Św. bp Józef Pelczar: W obronie Prawdy nie z tego świata

Św. bp Józef Sebastian Pelczar: W obronie Prawdy nie z tego świata

Filip Adamus https://pch24.pl/sw-bp-jozef-sebastian-pelczar-w-obronie-prawdy-nie-z-tego-swiata/

(PCh24.pl)

Obrona wiary to charyzmat, z którego słynie święty Józef Sebastian Pelczar. Na kartach swoich książek i w wystąpieniach biskup nie tylko przeciwstawiał się złym filozofiom i niebezpiecznym nurtom teologicznym – ale opowiadał się również za katolickim charakterem państwa, czy podkreślał znaczenie wiary dla życia rodzinnego i moralnego. Skoro religia objawiona daje poznanie Stwórcy i jego praw, to jest bezpiecznym fundamentem, na którym oprzeć można całość życia. To właśnie olbrzymi kontrast pomiędzy postawą tego obrońcy doktryny a modnymi dziś postulatami zmiany nauczania. Kontrast, który każe nam po jego dorobek sięgać jak najczęściej. 

Oba rozdziały swoich szeroko znanych prac – „Obrony Religii Katolickiej” oraz obszernego katechizmu „Religia katolicka. Jej podstawy, jej źródła, jej prawdy wiary” święty Józef Sebastian Pelczar rozpoczynał rozdziałami poświęconymi objawionemu charakterowi wiary katolickiej. Jak podkreślał, w doktrynie Kościoła poznajemy prawdę o Bogu – „źródle i celu wszechrzeczy”.

Przekonanie (zresztą ogłoszone ponad wszelką wątpliwość w konstytucji Dei Filius Soboru Watykańskiego I) o charakterze prawd religii jako rzeczywistej wiedzy danej z bożej łaski, ma swój brzemienny skutek. Skoro wiara daje prawdziwe poznanie Boga i Jego Woli – to promienie tego nadprzyrodzonego źródła muszą oświecać i wiele spraw natury.  

„W ziemskiej wędrówce swojej spotyka człowiek różne rzeczy, które zajmują jego ducha i przywiązują swoje serce, ale cóż powinno obchodzić go najbardziej i być mu najdroższym? Religia. Dlaczegóż to? Dlatego, że od niej zależy szczęście na ziemi i poza grobem. Religia wnika głęboko w stosunki życia prywatnego, rodzinnego, społecznego i politycznego, tak że człowiek na każdym kroku spotyka się z nią”, podkreślał święty biskup w apologetycznej „Obronie Religii Katolickiej”.

„Ona wpływa na wszystkie władze człowieka, wkłada obowiązki na całą jego istotę, zaspokaja wszystkie jego potrzeby duchowe – tak, że religia – a mówimy tu o religii katolickiej – jest światłem i przewodniczką dla rozumu, prawidłem i siłą dla woli, źródłem szczęścia i pokoju dla serca, najpotężniejszą dźwignią w życiu jednostek, rodzin, narodów i społeczeństwa ludzkiego. Religia ma inne zadanie, którego wiedza, ani kultura nie może wypełnić. Owszem, wiedza prawdziwa prowadzi do prawdy Prawdy Najwyższej, a prawdziwa kultura do Najwyższego Ideału i pierwowzoru wszystkich ideałów – do Boga”, dodawał.    

Uwagi te zasługują dziś na szczególną uwagę. Stawiają bowiem religię w roli rezerwuaru inspiracji dla życia społecznego, politycznego, rodzinnego. Słowem, dzięki religii możemy tym skuteczniej działać dla poprawy świata, bo ta otwiera nas na poznanie płynące od samego Stwórcy. Tymczasem współcześnie górę biorą nurty teologiczne każące na doczesne przedsięwzięcia patrzeć nie przez soczewkę mądrości chrześcijańskiej – ale dopasowywać religię do świeckich wymagań.

Do atmosfery tej przyczyniła się w znacznym stopniu „teologia wyzwolenia”. Lektura dzieł zmarłego niedawno Gustavo Guttiereza – zyskujących pochwałę Franciszka – ukazuje próbę bezpośredniego uzależnienia teologii od okoliczności społeczno-ekonomicznych. 

