Szaleństwo, czy raczej metoda?

Szaleństwo, czy metoda?

Stanisław Michalkiewicz szalenstwo-czy-metoda

Obserwator sceny politycznej naszego bantustanu mógłby odnieść wrażenie chaosu. Co prawda w tym chaosie wyróżniają się elementy stałe, jak na przykład – spór o różnicę łajdactwa między obozem “dobrej zmiany”, a obozem zdrady i zaprzaństwa, podobnie jak powtarzajace się objawy porozumienia ponad podziałami, kiedy to obydwa skaczące sobie do oczu obozy idą ręka w ręke. Tak było na przykład w 2003 roku podczas referendum w sprawie Anschlussu Polski do Unii Europejskiej, a tak naprawdę – do IV Rzeszy  – bo jej budowa została przesądzona 10 lat wcześniej w traktacie z Maastricht, który wszedł w życie w 1993 roku – czy 1 kwietnia 2008 roku, kiedy to obóz zdrady i zaprzaństwa, wraz z częścią PiS – bo część odmówiła poparcia –   głosował za upoważnieniem prezydenta do ratyfikacji traktatu lizbońskiego, 13 grudnia 2007 roku podpisanego bez czytania przez premiera Tuska i Księcia-Małżonka, piastującego wtedy  w naszym bantustanie dla odmiany stanowisko ministra spraw zagranicznych.

Jak wiemy, traktat ten amputował Polsce ogromny kawał suwerenności. Wreszcie w roku 2021, kiedy to Naczelnik Państwa, wbrew części własnego obozu politycznego, przy pomocy części obozu zdrady i zaprzaństwa, a konkretnie – klubu parlamentarnego Lewicy – przeforsował w Sejmie ratyfikację ustawy o zasobach własnych UE, która wyposażała Komisję Europejską w prawo zaciągania zobowiązań finansowych w imieniu całej Unii oraz nakładania unijnych podatków i stanowiła milowy krok na drodze budowy IV Rzeszy. Nie przeszkadza to jednak Naczelnikowi Państwa w opowieściach, że tegoroczne wybory do Sejmu i Senatu będą plebiscytem między niepodległością, a zniewoleniem. Najwyraźniej liczy on na to, że społeczeństwo nasze może ma i dobrą pamięć, ale krótką.

Poza tym stałymi elementami, obserwator sceny politycznej naszego bantustanu mógłby odnieść wrażenie chaosu. Tymczasem może to być mylące, bo jeśli spojrzymy na to uważniej, to możemy w tym pozornym szaleństwie dostrzec metodę. Pouczające jest tu i pomocne zwłaszcza porównanie z wiekiem XVIII, kiedy to mocarstwa rozbiorowe zaczęły swoją akcję od stopniowego doprowadzania Polski do całkowitego obezwładnienia. Służyło temu wtedy podtrzymywanie, nawet wbrew części szlachty, anachronicznych rozwiązań ustrojowych np. w postaci liberum veto, uważanego przez inną część szlachty za “źrenicę wolności”. To obezwładnienie państwa było warunkiem sine qua non powodzenia rozbiorów, które w przeciwnym razie mogłyby się nie udać, albo mogłyby zostać osiągnięte z wielkim trudem. Porównując tedy sytuację z wieku XVIII z sytuacją obecną, dostrzegamy w pozornym chaosie  cierpliwe i metodyczne działania, skierowane pozornie na uporządkowanie naszego bantustan, ale tak naprawdę – na stopniowe doprowadzanie go do stanu całkowitego obezwładnienia. To obezwładnienie jest bowiem konieczne m.in. dla sprawnego przebiegu budowy IV Rzeszy, do której Polska ma być włączona, być może również po częściowym rozbiorze. Część szlachty skupionej w obydwu obozach, intensywnie współdziała z budowniczymi IV Rzeszy, niekiedy – jak w przypadku pana premiera Morawieckiego – maskując tylko swoje współdziałanie tromtadracką retoryką, podczas gdy inna część szlachty, to znaczy – niezawisłych sędziów, współdziała z budowniczymi IV Rzeszy w nadziei na utrzymanie bezkarności, dzięki czemu będą mogli nadal się łajdaczyć i korumpować.

Charakterystyczny dla tych działań jest ich kampanijny charakter. Ni z tego, ni z owego, nagle rodzi się w naszym bantustanie ruch na rzecz “obrony demokracji”, który – podobnie jak z dnia na dzień powstał, tak z dnia na dzień zaniknął, żeby ustąpić miejsca płomiennym obrońcom praworządności, którzy działając na rzecz budowniczych IV Rzeszy, już zdążyli doprowadzić do obezwładnienia państwa w sektorze wymiaru sprawiedliwości.

