Lwów – ratowanie dóbr kulturalnych

Lwów – ratowanie dóbr kulturalnych

Posted by Marucha w dniu 2023-10-23 lwow-ratowanie-dobr-kulturalnych

Naukowe osiągnięcia prof. Mieczysława Gębarowicza i jego ogromne zasługi położone w dziele dokumentowania i naukowego opracowania polskich zabytków sztuki i kultury we Lwowie i na dawnych południowo-wschodnich ziemiach Rzeczypospolitej są dość dobrze znane.

Najkompetentniej mogliby wypowiadać się tutaj historycy sztuki. Natomiast ja chciałbym przedstawić prawie w ogóle dotąd nie znany, ale jednocześnie bardzo ważny fragment biogram Profesora.

Dotyczy on okresu II wojny światowej i pierwszych lat powojennych, kiedy to prof. Gębarowicz, rezygnując ze swoich ambicji naukowych i dalszej kariery zawodowej, całkowicie poświęcił się ratowaniu dla Polski zgromadzonych we Lwowie polskich zbiorów kulturalnych.

Działalność ta nierozerwalnie złączona była z Zakładem Narodowym im. Ossolińskich, na którego czele stanął z nominacji kuratora najpierw w lipcu 1941 r. jako kierownik, a od kwietnia 1943 r. jako dyrektor. Stanowisko to, pełnione w konspiracji, w tajemnicy przed okupantami – przypomnijmy, że Zakład został w 1940 r. zlikwidowany przez władze sowieckie – łączył w latach 1941-1946 z oficjalnym stanowiskiem kierownika Biblioteki Ossolineum, włączonej w latach okupacyjnych najpierw do struktur niemieckiej Staatsbibliothek Lemberg, a od sierpnia 1944 r. jako tzw. Sektor Polski do Lwowskiej Biblioteki Akademii Nauk USRR.

Spośród lwowskich placówek naukowo-kulturalnych Zakład Narodowy im. Ossolińskich (do 1939 r – łączący w sobie Bibliotekę, Wydawnictwo i Muzeum im. Lubomirskich) był jednym z najważniejszych i najbardziej zasłużonych ośrodków kultury polskiej, o czym decydowały przede wszystkim niezwykle bogate zbiory biblioteczne, pod względem wartości drugie w kraju po Bibliotece Jagiellońskiej.

W latach okupacji niemieckiej kierowane przez prof. Gębarowicza Ossolineum stało się miejscem schronienia dla różnego rodzaju zbiorów polskich, narażonych na zniszczenie lub rozproszenie w warunkach wojennych. Taką akcję ratowania dóbr kultury prof. Gębarowicz podjął już w 1941 r., przyjmując w formie depozytów księgozbiory wielu polskich uczonych, zagrożonych aresztowaniem lub zmuszonych do wyjazdu ze Lwowa.

W Ossolineum znalazły wówczas schronienie m.in. księgozbiory profesorów Uniwersytetu Lwowskiego: filologa Jerzego Manteuffla, fizyka Stanisława Lorii, historyka ks. Józefa Umińskiego, filozofa Kazimierza Twardowskiego, a także znanego chirurga Adama Grucy. Największym osiągnięciem było jednak uratowanie w lutym 1943 r. bibliotek seminaryjnych kilku zakładów uniwersyteckich (filologii polskiej, romańskiej i klasycznej oraz historii, prawa i filozofii), które M. Gębarowicz zgodził się przyjąć do Ossolineum natychmiast po wydanym przez władze niemieckie zarządzeniu ewakuacji gmachu uniwersytetu i zajęciu go przez niemieckie wojska lotnicze.

Pomimo niesprzyjających warunków atmosferycznych i braku środków transportowych w ciągu kilkunastu dni pracownicy Ossolineum przenieśli do gmachu Biblioteki ok. 100 tysięcy książek.

Innym, choć jednocześnie jak się później okazało połowicznym sukcesem M. Gębarowicza było uratowanie od zniszczenia nie rozprowadzonych przed 1939 r. nakładów Wydawnictwa Ossolineum (były to m.in. podręczniki szkolne, prace naukowe i dzieła z literatury pięknej), których ilość szacowano orientacyjnie na 2-3 wagony towarowe. W 1942 r. do książek tych, znajdujących się wówczas w dawnych magazynach Ossolińskich przy ul. Kaleczej, pretensje wysunęło ukraińskie przedsiębiorstwo handlowe Knyhotorh, planując przekazanie ich w zależności od decyzji niemieckiej cenzury na sprzedaż lub na przemiał. M. Gębarowicz, interweniując jednak skutecznie u swoich władz zwierzchnich, nie dopuścił do wydania tych książek Ukraińcom i spowodował przeniesienie ich do gmachu Ossolineum.

Troska o los polskich dóbr kulturalnych we Lwowie zmuszała prof. Gębarowicza do szukania różnych sposobów ich ochrony. W związku ze zbliżaniem się linii frontu do ziem polskich i coraz wyraźniej rysującą się perspektywą objęcia Lwowa działaniami wojennymi, a co za tym idzie ponowną okupacją sowiecką, M. Gębarowicz w ścisłym porozumieniu z dyrektorem Biblioteki Jagiellońskiej dr. Edwardem Kuntze wystąpił w jesieni 1943 r. z inicjatywą ewakuacji najcenniejszej części zbiorów Ossolińskich z zagrożonego Lwowa do Krakowa.

Podjęcie ostatecznej decyzji w tej sprawie na pewno nie było dla niego łatwe, ale rozwój wypadków wojennych przesądził sprawę. W początkach 1944 r. władze niemieckie zarządziły przeprowadzenie ewakuacji lwowskich zbiorów bibliotecznych – oprócz Ossolineum także bibliotek uniwersyteckiej i politechnicznej oraz Towarzystwa im. Szewczenki – co prof. Gębarowicz wykorzystał do realizacji swoich planów. Przygotowane przez niego z udziałem nielicznych pracowników Biblioteki dwa transporty ewakuacyjne zawierały – wbrew wyraźnym instrukcjom niemieckim, nakazującym przede wszystkim ewakuację niemieckiej literatury fachowej i księgozbiorów podręcznych czytelni głównych – najcenniejsze i starannie wyselekcjonowane zbiory specjalne i cymelia Ossolineum. Było to ok. 2300 rękopisów, ok. 2200 dokumentów (dyplomów), ok. 1700 starych druków, ok. 2400 rycin i rysunków z dawnych zbiorów Muzeum im. Lubomirskich i kolekcji Pawlikowskich oraz kilkaset sztuk numizatów. Ponadto znalazło się tam ok. 170 najcenniejszych rękopisów innej fundacyjnej biblioteki polskiej – Biblioteki Baworowskich, oraz najcenniejsze rękopisy i inkunabuły Biblioteki Uniwersyteckiej we Lwowie.

W celu zilustrowania wartości ewakuowanych wówczas ze Lwowa zbiorów Ossolińskich można podać, że znajdowały się tam prawie wszystkie najstarsze ossolińskie kodeksy średniowieczne od XII w. poczynając, materiały do historii Polski XVI-XVIII w., w tym miscellanea historyczne, diariusze sejmów, reiacje poselstw zagranicznych, zbiory oryginalnych dokumentów oraz listów królów polskich i obcych, zbiory praw i przywilejów koronnych i litewskich, akta sądowe, majątkowe i cechowe miast (m.in. Biecza, Grodziska, Kościerzyny, Stanisławowa, Lwowa), archiwa polskich rodzin magnackich Mniszchów, Rzeczyckich, Wodzickich i Fredrów oraz utwory i papiery najwybitniejszych polskich pisarzy i poetów epoki staropolskiej: Łukasza Opalińskiego, Wacława Potockiego (w tym autograf Wojny okocimskiej), Jana Andrzeja Morsztyna i Ignacego Krasickiego

Wśród ewakuowanych materiałów literackich XIX i XX w. znalazł się autograf Pana Tadeusza Adama Mickiewicza, całe spuścizny rękopiśmienne Juliusza Słowackiego (z autografami Mazepy, Lilli Wenedy, Króla Ducha) i Aleksandra Fredry (z autografami Pana Jowialskiego, Ślubów Panieńskich, Zemsty i Dożywocia), a w dalszej kolejności autografy prac Seweryna Goszczyńskiego, Teofila Lenartowicza, Józefa Conrada Korzeniowskiego, Henryka Sienkiewicza (w tym autograf Potopu), Józefa Ignacego Kraszewskiego, Jana Kasprowicza, Władysława Reymonta (w tym autograf Chłopów), Stefana Żeromskiego.

