Krzywa rozkładu normalnego, a trzeci etap rozwoju politycznego.

Krzywa rozkładu normalnego, a trzeci etap rozwoju politycznego.

Izabela BRODACKA

 Zgodnie ze znanym dowcipem wyróżnia się trzy etapy rozwoju seksualnego człowieka: chuligan seksualny, koneser seksualny i gaduła seksualny. Podobnie jest w polityce. Tusk niewątpliwie dawno już osiągnął ten trzeci etap rozwoju politycznego.

W zdrowym społeczeństwie grupa środkowa powinna liczebnie przeważać nad pozostałymi. Przewaga liczebna gaduł i chuliganów nad koneserami, szczególnie, gdy gadulstwo seksualne pojawia się w wieku młodym, zagraża demograficznej strukturze populacji.

Podobnie jest w polityce. Jeżeli gadulstwo polityczne pojawia się w wieku starczym możemy traktować to jako stan naturalny i liczyć, brutalnie mówiąc, na nieubłagane prawa przyrody. Jeżeli jednak tak zwana klasa polityczna kraju składa się prawie wyłącznie z chuliganów (Jachira , Kierwiński, i wielu innych) oraz gaduł (Tusk, Nowak, Sikorski, i wielu innych), a koneserów politycznych można ze świecą szukać i jeżeli, co gorsza, rozwój polityczny decydentów jest zupełnie nieadekwatny do ich wieku, nie najlepiej to wróży temu krajowi.

Gadulstwo seksualne jest groźniejsze dla populacji niż umiarkowane liczebnie chuligaństwo. Podobnie jest w polityce. Wybryki parlamentarzystów – w umiarkowanej liczbie – mogłyby być atrakcją obrad. Nie mogą jednak ich zastępować. Albo być tylko przerywnikiem w morzu bezsensownego gadulstwa. Sól dosypywana w nadmiarze do mdłej zupy działa jak emetyk. „Rzygać mi się chce, gdy tego słucham”– to najczęstszy komentarz do obrad sejmu i dyskusji polityków w mediach.

Skład normalnej czyli zdrowej populacji powinna opisywać tak zwana krzywa rozkładu normalnego – krzywa dzwonowa Gaussa. Na przykład: w skali kraju czy w większej populacji najwięcej jest ludzi wzrostu średniego, a wielkoludy i karły to na wykresie „wąsy” tej krzywej. Jeżeli w jakiejś populacji maksimum przypada na około 2m znaczy, że jest to na przykład grupa koszykarzy. To samo dotyczy rozkładu inteligencji czy wyników egzaminu. Odstępstwo od krzywej Gaussa świadczy o tym, że egzamin był źle pomyślany. Jeżeli najwięcej jest ocen bardzo dobrych – był zbyt łatwy, jeżeli niedostatecznych – zbyt trudny. Każdy rozsądny nauczyciel wyciąga wnioski z rozkładu ocen przeprowadzanego egzaminu czy klasówki. Krzywą Gaussa deformują kataklizmy dziejowe. Trudno na przykład oczekiwać rozkładu normalnego w populacjach powojennych.

Kataklizm, jakim były wieloletnie rządy komuny, a potem postkomunistyczna transformacja ustrojowa, zdeformowały w Polsce krzywą Gaussa prawie we wszystkich dziedzinach. Jak ma dobrze funkcjonować społeczeństwo, w którym ludzi biednych jest o wiele więcej niż średnio zamożnych, oportunistów o wiele więcej niż średnio odważnych, bezmyślnych lemingów o wiele więcej niż średnio rozsądnych.

Właśnie liczebność tej grupy średniej decyduje o jakości życia społeczeństwa. Nie bez przyczyny największym wrogiem wszelkich dyktatur i oligarchii jest klasa średnia a nie biedni. Klasa średnia złożona jest z ludzi, którzy radzą sobie sami dzięki swej inteligencji, zaradności i pracowitości , których nie da się przekupić zasiłkami czy kiełbasą wyborczą. Wydaje mi się również, choć rzecz nadaje się do dyskusji, że o jakości życia społecznego decyduje duża liczba ludzi o średnim IQ wystarczającym jednak aby potrafili sprostać zadaniom rozwijającego się świata i utrzymać mniej licznych ludzi nie przystających do tego świata z racji braków intelektualnych, a także sponsorować jeszcze mniej liczną grupę geniuszy będących motorem przemian czy jak to ktoś chce nazwać postępu.

