Rozterki. Sprzedaż – za 666 pistoli. WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY (30)

Sprzedaż – za 666 pistoli.

Andrzej Juliusz Sarwa

WIESZCZBA KRWAWEJ GŁOWY (30)

Rozterki

Pan Białecki siedział zamyślony, zastanawiając się, co dalej, co mu teraz czynić wypada. Najprościej by było wywalić z domu resztę rupieci, co się da spalić, to spalić, czego się nie da spalić, to zakopać gdzieś w kącie ogrodu jak najodleglejszym od ulicy, księgę i pulpit, na którym spoczywała, też spalić, nie bacząc na ich dużą wartość materialną, stół-ołtarz porozbijać i pozbyć się gruzu z niego, laboratorium zlikwidować, piec, naczynia, ingrediencje magiczne zapakować na wóz i cichaczem wywieźć i utopić w Sekwanie. Potem zaś dom sprzedać, pieniądze rozdać biedakom i wrócić do żony i dzieci. Tak by było po bożemu.

– Ciekawe, kto tu przychodzi, wszystko dokoła zapuszczone, a izba alchemiczna w jak najlepszym porządku. I ten ołtarz i ona dziwna księga… – odezwał się Jean-Baptiste.

– Istotnie ciekawe – zgodził się pan Jerzy.

– A może by się zaczaić i przypilnować, a gdy się pojawi, ująć intruza i wypytać o wszystko?

– Powiem ci chłopcze, że wołałbym się tego domu jak najrychlej pozbyć i czym prędzej stąd wyjechać.

– To szkoda…

– Czego niby?

– Ano tego, iż nie ma w wielmożnym panu żadnej ciekawości.

– Mylisz się, bratku. Czego jak czego, ale ciekawości mi nie brakuje. Myślisz, że mnie księgi i wiedza nie interesują? Interesują, a owszem. Ale ujrzawszy to wszystko i zestawiwszy z tym, co się przytrafiło mojemu darczyńcy, po którym ów nieszczęsny dom dziedziczę, strach mnie jakiś ogarnął, dusza mi się lodem ścięła, a serce zmartwiało.

– Dziwy jakieś opowiadacie, panie. Dokończcie, proszę, bo mnie wielka ciekawość wzięła.

– Niechże będzie… – i pan Białecki opowiedział studentowi o dziwnej personie, która zabrała gdzieś starego Illuminatusa…

* * *

Laudetur! – dało się słyszeć jakiś męski głos, dolatujący od bramy.

Białecki i student odwrócili się, spojrzeli w tamtą stronę. Trzymając się oburącz za pordzewiałe pręty kutej bramy, stał przy niej jakiś duchowny w podniszczonej rewerendzie, co nawet z daleka było widać.

In saecula! – odpowiedział pan Jerzy. – Czego sobie wielebny życzy? – zapytał przybyłego po łacinie.

– Mijam ten dom od lat i nigdy tu żywej duszy nie widziałem. A teraz? Porządki, krzątanina. Wybacz, panie, żem może nazbyt ciekawy, bo to przecie nie moja sprawa, ale czy masz zamiar tu zamieszkać? – odpowiedział po francusku.

– A uchowaj Boże! – nieomal zakrzyknął Białecki.

– Po cóż zatem go pan sprzątasz?

– Bo jak najrychlej chciałbym się tego domu pozbyć i wracać do żony, do dzieci.

– Wszak możesz go sprzedać i nieposprzątany.

– Nie, nie mogę. Testator postawił warunek, że nim się go pozbędę mam go opróżnić. Co niniejszym – jak widzisz – czynię.

– A wiele ci tego sprzątania zostało?

– Prawdę powiedziawszy to, już prace dobiegają końca.

– Jeśli mnie wesprzesz drobną jałmużną, to chętnie pomogę.

