Rzesza buduje armię
Stanisław Michalkiewicz „Najwyższy Czas!” • 2 marca 2024 rzesza-buduje
Czego jak czego, ale refleksu niepodobna odmówić ani francuskiemu prezydentowi Macronowi, ani niemieckiemu kanclerzowi Scholzowi. Jeszcze nie przebrzmiał klangor podniesiony po deklaracji Donalda Trumpa, że Ameryka nie tylko nie będzie bronić tych państw NATO, które nie chcą przeznaczyć na obronę co najmniej 2 procent PKB, ale, że on, jako przyszły prezydent USA, nawet będzie zachęcał Rosję, żeby zrobiła z nimi porządek – a już obydwaj przywódcy wystąpili z inicjatywą, którą zarówno Niemcy, jak i Francja pielęgnując w sercach od 30 lat. Donald Trump jest wprawdzie człowiekiem krzykliwym, ale przysłowie powiada, że krowa, która dużo ryczy, mało mleka daje. Coś jest na rzeczy, zwłaszcza gdy przypomnimy, ze w Ameryce trwa właśnie kampania wyborcza na prezydenta, więc pretendenci każdego dnia muszą wystąpić z jakąś rewelacją, żeby suwerenowie o nich nie zapomnieli.
W ogóle to okazało się, że niezależnie od tego, co tam pretendenci do urzędu prezydenta opowiadają, w Ameryce objawiła swoją niezwykłą moc sprawczą 36-letnia panna Taylor Swift, która według TVN jest „jedną z największych gwiazd na Ziemi, a może nawet największą”. Podobno to ona zdecyduje, to znaczy – jej poparcie – o tym, kto zostanie prezydentem, toteż nic dziwnego, że wszyscy pretendenci, jeden przez drugiego, jej się podlizują. Co prawda Janusz Korwin-Mikke głosi teorię, według której kobiety z reguły przyjmują za swoje poglądy polityczne mężczyzn, z którymi akurat się bzykają. A panna Swift – jak sugerują tamtejsze media, bzyka się z pewnym futbolistą. Jakie on ma poglądy? Kogo popiera? To by warto sprawdzić, bo nigdy nic nie wiadomo.
Wracając do ulubieńców ulicy, to warto przypomnieć, że jak któryś zostanie już wybrany, to przychodzą do niego ważni generałowie z Pentagonu, wysocy rangą bezpieczniacy z CIA i FBI, goldmany sachsy z Wall Street i inni wpływowi Żydowie i powiadają jemu tak: panie prezydencie, my tu prowadzimy takie to a takie tajne operacje, które są w takim to a takim stopniu zaawansowania, więc żeby świat się nie zawalił, to trzeba zrobić to, tamto, a potem jeszcze owamto. W rezultacie ulubieniec ulicy błyskawicznie odzyskuje poczucie rzeczywistości i robi to, co trzeba, a nie to, co tam deklarował, że zrobi. Inna sprawa, że jeśli pogłoski o decydującym wpływie panny Taylor Swift na wynik amerykańskich wyborów prezydenckich są prawdziwe, to jest to trochę niepokojące, bo – jak pamiętamy z opery „Rigoletto” Józefa Verdiego, w której śpiewa się, że „la donna e mobile qual piuma al vento”, co się wykłada, że kobieta zmienną jest – chociaż nie wiadomo, czy z natury, czy dlatego, że – zgodnie z teorią JK-M – często zmienia dobiegaczy. Jeśli tedy w państwie, które trzyma palec na atomowym cynglu i w ogóle – ma ambicję pilnowania porządku na całym świecie, tych wszystkich prezydentów wodzi za nos pani, która – tylko patrzeć, jak zacznie doznawać uderzeń gorąca i doświadczać szalenie zmiennych nastrojów – to dobrze to nie wygląda.
