Pełzający zamach stanu
Stanisław Michalkiewicz k „Goniec” (Toronto) • 24 grudnia 2023 michalkiewicz
Ciekaw jestem, czy posiedzenia rządu Donalda Tuska, który – za dyrektoressą Teatru Dramatycznego, panią Moniką Strzępką, co to najwyraźniej przestała już być najukochańszą duszeńką warszawskiego magistratu („a w Warszawie, w magistracie, wiszą gacie na szpagacie, kiwają się w lewo, w prawo, a publika bije brawo!”), powinien nazywać się „vaginetem” – również ze względu na liczny w nim udział feminister – więc czy te posiedzenia przypominają słynną „nocną zmianę” z czerwca 1992 roku – również z udziałem Donalda Tuska? Atmosfera jest bowiem podobna; wtedy chodziło o jak najszybsze zatarcie śladów po rządzie premiera Olszewskiego, do którego należał złowrogi minister spraw wewnętrznych Antoni Macierewicz, co to przedstawił Sejmowi listę konfidentów SB, na której znalazł się również Kukuniek. Zadanie przeprowadzenia tego zamaszku stanu powierzono debiutującemu w tej roli Waldemarowi Pawlakowi, który na głos przepowiadał sobie, co ma zrobić; „czyszczę sobie MSW…” – i tak dalej. Zarówno wtedy, jak i teraz zmiana rządu odbywa się pod pretekstem przywrócenia praworządności – zgodnie z rozkazem Naszej Złotej Pani, która po gospodarskiej wizycie w Warszawie 7 lutego 2017 roku nakazała otworzyć front walki o praworządność. Skoro tak, to i atmosfera posiedzeń vaginetu może być podobna, zwłaszcza, że i zadania specjalnie się nie zmieniły. Trzeba „wyczyścić” nie tylko MSW, ale i Ministerstwo Obrony. Jak wiemy, objął je pan minister Władysław Kosiniak-Kamysz, którego nawet na krok nie odstępuje Waldemar Pawlak. Na pewno mu doradza nie tylko, jak się obsprawić, ale również – jak „sobie czyścić” MON. W ramach tej kuracji przeczyszczającej wymienieni zostali szefowie wszystkich tajnych służb. Najwyraźniej Donald Tusk musiał sięgnąć po starych, zaufanych bezpieczniaków, którzy za dawnych czasów robili, co im kazano. Sam doświadczyłem tego na własnej skórze, kiedy ABW zarobiła przeciwko prof. Jerzemu Robertowi Nowakowi, Waldemarowi Łysiakowi i mnie sprawę operacyjnego rozpracowania pod kryptonimem „Menora”. Mieliśmy bowiem przygotowywać na rocznicę powstania w getcie warszawskim coś tak okropnego, że nawet przed sobą nawzajem utrzymywaliśmy to w tajemnicy i dopiero energiczna akcja… – i tak dalej – zapobiegła najgorszemu. Okazuje się, że i pod nadzorem Donalda Tuska bezpieka potrafiła dokazywać, co się zowie, więc jeśli weterani wracają na swoje posterunki, to czekają nas ciekawe czasy.
Ale nie tylko dlatego, bo w kuracji przeczyszczającej przoduje pan Adam Bodnar, któremu dano trafikę w postaci Ministerstwa Sprawiedliwości. Skierował on był do „uzgodnień międzyresortowych” projekt rozporządzenia, mającego na celu przejście na ręczne sterowanie sądami, o którym Zbigniewowi Ziobrze chyba nawet się nie przyśniło, chociaż i on próbował. Kruczek pana ministra Bodnara polega na tym, że skoro na razie nie może zwolnić „neo-sędziów”, to poodsuwa ich od orzekania na tej zasadzie, że jeśli strona podniesie zarzut, że sąd jest „nienależycie obsadzony”, to znaczy – jest obsadzony przez „neo-sędziego”, to inni „neo-sędziowie” nie mogą tego sporu rozstrzygać, a w ogóle, to nie będą losowani do orzekania w sprawach. Taka, panie, kombinacja – jak mawiał Antoni Lange. Ale Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego, pani Małgorzata Manowska, uznała, że to rozporządzenie „gwałci” same „fundamenty konstytucji”. Na takie dictum zareagował mój faworyt w osobie pana prof. Wojciecha Sadurskiego, który chyba jest bardziej szczery od innych, bo powiedział, że owszem – żeby zapanowała praworządność, to trzeba łamać konstytucję, bo sytuacja jest rewolucyjna. A pamiętamy, jak sytuację rewolucyjną charakteryzował proletariacki poeta Włodzimierz Majakowski: „Ciszej tam mówcy! Dzisiaj głos ma towarzysz Mauzer”. Toteż obawiam się, że prędzej czy później bez towarzysza Mauzera i jego przemówień się nie obejdzie. Ot, na przykład pan minister Władysław Kosiniak-Kamysz
