Marksizm, leninizm, klimatyzm
10.08.2025 https://nczas.info/2025/08/10/marksizm-leninizm-klimatyzm/
Autor: Miroslaw Gajer

Ostatnio podczas domowych porządków wpadł mi w ręce pewien podręcznik akademicki, pochodzący jeszcze z czasów studenckich mego ojca, noszący tytuł „Technika wysokich napięć”, wydany przez Państwowe Wydawnictwa Techniczne, Warszawa 1954. Jest to praca zbiorowa pod redakcją prof. L. I. Sirotinskiego, którą z języka rosyjskiego przetłumaczyli mgr inż. Z. Hasterman i dr inż. J. L. Maksiejewski. Ogólnie rzecz ujmując, jest to całkiem nieźle napisany podręcznik akademicki, który zapewne do chwili obecnej stosunkowo niewiele utracił ze swej aktualności, ponieważ zawiera głównie podstawowe informacje z dziedzin, takich jak matematyka, fizyka i elektrotechnika, które wydają się być całkowicie odporne na zgubne wpływy wszelkiego rodzaju ideologii…
Dr inż. Mirosław Gajer napisał książkę pt. „Wojna o prąd. Jak zatrzymać katastrofę w polskiej energetyce”, która jest obecnie dostępna na stronie sklep-niezalezna.pl. Ta bardzo przystępnie napisana i dopieszczona merytorycznie publikacja popularnonaukowa pokazuje na przykładzie polskiej energetyki, o co naprawdę chodzi zielonym ideologom. Autor jest adiunktem Akademii Górniczo-Hutniczej na wydziale Elektrotechniki, Automatyki, Informatyki i Inżynierii Biomedycznej.
Jednak rozważane polskie wydanie wspomnianego podręcznika akademickiego zostało poprzedzone swego rodzaju przedmową, ponieważ zgodnie ze słowami jednego z bohaterów kultowego filmu „Rejs”, każdą „rzecz trzeba poprzedzić wstępem”. A w owym wstępie możemy między innymi przeczytać:
„W Polsce Ludowej nastąpił bardzo intensywny rozwój badań naukowych w dziedzinie elektrotechniki. Najlepszym wyrazem tego przełomu jest powstanie głównego naukowo-badawczego Instytutu Elektrotechniki w Warszawie oraz rozwój placówek uczelnianych, zwłaszcza na Politechnice Gdańskiej i Wrocławskiej. Myśl naukowa zaczęła rozwijać się również w licznych nowopowstałych biurach konstrukcyjnych”.
A także nieco dalej:
„Przełom w dziedzinie możliwości naukowych wynikał ze zmian ustrojowych, jakie zaszły w Polsce Ludowej. Znajdujemy się na drodze do socjalizmu. Nasz przemysł pracuje według jednolitego planu w oparciu o podstawy naukowe. W okresie międzywojennym badania naukowe miały często charakter prywatnej inicjatywy uczonych. Wyniki ich niejednokrotnie marnowały się, bo były sprzeczne z interesami koncernów kapitalistycznych, które opanowały nasz przemysł. Obecnie przemysł państwowy i uspołeczniony daje zamówienia społeczne dla nauki, a jej osiągnięcia nie potrzebują czekać na wprowadzenie w życie”.
Co ciekawe, we wspomnianym podręczniku znajduje się także tłumaczenie z języka rosyjskiego przedmowy do jego radzieckiego wydania i tam tego rodzaju rzeczy po prostu w ogóle nie ma, gdyż przedmowa ta stanowi w zasadzie jedynie opis zawartości rozpatrywanego podręcznika. Jak widać, wydawca polskiego przekładu rozważanego podręcznika akademickiego chciał być zapewne bardziej papieski niż sam papież, chociaż w tym wypadku należałoby, być może, powiedzieć raczej, że bardziej marksistowski niż sam Marks, albo też bardziej leninowski niż sam Lenin. Uczyniono tak zapewne na wszelki wypadek, aby ktoś później, być może, czegoś tam komuś aby nie zarzucił, co swoją drogą mogło wówczas nieść za sobą liczne zgubne konsekwencje, bo przecież pamiętać należy, że rozpatrywany podręcznik akademicki ukazał się jeszcze w straszliwej epoce stalinowskiej, a żartów wtedy bynajmniej nie było – „za Stalina dyscyplina”, jak często zwykł mawiać redaktor Stanisław Michalkiewicz.
