Michalkiewicz: Sugestie dla Ministerstwa Prawdy
2 marca 2024 Stanisław Michalkiewicz Sugestie
Co tu dużo gadać; Aleksander Sołżenicyn miał rację pisząc, że “z władzą radziecką nie będziesz się nudził”. I rzeczywiście. Ledwo tylko wróciłem z krótkiego wypadu do Rzymu, od razu dopadła mnie skrzydlata wieść, że nowy zarząd Poczty Polskiej, która pierwotnie miała na 1 marca br. z okazji Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, wypuścić okolicznościowy znaczek upamiętniający majora Hieronima Dekutowskiego “Zaporę”, z podwiniętym ogonem wycofał się z tego obrazoburczego pomysłu.
Jeszcze nie wiemy, jakich bohaterów będziemy teraz upamiętniali na znaczkach pocztowych i w ogóle, ale przecież nietrudno się tego domyślić w sytuacji, gdy jednym z uczestników sitwy tworzącej rząd z Donaldem Tuskiem na fasadzie, jest Lewica. Już wcześniej słyszeliśmy, jak tamtejsi działacze (“iluż wielkich działaczów wyjrzało z rozporka” – zastanawiał się poeta) kręcili mięsistymi nosami (“wszędzie mięsiste węszą nosy, w powietrzu kłębią się donosy”) na Żołnierzy Wyklętych, żeby żywić jakieś w tej materii złudzenia. A przecież swoich herojów ma nie tylko Lewica. Volksdeutsche Partei też nie od macochy, więc tylko patrzeć, jak od wyciągniętych z naftaliny herojów tak się zaroi, że wprost nie będzie można splunąć, żeby w jakiegoś nie trafić. No dobrze – ale od kogo zaczniemy?
Skoro Żołnierze Wyklęci się nie podobają, to w nowym politycznym sezonie muszą podobać się ci, którzy wdeptywali ich w ziemię, nie tylko wrzucając do dołów z wapnem, czy skazując na damnatio memoriae (w starożytnym Egipcie, ale w Rzymie też zdarzało się, że po skazanym na damntatio memoriae faraonie, czy cesarzu, skuwano wszelkie inskrypcje na jego temat, niszczono posągi, a w najlepszym razie, zdejmowano z nich głowy, a na to miejsce wstawiano głowy bohaterów zatwierdzonych, znaczy się – bohaterów nowego typu. Zatem jakiś znaczek i z jakiej okazji wypuści nowy zarząd Poczty Polskiej, żeby przedstawić tubylczej opinii publicznej bohaterów historii przykrojonej ad usum Delphini? Ta metoda przykrawania wzięła się z dawnej Francji, gdzie na użytek małoletniego następcy tronu skorumpowani i oczywiście – utytułowani eksperci – przygotowywali wersję historii starannie wykastrowaną z wszelkich elementów, które uchodziły za “kontrowersyjne”. Wtedy chodziło raczej o sprawy obyczajowe, ale teraz do obyczajności publicznej chlusnęło tyle wynalazków, mających możnych protektorów, że na pewno nie o to chodzi.
Zatem w czynie społecznym z okazji 1 maja, kiedy będziemy obchodzili święto naszych okupantów, proponuję, że na początek, 22 lipca wypuścić znaczek z Jakubem Bermanem. Dlaczego akurat z nim? Składają się na to co najmniej dwie przyczyny. Po pierwsze, Jakub Berman miał pierwszorzędne korzenie, więc jestem pewien, że “Gazeta Wyborcza”, a za nim – wszyscy mikrocefale, co to z niej chłepcą swoją intelektualną zupę, tej inicjatywie przyklaśnie. Po drugie – jak pisze w swojej książce “Gwałt na Polsce” Stanisław Mikołajczyk – Jakub Berman w “tajnym rządzie”, jakim z łaski Józefa Stalina Polska została obdarzona, zajmował wysokie, bo aż czwarte miejsce. Pierwsze zajmował generał NKWD Iwan Sierow. Drugie – szef NKWD w sowieckiej ambasadzie. Trzecie – ambasador Lebiediew, a czwarte – właśnie Jakub Berman, formalnie zajmujący skromne stanowisko wiceministra. Wynika z tego, że w hierarchii stał wyżej i od Bieruta i od Osóbki-Morawskiego, więc czy iustitia nie nakazywałaby udelektować na początek właśnie jego? Potem oczywiście przyjdzie kolej na bohaterów drobniejszego płazu, więc nikt nie będzie miał krzywdy, ale od kogoś tę wyliczankę trzeba zacząć.