W inkrustowanej odwołaniami do marksistowskich ideologów książce „Teologia Wyzwolenia” ten peruwiański duchowny zaproponował przeniesienie na religię zasad dialektyki zapoczątkowanej przez Hegla i rozwiniętej przez komunizm.

Guttierez powołując się na przekonanie, że próby rozumienia Boga zakorzenione są zawsze w lokalnym kontekście i związane z doświadczeniami danego ludu przekonywał, że dopiero w połowie XX wieku Kościół mógł poznać jeden z elementów jego misji, którego tak długo nie był świadomy. Chodzi rzecz jasna o polityczną emancypację – projekt budowy świata wolności i dobrobytu, który autor uznał za integralną część… „historii zbawienia”. Byt determinuje świadomość, chciał widać powiedzieć.

Pełne zrozumienie posłania Kościoła umożliwić miało zatem spotkanie z doświadczeniem ludności Ameryki Południowej sprzed kilku dekad oraz z myślą marksistowską. Objawienie miało zrodzić się przez konfrontację dwóch sprzecznych czynników – wiary i bezbożnego marksizmu… i zaowocować syntezą w postaci teologii wyzwolenia. To opis tożsamy z tym, jak historię pojmował Hegel. Na możliwość rozumienia teologii z perspektywy heglowskiej filozofii, Guttierez wskazywał przy tym wprost.

Zostawmy na boku sam postulat sakralizacji emancypacji politycznej. To, na co szczególnie warto zwrócić uwagę, to wizja uzależnienia objawienia od spotkania z doczesnością. Nauka chrześcijańska przez tysiące lat mogła pozostawać poważnie wybrakowana, bo nie wystąpiły odpowiednie warunki bytowe i polityczne, aby Kościół pojął swoją emancypacyjną rolę. „Duch” miał przemówić nie w doktrynie Kościoła, ale w spotkaniu wiary i warunków ekonomiczno-społecznych. 

Podobne mniemanie przenika wiele postulatów reformy Kościoła i zdaje się leżeć u podstaw procesu synodalnego. Dokument roboczy przygotowany dla drugiej sesji synodu o synodalności wprost proponuje nadanie takiej zasadzie stałego miejsca w kościelnym nauczaniu. Wszak jego głównym postulatem było wsłuchiwanie się w głos „ducha”, przemawiający nie w Kościele – a w doczesności – przede wszystkim w dążeniach marginalizowanych i uciśnionych społeczności. Traktując je jako pełne religijnej treści Kościół miałby wywodzić z nich wskazania dla siebie i swojej nauki…

Model, w którym dopiero napotkanie pewnych okoliczności bytowych umożliwia Kościołowi poznanie prawdy ma swoją drugą stronę. To przekonanie, że w nauczaniu i praktyce katolickiej są już elementy zaczerpnięte właśnie z uczestnictwa w konkretnych „strukturach dominacji”, które można wyłonić i w perspektywie nowych okoliczności rewidować…

Takie dążenie jest w naszych czasach regułą. Niewygodne dla modnych ideologii prawdy religijne tłumaczy się świeckimi niedomaganiami teologii – brakiem przyrodniczo pojętej naukowości, związkami z rzekomo opresyjną kulturą… Okazuje się, że nauka chrześcijańska i teologia nie tylko muszą ze światem dialogować – ale nawet wypracowywać z nim jakieś syntetyczne porozumienie i dopiero w taki sposób docierać do prawdy. Podobna wizja – rzecz jasna – nie ma nic wspólnego z prawdą wiary o kompletności Objawienia przekazanego Kościołowi.

Pejzaż ten przynagla do sięgnięcia po dziedzictwo zdrowego katolickiego nauczania, w którym to nie religia ma dopasowywać się i czerpać pouczenia z doczesności – ale uczyć i inspirować kulturę i społeczeństwo, zbliżając je ku boskiemu światłu. Gorliwa apologetyczna działalność św. bp. Józefa Sebastiana Pelczara tego właśnie uczy – z wiary Objawionej – pełnej i pewnej czerpać lekcję dla świata… Nigdy odwrotnie.