Przykładem tego obezwładniania jest choćby burdel w Trybunale Konstytucyjnym, który jest zaledwie wstępem do jeszcze większego burdelu, kiedy tylko wejdzie w życie nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym, przewidująca “testowanie niezawisłości”. Toteż kiedy  na tym odcinku obezwładnianie państwa powoli dobiega końca, rozpętane zostały dwie nowe kampanie, które dopiero teraz zaczynają układać się w jedność. Pierwszą była kampania w sprawie pedofilii, która bardzo szybko, za sprawą Judenratu “Gazety Wyborczej” i żydowskiej telewizji dla Polaków, skoncentrowała się na katolickim duchowieństwie, jako ognisku pedofilii i związanych z nią sprośnych błędów Niebu obrzydłych. Uwijał się przy tym m.in. pan red. Sekielski, który za swoje usługi został wynagrodzony przez Ringier Axel Springer Polska stanowiskiem redaktora naczelnego “Newsweeka”, a przy okazji przemysł molestowania doznał potężnego impulsu rozwojowego.

Przyszło to tym łatwiej, że wystraszeni biskupi, którzy do dzisiaj nie są pewni, co właściwie “komisja Michnika” znalazła podczas niekontrolowanego buszowania w 1989 roku w archiwach MSW, ustanowili “fundację św. Józefa”, która opodatkowuje Bogu ducha winnych parafian, żeby za jej pośrednictwem przekazywali forsę “ofiarom” molestowania, które po latach przypominają sobie, że przecież były “gwałcone” i to po “kilkaset razy”. Oczywiście nie ma dymu bez ognia, ale i bez tego taka fundacja to prawdziwy dar Niebios, niewyczerpana żyła złota dla szczwanych adwokatów i skorumpowanych sędziów, którzy dzięki temu, pod pretekstem współczucia “ofiarom”, mogą ciągnąć zyski z rozwijającego się dynamicznie przemysłu molestowania. Okazało się jednak, że to wszystko, to był tylko wstęp do kampanii obsrywania Jana Pawła II i kardynała Sapiehy pod pretekstem, że jeden “wiedział, ale nie powiedział”, a drugi bzykał na prawo i lewo  przede wszystkim kleryków, wśród których – jak pamiętamy – był również Karol Wojtyła. W awangardzie tej kampanii stoi również wspomniany Judenrat i żydowska telewizja dla Polaków, co skłania nas do postawienia pytania, po co właściwie zadają sobie tyle trudu?

9 marca w Sejmie odbyła się debata nad uchwałą w obronie pamięci Jana Pawła II. Jest to oczywiście działanie pozorne, które nie tylko umożliwi Judenratowi kontynuowanie kampanii obsrywania, ale nawet wzbogacenie jej o incydenty z pomnikami, które, w odpowiedzi na tę uchwałę, będą teraz obiektem agresji “aktywistów” – w dodatku agresji bezkarnej – o czym przekonują nas wyroki niezawisłych sądów, m.in. w sprawie mojej faworyty, Wielce Czcigodnej Joanny Scheuring-Wielgus. Ja jej specjalnie nie podziwiam i właściwie nigdy się z nią nie zgadzam, ale 9 marca miała rację, wskazując – podobnie jak inni posłowie – że Sejm w ogóle nie powinien się tym zajmować, zwłaszcza w taki sposób. Ale inicjatorom uchwały wcale nie chodziło, żeby czyjąkolwiek pamięć chronić, tylko – żeby w roku wyborczym pokazać swoim wyznawcom, jak to własną piersią ochraniają Jana Pawła II.

Niezależnie od tego postawmy pytanie, w jakim celu Judenrat i wspomniana stacja rozpętały kampanię obsrywania, a teraz będą ją rozkręcali? Ponieważ w czasach pierwszej komuny, żydokomuna pozbawiła nasz mniej wartościowy naród tubylczy organicznej szlachty, to pełnienie jej roli przypadło katolickiemu duchowieństwu. Kampania obsrywania ma zatem na celu pozbawienie naszego mniej wartościowego narodu tubylczego nawet takiej namiastki szlachty, jaką, jak tam potrafi, próbuje pełnić u nas duchowieństwo.

A dlaczego Judenrat i żydowska stacja telewizyjna dla Polaków chce nas odciąć nawet od tej namiastki? Żeby w ten sposób doprowadzić nasz naród do stanu całkowitej bezbronności, kiedy żydowskie organizacje przemysłu holokaustu  przystąpią do realizowania roszczeń majątkowych wobec Polski, dla których amerykańska ustawa nr 447 dostarczyła pozorów legalności.