postanowił zlikwidować Antoniemu Macierewiczu jego komisję smoleńską, surowo przykazując, by do 18 grudnia ze wszystkiego się rozliczyła. Ale złowrogi Antoni Macierewicz olał to ciepłym moczem oświadczając, że on tej decyzji, jako oczywiście nieważnej, nie uznaje i nawet ostentacyjnie zwołał na ten dzień posiedzenie komisji. Na to posiedzenie wtargnęła zakłopotana Żandarmeria Wojskowa, pozabierała jakieś komputery i inne składniki „mienia wojskowego”, ale nic więcej wskórać nie mogła ze względu na immunitet złowrogiego Antoniego Macierewicza. Ten zaś buńczucznie oświadczył, że tajne dokumenty są w sejfach, do których tylko on ma klucze. „Stoję przy mikrofonie, niech mnie który przegoni” – śpiewał Jerzy Stuhr. Podobnie w sprawie Jacka Kurskiego, którego premier Tusk „odwołał” z Banku Światowego w Waszyngtonie. Aliści prezes NBP, pan Glapiński orzekł, że premier przekroczył swoje uprawnienia i nawet przytoczył paragraf, według którego Polskę przed międzynarodowymi bankami reprezentuje nie premier, tylko prezes NBP. Na to premier – że Bank Światowy w Waszyngtonie, to nie bank, tylko „instytucja finansowa”, której udziałowcem jest rząd, więc on odwołać pana Jacka Kurskiego może. Nie wiadomo jednak, czy Bak Światowy w Waszyngtonie uważa się za bank, czy nie – a tu premier Tusk nie ma nic do gadania, więc widać, że cienki z niego Bolek i sam nie wie, czy odwołał pana Kurskiego, czy go nie odwołał. Podobna sytuacja jest z rządową telewizją, którą rząd też chciałby przejąć i nawet powierzyć jej kierownictwo panu Jarosławowi Kurskiemu, który w tym celu zrzekł się był stanowiska „vice-Michnika” w Judenracie „Gazety Wyborczej”. Jednak sprawa okazała się bardziej skomplikowana, niż początkowo sądzono. Trzeba będzie zaangażować sztab prawników, ale Rada Mediów Narodowych, która rząd musiałby sforsować w pierwszej kolejności, z pewnością wynajmie swoich. Ci prawnicy, zarówno z jednej, jak i z drugiej strony będą zainteresowani, żeby spór trwał jak najdłużej, bo to są pieniądze, no a potem, tak czy owak, głos zabierze towarzysz Mau… – to znaczy pardon – jaki tam znowu „towarzysz Mauzer”? Nie żaden „towarzysz Mauzer”, tylko oczywiście – niezawisły sąd. Ale i tu kosa może natrafić na kamień, bo jak ministru Bodnaru nie uda się przekonać „neo-sędziów”, żeby posłusznie zastosowali się do jego pomysłów, to cały pogrzeb może okazać się na nic.
Rzecz w tym, że 19 grudnia weszło w życie rozporządzenie prezydenta Dudy z 29 listopada o zmianie regulaminu Sądu Najwyższego. Jak już pisałem, do podjęcia uchwały pełnego składu, czy połączonych izb, wymagana jest teraz zwykła większość przy obecności przynajmniej połowy sędziów. Jak powiedział sędzia Laskowski, uważający się za „legalnego”, w takiej sytuacji decyzję w sprawie ważności wyborów – której SN jeszcze nie podjął, a ma czas do 13 stycznia – może podjąć w gronie „neo-sędziów”, bez konieczności dopraszania kogokolwiek do quorum. I co wtedy? Tego nie wiemy, bo nie wiemy, czy Donald Tusk, a zwłaszcza jego niemieccy przyjaciele pogodzą się z tym, że jest on, podobnie jak cały jego rząd, rządem tymczasowym, czy też „staną w jego obronie z całą mocą” – jak obiecał Kukuniek bezpieczniakom, których trzódkę w sierpniu 1993 roku przyprowadził mu do Belwederu pan Andrzej Milczanowski. Wtedy oczywiście bez przemówień i to nawet wielokrotnych, „towarzysza Mauzera” by się nie obyło, chyba, żeby „Siły Zbrojne”, czyli nasza niezwyciężona armia zdecydowałaby się zrehabilitować za stan wojenny w grudniu 1981 roku i podporządkowała się swojemu Zwierzchnikowi, czyli prezydentowi Dudzie.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).