Wróćmy jednak do Donalda Trumpa i do jego tromtadrackich deklaracji. Coś może być na rzeczy, bo skoro w marcu ub. roku prezydent Józio Biden pozwolił Niemcom urządzać Europę po swojemu, to niech się sama broni. Poza tym warto przypomnieć, że od lat 60-tych obowiązuje w Ameryce doktryna elastycznego reagowania, która zastąpiła obowiązującą za prezydentury Dawida Eisenhovera doktrynę zmasowanego odwetu. W chamskim uproszczeniu doktryna zmasowanego odwetu głosiła, że w razie czego walimy ze wszystkiego co mamy, a wygrał ten, kto przeżyje. Kiedy jednak w latach 60-tych Sowieciarze zaczęli rozbudowywać swój arsenał jądrowy, to wyjaśniło się, że nie przeżyje nikt. W tej sytuacji Robert Mc Namara, sekretarz obrony w administracji prezydenta Kennedy’ego, a potem – Johnsona – wykoncypował doktrynę elastycznego reagowania, która w chamskim streszczeniu sprowadza się do tego, że owszem, haratamy się – ale na przedpolach, taktownie oszczędzając nawzajem własne terytoria. Dlatego również do NATO powinniśmy stosować zasadę ograniczonego zaufania, między innymi dlatego, że sławny art. 5 traktatu waszyngtońskiego wcale nie wprowadza żadnego automatyzmu reakcji. W rezultacie tak naprawdę, to my nie wiemy, jak w razie czego zachowa się NATO – ale mamy nadzieję, że Putin też tego nie wie. I jak dotąd, to jest jedyna nasza – jeśli można tak to nazwać – gwarancja bezpieczeństwa.
Europeizacja Europy
Jak widzimy, Donald Trump nie powiedział niczego, o czym byśmy wcześniej nie wiedzieli. Jednak jego deklaracja została z niebywałym refleksem energicznie podchwycona przez francuskiego prezydenta i niemieckiego kanclerza. Dlaczego? Na pewno składa się na to szereg zagadkowych przyczyn, ale warto zwrócić uwagę na jedną. Oto od roku 1990, kiedy to Niemcy odzyskały względną swobodę ruchów w Europie, stały się, do spółki z Francją, wyznawcami doktryny „europeizacji Europy”. Sprowadza się ona do delikatnego, ale cierpliwego i metodycznego wypychania Ameryki z polityki europejskiej. Dlaczego Niemcy są wyznawcami doktryny europeizacji Europy, to proste, jak budowa cepa.
Na skutek dwukrotnego wtrącenia się Ameryki do polityki europejskiej, Niemcy w XX wieku przegrały dwie wojny, które przecież mogły wygrać, więc trudno im się dziwić, że nie chcą obecności Ameryki w polityce europejskiej, zwłaszcza, jako jej kierownika. Z Francją sprawa jest trochę bardziej skomplikowana. Pan Piotr Witt w swoich znakomitych „Kronikach paryskich” przypomina, jak to Napoleon sprzedał Stanom Zjednoczonym Luizjanę. Ale – jak wyjaśnia pan Witt – to tylko pewien skrót myślowy, bo tamta transakcja, oprócz Luizjany, obejmowała terytoria na zachód od Mississipi, w stanach Arkansas, Missouri. Iowa i Minnesota, Dakotę Południową, część Dakoty Północnej, Nebraskę, część Nowego Meksyku, Północny Teksas, Oklahomę, Kansas, część Montany, stanu Wyoming, część Colorado, słowem – mniej więcej jedną trzecią obecnego terytorium USA.
Traktat o tej sprzedaży nigdy nie był ratyfikowany przez francuskie Zgromadzenie Narodowe, co było wówczas wymagane, ale Napoleon o to nie zadbał, podobnie jak o odpowiednie wynagrodzenie. Za Luizjanę dostał 5 mln dolarów, a za Nowy Orlean – 10 mln. Dziadostwo.