Fatalny jednak jest fakt, że w kulturze i dyplomacji naszego społeczeństwa jest zdecydowana nadreprezentacja byłych agentów, albo potomków byłych agentów, a w parlamencie chuliganów i gaduł. Jak długo można się bawić bredniami które opowiada poseł Józefaciuk, jak długo mogą bawić nawet najwytrwalszych wybryki Jachiry którą zaliczyć można tylko do chuliganów politycznych. Gadułą politycznym jest niewątpliwie marszałek Hołownia i co gorsza sam król Europy, słoneczko Peru, Donald Tusk. Tusk zawsze kłamał jak pies.

Przypomnijmy sobie choćby jego szumne zapowiedzi na temat umów z inwestorami katarskimi w sprawie polskich stoczni, które zdementował katarski rząd. W swoich kłamstwach Tusk starał się jednak o elementarną logikę. Teraz popłynął jak staruszek, który opowiada o swych miłosnych podbojach, choć nikt go nie chce już słuchać. Tuska nie krępuje, że zmienia z dnia na dzień zdanie, że sobie sam co chwila zaprzecza, że jego polityczne obietnice to czyste gadulstwo bez jakiegokolwiek związku z rzeczywistością. Tusk, który wolałby być postrzegany jako dyktatorek ( dyktatusek) z jego napadami wściekłości, groźnymi minami i pogróżkami wobec politycznych oponentów, jest po prostu śmieszny.

Udało mu się skutecznie prześladować ciężko chorego człowieka oraz wsadzić do więzienia niewinnego księdza i dwie niewinne kobiety. Udało mu się łamiąc wszelkie prawa i konstytucję przejąć telewizję, prokuraturę i spółki skarbu państwa skazując je na bankructwo. Przypomnijmy sobie, że za poprzedniej kadencji udało mu się sprzedać świeżo wyremontowaną kolejkę na Kasprowy Wierch bliżej nieokreślonej grupie kapitałowej czyniąc Kasprowy Wierch i Myślenickie Turnie obszarem eksterytorialnym. Ochroniarze spółki przeganiali turystów, którzy mieli ochotę odwiedzić Myślenickie Turnie. Nie jest to teren interesujący turystycznie lecz wypadł z władania Parku Narodowego. Kolejkę na Kasprowy Wierch odkupiono jak pamiętamy za rządów PiS.

Posunięcia Tuska są groźne przez swoją bezgraniczną głupotę. Tusk podobnie jak Hołownia nie potrafi oprzeć się swemu gadulstwu politycznemu. Gdyby miał trochę rozumu nie wypowiadałby się na przykład na temat zagrożenia powodziowego na Dolnym Śląsku. Mógłby zasłonić się opinią ekspertów. Nie zmieniałby zdania co dwa dni.

Jeżeli mówimy, że tęsknimy do normalności oznacza to że chcielibyśmy żeby w naszym kraju zjawiska społeczne, polityczne i ekonomiczne opisywała krzywa rozkładu normalnego, czyli krzywa Gaussa.

Znów przedmurze obrotowe

Izabela BRODACKA

Najpierw PiS się stuczył a teraz Tusk pisieje.

Bardzo żałuję, że tego sama nie wymyśliłam. Podwędziłam ten wyborny dowcip z tytułu artykułu w „ Do rzeczy”.

Przez wiele lat za wzorcowy model polityki traktowało się zgniły kompromis. Większość polityków, nawet tych mających najlepsze intencje uważało, że należy w oficjalnych wypowiedziach trzymać się poglądów bliskich centrum  oraz reguł politycznej poprawności.

