Nadzwyczajny Komisarz Zwalczania Drożyzny

Na Walentynki roczna inflacja w Polsce zbliżyła się już do 10 proc. Jeśli tak dalej pójdzie, to na Dzień Dziecka możemy dostać w prezencie od władzy Nadzwyczajnego Komisarza Zwalczania Drożyzny.

Andrzej Krajewski https://gospodarka.dziennik.pl/news/artykuly/8360761,inflacja-drozyzna-ceny-polski-lad-rzad-pis.html

———————–

Obecna władza w swym sposobie zarządzania państwem zakodowała sobie już tak twardą logikę postępowania, że przewidywanie kolejnych jej ruchów zaczyna śmiertelnie nudzić. Jedyne, co jeszcze może zaskoczyć i uczynić ten nużący teatr ciekawym, to rekordowa inflacja. Ale o niej za chwilę, bo warto zacząć od logiki rządzących.

Polski Ład

Dobrym przykładem, jak ona działa jest Polski Ład. Ta wielka reforma systemu podatkowego narodziła się, bo rządzący postanowili dopieścić tę część społeczeństwa, która na nich głosuje oraz ewentualnie mogłaby zagłosować. Niewiele zaś rzeczy daje nam taką przyjemność lub szansę na jej zorganizowanie jak pieniądze. Zostawienie ich większej ilości w kieszeni mniej zamożnych Polaków w roku wyborczym zapowiadało się na dobry pomysł. Po takim dopieszczeniu zadowolony obywatel mógł nabrać ochoty do rewanżu i okazania wdzięczności przy urnie wyborczej. Ten perspektywiczny pomysł przełożono na 225 stron nowych przepisów oraz 229 stron ich uzasadnienia. Piekielnie skomplikowany projekt starano się przede wszystkim nie konsultować z nikim, kto mógłby wyszukać w nim błędy lub wyrazić krytyczną opinię. Jeśli ktoś się na takową poważył, przedstawiciele władzy natychmiast zatykali uszy i zaczynali głośnio tupać nóżkami. Przecież powszechnie wiadomo, że są: najmądrzejsi, najpiękniejsi i najdzielniejsi, a ten kto wytyka im błędy (zwłaszcza przed ich popełnienie) to strasznie brzydki wróg.

W swej mądrości sprokurowali więc twór, którego naprawienie będzie wymagało może 753 stron nowych przepisów, a te następnie znowelizuje się na powiedzmy 1265 stronach kolejnych ustaw (oczywiście bezbłędnych). Będą towarzyszyły temu zmagania z różnymi grupami obywateli uparcie nieumiejących zrozumieć, iż władza bardzo chce ich dobra. Tymczasem oni zamiast wdzięczności wyrażają swoją nieufność. Nota bene w tym tygodniu padło na górników z Polskiej Grupy Górniczej. Po wypłacie trzynastek niepotrzebnie zajrzeli na bankowe konta i ponad 19 tys. z nich zobaczyło, iż dostali nawet do tysiąca złotych mniej niż się spodziewali. Związki zawodowe natychmiast zażądały spotkania z kimś z ministerstwa finansów, nie ukrywając, że cięcia pensji nie puszczą płazem. Tyle tylko, iż to nie cięcie lecz … no właśnie. W ministerstwie finansów nie wie już nikt, co to właściwie było. Górnicy może więc dostaną ubytek z pensji w zwrocie podatku w przyszłym roku, a może za miesiąc, albo za trzy, albo i nie. Jak na razie wiceprezes PGG Jerzy Janczewski przekazał mediom, iż; „spółka stara się wyjaśniać pracownikom zawiłości systemu podatkowego”. Czy odnosi na tym polu sukcesy niestety nie poinformował.