Ponadto ewakuowano spuścizny rękopiśmienne lwowskich uczonych: Wojciecha Kętrzyńskiego, Ludwika Bernackiego, Oswalda Balzera, Karola Szajnochy oraz archiwum galicyjskich działaczy ruchu ludowego Bolesława i Marii Wysłouchów. Jeśli idzie o dokumenty, do ewakuacji wytypowano przede wszystkim egzemplarze najstarsze i najcenniejsze, poczynając od dokumentów papieża Grzegorza IX z 1227 r. i ks. śląskiego Henryka Brodatego z 1229r.

Ewakuowane zbiory Ossolineum dotarty w ciągu marca i kwietnia 1944 r. do Krakowa, gdzie w bezpiecznych piwnicach Biblioteki Jagiellońskiej przeczekać miały okres działań wojennych. Zbiory te jednak zostały niespodziewanie w lecie 1944 r. wywiezione przez Niemców dalej na zachód i zmagazynowane w miejscowości Adelin (obecnie Zagrodno) koło Złotoryi na Dolnym Śląsku. Szczęśliwie przetrwały tam wojnę i w 1947 r. zasiliły reaktywowaną we Wrocławiu Bibliotekę Ossolineum. Wywieziony wówczas do Krakowa zbiór grafiki obejmował w większości grafikę polską.

Prof. Gębarowicz nie chciał zapewne przekazywać w ręce Niemców najcenniejszych zabytków sztuki zachodnioeuropejskiej, obawiając się, aby nie podzieliły one losów rysunków Albrechta Durera, skonfiskowanych przez nich w Ossolineum w 1941 r. Jest natomiast prawdopodobne, że zdecydował się wówczas poza wiedzą władz niemieckich na wyekspediowanie ze Lwowa do Krakowa drogą prywatną kilkudziesięciu rysuków obcych mistrzów ze zbiorów Muzeum im. Lubomirskich, w tym zwłaszcza kolekcji rysunków Rembrandta. W końcu marca 1944 r. prawdopodobnie powierzył je wyjeżdżającemu do Krakowa konserwatorowi lwowskiemu Janowi Marksenowi, który z kolei w połowie kwietnia tego roku złożył je jako depozyt w Muzeum Narodowym w Krakowie u dyrektora Feliksa Kopery.

W tym samym czasie prof. Gębarowicz wspólnie z muzealnikami lwowskimi wziął udział w wyekspediowaniu ze Lwowa trzech dużych obrazów Jana Matejki, tj. będącej przed wojną własnością Muzeum im. Lubomirskich „Unii Lubelskiej” oraz prawdopodobnie „Rejtana” i „Batorego pod Pskowem”. Dwa te ostatnie obrazy znalazły się we Lwowie w 1943 r. po przewiezieniu ich z Łucka, i jak świadczy zachowana w papierach M. Gębarowicza fragmentaryczna dokumentacja fotograficzna, podjęto wówczas nad nimi wstępne prace zabezpieczające, a w Ossolineum spisano ich dzieje wojenne.

Warto przy tej okazji zaznaczyć, że podobne starania ewakuacyjne podjęły również archiwa lwowskie. Wówczas to – w lutym 1944 r. – ewakuowano z Archiwum Państwowego do Tyńca pod Krakowem najcenniejsze archiwalia, w tym komplet ksiąg grodzkich i ziemskich przemyskich. Natychmiast po zajęciu Krakowa w styczniu 1945 r. księgi te zostały zabrane przez Rosjan i przewiezione z powrotem do Lwowa, gdzie dotąd się znajdują.

Wobec coraz bardziej rysującej się od momentu zajęcia Lwowa przez Rosjan w lecie 1944 r. perspektywy, że Lwów znajdzie się po wojnie poza granicami państwa polskiego, uwagę M. Gębarowicza zaczął wówczas zaprzątać problem dalszych losów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich.

Są przesłanki pozwalające stwierdzić, że pierwsze starania o uratowanie tych zbiorów dla Polski podjął już pod koniec 1944 r. W każdym razie bezporny jest fakt, że co najmniej od początków 1945 r. opowiadał się za przeniesieniem Zakładu ze Lwowa, jako przyszłe miejsce jego lokalizacji proponując Kraków. Stał się wówczas jednym z najgorliwszych i najbardziej aktywnych rzeczników rewindykacji całych bez wyjątku zbiorów Ossolińskich przez Polskę, a jednocześnie gorącym przeciwnikiem reprezentowanych przez stronę ukraińską planów podziału zbiorów i przekazania Polsce jedynie ich małej części jako „daru” od narodu ukraińskiego.

Prof. Gębarowicz uważał Ossolineum za polską instytucję narodową. Jako dzieło całego narodu przez kilka pokoleń tworzone i utrzymywane” i za niedopuszczalne uznawał pozostawienie go w całości lub w części poza granicami Polski. Prowadzona przez niego w latach 1945-1946 działalność zmierzająca do uratowania dla polskiej kultury i nauki zbiorów Ossolińskich była rzeczywiście imponująca, zważywszy na warunki, w których przyszło mu działać, i ograniczone, coraz bardziej kurczące się możliwości.

Przede wszystkim ze względu na rozstrzygające się wówczas losy Ossolineum nie zdecydował się na opuszczenie Lwowa. Pozostając na miejscu miał możliwość bezpośredniego czuwania nad sprawami instytucji, obserwowania poczynań władz ukraińskich, a także podejmowania konkretnych prób ratowania zbiorów.

Jednym z ważniejszych kierunków jego działalności było nieustanne informowanie odpowiednich władz i środowisk w kraju o stanie spraw Ossolińskich, a także ciągłe przypominanie o konieczności pełnej rewindykacji zbiorów. Służyć temu miały przede wszystkim zarówno pisane przez niego liczne memoriały i relacje, jak i osobiste spotkanie z przebywającym we wrześniu 1945 r. we Lwowie z oficjalną wizytą wiceprzewodniczącym Krajowej Rady Narodowej prof. Stanisławem Grabskim. Uczestniczył również w pracach polskiego środowiska naukowokulturalnego we Lwowie i w sierpniu 1945 r. został wybrany na przewodniczącego działającej pod egidą Związku Patriotów Polskich we Lwowie Komisji Ekspertów dla Przejęcia Polskiego Dobra Kulturalnego, która miała się zająć zebraniem danych dotyczących polskich dóbr kulturalnych w tym mieście.

W przygotowanym wówczas – w sierpniu 1945 r. – przez M. Gębarowicza memoriale wśród podlegających zwrotowi Polsce dóbr kulturalnych wymieniano przede wszystkim całość zbiorów dwóch polskich bibliotek fundacyjnych, tj. Ossolineum i Baworowskich, polonica ze zbiorów bibliotek uniwersyteckiej i pedagogicznej, lwowskie zbiory miejskie, akta archiwalne dotyczące terenów należących do Polski, archiwa i zbiory prywatne oraz zabytki kościelne. Memoriał ten, będący najpełniejszą i najkompetentniejszą charakterystyką polskich dóbr kulturalnych we Lwowie, został wręczony wiceprzewodniczącemu KRN prof. Grabskiemu oraz dostarczony do instytucji polskich zajmujących się sprawami rewindykacyjnymi (Wydział Rewindykacji i Odszkodowań Ministerstwa Kultury i Sztuki, Polska Akademia Umiejętności).

Gębarowicz był na pewno jeśli nie autorem, to przynajmniej współautorem kolejnego memoriału skierowanego do polskich władz państwowych w pierwszej połowie 1946 r. W memoriale tym domagano się niezwłocznego podjęcia oficjalnych rozmów z ZSRR na temat rewindykacji dóbr kultury, a rozwiązanie całej sprawy widziano jedynie w zawarciu stosownego porozumienia, „gwarantującego Rzeczypospolitej całkowity zwrot prawnie się jej należącego mienia kulturalnego z obszarów wschodnich, które przez tyle wieków pozostawały w nierozdzielnej łączności z Macierzą”.