Zdziwił się pan Białecki, słysząc takie słowa, ale po zastanowieniu się, przystał na ową propozycję. Pomyślał sobie bowiem, że jeśli w tym domu jakieś zło siedzi, to może go sama obecność osoby duchownej z niego przepędzi. Z drugiej strony nie spotkał jeszcze duchownego, który by się do jakiejkolwiek fizycznej roboty rwał, bo… jak to oni mawiali? Mieli poświęcone, olejami świętymi pomazane ręce, to im się tak pracować nie godzi, co najwyżej głową. Naszła go wtedy druga myśl, czy biskupom godzi się wykonywać już nie fizyczną, ale chociaż umysłową pracę, ci bowiem mieli olejami pomazane nie tylko ręce, ale i głowy. Żachnął się ze złością sam na siebie, bo co go to w końcu obchodziło.

– Niechże będzie, wchodźcie ojcze. Ale jakże wy będziecie zajmować się nieszlachetną pracą, wszak macie dłonie poświęcone, olejami świętymi pomazane. Nie godzi się wam – Jur nie mógł się jednak powstrzymać od drobnej złośliwości.

– Macie rację, niemniej ciekawość mnie zżera, co też jest w tym domu.

– A teraz to już prawie nic. Trzeba było zajść tu wczoraj.

– Tak czy inaczej pozwolicie zerknąć?

– To już nie chcecie pomagać?

– Cóż, samiście, panie kawalerze, powiedzieli, iż ręce mam poświęcone i nie godzi mi się kalać ich nieszlachetną pracą.

Pan Jerzy, słysząc to, parsknął śmiechem:

– Sam się, niebacznie, w pułapkę wpędziłem. Widzę ojcze, że niezły z was spryciarz i bazyliszek. Wchodźcie.

Księżulek jakby tylko na to czekał, czym prędzej otworzył jedno ze skrzydeł bramy i wślizgnął się na podworzec.

– Idź i czym prędzej zamknij wchód do tajnego loszku – Białecki szepnął na ucho Lefevre’owi.

– A co z marmurowym stołem?

– At! A nic. Pusty, czysty, nic niemówiący. To akurat może zobaczyć.

Student skinął głową i czym prędzej się oddalił. Duchowny zaś śledził jego kroki spod lekko przymrużonych powiek.

– Cóż tak, ojcze, wpatrujecie się w owego młodzieńca.

– Bo widzę, że się gdzieś bardzo śpieszy. Ciekawe, dokąd.

– A to wam akurat mogę w wielkim sekrecie zdradzić.

Ksiądz z nieskrywaną ciekawością schylił głowę i nadstawił ucha:

– Za potrzebą, wielebny, za potrzebą, co by w portki nie narżnąć – powiedział głośnym szeptem Białecki.

Ksiądz, widząc, że z niego zadrwiono, żachnął się i ze złości aż zamachał rękami.

– Teraz jesteśmy kwita, leniu – roześmiał się pan Jerzy. – Chcesz, wielebny, oglądać dom, to proszę.

Ruszyli w stronę wejścia wąską ścieżką wydeptaną śród chwastów.

Ksiądz buszował po budynku, lustrując wszystko dokładnie, aż się to wydało Białeckiemu podejrzane. Wyglądało bowiem na to, że nie jest to tutaj jego pierwsza wizyta. Chociaż… kto wie? Aura owego miejsca, ta jego tajemniczość, mogły sprawić, iż pan Jerzy już na wszystko zerkał podejrzliwie.

– A do piwnic też zajrzeć mogę? – zapytał księżulo.

– Jak tam wola – Białecki wzruszył ramionami i podążył w ślad za duchownym. Ciekaw był bowiem, jak zareaguje na ów przepiękny stół marmurowy.

Kiedy weszli do piwnicznej izby, w której się znajdował, ksiądz na widok stołu najwyraźniej był zaskoczony. Chyba że był znakomitym aktorem, ale nie było podstaw, żeby tak sądzić.

– Jakiż wspaniały mebel. Widać rękę mistrza…

– Właśnie jest to już ostatnia rzecz z tego domu, której chcę się pozbyć.

– I na nic innego, równie… dziw… pięknego jak ów stół ukryty w podziemiu nie natrafiliście, panie?

– A na co niby miałbym natrafić.

– Tak tylko pytam.

– Nie, na nic więcej. A co? Ów stół się wam tak podoba?

– I owszem, znakomicie by się prezentował na jakimś eksponowanym miejscu, na plebanii, w kościele, klasztorze…

Białecki, zanim się spostrzegł, że palnął głupstwo, rzekł:

– Skoro się wam tak podoba, to go wam daję.