W tej z życia wziętej opowieści wbrew pozorom wszystko jest logiczne, stanowi bowiem konsekwencję twardej logiki rządzących. Trzymanie się jej zwiastuje, jak toczyć się będzie walka z inflacją. Na dziś mamy uruchomioną na początku lutego Rządową Tarczę Antyinflacyjną, obniżającą opodatkowanie wybranych produktów. Jednocześnie prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów Tomasz Chróstny zapowiedział z początkiem tego miesiąca, że jego podwładni wraz z pracownikami Inspekcji Handlowej wyruszą na kontrole do sieci handlowych. Sprawdzając, czy podwyżki cen towarów są uzasadnione. W razie wykrycia nadmiernej chciwości zagrożono karami. Do akcji weszli też pierwsi kontrolerzy społeczni. Fundacja Instrat wytropiła, iż państwowe koncerny energetyczne podniosły po cichu swe marże na prąd wytwarzany przez elektrownie węglowe. Tak przyczyniając się do wzrostu cen i inflacji.

Inflacja

Po takie działania, począwszy od obniżki podatków na artykuły pierwszej potrzeby oraz kontroli cen, sięgano w przeszłości dziesiątki razy. Od czasów wielkiej inflacji toczącej Imperium Rzymskie w III w., po inflację w USA w latach 70. ubiegłego stulecia, czy Wenezuelę obecnie. Za każdym razem uzyskując bardzo zbliżone efekty. Z upływem czasu każdy z rządowych „biczów na inflację” przestawał działać. Ona natomiast miała się znakomicie i radośnie rosła. Czemu w Polsce powinno to przebiec inaczej – nie wiadomo. Natomiast dobrze znany jest ekonomistom psychologiczny efekt, jaki wywołuje inflacja, gdy ludzie uwierzą, że jest już nieuchronna i musi piąć się w górę. Wówczas obywatele regularnie wymuszają podwyżki płac, zaś: producenci, pośrednicy i dystrybutorzy dóbr wszelakich wciąż szukają okazji, by podnieść cenę, ponieważ staje się to rzeczą normalną. Wreszcie pieniądz zamienia się w „gorący kartofel”. Należy go szybko wziąć i jeszcze szybciej podrzucić komuś innemu nim straci wartość. O oszczędzaniu nie ma mowy. Również inwestowanie staje się problematyczne. Jako że lubimy system dziesiętny naturalnym jest, że bariera 10 proc. to cyfra magiczna. Gdy inflacja na dłużej ją pokona, złotówka ma szansę zacząć nabierać temperatury i przekształcić się w kartofel.

Co nakazuje wówczas zrobić twarda logika obecnej władzy przekonanej, że nic nie wpływa lepiej na rzeczywistość od ustawy liczącej sobie kilkaset stron, a następnie bohaterskiej walki, by weszła w życie? (nawet wbrew samemu życiu). Otóż nakazuje stworzyć ustawę do walki z drożyzną. Następnie specjalny urząd, który się tą walką zajmie. Nie potrzeba zresztą niczego nowatorskiego wymyślać. Wystarczy sięgnąć po sprawdzone wzorce – rzecz jasna narodowe.

Gdy w połowie maja 1923 r. koalicja partii endeckich i chadeckich oraz PSL „Piast” stworzyły wspólny rząd, premier Wincenty Witos stanowisko ministra skarbu oddał w ręce, cieszącego się sławą znakomitego ekonomisty, Władysława Grabskiego. Ten rozumiejąc, iż rosnąca inflacja robi się coraz bardziej niebezpieczna, przygotował pakiet reform monetarnych. Miały one wziąć w karby wydatki rządu, zdjąć z rynku nadmiar pieniądza oraz przywrócić przekonanie, że ceny nie muszą rosnąć. Niestety propozycje Grabskiego zapowiadały się na irytujące dla wyborców. Nikt z koalicji rządzącej nie miał ochoty wcielać ich w życie. Po miesiącu Grabski napisał w liście do premiera: „skonstatowałem ostatnio, że nie jestem dostatecznie zharmonizowany z obecnym gabinetem” i podał się do dymisji.