Tymczasem polityczna poprawność, która przywędrowała do nas z Ameryki sparaliżowała na całe lata amerykańskie elity intelektualne i naukowe. Zamiast zajmować się poważnymi badaniami naukowcy zajmowali się udowadnianiem, że IQ rasy czarnej jest dokładnie takie samo jak IQ rasy białej a przedstawiciele tych ras nie różnią się zupełnie niczym, zapewne nawet kolorem skóry. Nie wolno było używać słowa Murzyn nie tylko w publikacjach lecz również w rozmowach prywatnych. Słowo to traktowane było  jako rasistowskie, poniżające i wykluczające a za prawidłowe przyjęto nazywanie Murzynów Afroamerykanami.

Ten idiotyzm przyjął się również w innych krajach, między innymi w Polsce. Prowadzi to do sytuacji, których nawet Bareja by nie wymyślił.  W Beskidzie Niskim, w okolicach Gładyszowa w rodzinie łemkowskiej urodził się Murzynek. Całkowicie zintegrował się z lokalnym środowiskiem, pasł z innymi dzieciakami krowy, służył do Mszy w katolickim kościele w białej komży, w której wyglądał zresztą prześlicznie. Jak powinniśmy go nazywać? Afroamerykaninem? Przecież ani on ani jego rodzice nigdy nie byli w  Ameryce i w Afryce. A może Afrogładyszowianinem?  Albo Afrołemekiem?

Wydaje się, że to nieistotne drobiazgi. Co za znaczenie ma jak  nazywamy przedstawicieli innej nacji. Jeżeli na przykład Cyganie chcą być nazywani Romami dlaczego im tego odmawiać? Niespostrzeżenie element woluntarystyczny wchodzi jednak do innych dziedzin życia.

Dlaczego odmawiać Wojtkowi nazywania go Marysią? Polityczna poprawność,  która jest emanacją głupoty ignoruje konsekwencje prawne i życiowe podobnych rozwiązań. Jak przy takiej dowolności wyboru utrzymać w mocy kategorie sportowe? Jak zapewnić komfort i bezpieczeństwo kobietom, z którymi Wojtek chciałby się kąpać w tej samej łazience?

Głupota mnoży się jak komórki nowotworowe. Zamiast dwóch pojawiło się kilkadziesiąt dowolnie wybieranych płci oraz katedry zajmujące się badaniami nad nimi. Jeżeli można dowolnie określać sobie płeć to właściwie dlaczego nie można wybrać sobie wykształcenia? Dlaczego czepiamy się pani Kotuli która wybrała sobie magisterium z anglistyki? Cieszmy się raczej, że nie postanowiła zostać chirurgiem i na postawie swego wolnego wyboru nie zażądała dopuszczenia do operacji na otwartym sercu albo operacji mózgu.

To nie jest żaden oryginalny pomysł. W Kambodży za czasów reżimu Pol Pota robotnicy rolni wykonywali skomplikowane operacje (kończące się oczywiście śmiercią pacjenta), a lekarze kopali rowy. Tak zdaniem Pol Pota była realizowana równość i sprawiedliwość  społeczna.

Donald Trump jak to dziecko z baśni Andersena, powiedział wreszcie  „król jest nagi”. Dla Amerykanów, a być może dla nas wszystkich, oznacza to wypuszczenie nas z domu wariatów, w którym coraz częściej się czuliśmy.

  Bo przecież tylko wariat może dowolnie wybierać sobie płeć, uważać, że jest Ramzesem, Napoleonem albo Chrystusem i zmuszać innych do szanowania i wspierania jego szaleństwa. Nic dziwnego, że światowe lewactwo, które zawsze chciało zmieniać nie tylko bieg rzek lecz również prawa przyrody i naturę człowieka zareagowało na decyzje Trumpa histerią.

Strategią obrony lewactwa jest jak zawsze kłamstwo. Przede wszystkim przeinacza się orędzie Trumpa. Słuchałam go bardzo uważnie. Trump powiedział na przykład wyraźnie, że nielegalni imigranci, kryminaliści będą z Ameryki deportowani. Słowo „kryminaliści” zręcznie usuwano z tłumaczenia tego orędzia a nasze zakłamane władze zadeklarowały pomoc dla Polaków, którzy rzekomo mają być masowo deportowani z USA.