Jak argumentowano, „nie wolno tych skarbów kulturalnych uważać za zdobycz wojenną Związku Radzieckiego. Jesteśmy bowiem państwem sprzymierzonym, a nie pokonanym wrogiem, którego można ogołacać z jego dóbr kulturalnych, nagromadzonych żmudnym wysiłkiem wielu pokoleń”.

Niestety, wbrew nadziejom prof. Gębarowicza, polskie władze państwowe nie podjęły żadnych aktywniejszych starań w sprawie rewindykowania polskich dóbr kulturalnych, nie doszło również do oficjalnych rozmów z ZSRR czy Ukrainą na ten temat. W sprawę tę najsilniej zaangażowały się środowiska naukowe skupione w Polskiej Akademii Umiejętności w Krakowie, występujące z własnymi memoriałami do rządu i prezydenta Bieruta.

Warto przypomnieć nazwiska tych naukowców, którzy w kraju wspierali działania prof. Gębarowicza. Byli to dawni profesorowie Uniwersytetu Jana Kazimierza: Franciszek Bujak, Stanisław Łempicki, Stefan Inglot oraz najbliższy przyjaciel M. Gębarowicza, dr Tadeusz Mańkowski.

Gębarowicz nie ograniczał się tylko do działań propagandowo-informacyjnych, lecz zgodnie z przyjętą przez siebie zasadą, że jeśli istnieje możliwość wyrwania stąd [tj. ze Lwowa] czegokolwiek, należy z niej skorzystać”, podjął razem z innymi zaufanymi pracownikami lwowskiego Ossolineum akcję ratowania dla Polski zbiorów Ossolińskich. Jest to najmniej znana, podejmowana z osobistym ryzykiem strona jego działalności.

Z zachowanej w jego papierach fragmentarycznej dokumentacji, a także prywatnej korespondencji i akt archiwalnych Ossolineum można stwierdzić, że w latach 1945-1946 zdołał on potajemnie przekazać do bibliotek i muzeów krakowskich poza wiedzą władz sowieckich, za pośrednictwem osób prywatnych i instytucji opuszczających Lwów, pewną ilość głównie nie zinwentaryzowanych zbiorów Ossolineum. Najważniejszą i udokumentowaną rolę odegrali tutaj oo. Dominikanie lwowscy, którzy przesiedlając się ze Lwowa w organizowanych przez siebie transportach przewieźli do Krakowa dużą partię nie zinwentaryzowanych rękopisów i starych druków Ossolineum. Była to zapewne jakaś część zbiorów, która ukryta przez Ossolineum na wiosnę 1944 r. w podziemiach klasztoru Dominikanów w obawie przed bombardowaniami nie została później stamtąd zabrana i bez większych przeszkód mogła zostać wyekspediowana ze Lwowa.

Z cenniejszych wywiezionych wówczas do Krakowa rękopisów warto wymienić autografy prac Józefa Maksymiliana Ossolińskiego, spuściznę rękopiśmienną prezydenta Lwowa Tadeusza Rutowskiego, archiwa rodzinne Prusiewiczów, Massalskich i Pruszyńskich, zbiór autografów wybitnych Polaków, rękopisy ormiańskie i korespondencję arcybiskupa Józefa Teodorowicza, rękopisy ze zbioru księgarza i historyjka krakowskiego Ambrożego Grabowskiego, kartoteki i wykazy legionistów polskich z lat I wojny światowej oraz depozyty złożone w Ossolineum w latach wojny (archiwa biskupa lwowskiego Bilczewskiego i księży zmartwychwstańców oraz archiwum lwowskiej Armii Krajowej). Na stare druki składały się głównie zbiory Biblioteki Poturzyckiej Dzieduszyckich oraz mniejszych kolekcji.

Wiele szczegółów tych osłoniętych zrozumiałą tajemnicą działań nie zostanie zapewne nigdy już wyjaśnione. Przy tak szeroko zakrojonej akcji nieuniknione były też straty. Nie wszystkie przesyłki dochodziły na miejsce swego przeznaczenia, wiele zbiorów zaginięło, a pozostający we Lwowie M. Gębarowicz nie miał żadnych możliwości kontrolowania dalszych losów przekazywanych w pełnej dyskrecji zbiorów. W sumie jednak w latach 1945-1946 dzięki inicjatywie i wysiłkom M. Gębarowicza oraz innych pracowników lwowskiego Ossolineum przekazano do Krakowa znaczną ilość zbiorów lwowskich, które w latach 1948-1957 były sukcesywnie przejmowane przez wrocławskie Ossolineum.

Nie udało się natomiast M. Gębarowiczowi doprowadzić do wywiezienia ze Lwowa nie rozprowadzonych przed 1939 r. wydawnictw Ossolineum. Próby wpłynięcia na stanowisko władz Akademii Nauk USRR, zainteresowania tą sprawą Związku Patriotów Polskich, jak i nakłonienia polskiego Ministerstwa Oświaty do podjęcia interwencji nie przyniosły rezultatu, wskutek czego książki te, których wartość dla polskiej kultury i nauki po zniszczeniach wojennych wielokrotnie wzrosła, nie trafiły do polskiego czytelnika i całkowicie bezużyteczne pozostały zmagazynowane we Lwowie.

Przedstawiona działalność M. Gębarowicza była tym ważniejsza, że możliwości jego wpływu na ukraińską politykę wydzielenia części zbiorów Ossolineum jako tzw. „daru” dla Polski były od samego początku dość ograniczone. Ostateczna decyzja w sprawie wyboru druków i rękopisów do przekazania Polsce pozostać miała w rękach ukraińskiej komisji, w której zabrakło dyrektora Ossolineum.

W ten sposób, gdy we wrześniu 1945 r. pełną parą ruszyły prace około przygotowania „daru” dla Polski, M. Gębarowicz – jako „element niepewny i niepożądany” – został całkowicie odsunięty od jakiegokolwiek wpływu na podejmowanie zasadniczych decyzji, przy czym nadzorująca przygotowanie „daru” ukraińska komisja nie szczędziła mu licznych szykan i przykrości.

Uwagi powyższe staną się może bardziej zrozumiałe, gdy przybliżymy realia dokonanego w latach 1946-1947 przez Ukraińców podziału zbiorów lwowskich. Przyjętą przez nich generalną zasadą było, że wszystkie materiały pochodzące lub odnoszące się do ziem leżących na wschód od linii Curzona, a zwłaszcza materiały związane (w pojęciu komisji ukraińskiej) z historią i kulturą zachodniej Ukrainy, a także w jakikolwiek sposób wiążące się z Rosją, Białorusią, Podolem, Wołyniem, Litwą, Turcją itd. miały pozostać we Lwowie. Zasady tej przestrzegano nawet w stosunku do materiałów, w których była choćby jedna wzmianka dotycząca zachodniej Ukrainy. Znany był przypadek, że wielki fascykuł zawierający materiały wielkopolskie i śląskie nie mógł być zwrócony Polsce, gdyż znalazła się w nim tylko jedna karta poświęcona Żółkwi. Odnosiło się to także do wszelkich materiałów obcych, nie wiążących się W opinii komisji ukraińskiej z Polską.

Jak wyglądał podział w praktyce? Z Biblioteki Ossolineum Ukraińcy planowali pierwotnie przekazać zaledwie 30 tysięcy tomów książek. Liczba ta była kilkakrotnie podwyższana, aby wreszcie ostatecznie dojść w maju 1946 r. do 150 tysięcy starych druków, druków XIX i XX w. i rękopisów, co stanowiło zaledwie ok. 15-20% całości zbiorów, przy czym nie uwzględniono w ogóle zbiorów graficznych, kartograficznych oraz praktycznie całego zbioru czasopism polskich z XIX-XX w.

Personel polski wykonywał prace tylko techniczne, natomiast decyzja, kierownictwo i kontrola została powierzona Ukraińcom. Lokale, w których odbywało się pakowanie, były zamykane i personel polski nie miał do nich dostępu, a cała praca odbywała się w ogromnym pośpiechu. Podczas dzielenia zbiorów stosowano dość oryginalne kryteria. Zakwestionowano m.in. akt abdykacji króla Stanisława Augusta ponieważ nastąpił w Grodnie, druki leszneńskie Jana Amosa Komeńskiego jako bohemica, wszelkie druki dotyczące dysydentów, materiały dotyczące konfederacji barskiej, korespondencję dyplomatyczną dotyczącą rozbiorów Polski.