Nadzwyczajny Komisarz Zwalczania Drożyzny

Niestety inflacja nie chciało zrobić tego samego. Narodowo-ludowy rząd, dostrzegając psychologiczny mechanizm, jaki ją napędzał, wpadł więc na pomysł wydania wojny zjawisku społecznemu. Poprowadził ją, wyposażony w specjalne uprawnienia Nadzwyczajny Komisarz Zwalczania Drożyzny. Został nim w lipcu 1923 r., znany z niezłomnej uczciwości Andrzej Bajda. Od razu też z wielkim zapałem zabrał się do pracy. Skoro z powodu inflacji bardziej opłacało się sprzedawać mięso i cukier zagranicznym odbiorcom niż na rynku krajowym, wprowadził zakaz eksportu tych produktów bez jego pozwolenia. Eksporter przed transakcją musiał otrzymać glejt Nadzwyczajnego Komisarza. Wystawienie dokumentu zależało od tego, czy Bajda uzna transakcję za zasadną. Potem zabrał się on za jaja.

„Udzielałem zezwolenia na wywóz jaj tylko spółdzielniom jajczarskim. Prywatnym hurtownikom odmawiałem z zasady pozwolenia na wywóz, toteż próbowali oni nakłonić mnie do udzielenia zezwolenia na wywóz drogą przekupstwa” – opisywał we wspomnieniach. Żadnych łapówek nie przyjmował, wykańczając przemysł: cukrowniczy, mięsny i drobiarski. Znalazł też czas na zajęcie się młynarzami i piekarzami. Osobiście wyznaczał ceny chleba i bułek w całym kraju. Przy czym pakiet towarów z cenami urzędowymi regularnie pęczniał. Ale ilekroć nowy produkt do niego trafiał, natychmiast przestawał pojawiać się w sklepach. Popołudniami komisarz brał więc udział w tropieniu spekulantów pokątnie sprzedających produkty z ceną wyższą niż urzędowa. Policja musiała wykonywać polecenia komisarza, a Bajda słał ją do sklepów, na bazary, a nawet do prywatnych mieszkań, żeby łapała i karała ludzi nakręcających inflację.

Komisarz i upadek prawicowego rządu

Jego poczynania na bieżąco relacjonowała cała prasa. Latem 1923 r. o Nadzwyczajnym Komisarzu Bajdzie mówili wszyscy. „Kto jest dzisiaj w Polsce najsławniejszym mężem, czyja era jest teraz w kraju?” pytał na swych łamach dziennik „Robotnik”. Następnie odpowiadał: „Jedni mówią Piłsudski, inni Paderewski, inni Korfanty. Otóż wszyscy się mylą, bo tym człowiekiem jest Nadzwyczajny Komisarz Bajda”. Nawet sławny kabaret „Qui pro Quo” docenił znaczenie osoby komisarza, poświęcając mu cały program. „Ta sztuka była grana w teatrze «Qui pro Quo» w Warszawie 23 razy, a na 24-tym przedstawieniu aktor grający rolę Nadzwyczajnego Komisarza padł trupem na udar serca” – zapisał we wspomnieniach Bajda. Niestety heroicznym bohaterem pozostał jedynie do jesieni. Inflacja zamieniła się wówczas w hiperinflację, co przyniosło paraliżujący cały kraj strajk generalny, krwawe zamieszki w Krakowie i w końcu upadek “prawicowego” rządu.

Po tym bolesnym zderzeniu logiki władzy z prozą życia nowym premierem został Władysław Grabski, który wprowadził przygotowany pół roku wcześniej pakiet reform. Tak zdobywając sobie sławę narodowego bohatera. Zaś pełen zapału Andrzej Bajda okazał się nikomu już niepotrzebny. Jego urząd zlikwidowano, a on sam popadł w zupełne zapomnienie.

Morałów z tej historii wyciągać można wiele. Choćby pierwszy z brzegu, że zapaści gospodarczej, gdy kieruje się ekonomicznym rozsądkiem, a nie polityczną logiką, można zawczasu uniknąć. Na inny morał nadaje się spostrzeżenie, iż bohaterami narodowymi nie zostają osoby, które wcielają w życie działania pozbawione sensu (nawet kryształowo uczciwe) ale ci, potrafiący skutecznie pokonywać kryzysy. Jednak czy z opowieści o komisarzu Bajdzie obecna władza wyciągnęłaby jakiś morał, taki wbrew swej twardej logice?

Cóż – nie sądzę.