Współczesny złoty cielec
A jak tego rodzaju podręczniki akademickie do przedmiotów technicznych wyglądają obecnie, po ponad już 70 latach? Bo skoro teraz żyjemy podobno w demokracji i w epoce pluralizmu (jak zwykł mawiać prezydent Lech Wałęsa), to pozornie mogło by się wydawać, że tego rodzaju „przedmowy” absolutnie już nie powinny mieć racji bytu. Okazuje się jednak, że także i w czasach nam współczesnych koniecznie zawsze „rzecz trzeba poprzedzić wstępem”, dokładnie tak jak miało niegdyś miejsce w filmie „Rejs”, aby później, być może, ktoś komuś czegoś tam gdzieś aby nie wypominał, ponieważ nadal wydaje się, iż mimo wszystko powszechnie obowiązuje jeszcze dawna maksyma: „wicie, rozumicie, teraz jest taki trynd…”.
Pisząc te słowa, mam na myśli nowowydany podręcznik akademicki pod tytułem „Elektroenergetyka” (autorzy: prof. dr hab. inż. Piotr Kacejko i dr hab. inż. Paweł Pijarski, Wydawnictwa Naukowe PWN, Warszawa 2024), w którym ku swego rodzaju zaskoczeniu możemy znaleźć również wielce adekwatną do współczesnych nam czasów, stosowną i niezbędną „przedmowę”.
Między innymi można tam przeczytać:
„Europejski Zielony Ład (ang. European Green Deal) to strategia rozwoju, która ma przekształcić Unię Europejską w obszar neutralny klimatycznie. Jest odpowiedzią na kryzys klimatyczny i silne procesy degradacji środowiska”.
No dobrze, jak już przekształcimy naszą Unię Europejską w obszar neutralny klimatycznie, co zapewne sprowadzać ma się do tego, że wreszcie za oknem planeta przestanie się nam palić, to nadal pozostaje kluczowe pytanie, co z pozostałymi obszarami kuli ziemskiej? Czy choćby w Chinach, Indiach, Indonezji, Brazylii, RPA, Rosji i USA planeta nadal będzie w najlepsze płonąć? I w jaki to niby sposób mamy się ogólnie zabezpieczyć, aby do nas czasem dymu i jakowegoś smrodu stamtąd nie naszło? Może na granicach Unii Europejskiej będziemy stawiać jakieś wysokie na wiele kilometrów bariery, aby tego cholernego dwutlenku węgla do nas od nich nie nawiewało?
Niestety autorzy rozpatrywanego podręcznika akademickiego na tak postawiane pytania bynajmniej nie udzielają jakichkolwiek odpowiedzi, ale za to możemy się tam dowiedzieć, że:
„Wedle ogólnych założeń Green Deal Unia Europejska ma stać się społeczeństwem neutralnym klimatycznie, a przy tym sprawiedliwym i dostatnim z gospodarką oszczędnie zarządzającą zasobami i przyjazną środowisku. Unia Europejska już teraz odgrywa wiodącą rolę w globalnych działaniach na rzecz klimatu i bioróżnorodności oraz chce być przykładem dla pozostałych krajów świata”.
Obawiam się tylko, że dosłownie już za kilka lat, gdy ostatecznie zostaną wyłączone z eksploatacji wszystkie bloki elektroenergetyczne o mocy 200 MW, a także pełną parą ruszy likwidacja elektrowni w Bełchatowie, to wspomniany przez autorów „dostatek” sprowadzał się będzie w praktyce do tego, że jesienne i zimowe wieczory będziemy spędzać w permanentnie niedogrzanych pomieszczeniach i do tego przy świeczkach. To dopiero będzie wielce budujący „przykład dla pozostałych krajów świata”. Dla przypomnienia, w Polsce Ludowej też na każdym kroku głoszono, że w przyszłości czeka nas powszechny i sprawiedliwy dobrobyt, a jak było w rzeczywistości, to wszyscy doskonale wiemy.