A przecież na tym nie koniec, bo – jak informuje skrupulatny pan Witt, powołując się na ustalenia historyków amerykańskich – dochodzi do tego jeszcze Alaska. Otóż podczas wojny secesyjnej dwie eskadry rosyjskiej marynarki, dowodzone przez kontradmirałów: Lesokowskiego i Popowa, wspierały rząd federalny USA, blokując na Atlantyku dostęp do Ameryki statkom angielskim i francuskim, które wspierały Konfederację. Aby wynagrodzić Rosji tę fatygę, Kongres wykombinował fikcyjne wynajęcie Alaski od Imperium Rosyjskiego na 99 lat. Czek na 7,2 mln dolarów jest zatem opłatą za wynajęcie, a nie za kupno. Jak twierdzi pan Witt, Amerykanie pokazują rzekomą kopię aktu sprzedaży – ale oryginału nikt nie widział. Do tego dochodzą przyczyny natury psychologicznej. Francja ma duszę kobiety i to w dodatku – szalenie ambitnej – toteż nie może przebaczyć Ameryce, że w XX wieku dwukrotnie widziała ją w sytuacji bez majtek – że o przyłożeniu amerykańskiej ręki do likwidacji francuskiego imperium kolonialnego nie wspomnę. Toteż i Francja jest wyznawczynią doktryny europeizacji Europy.
Trójmorze
Skoro my to wiemy, to i amerykańscy twardziele też to wiedzą i wcale nie chcą dać się z Europy wypchnąć. W tym celu Donald Trump, który – jak pamiętamy – ściął się na Twitterze z francuskim prezydentem Macronem, w lipcu 2017 roku w Warszawie powiedział, że projekt Trójmorza bardzo mu się podoba i że USA będą go wspierały. A wspomniane ścięcie polegało na tym, że uzasadniając potrzebę utworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO, prezydent Macron powiedział, że są one potrzebne do obrony Euroopy – między innymi przed Stanami Zjednoczonymi. Prezydent Trump ze zdumieniem odpowiedział, że USA nigdy na Europę nie napadły, dodając złośliwie, że gdyby nie Ameryka, to Francuzi w Paryżu uczyliby się po niemiecku. Na takie dictum francuski premier poradził mu, żeby nie wściubiał nosa w nieswoje sprawy. Oooo – jak tak, to zaraz we Francji podniósł się bunt „żółtych kamizelek”, z którym do dzisiaj trudno sobie poradzić.
Dlaczego prezydentowi Trumpowi tak spodobało się Trójmorze? Jeśli Ameryka nie chce pozwolić, by Niemcy i Francja wyrzuciły ją z europejskiej polityki, to musi mieć w Europie jakieś miejsce, gdzie mogłaby pewnie oprzeć się obydwiema nogami. Takim miejscem może być Europa Środkowa zorganizowana w polityczny organizm w postaci Trójmorza – z Ameryką, jako protektorem tego przedsięwzięcia. Tak rozumiane Trójmorze godziłoby w trzy ważne interesy niemieckie: podważałoby niemiecką hegemonię w Europie, blokowałoby budowę IV Rzeszy, no i umożliwiałoby państwom Trójmorza uwolnienie się od ograniczeń nałożonych na nie przez niemiecki projekt „Mitteleuropa” z 1915 roku. Toteż trudno dziwić się Niemcom, że jesienią 2017 roku, kiedy wydawało się, że Trump będzie rządził dłużej, zgłosiły akces do Trójmorza, no a teraz – że w zamian za amerykańskie pozwolenie na urządzanie Europy po swojemu – co wszelkie mrzonki o Trójmorzu absolutnie wyklucza – sprzedały strategiczne partnerstwo z Rosją.
Palec na atomowym cynglu
Od 1990 roku, kiedy Niemcy odzyskały względną swobodę ruchów w Europie, co pewien czas puszczały balony próbne w postaci projektu europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO. Za każdym jednak razem taki balon próbny spotykał się ze stanowczym amerykańskim „niet!” – z wyjątkiem prezydenta Obamy, który nie wyrzekł tego zaklęcia. Skąd to amerykańskie „niet”?