Podobnie przedstawiała się sytuacja w muzeach lwowskich. W Muzeum Historycznym polski personel został całkowicie odsunięty, a większość pierwotnie wytypowanych do przekazania Polsce eksponatów komisja ukraińska zakwestionowała. Tak np. z pierwotnego spisu obrazów, który obejmował 1000 pozycji, pozostało zaledwie 105, wśród których tylko nieznaczny procent stanowiły cenniejsze. W Galerii Obrazów większość wytypowanych do wysłania przez polskich pracowników obrazów komisja ukraińska zakwestionowała. Polecono m.in. wyłączyć wszystkie tzw. martwe natury, portrety dzieci, obrazy przedstawiające zwierzęta, sceny i widoki ze Wschodu, Francji itd., malowane zresztą przez polskich artystów, oraz obrazy poruszające ogólniejsze tematy, jak np. cykl „Wojna” Grottgera, motywując to tym, że wszystkie te dzieła posiadają „międzynarodową wartość”. Mieczysław Gębarowicz – Lwów- rok 1983. Fot. Piotr Szczepański

Argumentowano także, że portrety osobistości polskich malowane przez artystów obcych nie posiadają żadnego związku z kulturą polską, że wszystkie portrety kobiece, malowane nawet przez artystów polskich, nie mają znaczenia dla narodu polskiego. Sprzeciwiono się wysłaniu do Polski szkicu Jana Stanisławskiego przedstawiającego widok Zakopanego, ponieważ w tej miejscowości bawił kiedyś „nasz wielki Lenin”, oraz portretu dzieci Jana Matejki, gdyż uznano, że jest to zbyt ładny obraz na prezent. Poza tym skreślono wszystkie cenniejsze eksponaty (np. popiersie Chopina Xawerego Dunikowskiego, portrety Boznańskiej, rysunki Wyspiańskiego, obrazy Jacka Malczewskiego i Juliusza Kossaka) motywując to tym, że w Polsce znajduje się wiele dzieł tych artystów, we Lwowie natomast musi być odpowiednio reprezentowana sztuka „najbliższego sąsiada Ukrainy”. Na takich samych zasadach w Muzeum Przemysłu Artystycznego odpadła porcelana korecka itp. jako ukraińska, pasy słuckie jako białoruskie, meble gdańskie jako niemieckie.

Pozbawiony oficjalnego wsparcia ze strony władz polskich i coraz bardziej ograniczany w swoich kompetencjach prof. Gębarowicz był bezsilnym świadkiem poczynań Ukraińców. Tak, jak w latach pierwszej okupacji sowieckiej 1940-1941, tak i teraz obserwował rozgrabianie i zawłaszczanie polskich zbiorów narodowych. Szczególnie podział zbiorów Ossolińskich, dokonany arbitralnie przez Ukraińców bez liczenia się ze zdaniem i racjami strony polskiej, był nie tylko klęską jego ponad dwuletnich wysiłków o uratowanie dla Polski tej substancji narodowej, ale także osobistą tragedią ostatniego lwowskiego dyrektora tej instytucji.

Pozostając na swoim posterunku we Lwowie, M.Gębarowicz zrobił wszystko, co mógł, dla ratowania dóbr polskiej kultury. A zrobił rzeczywiście wiele. Najwięcej zawdzięcza mu wrocławskie Ossolineum. Niestety, ciągle sprawa ratowania polskich dóbr kultury we Lwowie jest przysłowiową „białą plamą”. Przez wiele lat nie można było o tym oficjalnie pisać, obecnie nie żyje już większość uczestników i świadków wydarzeń. Również i prof. Gębarowicz nigdy nie doczekał się uznania za swoje zasługi. Dlatego też przypomnienie tych faktów w setną rocznicę jego urodzin jest jakąś formą oddania hołdu temu wybitnemu polskiemu humaniście i wielkiemu patriocie.

