Przygotowania do ostatecznego zwycięstwa

Stanisław Michalkiewicz http://michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=5218

„Goniec” (Toronto)  •  24 lipca 2022

Rosja, która na Ukrainie wojuje z całym NATO, już ledwie zipie i tylko patrzeć, jak poniesie sromotną klęskę. Takim obrotem sprawy tłumaczę sobie czystkę w ukraińskiej bezpiece i prokuraturze. Jak wiadomo, prezydent Zełeński „odsunął” nie tylko szefa Służby Bezpieki Ukrainy, ale również szefów z kilku obwodów. „Odsunął” także panią Irinę Wieniediktową, która piastowała urząd prokuratora generalnego. Po raz pierwszy usłyszeliśmy o niej, kiedy w sieci pojawiło się nagranie, jak to bohaterscy żołnierze ochotniczego pułku „Azow”, będącego rodzajem prywatnej armii żydowskiego oligarchy Igora Kołomojskiego, maltretują, torturują i rozstrzeliwują rosyjskich jeńców.

Wzbudziło to zainteresowanie nawet w Kongresie Stanów Zjednoczonych, a w tej sytuacji nie było rady; trzeba było odkryć rosyjską zbrodnię wojenną w Buczy i podsunąć ją pod nos skonsternowanemu światu, żeby zapomniał o scenach z udziałem bohaterskiego pułku „Azow”. Wprawdzie początkowo ukraińskie władze obiecywały, że rząd sprawę nagrań potraktuje „bardzo poważnie”, ale potem okazało się, że to wszystko zainscenizowali Rosjanie, w związku z czym pani Irina już żadnego „śledztwa” nie musiała w tej sprawie wszczynać.

Skoro wszystko zakończyło się wtedy wesołym oberkiem, to skąd obecna czystka w bezpiece i prokuraturze?

Myślę, że jej przyczyną jest zbliżające się nieubłaganie ostateczne zwycięstwo. Jak wiadomo, klęska jest sierotą, podczas gdy sukces, zwłaszcza w postaci ostatecznego zwycięstwa, ma wielu ojców. Zatem prezydent Zełeński musiałby dzielić się sławą zwycięzcy z jakimiś bezpieczniakami i panią Iriną. A po co miałby się dzielić, skoro może się nie dzielić? Dzięki rewolucyjnej czujności okazało się tedy, że na Ukrainie aż roi się od „zdrajców i kolaborantów”, którzy sypią piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów. Skoro tak, to nieuchronnie musi pojawić się pytanie, kto za to odpowiada. No i się pojawiło, a w odpowiedzi prezydent Zełeński nieubłaganym palcem wskazał winowajców. Myślę, że to dopiero początek, bo w miarę jak ostateczne zwycięstwo będzie się przybliżało szybkimi krokami, liczba „zdrajców i kolaborantów” będzie się zwiększała w tempie stachanowskim, aż w końcu okaże się, że jedynym sprawiedliwym w Sodomie i Gomorze był prezydent Zełeński i jego przyjaciele z kabaretu.

Widocznie Ukraińcy też czują pismo nosem, bo chociaż ostateczne zwycięstwo zbliża się wielkimi krokami, to jednocześnie polscy wolontariusze alarmują, że do naszego i tak już przecież wystarczająco nieszczęśliwego kraju, napływa coraz więcej uchodźców z Ukrainy. Nie ma w tym nic dziwnego; skoro już wiadomo, że na Ukrainie aż się roi od „zdrajców i kolaborantów”, to na wszelki wypadek trzeba się stamtąd zawczasu oddalić na bezpieczną odległość, bo w przeciwnym razie trzeba będzie udowadniać, że nie jest się wielbłądem, a wiadomo, że takie zadanie bywa z reguły niewykonalne, zwłaszcza gdy ze stolicy przyjdą odpowiednie rozkazy.

Tymczasem w Polsce nikt uchodźców nie ośmieli się przepytywać, czy przypadkiem nie byli „zdrajcami”, albo „kolaborantami”, więc nie ma się co namyślać, tylko zwiewać z Ukrainy jak najdalej.