Przypomina mi to jako żywo akcję zbierania śpiworów dla bezdomnych. Otóż 13 maja 1986 roku Jerzy Urban, w retorsji ( zamiast podziękowania) za przysłane ze Stanów Zjednoczonych do ludowej Polski mleko w proszku, zapowiedział przekazanie przez peerelowskie władze pięć tysięcy śpiworów i koców dla bezdomnych z Nowego Jorku.  

Jeszcze bardziej perfidna jest taktyka kameleona. Donald Tusk nie przypomina sobie obecnie, że odsądzał Donalda Trumpa od czci i wiary, pani Nowacka, zapewne do czasu wyborów prezydenckich, zawiesza przymus uczestniczenia dzieci w edukacji seksualnej zwanej dla niepoznaki edukacją zdrowotną, a Rafał Trzaskowski, który finansował działania na rzecz LGBT Jolanty Lange vel Gontarczyk podejrzewanej o zabicie księdza Blachnickiego deklaruje się obecnie jako konserwatysta i obrońca tradycyjnych wartości.  

Koalicja 13 grudnia z najgłębszym przekonaniem używa Putina jako straszaka zapominając, że to ich leader Donald Tusk chciał resetu stosunków z Rosją „ taką jaką ona jest”.  Premier Tusk wypowiada się obecnie krytycznie na temat systemu opodatkowania energii w budownictwie i transporcie czyli ETS2 który przecież sam współtworzył. Jednak to coś więcej niż zwykła strategia kameleona politycznego czy  strategia bandyty, który dla odwrócenia od siebie uwagi krzyczy „ łapaj złodzieja” .

Po raz kolejny mamy do czynienia nie tylko z obrotowymi zarzutami, które działają jak obosieczny miecz, albo dwa końce kija, lecz z obrotowym zjawiskiem. Komunizm kulturowy, który zaatakował nas z zachodu przyniósł aberracje stokroć być może groźniejsze od aberracji zgrzebnego, swojskiego realnego socjalizmu, bo dotykające nie tylko gospodarki lecz istoty życia jednostki. Walka zachodnich liberałów z Kościołem, rodziną i tradycyjnymi wzorcami życia przekroczyła wszystko do czego w swej ograniczonej pomysłowości byli zdolni nasi komuniści i słusznie przez niektórych traktowana jest jako rezultat postulowanego przez Gramsciego długiego marszu lewicy przez instytucje. 
Pozostaje nam zatem nieodmiennie rola przedmurza obrotowego.

Plac prostytucji i okolice

Plac prostytucji i okolice

Izabela BRODACKA

Niezawodny jak zawsze Stanisław Michalkiewicz w swoim cotygodniowym felietonie przypomniał słowa pieśni sławiącej kiedyś Związek Radziecki

Широка страна моя родная,

Много в ней лесов, полей и рек!

Я другой такой страны не знаю,

Где так вольно дышит человек.

Przetłumaczę ten tekst bo obecnie młodzi ludzie nie znają na ogół języka rosyjskiego.

Mój kraj jest ogromny. Wiele w nim lasów pół i rzek. Nie znam innego takiego kraju. W którym tak swobodnie oddycha człowiek.

Uruchomiło to wspomnienia. W szkole podstawowej nr. 121 przy ulicy Różanej w Warszawie śpiewaliśmy często tę pieśń po rosyjsku podczas codziennych apeli. Uczono nas rosyjskiego bodajże od czwartej klasy. Otóż ostatni wers pieśni w interpretacji moich kolegów, młodych żartownisiów i sabotażystów brzmiał nieodmiennie: „Ja drugoj takoj strany nie znaju gdzie tak wolno zdycha czeławiek”. Tego tłumaczyć chyba nie trzeba. Dyrektor szkoły był moim zdaniem bardzo przyzwoitym człowiekiem. Starał się chronić uczniów imitując surowość. Darł się „kto znowu przekręca słowa pieśni?” ale nie próbował tego ustalić. W końcu zrezygnowano ze śpiewania tego utworu.