– Naprawdę?

– Skorom tak powiedział…

– A ile byście, panie kawalerze, winszowali sobie za dom i posesję, na której on stoi?

Szlachcic zerknął na pocerowaną sutannę i z uśmiechem zapytał:

– To stać cię, ojcze, na taki zakup?

– Mnie niekoniecznie, ale mamy pewnego dobrodzieja. Przy pieniądzach, któryby wyłożył stosowną kwotę.

– A cóż takiego byście tu chcieli urządzić?

– Klasztor. Dom zakonny. Może z czasem by wybudowało się na podworcu kaplicę?…

– Zatem zbożny cel.

– O! Tak! Panie.

– Ojczulku rozmawiamy już zacny kęs czasu, a ja wciąż nie wiem, jak się nazywacie.

– Wybaczcie panie, jam człek roztargniony… jestem abbé1 Pierre David, kapelan Panien Urszulanek w Louviers.

– To po cóż wam, mój ojcze, dom w Paryżu? – wtrącił się do rozmowy Jean-Baptiste. – Wszak Louviers leży w Normandii.

– Najwyraźniej nie uważałeś na to, com wcześniej mówił. Chciałbym tu urządzić jakiś niewielki klasztor.

– Ach, tak, istotnie, tak żeście, abbé mówili.

– Panie – ksiądz zwrócił się do Białeckiego – tak się szczęśliwie składa, że rychło ma przybyć do Paryża mój dobrodziej, tak że nie byłoby potrzeby czekać nie wiadomo, jak długo na sfinalizowanie transakcji.

– A któż to taki?

– Zacna persona i bajecznie bogata! Czasem sobie myślę, że może bogatsza niż mityczny Krezus, czy też sam król Midas, który w złoto przemieniał wszystko, czego się tknął. To grand hiszpański, książę don Ferulci de Atanas de Piserente y Diofio.

– Dziwaczne nazwisko – stwierdził pan Białecki.

– Istotnie, dziwaczne, nawet jak na Hiszpana – potwierdził student.

– Ale jego pieniądze dziwaczne nie są, panowie – skwitował te uwagi abbé Pierre David. Ślicznie brzęczą, jak się sakiewką potrząśnie.

* * *

Don Ferulci de Atanas de Piserente y Diofio cały ubrany na czarno, według najnowszej kastylijskiej mody, z jednym tylko barwnym akcentem bogatego stroju, karmazynowym piórem egzotycznego, świętego dla pogan ptaka kwezala u kapelusza, wskazującym na to, iż niedawno musiał odwiedzić Nową Hiszpanię, Nowy Świat odkryty za oceanem, wpatrywał się zimnym wzrokiem w twarz pana Białeckiego.

– Ile? – pytał. – Proszę powiedzieć ile. Dla mnie suma nie gra roli.

– Co byście, miłościwy panie, powiedzieli na 1666 pistoli.

– Ile? – Atanas nie potrafił ukryć zdumienia. – I czemu właśnie taka kwota?

– Przeliczcie panie, to około 20 funtów wagi czystego złota.

– Za tę ruderę? Na przedmieściu?

– Za niewielki pieniądz można dom wyremontować, a przemieście? Toż to zaleta, cisza, spokój, powietrze czyste – pan Białecki wwiercał się oczami w martwą, przypominającą maskę, twarz Atanasa. Pomyślał sobie: „No bratku, zobaczymy, jak bardzo ci na tej posesji zależy”.

Atanas wstał.

– Panie kawalerze, taka kwota nie stanowi dla mnie najmniejszego nawet problemu, w każdej chwili mógłbym ją wyłożyć, ale obawiam się o pańską głowę, o stan pańskiego umysłu…

– A jaką kwotę byś, wasza miłość, raczył mi zaoferować?

– Bez tej jedynki na początku.

– Słowem 666 pistoli?

– Tak jest, 666 pistoli.

– A czemu właśnie tyle?

– A czemu by nie tyle?

Pan Białecki wspomniał na Apokalipsę św. Jana, który te liczbę, 666, wymienia jako w eschatologicznym kontekście… w kontekście Złego… Najwyraźniej to nie jest przypadek… Wzięła go ciekawość, co też z całej owej sytuacji może wyniknąć, a ponieważ kwota ofiarowana i tak wielokroć przekraczała wartość tej rudery, kiwnął głową na zgodę i powiedział:

– Niechże będzie.