Aleksander Szumański
https://ksi.btx.pl

MISTRZ I NAUCZYCIEL: Profesor Mieczysław Gębarowicz

Profesor Mieczysław Gębarowicz (ur. 17 XII 1893 w Jarosławiu, zm. 2 IX 1984 we Lwowie) wielki uczony i humanista – historyk sztuki i historyk, w latach 1923-1939 wykładowca Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie i Politechniki Lwowskiej, ostatni dyrektor Zakładu Narodowego im. Ossolińskich we Lwowie; wybitnie zasłużony dla sprawy kultury i sztuki Lwowa, w którym pozostał do śmierci. Autor licznych prac naukowych. Został pochowany na cmentarzu Łyczakowskim.  
==============================
  Władysław Szczepański MISTRZ I NAUCZYCIEL Świetlanej pamięci
Profesora Mieczysława Gębarowicza   Z okresem mej młodości w mieście rodzinnym łączą się moje najpiękniejsze wspomnienia, gdyż miałem szczęście spotkać tam ludzi niezwykłych, którzy równocześnie kierowali moim życiem. Jest to już świat, który w znacznej mierze odszedł, ale to właśnie dzięki tym cichym ludziom, do końca wiernym swojej ojczyźnie, istnieje jeszcze na naszych dawnych ziemiach wschodnich polskość i ludzie posiadający świadomość swojej odrębności duchowej i swojej rodzimej kultury. Jednym z tych ludzi, który wpłynął na mnie w sposób zasadniczy, był Profesor Mieczysław Gębarowicz – wybitny uczony humanista. Poznałem Go, jako student wydziału grafiki, w roku 1974, gdy był już na emeryturze. Kim był ten człowiek dla mnie i dla całego polskiego środowiska we Lwowie ? Musiałbym na te sprawy spojrzeć z większego dystansu czasu, aby najpełniej oddać swoje spostrzeżenia i refleksje. Ponieważ mieszkam już kilka lat w Polsce i patrzę na te rzeczy jakby z boku, nabierają one dla mnie coraz większej wymowy i wartości. We Lwowie był Profesor postacią znaną i trudno należycie ocenić Jego wielką rolę w tamtym środowisku. Wartości, które wniósł do naszej historii, przetrwają, nie tylko ze względu na wielki dorobek naukowy, ale też poprzez postawę Profesora, bezkompromisowość i niezłomność Jego ducha. I właśnie ta Jego postawa jest chyba najistotniejsza, jeżeli chodzi o rolę odgrywaną w środowisku Polaków we Lwowie po 1945 roku. Postawa całego życia, którą dowiódł, ze mimo niszczenia kultury i dorobku stuleci, zniewalania ludzi i prób podporządkowania ich wschodniemu niewolnictwu, nie sposób wydrzeć człowiekowi wolnemu tego, co ma w sercu i w duszy. To właśnie, moim zdaniem, reprezentował Profesor Mieczysław Gębarowicz całym sobą, swoim niezwykle silnym, nieugiętym i szlachetnym charakterem – w obcym otoczeniu, w okupowanym powojennym Lwowie. Był tam autorytetem, przykładem i wzorem dla całego środowiska, choć przede wszystkim dla Polaków, którzy znaleźli się tam w mniejszości. Siła wewnętrzna, a równocześnie niesłychanie wysoka kultura osobista tego człowieka, robiła na otoczeniu – i to nie tylko polskim – ogromne wrażenie. Przypomina się wiele tłumaczące powiedzenie Napoleona: “Religia i narodowość – to jest jak gwóźdź, im mocniej się go bije, tym on głębiej wchodzi.” Z Profesorem miałem sposobność wiele rozmawiać. Zawsze, do końca życia był młody i – co znamienne – rozmawiając z Nim nie wyczuwało się wcale różnicy wieku. Był dla mnie Przyjacielem, odgrywa do dziś w moim życiu dużą rolę, gdyż był znawcą sztuki niezwykle wymagającym, a Jego stosunek do twórczości był na wskroś uczciwy. Wysiłek twórczy stanowił dla Niego kryterium wartości artystycznej dzieła. Przy tym jako nauczyciel nigdy niczego nie narzucał, a jest to chyba nie bez znaczenia dla młodego artysty, który ciągle poszukuje swoich dróg. Uważał, ze warunkiem każdej twórczości jest wolność, nauczył wierzyć we własne siły i nie cofać się nigdy przed tym, co mogłoby się wydawać trudne. Jego uwagi krytyczne były wprost bezcenne, był jednym z niewielu spotkanych przeze mnie ludzi o tak niesłychanie subtelnym wyczuciu i wyjątkowej wprost wrażliwości na piękno i formę plastyczną. Dużą wagę przywiązywał do tego, czy artysta, a szczególnie grafik, umie rysować. Wiele od Niego się nauczyłem, pomógł mi odnaleźć swoje własne możliwości w sztuce. Entuzjazm w moim działaniu – Jemu niewątpliwie zawdzięczam. Powojenna działalność Profesora przypadała na okres, kiedy kultura i sztuka podporządkowane były propagandzie. Moja twórczość, która rozwijała się wówczas w kierunku czystej abstrakcji, mało kogo obchodziła, a na wystawach liczyło się tylko to, co służyć mogło w jakiś sposób dyktaturze partii. Profesor należał do nielicznych w tamtym środowisku ludzi, z którymi mogłem na temat swojej twórczości rozmawiać, a ponieważ każda twórczość skierowana jest do odbiorcy – żywe zainteresowanie nią Profesora i rzeczowa, nieraz surowa krytyka miały dla mnie nadzwyczaj istotne znaczenie. Interesował się też Profesor moją pracą pedagogiczną, której się poświęciłem. Od roku 1977, po ukończeniu studiów, zacząłem uczyć uzdolnione plastycznie dzieci i młodzież. Działalność tę prowadziłem w realiach szkoły sowieckiej, gdzie nauczanie i wychowywanie było właściwie tępieniem indywidualności dziecka. I na tym tle dochodziło nieraz do nieporozumień miedzy mną i kolegami, gdyż uważałem, że dziecku nie należy narzucać schematów i swojej woli, ale traktując każdego ucznia indywidualnie, pozostawiać mu wiele swobody i przyzwyczajać do samodzielnego wypowiadania się przy pomocy rysunku i koloru. Zrozumienie i oddźwięk dla swego wysiłku, swoich poczynań i, nieraz, eksperymentów pedagogicznych znajdowałem u swoich uczniów, no i u swego Profesora, ale nie w kręgach kierowników i specjalistów z urzędu. Wiele się od Profesora nauczyłem dzięki rozmowom, w bezpośrednim kontakcie, ale równie dużo czerpię, także dziś, z Jego prac. Mają one dla mnie wielką wartość – problemy w nich zawarte są nadal aktualne. Na szczególną uwagę zasługuje opublikowana w maju 1982 roku w Znaku “Autobiografia. Jeden żywot w służbie nauki”. Nie dziwię się też, że recenzja “Wstępu do historii sztuki” pod redakcją P. Skubiszewskiego i “Niektóre zagadnienia metodologii sztuki” ogłoszone przez Profesora w Biuletynie Historii Sztuki (w latach 1975-76) były wtedy bardzo cenione, szczególnie w kręgach historyków sztuki w Polsce. Słyszałem o takich przypadkach, że były przez studentów przepisywane ręcznie. Dla mnie Profesor ciągle żyje i jest kimś bardzo realnym. Jest to zapewne dowód na to, że istnieją rzeczy ponadczasowe. Nie ulegają one zniszczeniu i właśnie chyba one stanowią największą i najgłębszą, nieprzemijającą wartość. Na pewno jest nią wysiłek twórczy w nauce i sztuce, w którym człowiek może się, w jakimś stopniu, upodabniać do Stwórcy. Postać Mieczysława Gębarowicza jest dla mnie równocześnie uosobieniem czegoś niezwykle czystego i szlachetnego. Może dlatego, że właściwie nigdy nie zajmował się własną osobą, jakby przekreślił samego siebie… “Jeśli człowiek chce coś w życiu stworzyć, coś po sobie zostawić – musi wyjść poza siebie samego” – tak kiedyś powiedział Profesor do swego młodego rozmówcy. Niczego nie robił dla swojej własnej wygody i korzyści i chyba z taką postawą przeszedł przez cale swoje życie. Na dzisiejszym tle sylwetka Profesora może czasami sprawiać wrażenie szaleńca. A przecież takie bezinteresowne poszukiwanie prawdy – na każdej drodze życiowej – stanowi istotę życia i jego głęboki sens. Jakim był Profesor w bezpośrednim kontakcie ? Była to niezwykła i pełna czaru w obcowaniu osobowość. Cechami, które zwracały uwagę od początku były Jego optymizm, pogoda i hart ducha, a przy tym niezwykłe wprost poczucie humoru. Obcowanie z nim nie tylko wzbogacało innych wewnętrznie, ale przynosiło ludziom radość i dodawało sił duchowych. W atmosferze bezprawia, beznadziejności, wegetacji i zdemoralizowania oraz zakłamania i obłudy, które nas tam zewsząd otaczały, wśród ludzi, których postawą życiową była kapitulacja, często