Po śmierci Stalina nasza wychowawczyni rozdała nam, rozpaczliwie płacząc, żałobne czarne wstążeczki z portretem generalissimusa. Nie podam jej nazwiska choć je pamiętam, bo nie chcę zrobić przykrości jej ewentualnym potomkom. Do historii nie przeszła, była niezbyt mądrą nauczycielką z awansu społecznego. Podobno przed przeniesieniem do Warszawy, gdzie komunistyczne władze celowo osadzały właściwy ideologicznie element społeczny była dójką w PGR. Nieco starszy od nas kolega z klasy zorganizował nas i pobiegliśmy dużą grupą przez ulice Mokotowa wrzeszcząc co sił: „ Stalin umarł, hip hip hura”. Nazwisko tego kolegi podam – nazywał się Leszek Mokrzanowski. I pomyśleć że taki młody chłopak więcej wiedział i rozumiał niż noblistka Szymborska, która przecież wielbiła Stalina i płakała po jego śmierci podobnie jak nasza wychowawczyni, dójka z PGR. W naszej klasie był również Wojtek Gąssowski (pseudo Kaczor), który zrobił karierę piosenkarską. Wspominam go jako dobrego kolegę i uroczego dowcipnisia lecz Leszek, którego podobnie jak Wojtka nigdy potem na swojej drodze życiowej nie spotkałam jest dla mnie do dziś dnia wzorem odwagi, dojrzałości i świadomości politycznej.

Wdzięcznie wspominam również pewnego górnika, który poprosił przy mnie o bilet do Katowic. Byłam wówczas małym dzieckiem, czekałam z ciocią w kolejce do kasy. „ Takiego miasta nie ma” -powiedziała kasjerka aby zmusić go do użycia powszechnie znienawidzonej nazwy Stalinogród. „ To poproszę do Siemianowic” odparł niczym nie zmieszany górnik. Jak widać jego nie pokąsał Hegel ani nie połknął pigułek Murti- Binga. W przeciwieństwie do naszych licznych pisarzy i intelektualistów.

To o czym piszę były to małe, na pozór nic nie znaczące gesty, które podobnie jak „mały sabotaż” za okupacji hitlerowskiej podtrzymywały społeczeństwo polskie na duchu.

Minęło wiele, wiele lat.

Kiedy po Okrągłym Stole przygotowywano pierwsze częściowo wolne (czyli rzekomo wolne) wybory znajomi a nawet nieznajomi szeregowi działacze solidarnościowi z różnych miast i miasteczek, którzy zatrzymywali się u nas na nocleg (mieszkaliśmy w pobliżu Dworca Centralnego w Warszawie, a ludzie polecali sobie nawzajem przydatne kontakty i adresy) pędzili co sił w nogach na Plac Konstytucji do kawiarni Niespodzianka żeby ogrzać się w świetle urzędujących tam solidarnościowych prominentów. Można było wyściskać się z Wałęsą, zrobić sobie fotkę z Mazowieckim czy zamienić kilka słów z Michnikiem, a nawet –jeżeli los sprzyjał- z Kuroniem. „Znowu wybieracie się na Plac Prostytucji” nieodmiennie drażnił się z nimi mój mąż. Bardzo się oburzali, byli pełni nadziei i entuzjazmu, nie chcieli zrozumieć, że zapewniwszy miękkie lądowanie komunie po prostu sprzedali ruch Solidarności i jego zwycięstwo, że dali się – jak to mówią górale -„wyonacyć” Niektórzy z nich mieli wprawdzie wątpliwości co do czystości kontraktu Okrągłego Stołu lecz byli również tacy, którzy jak ta łatwa kobieta aż przebierali nóżkami z chęci pokazania się w doborowym towarzystwie kawiorowej opozycji, podlizania się prominentom, wepchnięcia się do jakiś struktur władzy, czyli z pragnienia zwykłego politycznego prostytuowania się.

Jeden z nocujących u nas znajomych, z gdańskiego środowiska spółdzielni robót wysokościowych „Świetlik”, która jak wiadomo stała się kuźnią gdańskich liberałów, gdy już znalazł się w kręgu władzy zaczął nosić garnitury. „Nie mogę przecież w instytucjach publicznych pokazywać się, jak przy robotach wysokościowych w brudnym kombinezonie”- przekonywał mojego męża. „Rozumiem, do domu publicznego nie można wybrać się w brudnym kombinezonie” – prowokował go mąż. „Wasze uśmieszki to typowa Schadenfreude, radość maluczkich, którzy nie mogą się pogodzić, że są mierzwą historii”- ostro odcinał się znajomy polityk.

