobie na coraz dalsze ingerencje. Dokładnie ten sam sposób działania może zostać zastosowany wobec środowisk patriotycznych, narodowych czy pielęgnujących wszelkie inne „niewygodne” tradycje. Takie instytucje z wybitymi zębami, będą mogły w pewnym zakresie funkcjonować, z tym, że utracą podstawowy zawarty w nich sens.

200% normy inkluzji

Zawartość przegłosowanego 25 października raportu o zmianie traktatów wskazuje na konieczność przejęcia przez unijną Centralę kontroli nad edukacją czy ochroną zdrowia. Upraszcza również procedury zawieszania w prawach członka państw sprzeniewierzających się „wartościom unijnym” (jeszcze raz podkreślmy – interpretowanych przez lewicowych liberałów i posiadających w tej interpretacji bardzo szerokie pole manewru), co umożliwia i uwiarygadnia szantaż wobec poszczególnych członków. Dodajmy do tego odgórne wcielanie urzędowo wystandaryzowanego języka w miejscach pracy, przepisach medycznych czy instytucjach publicznych. To również jest zabieg modyfikujący kulturę, gdyż zakaz określania pewnych postaw pejoratywnie będzie uniemożliwieniem wskazania, które z nich są moralne czy właściwe, a które nie; indoktrynowanie ludzi w tym języku będzie (przynajmniej u części z nich) stopniowo zmieniać systemy znaczeń, w jakie wyposaża kultura. W język bowiem wpisywane jest wartościowanie różnych postaw czy zjawisk, co daje ludziom instrukcje: do czego dążyć, czego unikać.

Wskazujemy tutaj tylko te najbardziej oczywiste metody działania. Urzędnicy unijni niejednokrotnie zaskakiwali nas swoją kreatywnością w naginaniu pól sprawowanej przez siebie władzy. Tak więc centralne sterowanie kulturą nie będzie odbywało się w sposób oczywisty 
i siermiężny, jak za czasów Pierwszych Sekretarzy; raczej w sposób trudny do łatwego uchwycenia przez przeciętnego obywatela tego nowego organizmu politycznego. Nie zmienia to faktu, że mechanizm takiego zarządzania będzie posiadał wady, w dużej mierze tożsame z tym znanym z państw realnego socjalizmu. Kultura centralnie sterowana będzie próbowała wtłoczyć w sztywne urzędnicze ramy ukształtowane lokalnie organiczne wzory działania, które do tej pory odpowiadały na konkretne potrzeby związane z ich uwarunkowaniami, wrażliwościami, charakterami czy występującymi miejscowo zagrożeniami. W ten właśnie sposób kultury stracą swoją efektywność w reagowaniu na problemy, z którymi musiały się dotychczas zmagać.

Tak jak w realnym socjalizmie „państwowe znaczyło niczyje” i nie zachęcało do troszczenia się o mienie, narzędzia produkcji czy efekt końcowy podjętych działań, tak i niczyja stanie się inkluzywna kultura unijna. Przeinaczone i przycięte do potrzeb urzędniczych wspólnoty religijne, języki, media i wytwory artystyczne nie będą godne zaufania, raczej – pogardy. Spodziewać się można efektu ostentacyjnego dezawuowania tych instytucji, robienia im na złość, kombinowanie przy obchodzeniu zaaplikowanych do nich sztucznych reguł. W efekcie natychmiast będą musiały wytworzyć się dwa porządki społeczne: oficjalny i rdzennie kulturowy (kulturowa szara strefa). Podobnie jak w krajach socjalistycznych, wymusi to na społeczeństwach nieustanne egzystowanie w stanie mimikry – udawanie i stwarzanie pozorów na pokaz, pożerające mnóstwo energii, która mogłaby zostać przeznaczona na działalność konstruktywną i społecznie pożyteczną. Wspólnoty 
o aksjologiach najbardziej sprzecznych z leżącymi u podłoża kulturowych wytycznych Centrali będą zaś doświadczać największego poczucia upodlenia, gdyż zmuszone zostaną w sferze publicznej do permanentnego działania wbrew zakorzenionym w nich wartościom. Alternatywą będzie odmowa partycypacji w nowym systemie, co jednak pociągnie za sobą określone konsekwencje finansowe, utratę prestiżu i pozycji społecznej, stoczenie się w materialny niebyt. Taka perspektywa będzie dużą część społeczeństwa odstraszać przed jawnym okazywaniem oporu. 

Podobnie jak w socjalistycznych gospodarkach centralnie sterowanych dojdzie do zmiany hierarchii społecznej: powstaną nieefektywne mechanizmy tworzenia elit i uzyskiwania awansu społecznego. Ci wierni wykoncypowanej w gabinetach unijnych urzędników kulturze inkluzywnej, będą mogli liczyć na pozycję wyższą, aniżeli ci, którzy pozostali wierni wzorcom, w których zostali wychowani. Nadgorliwi wyznawcy wykreowanej kultury, jako nadzwyczaj potrzebni nowemu systemowi dla jego legitymizacji, będą zatem sowicie nagradzani poprzez umieszczenie ich na wyższych pozycjach społecznej hierarchii. Wszystko to będzie odbywało się kosztem wartości praktycznej i merytorycznej pracowników, społeczników, kapłanów… Tak irracjonalny rozkład społecznego prestiżu czy majętności, o którym będzie decydowała wierność scentralizowanemu unijnemu aparatowi władzy sprawi, że nieefektywność kulturowa szybko przełoży się na nieefektywność gospodarczą. W ten sposób, zamiast deklarowanego wzmocnienia i gospodarczego „gonienia” supermocarstw w rankingach, nastąpi raczej osuwanie się Europy – proponowane lekarstwo okaże się raczej trucizną.

Przestroga

Próby zarządzania podstępem powołaną do życia pseudowspólnotą pozszywaną z elementów o istotnym rozstrzale aksjologicznym, a także rozmaicie rozumiejących świat i ludzkie powinności, siłą rzeczy będą petryfikować system zamordystyczny: aktywnie zwalczający wszelkie odchylenia, godzący sprzeczności wewnątrzspołeczne mocą żelaznej ręki, i nie wahający się przed niszczeniem wszelkiej autentycznej oryginalności i unikatowości kulturowej. Tak jak socjalistyczna równość w rezultacie oznaczała nierówność, tak głoszona przez centralizującą się Unię różnorodność będzie oznaczała wymuszoną homogeniczność. System ufundowany na tak fałszywej idei i zmuszony do marnowania wielkich pokładów energii na maskowanie faktu jej fałszywości, w długim terminie skazany jest na rozpad. A gdy on już nastąpi, historia po raz kolejny zaszydzi ze zgubnej pychy intelektualistów i będących jej efektem wielkich projektów zaprowadzenia zbiorowej szczęśliwości.

Ludwik Pęzioł