Kiedy w 1949 roku Amerykanie, pragnąc jakoś zrównoważyć presję Stalina na Zachodnią Europę, postanowili odtworzyć państwo niemieckie, a w roku 1954, kiedy zdecydowali się na remilitaryzację Niemiec, to znaczy – na pozwolenie Niemcom na posiadanie armii – nie byli pewni, czy Hitler nie zmartwychwstanie. Tedy na wszelki wypadek, gdyby Hitler chciał zmartwychwstać, kiedy w roku 1955 utworzyli Bundeswehrę, wkomponowali ją w całości w struktury NATO, za pośrednictwem których do dzisiaj zachowują nad nią surveillance. Pomysł utworzenia europejskich sił zbrojnych niezależnych od NATO jest zatem pseudonimem wyprowadzenia Bundeswehry spod amerykańskiej kurateli. Ale nie tylko o to chodzi. Niemcy do dzisiaj nie mają broni jądrowej i to nie dlatego, że nie mogłyby zbudować własnego arsenału jądrowego, tylko dlatego, że Amerykanie nie pozwalają. Toteż Niemcy przez całe lata wspierały gospodarkę francuską, żeby się nie załamała pod ciężarem kosztów budowy arsenału jądrowego. Dlaczego? Ano, Niemcy są państwem poważnym, więc inwestowały w Francję, by pewnego dnia i one mogły położyć palec na francuskim atomowym cynglu.
Trump jest dobry na wszystko
No i właśnie krzykliwy Donald Trump wygłosił swoją deklarację. Dla Niemiec i Francji stała się ona prawdziwym darem Niebios. Jeśli nie teraz – to kiedy; jeśli nie my – to kto? – zdawali się mówić panowie Macron i Scholz. Mając ważne do listopada amerykańskie pozwolenie na urządzanie Europy po swojemu, mając deklarację Donalda Trumpa, a przy okazji – wojnę na Ukrainie, gdzie w dymach z niej bijących każdy może uwędzić swoje półgęski – biorąc do towarzystwa Donalda Tuska, któremu to oczywiście szalenie zaimponowało („chociaż żołnierz obszarpany, przecie stoi między pany”), ogłosili pilną potrzebę „uzbrojenia Europy” w ramach „trójkąta weimarskiego”. W takim trójkącie, podobnie jak w trójkącie małżeńskim, zawsze ktoś jest dymany, więc doproszenie do towarzystwa Donalda Tuska wyjaśnia, że kandydatem do dymania jest oczywiście Polska, której wyznaczono zadanie wojowania z Rosją w sposób nie rodzący żadnych zobowiązań dla NATO. Nie tylko Donald Tusk pękał z dumy. Również Włodzimierz Cimoszewicz, zarejestrowany przez SB pod pseudonimem „Carex” raduje się na widok, że „Tusk jest równym partnerem Scholza i Macrona”. Rozumiem, że „Carex” nadal w służbie i że wykonuje kolejne zadanie – bo byłoby niegrzecznie przypuszczać, że jest tak mało kumaty.
No dobrze – a co by było, gdyby zamiast Donalda Tuska rządził w Polsce Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński? Byłoby tak samo, a może nawet jeszcze gorzej, o czym świadczy wywiad z Jarosławem Kaczyńskim z roku 2017, gdzie zwierza się on ze swojej „koncepcji” – co wskazuje, że mógł zapatrzyć się na Kukuńka, któremu „koncepcje” lęgną się w głowie jak króliki. „Koncepcja” Jarosława Kaczyńskiego jest taka, że Unia „zmniejszyłaby interwencje w sprawy poszczególnych państw, ale stałaby się za to prawdziwym supermocarstwem z prawdziwą armią, dużo silniejszą od rosyjskiej”. Dlaczego dysponując „prawdziwą armią, dużo silniejszą od rosyjskiej” Unia Europejska miałaby się powstrzymywać przed interweniowaniem w sprawy poszczególnych państw członkowskich, zwłaszcza kierowanych przez swoja agenturę, kiedy nawet nie mając takiej armii bez ceregieli interweniuje – tego już Naczelnik Państwa nie wyjaśnił, potwierdzając w ten sposób opinię, że wprawdzie jest wirtuozem intrygi, ale takim, co zawsze potyka się o własne nogi.
Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze tygodnika „Najwyższy Czas!”.