Po kilku latach przyznał nam w wielu sprawach rację. Był przyzwoitym człowiekiem, zginął w katastrofie smoleńskiej, niepotrzebnie legitymizował swoim nazwiskiem złą – moim zdaniem -sprawę. Chyba jednak nie zasługiwał na takie wredne żarty. Poza tym ja też przyznaję mu rację – jedynym pocieszeniem, a czasami jedynym sposobem działania nas maluczkich, którym się wmawia, że są suwerenem, a którzy tak naprawdę są mierzwą historii, jest wrogie traktowanie wrogich nam i Polsce instytucji.

„Unia Europejska to burdel na kółkach”- powiedział pewien polityk ale czyż nie jest to najprawdziwsza prawda. „Jakaś justytutka wydała znowu skandaliczny wyrok”- usłyszałam niedawno. Chodziło oczywiście o członka stowarzyszenia sędziów Justitia słynących z tendencyjnych politycznie wyroków. „Polski Sejm cechuje bezhołownia prawna, przepraszam bezhołowie prawne” -żartuje komentator telewizyjny. Jeden z dziennikarzy opisując rządy Tuska odmienia: dyktator, dyktatorek, dyktatusek.

Czy naprawdę już tylko to nam pozostało? Mały sabotaż jak za okupacji niemieckiej? Czy tylko to potrafimy?

Studium tyranii – koniecznie tej przyszłej…

Studium tyranii

10.01.25 Izabela BRODACKA

Ludzie zwykle zastanawiają się po fakcie jak doszło do różnych tragicznych wydarzeń historycznych czy życiowych. Rzadko kiedy potrafią zauważyć znaki, które je zwiastują. Któż by na przykład pomyślał, że brzydki pokurcz nie spełniający żadnych kryteriów postulowanego przez niego samego wzorca rasy nordyckiej, który przemawiając na wiecach łapał się w kroku jak gracz w rugby albo uliczny piosenkarz, wymorduje miliony ludzi tylko dlatego, że nie przyjęto go kiedyś do Akademii Sztuk Pięknych w Wiedniu, o co miał nie wiedzieć czemu pretensje do Żydów. Obrazki które malował Hitler dawałyby mu co najwyżej kwalifikację do handlowania nimi na jakimś targu, czy odpuście, nikt obecnie też nie przyjąłby go zapewne na studia plastyczne. Współcześni Hitlerowi zbyt długo go lekceważyli nie doceniając jego mściwości a właściwie psychopatii.

Kiedy przekroczy się pewien punkt zwrotny, kiedy dopuści się psychopatę do władzy nie ma odwrotu, psychopata stopniowo przejmuje władzę, czyni ją władzą absolutną, wymusza „kult jednostki. W społeczeństwie rządzonym przemocą uruchamia się zwykły lęk o życie, o pracę, o rodzinę. Ludzie mają poza tym jak wiadomo skłonność do stowarzyszania się z wygranymi, z silniejszymi. Tylko tym można wytłumaczyć niezwykłe kariery małych ludzi i jednocześnie wielkich zbrodniarzy – takich jak Stalin, Lenin czy Hitler.

Wiele się pisało o tym, że ci wielcy zbrodniarze byli postaciami charyzmatycznymi i przyciągali ludzi swoimi poglądami i przemówieniami. To nieporozumienie. Stalin był zwykłym okrutnym cwaniakiem, który napawał się wykańczaniem swoich najbliższych współpracowników, a Hitler żałosnym pokurczem i zboczeńcem seksualnym, na którego gdyby nie urok władzy, nie spojrzałaby żadna kobieta. Każdy z nich – Stalin, Lenin czy Hitler byli niewątpliwie psychopatami, lecz prawdziwy problem polega na tym, że społeczeństwa nie wykształciły skutecznych mechanizmów pozwalających nie dopuścić psychopatów do władzy. Na temat tych zbrodniarzy powstało wiele książek, wyczerpujących biografii oraz analiz historycznych. Choćby klasyczne pozycje takie jak Alana Bullocka „Hitler i Stalin żywoty równoległe” czy „Hitler studium tyranii”.