Obecnie w naszym nieszczęśliwym kraju zapanowała podobna sytuacja. Czystki wprawdzie jeszcze nie ma, bo ostateczne zwycięstwo zostało zaplanowane dopiero na przyszłoroczne wybory parlamentarne, ale w czeluściach obozu „dobrej zmiany” rozpoczęły się przygotowania do wyznaczenia winowajcy. Bo wprawdzie jest dobrze, a będzie jeszcze dobrzej, ale właśnie Wielce Czcigodny poseł Janusz Kowalski, piaskujący w rządzie „dobrej zmiany” stanowisko sekretarza stanu w Ministerstwie Aktywów Państwowych kierowanym przez pana ministra Jacka Sasina, opublikował wyliczenie, z którego wynika, że w Polsce w zimie zabraknie gazu. Ponieważ tajemnicą Poliszynela jest napięcie, jakie utrzymuje się między premierem Morawieckim, a ministrami Ziobrą i Sasinem, aż nawet sam Naczelnik Państwa musiał nawoływać do opamiętania, wyliczenie posła Kowalskiego może być sygnałem, że panu Mateuszowi Morawieckiemu już złocą rogi, jako przeznaczonemu na zaszlachtowanie najpóźniej na wiosnę przyszłego roku.

Bo pan premier Morawiecki nadaje się do tej roli, jak mało kto. Jak pamiętamy, został premierem gwoli „ocieplenia” stosunków Polski z Unią Europejską. Po prawie pięciu latach jego rządów, stosunki Polski z UE są gorsze, niż kiedykolwiek, a poza tym pan premier Morawiecki popodpisywał rozmaite cyrografy i podjął decyzje, w następstwie których Polska stoi w obliczu kryzysu energetycznego.

Podczas jednego ze spotkań, jakie pan premier odbywa ze specjalnie zaproszonymi obywatelami, któryś zadał mu pytanie, czy przypadkiem Polska nie kupuje aby ruskiego gazu. Pan premier spontanicznie odpowiedział, że kupujemy gaz „na giełdzie”, co zostało zrozumiane, że gaz po staremu jest ruski, tylko Polska teraz kupuje go przez pośredników.

Z węglem jest jeszcze gorzej, bo wskutek „dekarbonizacji” oraz wstrzymania importu rosyjskiego węgla, z którego korzystały przede wszystkim gospodarstwa domowe i spółdzielnie mieszkaniowe, okazało się, że w składach węglowych niemalże nie ma żadnych zapasów. W tej sytuacji pan premier zachęca obywateli do „ocieplania” domów, a inni ministrowie udzielają zbawiennych rad, żeby mniej jeść – i tak dalej. To trochę podobne do spostrzeżenia Jerzego Urbana z początku stanu wojennego, że „rząd się wyżywi”, więc widać, że ciągłość jest większa, niż nam się wydaje.

Tymczasem pan Marian Banaś, prezes Najwyższej Izby Kontroli, którego Naczelnik Państwa z zagadkowych przyczyn chciał wysadzić w powietrze, właśnie złożył zawiadomienie do prokuratury w sprawie zakupu respiratorów. Jak pamiętamy, pan minister Szumowski, który dzisiaj, zgodnie z zaleceniem greckiego filozofa hedonisty Epikura, „żyje w ukryciu”, kupił w imieniu rządu te respiratory od pewnego handlarza bronią, co oczywiście kieruje naszą uwagę w stronę starych kiejkutów, no bo kogóż innego? Toteż bez zdziwienia przyjęliśmy informację, że sprzedawca owych respiratorów właśnie taktownie umarł i już nic żadnemu prokuratorowi nie powie. Wyobrażam sobie, z jaką ulgą musiał przyjąć tę wiadomość pan Szumowski, podobnie jak stare kiejkuty, które dzięki temu będą mogły spokojnie korzystać z wyprowadzonego w nieznanym kierunku szmalcu, tak, jak w przypadku „Amber Gold”.

Tymczasem rząd na wrzesień właśnie zaplanował nową falę epidemii, tym razem spowodowaną przez mutację koronawirusa nazwaną „Centaurem”. Najwyraźniej jednak urzędnicy resortu zdrowia wyciągnęli wnioski z poprzednich, niezbyt fortunnych doświadczeń, więc wprawdzie ogłaszają, że ten cały „Centaur” jest jeszcze bardziej zaraźliwy, niż poprzednie mutacje, ale za to znacznie od nich łagodniejszy, więc jak tylko się zaszczepimy, żeby rozładować nagromadzone w rządowych magazynach krocie „dawek”, to będziemy musieli nauczyć się z nim żyć, a kto wie – może nawet się zaprzyjaźnić. I słusznie – skoro musimy przyjaźnić się z uchodźcami, to dlaczego nie z „Centaurem”?

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Goniec” (Toronto, Kanada).