Diuk Atanas jakby czekał na te słowa. Przywołał księdza i coś mu poszeptał do ucha. Ten skinął głową i wyszedł. Po dobrej chwili wrócił, dźwigając okutą żelazem dębową szkatułę.

Atanas gestem polecił ją otworzyć, ksiądz pokręcił kluczykiem w dobrze naoliwionym zamku, a gdy odskoczyło wieko, pokazał się zacny stosik złotych monet. A wszystkie były nowe, ułożone w rulonach, z których każdy był zawinięty w gruby, mocny papier.

– Proszę przeliczyć – diuk zwrócił się do pana Jerzego.

– Ufam wam, miłościwy książę.

– Ech! Wy Polacy… ja sam sobie nie ufam…

– A skądże wiecie, panie, iżem Polak?

Ale diuk mu na to pytanie nie odpowiedział, za to rzekł:

– Skoro tak, to zabieraj, panie kawalerze, szkatułę i… żegnam ciebie, twego sługę i gościa.

– Jakże to? Już, natychmiast?

– Oto kwota, o którą żeśmy się umówili. Cóż cię więc jeszcze tu trzyma?

– Nie dokończyliśmy sprzątania.

– A to już chyba nie twój problem?

– No… niby nie mój… ale jednak… nie do końca…

– A czemuż to?

– Był warunek testatora, że jeśli nie uprzątnę wszystkiego, zanim dom sprzedam, to testament będzie należało uznać za niebyły… a przecie w piwnicy stół został…

– A na ile ten stół cenisz? – spytał Atanas. – Mogę go oddzielnie kupić.

– No nie wiem… a jeśli jeszcze jest coś, co przegapiłem? Nie tylko ten stół?

– Ale przecie ten stół już wcześniej mnieś, panie, ofiarował i to za darmo! – obruszył się ksiądz.

Książę Atanas odwrócił się do duchownego.

– A cóż to szkodzi, że zań zapłacę i ja ci go dam w prezencie?

– Hm… mnie wszystko jedno, kto mnie nim obdaruje.

Teraz zaprotestował znów pan Białecki:

– Skorom dał, tom dał.

– Dajże wasze spokój – Atanas skrzywił się pogardliwie. – Tyle wystarczy? Za ów stół i jakbyś coś tam jeszcze przegapił? – odpiął pękatą, dobrze wypchaną srebrem i miedzią sakiewkę mieszczącą w sobie równowartość trzynastu złotych luidorów, którą miał przytroczoną do pasa i podał ją panu Białeckiemu. Potem zaś, nie odzywając się ni słowem, w milczeniu, bo i Jerzemu język z wrażenia stanął kołkiem w gębie, delikatnie popychał go ramieniem w kierunku drzwi.

* * *

– No to się panu udało, panie kawalerze. Niesamowite! Tylko gdzie ja, nieborak, się teraz podzieję? – użalił się nad sobą student.

– A tego, to już nie wiem – odparł zagadnięty, po czym sięgnął do sakiewki i podał młodzieńcowi garść srebrnych monet. – Obłowiłem się niespodzianie, tyś mi rzetelnie pomagał, to miej coś z tego.

Młodzieniec skwapliwie przyjął pieniądze, uchwycił dłoń Białeckiego i ze czcią ją ucałował.

– Skoro z wszystkim żeśmy się tak chwacko uwinęli, to może – nim odjadę na powrót w rodzinne strony – to chociaż ów osławiony Paryż zobaczę? Może zechcesz Jean-Baptiste służyć mi za przewodnika?

– Z największą przyjemnością.

Książkę w wersji papierowej można kupić tu:

Wydawnictwo Armoryka

wydawnictwo.armoryka@armoryka.pl

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierza

e-book tu:

https://virtualo.pl/ebook/wieszczba-krwawej-glowy-i235158/

audiobook tu:

https://virtualo.pl/audiobook/wieszczba-krwawej-glowy-i246215/

1Tytuł niższych rangą duchownych francuskich, w tym np. kapelanów zakonnych.