przejawiająca się w negacji i bierności – Jego cechy, mające swoje źródło w zdrowiu moralnym, budziły podziw w otoczeniu znajomych i bliskich Mu osób. Obcych – powojennych mieszkańców Lwowa – nieraz to intrygowało, gdyż nie potrafili takiego usposobienia i postawy życiowej logicznie wytłumaczyć. Reprezentował wśród napływowej ludności Lwowa, jak zresztą większość mieszkających tam Polaków, którzy nie zatracili swojej tożsamości, inny świat – i na tle systematycznie niszczonego człowieka stanowił zagadkę. Wspomnieć tu należy, ze po wkroczeniu sowietów cała niemal Jego rodzina została wywieziona na Wschód, On zaś pozostał we Lwowie sam, ale nigdy tej swojej podjętej raz decyzji nie komentował i nie żałował. Jako historyk sztuki był przez tamto środowisko naukowe i kulturalne dyskryminowany, a po solidarnie zorganizowanej przez kręgi nowych naukowców nagonce został odrzucony i po prostu nie istniał. Nie miał tam możliwości zabierania głosu jako humanista. Był niewygodny. Na każdym niemal kroku doznawał, tak jak i inni Polacy, różnego rodzaju przykrości. Ponadto nie miał możliwości publikowania swoich prac. W roku 1963 został zwolniony z pracy w Muzeum Etnografii, drogę zaś do źródeł w Archiwum Miasta i zbiorów rękopisów Biblioteki Ossolineum miał zamkniętą. Mimo wielu trudności i szykan, które Go tam spotykały, ratował dorobek kulturalny wielu pokoleń, do końca swoich dni pracował, korzystając jedynie ze zbiorów biblioteki uniwersyteckiej, gdyż do jej czytelni tylko miał dostęp. Był człowiekiem prostym i przystępnym, a równocześnie niezwykle delikatnym oraz niespotykanie taktownym i dyskretnym. Posiadał szaloną dyscyplinę wewnętrzną i wiele wymagał – przede wszystkim od siebie. Mówił niewiele, głosem spokojnym, nie uciekając się do retoryki, myśli swe zawsze formułował prosto i jasno, nieraz w sposób syntetyczny. Często posługiwał się aluzjami, pozostawiając pole dla domysłu. Każde wypowiadane przez Niego zdanie, czy to o życiu, czy też o sztuce, miało głęboki sens i prawdziwą wartość. Posiadał wyjątkowe poczucie odpowiedzialności za słowo. Można było podziwiać bogactwo Jego wiedzy, myśli i spostrzeżeń. Nieraz przytaczał w odpowiednim momencie przysłowia (nie tylko polskie) i dowcipy jako skróty myślowe. A pamiętał ich naprawdę wiele. Folklor, zwłaszcza ukraiński i rosyjski, znał znakomicie, często – ku zdumieniu tych, do których ów folklor należał – o wiele lepiej niż oni. Zarówno w swoich pracach, jak i w żywym słowie na co dzień, posługiwał się piękną polszczyzną. Zawsze żywo interesował się tym, co się działo dookoła w życiu i w kulturze. Miał niezwykle szerokie horyzonty i zainteresowania – można z Nim było rozmawiać o wielu sprawach. Każdy problem – czy to w kulturze, czy w życiu – widział w szerokim ujęciu. Przy tak wielkiej wiedzy i erudycji nie wytwarzał z nikim w rozmowie dystansu i nie dawał odczuć swojej wyższości. Mimo sędziwego wieku nie zatracił wrażliwości na otaczający Go świat i żywej wyobraźni. Do wszystkiego próbował się ustosunkować, wnikliwie i uważnie obserwował i mnóstwo niejasnych, nowych zjawisk umiał sobie wytłumaczyć, a zdanie swoje potrafił odważnie zaznaczyć. Ciągle pracował, szczególnie intensywnie już po przejściu na emeryturę, kiedy stracił pracę. Obserwując człowieka w tak podeszłym wieku z bliska, można było zauważyć, jak praca twórcza potrafi regenerować cały organizm. Praca z powołania może odradzać i mobilizować, gdyż warunkiem zdrowia człowieka jest – jak mi się wydaje – jego życie duchowe i właściwie obrany cel. Zawsze służył życzliwą radą i pomocą naukowcom, którzy przyjeżdżali z Polski, jak magnes przyciągał do siebie miejscowych z najbliższego otoczenia ale i przyjeżdżających swoich i obcych, nieraz z Kijowa, Moskwy czy Petersburga. Drzwi Jego mieszkania były zawsze otwarte dla wszystkich, niezależnie od narodowości, przekonań i poglądów. Wielu jest takich ludzi, którym pomógł i którzy korzystali z Jego rad. Z każdym, kto tego pragnął, próbował rozmawiać. Dla każdego miał czas i był niezwykle gościnny. W całym okresie powojennym miał wiele kontaktów korespondencyjnych z Polską i, co warto zaznaczyć, nigdy nie zostawiał listów bez odpowiedzi. Wyznawał zasadę: “Pisać listy jest grzecznością, ale odpisywać jest to obowiązek”. Sądzę, że korespondencja Profesora z kolegami, przyjaciółmi i krewnymi w Kraju stanowić może w przyszłości nieoceniony materiał do pełnego naświetlenia Jego sylwetki, gdyż to, co sam pisał przemawia bardzo mocno – czasami silniej niż jakikolwiek komentarz. Listy Jego robią duże wrażenie, wypowiadał się w nich w sposób bezpośredni, między innymi o kulturze i sztuce. Myślę, ze niektóre z nich złożyć się mogą na taki swego rodzaju Jego autoportret. Żywo się interesował i autentycznie przeżywał wszystko, co działo się w Polsce powojennej i nieraz był lepiej zorientowany w sytuacji, niż niektórzy odwiedzający Go z kraju. W rozmowie każdego traktował z szacunkiem i umiał słuchać. Był życzliwy dla wszystkich, nie był Mu obojętny los Polaków we Lwowie, i co istotne, zawsze pamiętał o innych, nawet zwykłych, szarych ludziach. Opiekował się też młodzieżą, przekazywał jej swoje wiadomości. Na wielu wpłynął, wielu wychowywał, ale zawsze odbywało się to w sposób cichy, bez rozgłosu. Interesował się też amatorskim teatrem polskim i bywał na jego przedstawieniach przy ul. Kopernika. Była to jedyna placówka we Lwowie, gdzie Polacy mogli się spotykać i zaspokajać swoje potrzeby kulturalne. Niełatwo jest w słowach ująć i przybliżyć taką sylwetkę, choć miałem okazję obserwować Profesora z bliska przez ponad 10 lat. W ostatnich latach (a nawet miesiącach) życia Profesor Mieczysław Gębarowicz pozował mi do portretu. W ten sposób powstało kilka rysunków wykonanych z natury. Głęboki umysł, równowaga wewnętrzna i jakąś taka doskonałość Profesora nie były dla mnie czynnikami ułatwiającymi portretowanie. Niemniej jednak uważam, że udało mi się coś o Mieczysławie Gębarowiczu przez te portrety powiedzieć i w tej postaci utrwalić. Profesor zmarł nagle, w niedzielę, drugiego września 1984 roku. Z głębokim żalem pożegnaliśmy Go we Lwowie 5 września na cmentarzu Łyczakowskim. Odszedł w wieku 91 lat, do końca swoich dni czynny jako naukowiec, oddany i wierny swojemu miastu. Nadal żyje w swoich pracach i w pamięci tych wszystkich, którzy zetknęli się z Nim osobiście. Żyje jako człowiek prawy, który pozostał sobą, bez względu na okoliczności, w jakich przyszło Mu żyć. Spojrzenie na Jego drogę życiową wywołuje głęboki szacunek, napawa optymizmem i wiarą w swój własny naród. Przychodzą mi na myśl słowa Benedykta Dybowskiego, który tak kiedyś powiedział: “Według mojego widzenia rzeczy ten kto kocha szczerze kraj swój, potrafi sercem być w nim zawsze, chociażby był od niego oddalony o tysiące kilometrów, kto tej miłości nie posiada, będzie mu kraj własny obcym, chociażby w nim przebywał stale.” Mieczysław Gębarowicz był niewątpliwie człowiekiem opatrznościowym w zagarniętym powojennym Lwowie. Wartości moralne, które wniósł do naszej kultury na zawsze pozostaną wzorem cichego i skromnego życia, w całości podporządkowanego sprawom Ojczyzny. Copyright 1994 Władysław Szczepański
Wszystkie prawa zastrzeżone.