Musimy jednak pamiętać, że to tylko jeden orszak bohaterów czekających na upamiętnienie. Drugi wiąże się z innym nurtem, do którego – jestem o tym głęboko przekonany – już wkrótce, kiedy etap umizgów zakończy się definitywnie i pod przewodnictwem Donalda Tuska wejdziemy w etap surowości – też będziemy musieli nawiązać tym bardziej, że w miejsce III Rzeczypospolitej zaczniemy tu instalować Generalne Gubernatorstwo.
Tak się składa, że najbliższa rocznica wejścia w życie dekretu wybitnego przywódcy socjalistycznego Adolfa Hitlera o utworzeniu Generalnego Gubernatorstwa przypada 26 października – zaraz po rocznicy bitwy pod Lenino, która za pierwszej komuny przypadała 12 października. Na razie nie proponowałbym łączenia tych dwóch rocznic, chociaż Józef Mackiewicz twierdzi, że wielu jej polskich uczestników, dawnych łagierników, skorzystało z tej okazji, by przejść na niemiecką stronę i w ten sposób przeciąć pępowinę łączącą ich ze Związkiem Sowieckim. Coś musi być na rzeczy, skoro po bitwie odnotowano wysoką liczbę (około 700) “zaginionych bez wieści”. Tych “wieści” o nich nie było i później, bo – według Józefa Mackiewicza – musieli oni przejść do konspiracji i to podwójnej. No dobrze – ale jaki znaczek nowy zarząd Poczty Polskiej mógłby z tej okazji wydać?
Zdaję sobie sprawę z kontrowersyjnego charakteru sprawy, ale skoro już w czerwcu 2003 roku, podczas referendum w sprawie Anschlussu, zdecydowaliśmy się wprowadzić Polskę do IV Rzeszy, to nie ma co się krygować tym bardziej, że Judenrat i tak jest zdecydowany doprowadzić do końca proces wskazywania nieubłaganym palcem zastępczego winowajcy holokaustu? W tej sytuacji wypuszczenie znaczka z Generalnym Gubernatorem Hansem Frankiem dowodziłoby naszej determinacji w budowaniu nowej, świetlanej przyszłości pod egidą Reichsfuhrerin Urszuli von Der Leyen, która takim właśnie zadaniem obarczyła Donalda Tuska.
Dodatkowym argumentem za upamiętnieniem tego funkcjonariusza niech będzie okoliczność, że patronował on jeśli nie wszystkim, to w każdym razie wielu inicjatywom, może nie nakierowanym bezpośrednio na odbudowę Wielkiej Ukrainy i nikt nie może zaprzeczyć, że przyłożył rękę do tworzenia jej fundamentów w postaci zalążkowych formacji przyszłych sił zbrojnych tego państwa, które tak gracko się spisały latem 1943 roku. Wprawdzie pan Paweł Kowal twierdzi, że nie powinniśmy tej udanej czystki etnicznej przypisywać państwu ukraińskiemu, którego wtedy nie było – ale przecież możemy sobie wyobrazić, że byłaby ona jeszcze bardziej udana, gdyby tak Niepodległa Ukraina – oczywiście w nierozerwalnym sojuszu z Rzeszą Niemiecką – już wtedy istniała.
I wreszcie kolejna okazja – tym razem 19 lutego – kiedy to w 1954 roku, w rocznicę Ugody Perejesławskiej – ówczesny sekretarz generalny KC KPZR Nikita Chruszczow, podarował Ukrainie Krym. Wprawdzie złe języki twierdzą, że zrobił to po pijanemu, ale czy to takie ważne, skoro w ten sposób zadośćuczynił nie tylko ukraińskiej, ale i polskiej racji stanu? W tej sytuacji zarząd Poczty Polskiej nie powinien się wahać.
Stanisław Michalkiewicz