W innym miejscu rozważanego podręcznika możemy także przeczytać:
„Pomimo że wyróżnia się sześć podstawowych gazów cieplarnianych (GHG – greenhouse gases – gazy, które przepuszczają promieniowanie słoneczne docierające do Ziemi, ale pochłaniają promieniowanie podczerwone przez nią emitowane), to jednak najistotniejszy z nich jest dwutlenek węgla (CO2)”.
Niestety powyższe stwierdzenie nie jest prawdziwe, ponieważ głównym gazem, powodującym efekt cieplarniany na kuli ziemskiej, jest para wodna (H2O), która odpowiada za co najmniej 95 proc. obserwowanego efektu.
Z kolei dwutlenek węgla jest odpowiedzialny za jedynie niecałe 4 proc., a za pozostałe około 1 proc. odpowiadają inne gazy, takie jak podtlenek azotu, metan i freony, co można zobaczyć na rys. 1. Widać tam także, że procentowy udział antropogenicznych źródeł emisji rozważanych gazów w stosunku do ich emisji naturalnej jest relatywnie niewielki z wyjątkiem freonów, których jednak wpływy na całkowity efekt cieplarniany na kuli ziemskiej jest wręcz na poziomie zaniedbywalnym.

Z kolei o decydującej roli pary wodnej można przekonać się, spoglądając na rys. 2, na którym zamieszczono wykres widma promieniowania ciała doskonale czarnego i zaznaczono na nim linie absorpcyjne dla poszczególnych częstotliwości rezonansowych w zakresie podczerwieni. Jak widać, zdecydowana większość zaznaczonych tam linii absorpcyjnych związana jest z parą wodną (H2O), a tylko stosunkowo nieliczne pochodzą od dwutlenku węgla (CO2).

Rys. 2. Wykres zależności absorpcji promieniowania termicznego od długości fali Źródło: https://dydaktyka.fizyka.umk.pl/Wystawy_archiwum/z_omegi/cieplarniany_cd.html
Żyjemy dzięki efektowi cieplarnianemu
Odnośnie samego efektu cieplarnianego na kuli ziemskiej warto także przypomnieć, że odkrył go francuski matematyk i fizyk Jean Baptiste Joseph Fourier (1768–1830), który policzył ilość energii cieplnej docierającej ze Słońca do powierzchni Ziemi, w związku z czym stwierdził, że nasza planeta jest o wiele cieplejsza, niż wynikałoby to bezpośrednio z przeprowadzonych przez niego wyliczeń. W związku z tym doszedł do wniosku, że nie całe ciepło, które dociera do nas ze Słońca, jest od razu wypromieniowywane w przestrzeń kosmiczną, tylko musi istnieć jakiś istotny czynnik, który to ciepło skutecznie w atmosferze ziemskiej zatrzymuje. Obecnie wiemy już, że czynnikiem tym jest przede wszystkim para wodna. Warto także wiedzieć, że gdyby efektu cieplarnianego na naszej planecie w ogóle nie było, to temperatury na powierzchni Ziemi byłby średnio aż o 33 stopnie Celsjusza niższe, w związku z czym większość powierzchni naszego globu byłaby pokryta grubą warstwą lodu (być może poza strefą międzyzwrotnikową). Żyjemy zatem dzięki efektowi cieplarnianemu, z którym obecnie tak wielu chce bohatersko walczyć, a związana z tym nachalna propaganda wlazła już dosłownie wszędzie – nawet do podręczników akademickich z dyscyplin stricte technicznych, które do tej pory wydawały się być całkowicie odporne na wpływy wszelkiego typu ideologie.
W tym miejscu przychodzi mi na myśl jeszcze zwrotka z pewnego słynnego wiersza Juliana Tuwima, opublikowanego w 1937 roku:
Izraelitcy doktorkowie,
Wiednia, żydowskiej Mekki, flance,
Co w Bochni, Stryju i Krakowie
Szerzycie kulturalną francę.