Filip Adamus

Ostrzeżenie przed religijnością wyzutą z Objawienia

Oddaj pokłon Dawcy Prawdy! Św. biskup Pelczar ostrzegał przed religijnością wyzutą z Objawienia

Filip Adamus https://pch24.pl/oddaj-poklon-dawcy-prawdy-sw-biskup-pelczar-ostrzegal-przed-religia-wyzuta-z-objawiania/

(Oprac. PCh24.pl)

Uroczystość Objawienia Pańskiego przywodzi nam na myśl trzech magów, jacy udali się z pokłonem do nowonarodzonego Chrystusa. Hołd tych starożytnych uczonych – intelektualnej elity antycznego wschodu – to obraz postawy deficytowej w XXI wieku. Regułą w naszym stuleciu, zamiast przyjęcia samo-objawienia się Boga człowiekowi, jest próba „przezwyciężenia” prawdy religijnej w imię prądów myślowych zlaicyzowanego świata.

By w pełni pojąć kontrast – jaki dzieli pokłon stojących w centrum dzisiejszej liturgii magów od orędowników zmiany katolickiego nauczania i dostosowania go do współczesności – warto przyjrzeć się nazwie dzisiejszego święta. Starożytne chrześcijańskie obchody – choć popularnie nazywane „Trzech Króli”, w kalendarzu liturgicznym widnieją jako Uroczystość Objawienia Pańskiego. Epifania – jak brzmi to samo pojęcie w grece i inne popularne określenie święta – to ukazanie się Boga człowiekowi.

Właśnie Objawieniu św. Józef Sebastian Pelczar – wybitny polski apologeta – poświęcił pierwszy rozdział swojego obszernego dzieła „Religia Katolicka, jej podstawy, jej źródła, jej prawdy wiary”, stanowiącej w zasadzie katechizm dla osób wykształconych. Szczególnie dziś to lekcja, po którą warto sięgać.

„Oto Bóg objawia się najpierw rozumowi ludzkiemu w świecie widzialnym, który jako dzieło wszechmocy, mądrości i dobroci bożej woła do człowieka głosem silnym: Bóg jest moim i twoim stwórcą. Jemu masz służyć i w nim masz znaleźć szczęście swoje” – pisał zmarły przed 100-laty święty biskup. Takie znajdowanie części prawd o Bogu w stworzeniu siłami naturalnego rozumu to „objawienie przyrodzone które staje się początkiem religii naturalnej”, tłumaczył.

Tak wyczytana z przyrody wiedza o Bogu daje jednak jedynie szczątkowe i odległe poznanie Stwórcy. Co gorsza, potencjał ludzkiego rozumu zamglony jest przez grzech pierworodny. Jak zauważał św. Tomasz z Akwinu w kwestii 10 traktatu o Wierze z Summy Teologicznej, wielość religii i błędnych wyobrażeń o Bogu to element kary za grzech pierwszych rodziców. Znajomość Boga, którą obdarzeni byli Adam i Ewa została wypaczona przez kolejne pokolenia.

W świecie starożytnym to zniekształcenie religii było już regułą. Rozpowszechnił się bałwochwalczy politeizm, praktyki magiczne i inne zabobony. Nie bez powodu tę „przedchrześcijańską” panoramę religijną oddaje metafora ciemności, czy nocy – jaka spowijała ziemię. W ustępie Summy Teologii Doktor Anielski pisał wszak, że niewiara i błędne wizje religijne oddalają człowieka od Boga bardziej, niż cokolwiek innego.

Wobec niedomagań i ograniczonych możliwości człowieka Bóg, jeśli chciał go przybliżyć do siebie w szczególny sposób, musiał Sam dać prawdę religijną z góry. Na to pełne i nadprzyrodzone objawienie istnieje tylko jedna właściwa odpowiedź – hołd taki, jaki Chrystusowi złożyli magowie ze wschodu. Mędrcy uosabiają wszak starożytną elitę intelektualną i religijną. Być może parali się astrologią, poszukiwali tajemnej wiedzy, czcili stworzone ludzką ręką bożki. Znali wszystkie te daremne próby poznania rzeczywistości nadprzyrodzonej przez starożytnych. Gdy na świat przyszedł Chrystus, ci uczeni zgięli przed nim kolano. Bóg – człowiek mógł bowiem dać im widzę, której mimo całego swojego wykształcenia, nie byliby w stanie znaleźć.