GŁOS LECHA KALINOWSKIEGO W IMIENIU PAU, STOWARZYSZENIA HISTORYKÓW SZTUKI I UNIWERSYTETU JAGIELLOŃSKIEGO W imieniu Wydziału Filologicznego Polskiej Akademii Umiejętności, którego profesor Mieczysław Gębarowicz był członkiem-korespondentem od 17 czerwca 1938, a członkiem czynnym od 20 lipca 1945, i w imieniu Krakowskiego Oddziału Stowarzyszenia Historyków Sztuki, które w roku 1972 nadało mu godność członka honorowego, a także w imieniu Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego, którego profesor Gębarowicz był wypróbowanym przyjacielem, w setną rocznicę jego urodzin i w roku dziesiątej rocznicy jego śmierci składam hołd jego pamięci, wyrażając głęboką wdzięczność za naukowe osiągnięcia i patriotyczne dokonania. Znakomity historyk sztuki i historyk zapisał się złotymi zgłoskami w dziejach polskiej nauki, a swoim patriotycznym dziełem dał przykład, jak należy służyć ojczyźnie za cenę osobistych wyrzeczeń. Jest tragicznym znamieniem polskiego losu, że w roku 1994 czcząc w wolnej Polsce pamięć zmarłego w roku 1984 we Lwowie uczonego powtórzyć przychodzi, nie bez goryczy, słowa wypowiedziane w roku 1911, w czasach rozbiorowej niewoli przez Kazimierza Morawskiego, ówczesnego rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, nad trumną twórcy polskiej historii sztuki Mariana Sokołowskiego: „Kto porówna pogodne twarze uczonych Zachodu, którym błogiego spokoju w służbie nauki nie zmącą boleść dnia teraźniejszego, żadne utrapienia publiczne, z naszymi zatroskanymi twarzami, na których nieszczęścia kraju wyciskają piętno ciągłego niepokoju, ten uzna ogromną odrębność warunków, wśród których się znoimy, przyzna, że praca nasza bywa często zwycięstwem nad samym sobą, wysiłkiem i poświęceniem, a dosięga niekiedy dostojności ofiary i modlitwy za ojczyznę”. Profesor Mieczysław Gębarowicz całą swoją pracą, całą swoją działalnością, całym swoim życiem ukazał, jak się dostojność tej ofiary osiąga, jak brzmi zrodzona z niej modlitwa za utraconą ojczyznę. Był, jest i pozostanie wzorem szlachetności umysłu, prawości postępowania i wierności Polsce. Za Czasopismem Zakładu Narodowego im. Ossolińskich Z.4, Wrocław 1994. Piotr Czartoryski-Sziler Wielcy zapomniani Mieczysław Gębarowicz – strażnik dóbr narodowych Nasz Dziennik, 1-2 października 2005, Nr 229 (2334) W okresie II wojny światowej i w latach powojennych prof. Mieczysław Gębarowicz, rezygnując ze swoich ambicji naukowych i kariery zawodowej, całkowicie poświęcił się ratowaniu zgromadzonych we Lwowie dzieł polskiej kultury. Działalność ta związana była nierozerwalnie z Zakładem Narodowym im. Ossolińskich, którego przez lata był kierownikiem. Urodził się 17 grudnia 1893 roku w Jarosławiu. Dom rodzinny ukształtował jego przywiązanie do wartości elementarnych, tj. umiłowania prawdy, uczciwości, rzetelności, wierności obowiązkowi i samemu sobie. Naukę szkolną rozpoczął w Stanisławowie, w którym zamieszkał z rodzicami po kilku latach. Kontynuował ją w Buczaczu, potem we Lwowie, z którym związał się już na stałe do końca swojego pracowitego życia. Początek kariery We Lwowie właśnie w 1912 roku rozpoczął wyższe studia historyczne na dwu kierunkach: historii powszechnej i historii sztuki na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jana Kazimierza. W 1918 roku brał udział w obronie Lwowa. Następnie, już w 1920 roku, został asystentem katedry Historii Polski Uniwersytetu Lwowskiego, a w 1921 r. skończył studia uzyskaniem doktoratu. Rok 1922 to rok podjęcia przez profesora pracy w Zakładzie Narodowym imienia Ossolińskich, “początkowo jako bibliotekarza, ze specjalnym przydziałem do Zbiorów Pawlikowskich, od 1923 r. jako kustosza Muzeum im. Lubomirskich”. To muzeum, będące integralną częścią składową Ossolineum, zajmowało jedno z naczelnych miejsc wśród kolekcji muzealnych II Rzeczypospolitej, szczycąc się też mianem jednego z najstarszych w kraju muzeów publicznych. Profesor prowadził tutaj szeroko zakrojoną pracę naukową. “Mój profil naukowy – pisał w ‘Autobiografii’ – sprawiał kłopot przy próbach opatrzenia go etykietką: historyk czy historyk sztuki. Mam wrażenie, że w tym wypadku, jak i w podobnych, problem przestałby istnieć przy zastąpieniu dylematycznego ‘czy’ łącznikiem ‘i’. W rzeczywistości bowiem jestem – jeśli idzie o przygotowanie teoretyczne – jednym i drugim. Zasadniczo uprawiam historię sztuki, ale z zastosowaniem historycznego trybu myślenia. Jeśli czasem daję się skusić ‘czystej’ historii, jest to zabieg higieny duchowej. Idzie o to, aby najeżone niebezpieczeństwami subiektywizmu manowce historii sztuki zastąpić na chwilę twardym gruntem zobiektywizowanej metodologii i jednoznacznej terminologii historii, tej matki i królowej nauk”. Profesor podróżował często do Włoch, Francji, Belgii, Hiszpanii, Niemiec, Austrii i Czechosłowacji. W 1928 roku obronił rozprawę habilitacyjną na Uniwersytecie Lwowskim, uzyskując stopień docenta historii sztuki, w roku 1936 zaś został mianowany profesorem na Wydziale Humanistycznym tej naukowo-dydaktycznej placówki. Od 1923 do 1938 roku wykładał również historię sztuki na Wydziale Architektonicznym Politechniki Lwowskiej. Wybuch II wojny światowej przyniósł straty w ludziach nauki we Lwowie. Już 18 września 1939 roku, w czasie niemieckiego oblężenia Lwowa, zmarł na zawał serca ówczesny dyrektor Zakładu Narodowego Ludwik Bernacki. Kierownicze funkcje w Ossolineum przejęli wówczas: Mieczysław Gębarowicz, Kazimierz Tyszkowski i Władysław Wisłocki, z tym że drugi z wymienionych wkrótce zmarł, nie wytrzymawszy ciężkich, zimowych warunków pierwszej sowieckiej okupacji Lwowa. Ostatni polski opiekun Ossolineum Profesor Gębarowicz nie miał dużego wpływu na losy Ossolineum, które zostało wkrótce nazwane “Lwowską filią Biblioteki Akademii Nauk USRR”, a mimo to całe swoje życie poświęcił na ratowanie znajdujących się w nim zbiorów kultury narodowej. W grudniu 1939 roku nowa władza formalnie już włączonego do USRR Lwowa postawiła na czele Ossolineum polskiego komunistę Jerzego Borejszę, po którym przychodzili kolejni ludzie oddani Sowietom. Zajmowali się oni likwidacją Ossolineum, która przebiegała równolegle z likwidacją innych zbiorów bibliotecznych. Delegowani ze wschodu ludzie nie byli zorientowani w charakterze i znaczeniu miejscowych zbiorów muzealnych czy bibliotecznych. Nie liczyli się oni z historycznie ukształtowanymi kolekcjami, gromadzonymi w ciągu całych dziesięcioleci. Rozpraszano więc je zupełnie dowolnie, wcielając do innych zespołów. Taki los dotknął jedną z najstarszych polskich kolekcji muzealnych o charakterze publicznym, a mianowicie Muzeum im. Lubomirskich, jedną z części składowych Zakładu Narodowego. “Muzeum Lubomirskich ze swymi cennymi zbiorami historycznych i artystycznych poloniców i zbiorami malarstwa europejskiego poszło w rozsypkę. Jedynie kolekcja rysunków i grafiki pozostała w ramach Biblioteki. Likwidacja Muzeum im. Lubomirskich była jednym z gorzkich doświadczeń profesora Gębarowicza. Jako kustosz Muzeum, nie mógł przeciwstawić się skutecznie zarządzeniom nowej władzy. (…) Nie mógł przeciwdziałać nie tylko faktycznej likwidacji Muzeum im. Lubomirskich, ale nawet nie miał jakiegokolwiek wpływu na system przewożenia muzealiów z gmachu Ossolineum do nowych miejsc przeznaczenia (…) Zbiory malarstwa i rzeźby natomiast podzielono między lwowskie muzea, skąd później – w wyniku wymian muzealiów – niektóre obiekty wywędrowały w ogóle ze Lwowa. Jedynie część – i to wyłącznie malarstwo polskie – znalazła się po wojnie w muzeum wrocławskim (Muzeum Śląskim, później Narodowym), a ‘Unia Lubelska’ Jana Matejki w Lublinie. Trafiły tam w ramach tzw. daru muzeów Ukraińskiej SRR dla muzeów polskich. Niekiedy osoby mało zorientowane używają w stosunku do tej części zbiorów lwowskich (prócz prac z Muzeum Lubomirskich, również i innego pochodzenia) określenia ‘rewindykowane ze Lwowa’, co jest oczywistym nieporozumieniem” – pisze Janusz Michałowski w pracy zatytułowanej “Mieczysław Gębarowicz – obywatel Miasta Zawsze Wiernego”. Pomimo panujących wówczas bardzo ciężkich warunków zespół dawnych współpracowników Ossolineum pod kierunkiem prof. Gębarowicza porządkował i inwentaryzował duże zbiory biblioteczne, które po wybuchu wojny z różnych powodów trafiły do Zakładu Narodowego we Lwowie. Kiedy w 1941 roku trwały walki