Natomiast w innym miejscu rozważanego podręcznika akademickiego możemy dowiedzieć się także swego rodzaju „prawdy objawionej”, że:
„Od wielu lat kluczowym problemem ludzkości jest zapobieganie globalnemu ociepleniu, czyli wzrostowi średniej temperatury powierzchni Ziemi. Główną przyczyną obserwowanego ocieplenia i związanych z nim zmian klimatycznych jest działalność przemysłowa człowieka, a w szczególności emisja gazów nazywanych zbiorczo gazami cieplarnianymi”.
Odnosząc się do powyższego cytatu, warto przypomnieć jego autorom, że obecnie żyjemy w okresie geologicznym określanym mianem holocenu, który rozpoczął się około 11 700 lat temu gwałtownym ociepleniem ziemskiego klimatu, co w stosunkowo krótkim czasie doprowadziło do całkowitego roztopienia pokrywających Europę potężnych czap lodowych. Jaka była przyczyna tego rodzaju gwałtownych zmian zachodzących na Ziemi, nie zostało jeszcze definitywnie przez naukę wyjaśnione, a uczeni wciąż gubią się tutaj w gąszczu różnorodnych hipotez. Podkreślić należy, że proces ten zaszedł w sposób całkowicie naturalny, a wszelkie próby twierdzenia, że mimo wszystko ówczesny człowiek mógł mieć z tym cokolwiek wspólnego, należy traktować wyłącznie w kategoriach przypadków chorobowych opisanych już dawno temu przez dziedzinę psychiatrii.
Nie dzieje się nic nadzwyczajnego
Ponadto na wykresie zamieszczonym na rys. 3 możemy zobaczyć, jak zmieniała się w holocenie temperatura na kuli ziemskiej na przestrzeni ostatnich 11 tysięcy lat. Począwszy od mniej więcej 9 tysięcy lat temu na rozważanym wykresie zmian temperatury powietrza pojawiają się swego rodzaju chaotyczne w swym charakterze oscylacje, co sprawia, że po okresach cieplejszych następują okresy wyraźnie chłodniejsze, które zostały nazwane wydarzeniami Bonda (ze słynnym bohaterem sensacyjnych filmów nie miał on jednakże nic wspólnego). Między innymi zaznaczono tam „małą epokę lodowcową”, która zakończyła się około roku 1850 i począwszy od tego czasu mamy do czynienia z kolejnym naturalnym cyklem ocieplenia klimatu na Ziemi, który autorzy rozważanego podręcznika akademickiego określają wręcz mianem „kryzysu klimatycznego”, choć byłbym skłonny raczej powiedzieć, że w tym wypadku ocieramy się wręcz o „kryzys nauki”.
Przecież patrząc na rys. 3, widać jak na dłoni, że w czasach nam współczesnych nic nadzwyczajnego bynajmniej się nie dzieje, a w całej historii holocenu były nawet okresy znacznie cieplejsze od obecnego. Wystarczy tylko wymienić tzw. ciepły okres minojski, ciepły okres rzymski i średniowieczne optimum klimatyczne. Trzeba wiedzieć, że w wymienionych okresach doszło do wspaniałego rozkwitu wspominanych cywilizacji. Rozwinęła się najpierw cywilizacja minojska na Krecie (wznosili przecież wspaniałe pałace, jak przykładowo pałac w Knossos, i opracowali własny, oryginalny system pisma linearnego A, służący do zapisu ich języka, o którym wiemy wciąż bardzo niewiele, poza tym że nie był to z pewnością język należący do naszej wielkiej rodziny indoeuropejskiej). Następnie pojawiła się cywilizacja antycznego Rzymu, a później cywilizacja średniowiecznej Europy (wbrew obiegowym opiniom nie była to bynajmniej epoka totalnego zacofania, bo czy aby potężne katedry z ponad stumetrowymi wieżami wznosili w owym czasie jacyś „ciemniacy”, a także czy traktaty filozoficzne w rozpatrywanej epoce były pisane wręcz przez jakichś „dzikusów”, a tak samo fundamentalne odkrycia w dziedzinie logiki – jak choćby słynna zasada „brzytwy Occama” – dokonywane były zapewne przez jakichś tępych „jełopów”).