To boskie Objawienie udziela ludziom prawd – których świadomość z własnej winy zatraciliśmy, ale także tych, do których człowiek nigdy nie dotarłby o własnych siłach. To nie sucha teologiczna ciekawostka, ale święta prawda – która pozwala Boga rzeczywiście poznać, miłować i czcić – a zatem ta najistotniejsza wiedza w życiu człowieka.

„Oto nieskończona miłość Boża postanowiła wynieść człowieka do stanu nadprzyrodzonego, siły i potrzeby natury ludzkiej przechodzącego, bo do godności synostwa Bożego i Zjednoczenia z Bogiem. I w tym celu dał mu Bóg Objawienie nadprzyrodzone, którego wynikiem jest Religia Objawiona”, tłumaczył św. Józef Sebastian Pelczar. 

Jak dodawał polski apologeta, żadna stworzona przez człowieka „koncepcja religijna” nie ma podobnej roli, bo jest wyłącznie daremną próbą odczytania rzeczywistości, która przekracza możliwości rozumowego poznania… Tam gdzie nie ma religii objawionej może więc być wyłącznie religia fałszywa. „Skoro Bóg w dobroci swojej postanowił wynieść człowieka do porządku nadprzyrodzonego, to objawienie prawd tegoż porządku, a zwłaszcza tajemnic religii stało się nieodzownie koniecznym, bo człowiek do poznania tych prawd inną droga dojść by nie mógł”, pisał.  

Komu przeszkadza Objawienie?

Fakt, że Bóg raczył pośród tylu błędów dać prawdziwą wiedzę o sobie, przerastającą spekulacje „religioznawców”, to sedno uroczystości Epifanii. Choć obchodzimy to święto co roku, to wdzięczność za Objawienie i wiara w nie mają się chyba dziś gorzej, niż kiedykolwiek wcześniej.

„Zdawałoby się, że wszyscy ludzie z nadzwyczajną wdzięcznością przyjmą to Objawienie Boże. Tymczasem w świecie chrześcijańskim, zwłaszcza od czasów tzw. reformacji, nie brakło przeciwników”, zauważał w ubiegłym wieku podobną tendencje św. Józef Sebastian Pelczar. Ponad 100 lat po jego śmierci uwaga ta nabrała jedynie jeszcze boleśniejszej aktualności… Dziś to wielkie dzieło łaski wielu przestaje cieszyć – a zamiast tego niepokoi i spotyka się z odrzuceniem.

W gorszący sposób Objawieniu zaprzeczył wszak w niedawnej podróży do Indonezji papież Franciszek. Podczas – jedynie z nazwy – apostolskiej wizyty w Dżakarcie, Ojciec święty stwierdzał, że wszystkie religie są drogami do Boga, a spór o to, która jest prawdziwa należy porzucić. Wcześniej, w 2019 roku, urzędujący papież podpisał deklaracje w Abu Zabi, w której wielość wierzeń pochwalono jako element stwórczej mądrości Boga.

Wyrażony przez Franciszka niejednokrotnie błąd wyraźnie piętnowała wydana jeszcze w 2000 roku deklaracja Kongregacji Nauki Wiary Dominus Iesus. Jak wskazywał w niej ówczesny prefekt Joseph kard. Ratzigner, wszystkie inne poglądy, praktyki religijne, czy wierzenia to błądzenie intelektu pod znakiem uczucia religijnego za tym, co wieczne. Tymczasem wiara katolicka to dana od Boga prawda o Nim samym.

Przeczące temu działania Franciszka to ukoronowanie erozji wiary w Objawienie. Znaki tego kryzysu przenikają jednak cały Kościół. Jego odsłoną jest i reformatorska mania, w której tkwi tylu hierarchów, żądających chociażby postawienia na głowie moralności seksualnej. Z rodzimego podwórka otwartością na podobnego ducha zdaje się emanować chociażby kard. Grzegorz Ryś. W swoich wypowiedziach prominentny duchowny popularyzuje przekonanie, że Kościół przez XX wieków nauczał i przedstawiał w liturgii błędną „teologię zastąpienia”. Mowa o przekonaniu, że Chrystus wypełnił Stary Testament, zaprowadził Nowy, a na miejsce dawnego ludu przymierza wprowadził Kościół powszechny. Purpurat twierdzi, że w tym zakresie w nauczaniu Kościoła podczas Soboru Watykańskiego II rzeczywiście zmieniono doktrynę, co nazywa „przewrotem kopernikańskim”.