niemiecko-sowieckie, których wynikiem było wycofanie Armii Czerwonej ze Lwowa i zajęcie miasta przez Niemców, kierownikiem Ossolineum został ponownie Mieczysław Gębarowicz. Pod jego przewodnictwem, mimo szykan i przeszkód zarówno ze strony Niemców, jak i ukraińskich nacjonalistów, w dalszym ciągu trwały prace nad porządkowaniem, uzupełnianiem i katalogowaniem zbiorów bibliotecznych. Z jego inicjatywy pracownicy dokonywali np. systematycznego przeglądu zbioru periodyków, uzupełniając je o brakujące strony czy numery z egzemplarzy, które trafiły do zbiorów po wrześniu 1939 r. w rezultacie konfiskaty mniejszych bibliotek i zbiorów prywatnych. Inną rzeczą podjętą z myślą o przyszłości było zainicjowane przez profesora w czasie niemieckiej okupacji Lwowa opracowanie katalogu systematycznego księgozbioru. Trzeba także wspomnieć o uratowaniu zbiorów Biblioteki Uniwersytetu Jana Kazimierza oraz bibliotek, zakładów i katedr uniwersyteckich. Mimo że profesor był fizycznie wątły i słaby, nie przeszkodziło mu to z niespożytą energią organizować akcji ratowania i zabezpieczania skarbów Ossolińskich, zagrożonych wobec zajęcia gmachu uniwersytetu przez niemieckie lotnictwo. Pisze o tym Witold Szolginia w “Tamtym Lwowie”: “Gdy w następstwie zajęcia gmachu Uniwersytetu Jana Kazimierza przez niemiecką Luftwaffe (wojska lotnicze) zbiory jego Biblioteki oraz bibliotek zakładów i katedr uniwersyteckich zostały skrajnie zagrożone ich zniszczeniem – z inicjatywy profesora cały ten liczący ponad sto tysięcy woluminów księgozbiór został własnymi siłami pracowników Ossolineum przeniesiony ręcznie (żadnymi bowiem środkami transportu nie dysponowano) do gmachu Zakładu Narodowego. (…) Pod sam już koniec niemieckiej okupacji Lwowa, w następstwie sowieckich bombardowań miasta w kwietniu i maju 1944 roku, które uszkodziły między innymi także budynki Zakładu i naraziły na zniszczenie zbiory biblioteczne, głównie dzięki – jak to zapisał jeden z biografów profesora Gębarowicza – ‘jego niebywałej energii naprawiono powstałe uszkodzenia i zabezpieczono zbiory'”. Kiedy nastała druga sowiecka okupacja miasta, profesor w latach 1946-1949 pełnił jeszcze funkcje kierownicze zarówno w dawnym Ossolineum, jak i na uniwersytecie. Niestety, już w lutym 1950 roku władza sowiecka zaostrzyła postępowanie wobec profesora. Został on, jak później sam to opisał w swojej autobiografii, “wraz z innymi starymi pracownikami Biblioteki, jako żywioł niepożądany, zwolniony z pracy”. Pracował więc jako zwykły bibliotekarz w różnych instytutach Akademii Nauk ZSRR, a gdy zorganizowano Oddział Nauki o Sztuce Instytutu Nauk Społecznych AN USRR we Lwowie, został tam przeniesiony na stanowisko młodszego pracownika naukowego. Dopiero w 1962 roku Sowieci nadali mu nominację na “starszego pracownika naukowego”. Były to oczywiste kpiny, ponieważ prof. Mieczysław Gębarowicz był już wtedy znany w Polsce i w Europie jako wybitny lwowski uczony o ogromnym dorobku naukowym. Niezłomny Polak Profesor Mieczysław Gębarowicz nie opuścił Lwowa, jak wielu mu doradzało. Pozostał wierny miastu swojej młodości i ogromnym zbiorom kultury polskiej, które po wojnie w większości pozostały za wschodnią granicą. Nie mógł pogodzić się z faktem, że Lwów został zabrany Polsce i do ostatnich swoich dni uważał, że nie mieszka poza Polską, a Miasto Zawsze Wierne to w dalszym ciągu jego Ojczyzna. Z tego też względu traktowany był przez tamte władze z zajadłą wrogością, nieufnością i podejrzliwością. Często był upokarzany i narażany na ohydne prowokacje mające na celu jego pognębienie. Mimo to zachował spokój ducha, wewnętrzną niezależność i wolność. Janusz Michałowski, jeden z biografów profesora, pisze o nim następująco: “Zachował twarz, niezależność, a jednocześnie musiał lawirować, by jakąś spontaniczną reakcją nie dać argumentów przeciwko sobie, zwłaszcza że był podejrzewany o to, że jest… rezydentem Rządu RP na Obczyźnie, ‘rządu londyńskiego’. Siłę czerpał z przekonania, że jest tam właśnie, we Lwowie, mieście młodości i pierwszych naukowych sukcesów, potrzebny, i że nikt go na tym posterunku nie zastąpi. W trudnych więc warunkach podejmuje pracę naukową, choć stopniowo zamykają się przed nim te właśnie zbiory, których ratowaniu poświęcił tyle wysiłku, choć brak partnerów do naukowych dyskusji, a przed ‘kolegami’ z instytucji, w których pracował, należy się kryć z tym, co się robi…”. W latach 1927-1939 powstały najważniejsze prace mediewistyczne tego wielkiego uczonego: “O początkach kultu św. Stanisława i jego średniowiecznym zabytku w Szwecji” (1927 r., 1928 r.), “Zabytki sztuki romańskiej na Śląsku” i dwie prace wydane w 1934 r.: “Architektura i rzeźba na Śląsku do schyłku XIV w”. oraz II tom uniwersyteckiego podręcznika historii sztuki (zwanego popularnie “Historią sztuki Ossolineum”) poświęcony sztuce średniowiecza. Wymienić należy jeszcze choć kilka pozycji książkowych, które profesor w skrajnie trudnym dla siebie powojennym okresie życia napisał we Lwowie. Są to: “Studia nad dziejami kultury artystycznej późnego renesansu w Polsce” (1962 r.), “Psałterz Floriański i jego geneza” (1965 r.), “Szkice z historii sztuki XVII wieku” (1966 r.), “Portret XVI-XVIII wieku we Lwowie”(1969 r.), “Materiały źródłowe do dziejów kultury i sztuki XVI-XVIII wieku” (1973 r.), “Jan Andrzej Próchnicki (1553-1633), mecenas i bibliofil. Szkic z dziejów kultury w epoce kontrreformacji” (1980 r.). Dodajmy, że pierwsza z wymienionych powojennych książek stała się powodem gwałtownej napaści rosyjskich i ukraińskich “uczonych” na profesora Gębarowicza, co w efekcie przyczyniło się do jego karnego przeniesienia na emeryturę. Jako powód tej krzywdzącej go decyzji podano w uzasadnieniu, że napisał książkę “antynaukową i antyukraińską za ukraińskie pieniądze”. Chodziło o to, że profesor jako przykład uzasadniający swoje wywody zawarte w tej książce podawał renesansową architekturę Lwowa, który z przyczyn dla niego oczywistych umiejscawiał w Polsce. Ci zaś nie mogli pogodzić się z prawdą, że to miasto i Ruś Czerwona należały do Rzeczypospolitej. Miłośnik i strażnik zabytków Lwowa Oddajmy jeszcze raz głos Witoldowi Szolgini, który we wspomnianej już wyżej książce w szczególny sposób podkreśla wielkie zasługi dla Lwowa prof. Mieczysława Gębarowicza: “Oto w ileś tam lat po zakończeniu drugiej wojny światowej komunistyczni ‘gospodarze’ miasta postanowili odnowić stojącą na Wałach Gubernatorskich Basztę Prochową. Zrobili to oczywiście po swojemu, czyli zarazem po dyletancku i po barbarzyńsku: dokumentnie otynkowali (!) stare, kamienne mury warownej budowli i zniszczyli zabytkowe, ceramiczne pokrycie jej stromego dachu. Kiedy zrzucano z niego stare dachówki, ich potłuczone czerepy zbierał ukradkiem profesor Mieczysław Gębarowicz – Arcylwowianin, wielki polski uczony, znakomity historyk sztuki o europejskiej sławie, były wieloletni kustosz i potem dyrektor Ossolineum, były profesor Uniwersytetu Jana Kazimierza, który pilnie śledził dalsze, jakże często fatalne losy lwowskich muzealiów i archiwaliów. W trybie tych właśnie działań chronił od ostatecznego zniszczenia także wspomniane ułomki zabytkowych dachówek z Baszty Prochowej… (…) I takim właśnie – wybitnym uczonym, niezwykle pracowitym i twórczym, duchowo niezależnym, niepodległym i nieugiętym, a przy tym nadzwyczaj skromnym i powściągliwym, strażnikiem skarbów narodowych, wzorowym Polakiem i zawsze wiernym synem Zawsze Wiernego Miasta – pozostał profesor Mieczysław Gębarowicz aż do końca swego żywota”. Dodajmy, że przez całe życie towarzyszyło mu poczucie misji uczonego i intelektualisty w społeczeństwie oraz umiłowanie wartości nieprzemijających. Zmarł we Lwowie 2 września 1984 r., został pochowany na cmentarzu Łyczakowskim. Piotr Czartoryski-Sziler