Mit podgrzewania mórz i oceanów
Ponadto temperatury panujące na Ziemi nie są w żadnym wypadku jakąś prostą pochodną stężenia dwutlenku węgla w powietrzu atmosferycznym, ale zależą od bardzo wielu różnorodnych czynników (zmiany wartości stałej słonecznej, prądów morskich, cyrkulacji powietrza, zachmurzenia, wybuchów wulkanów itp.), z których istnienia, być może, nawet nie zdajemy sobie sprawy, czego przykładem może być odkrycie przed kilkudziesięciu laty tzw. cykli Milankovicia, związanych z precesją osi ziemskiej, zmianami wartości kąta jej nachylenia do płaszczyzny ekliptyki oraz z okresowymi zmianami ekscentryczności orbity ziemskiej, co pokazano na rys. 4.
Nawet jeśli antropogeniczna emisja dwutlenku węgla miałaby przyczyniać się do niewielkiego wzrostu temperatury ziemskiej atmosfery (rzędu dziesiątych części stopnia Celsjusza), to przecież nie można zapomnieć o tym, że prawie ¾ powierzchni kuli ziemskiej zajmują morza i oceany, a tego rodzaju wielkie zbiorniki wodne wywierają bez wątpienia wielki wpływ o charakterze stabilizującym na temperatury panujące na Ziemi. Dzieje się tak dlatego, że stałe czasowe procesów termicznych zachodzących w basenach mórz i oceanów mają stałe czasowe rzędu kilkudziesięciu, a może nawet i kilkuset lat, w związku z czym odpowiedź tego rodzaju układu dynamicznego będzie zawsze opóźniona o wiele lat w stosunku do momentu zaistnienia wywołującego ją bodźca.
Warto także wiedzieć, że objętość wody zawartej w ziemskich morzach i oceanach szacowana jest na około 1,33 miliardów kilometrów sześciennych, co po uwzględnieniu gęstości wody równej 1000 kg/m3, daje masę wody równą około 1,33*1021 kg. Uwzględniając dodatkowo ciepło właściwe wody, równe mniej więcej 4200 J/kgK, to aby podgrzać całą wodę zawartą w ziemskich morzach i oceanach o zaledwie jeden stopień Celsjusza, potrzebna byłaby energia równa około 5,6*1024 J, co po przeliczeniu daje około 1,6*109 TWh (terawatogodzin).
W tym miejscu warto wspomnieć, że zużycie energii elektrycznej w naszym kraju w roku 2024 wyniosło około 169 TWh, z czego wynika, że gdyby cała zużywana w Polsce energia elektryczna miała być wykorzystywana tylko i wyłącznie do podgrzewania światowych mórz i oceanów, to zwiększenie w nich temperatury wody o zaledwie jeden stopień Celsjusza zajęłoby – bagatela – prawie 9,2 milionów lat (sic!).
Z kolei światowe zużycie energii elektrycznej w 2024 roku wyniosło około 23 000 TWh, czyli było to około 136 razy więcej, niż miało miejsce w przypadku Polski. Zatem gdyby cała wytwarzana na świecie energia elektryczna przeznaczona była li tylko do podgrzewania wody w światowych morzach i oceanach, to jej temperatura podniosłaby się o zaledwie jeden stopień Celsjusza dopiero po ponad 67 tysiącach lat.

Tak zatem w praktyce przedstawiają się nasze możliwości wpływu na ziemski klimat. Jak zatem kuriozalnie brzmi w powyższym kontekście wypowiedź pewnego „eksperta”, który swego czasu w jakimś programie telewizyjnym twierdził, że temperatura wody w Morzu Śródziemnym jest o dwa stopnie Celsjusza wyższa, niż „powinna być”, bo żeśmy ją rzekomo podgrzali, emitując do atmosfery ziemskiej dwutlenek węgla, co według niego w zeszłym roku miało spowodować potężnych rozmiarów powódź w Kotlinie Kłodzkiej.
A tak swoją drogą w podręcznikach akademickich do nauk technicznych wypadałoby pisać przede wszystkim o samej technice, bo o Leninie, Związku Radzieckim i Polsce Ludowej nie trzeba już we wstępie bynajmniej więcej się rozwodzić – a obecnie o zmianach ziemskiego klimatu również!