Modernistyczny rodowód

Wszystkie te tendencje spaja jedna rama: powątpiewanie w objawiony charakter katolickiego nauczania. Nowe modele seksualności, czy ideologiczne uwielbienie „pluralizmu” miałyby dawać podstawę do rewizji chrześcijańskiej nauki. To wyraz naiwnego przekonania, że ludzki rozum oświecony „postępem” może naprawiać religię i prostować jej zasady. Nauka Kościoła o Objawieniu i ludzkiej naturze wskazuje, że jest dokładnie odwrotnie. Przecież czyste i nieomylne Objawienie było potrzebne człowiekowi właśnie ze względu na skłonność do przeinaczania prawdy… Rozwój religii może oznaczać jedynie pogłębianie rozumienia i wierności prawdom otrzymanym w darze od Boga.

Gdy dziś przywódcy Kościoła głoszą potrzebę „zmiany” tego, co Chrystus przez swój Kościół podał do wierzenia, w rzeczywistości stawiają się w roli autorów prawdy, tym samym podważając boski rodowód depozytu wiary. Bliski związek zakusów na „odmłodzenie” religii z odrzuceniem Objawienia ujawniał i św. Pius X. Papież ten w encyklice „Pascendi Dominici Gregis” podkreślił, że reformatorskie podejście do nauki i dyscypliny Kościoła towarzyszy modernizmowi. Ten potępiony jako heretycki w XX wieku nurt teologiczny u swoich podstaw miał w pewnym sensie przekonanie, że Epifanii nie było. Religia i prawdy wiary powstawać miały z uczucia religijnego. Według modernistów wyrażały one tęsknoty i intuicje serc wiernych. Bóg miałby za to zjawiać się człowiekowi w indywidualnym sumieniu, a nie przez prawdziwą religię. 

Dziś do modernistycznej atmosfery dołączyła ideologiczna podejrzliwość wobec przeszłości – naznaczonej ponoć różnymi formami dyskryminacji i nietolerancji. To nieszczęsne połączenie pobudza do odnajdywania w katolickiej nauce różnorakich błędów, mających wynikać z uwikłania w opresyjną i dyskryminującą kulturę. Postępowcy przekonują, że to z tego powodu wzięło się zaliczenie homoseksualizmu do grzechów przeciw naturze, a kardynał Ryś wiąże przedsoborowy stosunek Kościoła do judaizmu z antysemityzmem. Na podobną reinterpretacje otwarta jest każda – akurat niewygodna dla popularnych sposobów bycia chrześcijańska prawda…

W podobnych postawach jak na dłoni ukazuje się pycha XXI wieku. Jak pisał na kartach „Summy Teologii” św. Tomasz z Akwinu, odrzucenie Objawienia Bożego zawsze wyraża ten grzech główny. Tak jest i dziś, gdy sprzeciw wobec moralności chrześcijańskiej i zasad wiary podpiera się „postępem”, czy rozwojem nauk. Człowiek stawia się w roli tego, który dowiódł zawodności boskiej prawdy… choć jednocześnie zdajemy sobie sprawę, jak często uwielbiani „naukowcy” potrafili mylić się i błądzić. Mimo to Ci, którzy jako pierwsi powinni strzec prawdy objawionej wolą ufać propagandzie mód intelektualnych. Gdyby władza duchowna w podobny sposób traktowała doktrynę w poprzednich wiekach, to przymiotnik „apostolski” można by było wykreślić z Credo. Z wiarą uczniów Chrystusa nie łączyło by nas bowiem zupełnie nic…  

Opłakując podobną postawę naszych pasterzy i my miejmy się na baczności. W ich dezercji możemy bowiem zobaczyć także zagrożenie dla siebie. Tak niewiele wystarcza, by człowiek odpadł od prawdy, która przerasta go i zmusza do stałego opierania się bezpodstawnym wątpliwościom w wierze. Czeka to i nas – jeśli nie będziemy pielęgnować w sobie cnoty wiary, przeciwko subiektywnym odczuciom. Zamiast srożyć się na boską Prawdę, gdy ta przerasta nasze zrozumienie, uczmy się nią cieszyć. Skoro bowiem przerasta, to i podnosi na nowy poziom i otwiera przed nami drzwi do tego, co nadprzyrodzone.

Filip Adamus