Wszystkie te książki, choć bardzo wnikliwe i wyczerpujące, pisane są z pozycji post factum ( po fakcie). Niezbędne byłyby jednak opracowania powstałe z pozycji in statu nascendi ( w tracie rodzenia się). Nie chodzi mi tutaj o chronologię powstawania opracowania, o to kto i kiedy swoją analizę pisał. Chodzi o sposób podejścia do tematu, o takie podejście analityczne, które umożliwiłoby rozpoznanie rodzącego się totalitaryzmu w jego najwcześniejszym stadium możliwym jeszcze do powstrzymania, do wyleczenia tej straszliwej społecznej choroby. Czy istotne jest że Stalin był kurduplem a właściwie karłem? Miał około 1,6 metra wzrostu, nosił buty na obcasach i zawsze starał się w czasie wystąpień stawać na jakimś podwyższeniu. Poza tym miał twarz zeszpeconą bliznami po ospie. Tym bardziej, lecząc kompleksy marzył o władzy dla samej władzy. Kiedy w 1924 roku umiera Lenin Stalin jest sekretarzem partii komunistycznej. Wraz z innymi pretorianami Lenina niesie podczas pogrzebu jego trumnę. Było oczywiste, że po śmierci Lenina zacznie się walka o władzę ale towarzysze najbliżsi Leninowi, dźwigający jego trumnę, nie obawiali się Stalina, lekceważyli go. Miał wówczas 46 lat, miał wielkie plany lecz był wcieleniem przeciętności. Wkrótce, gdy dorwał się do władzy wymordował wszystkich, co do jednego towarzyszy od trumny. Oczywiście nie osobiście lecz posługując się stworzonym przez siebie systemem bezprawia, które stało się w kraju jedynym prawem. O losie ludzi, o ich życiu, o wyrokach sądów, o wielkich i małych inwestycjach decydowało zdanie generalissimusa.

W przypadku Hitlera było podobnie – o wszystkim decydowało zdanie Führera. Ein Volk, ein Reich, ein Führer” ( „Jeden Naród, jedna Rzesza, jeden Wódz”) takie było wyznanie wiary nazistów.

Gdy coś szło nie po jego myśli Stalin wściekał się, a krążący wokół niego akolici drżąc spijali obelgi z jego ust. Biografowie Stalina i Hitlera nie mają wątpliwości, że obaj byli psychopatami. Stalin z niebywałym okrucieństwem traktował nie tylko wroga klasowego, nie tylko przeciwników politycznych lecz również swoją własną rodzinę. Jego żona Nadia popełniła samobójstwo a Stalin nie był nawet na jej pogrzebie. Gdy nieskutecznie próbował popełnić samobójstwo jego syn Jakow Stalin powiedział: „ dureń, nawet zabić się nie potrafi” . Rozkoszował się wysyłaniem na śmierć oddanych towarzyszy., ich przerażeniem, cierpieniem ich rodzin. Nie wszyscy zapewne wiedzą , że gdy w imieniu Stalina czystki przeprowadzał Jeżow, Stalin wyznaczył mu kwotę codziennych egzekucji. O ile pamiętam było to tysiąc rozstrzelanych dziennie. Niewielkim pocieszeniem dla ofiar Jeżowa byłby fakt, że on sam też padł ofiarą kolejnej czystki. Na rozkaz Stalina nie tylko został zlikwidowany lecz nawet wykasowany ze wszystkich wspólnych ze Stalinem fotografii.

Podsumowując.

Nie należy skupiać się po fakcie na ewidentnej psychopatii Stalina, Hitlera, Pol Pota i innych podobnych zbrodniarzy przeciw ludzkości. Nie należy również zastanawiać się w jaki sposób Stalin, odrażający ospowaty karzeł mógł zafascynować swoją osobą miliony ludzi na świecie, a kurduplowaty zboczeniec Hitler uczynił z narodu niemieckiego naród morderców. Trzeba skupić się na stosowanych przez nich metodach zawładnięcia społeczeństwem. Hitler jak i Stalin rozmontowywali przede wszystkim wszelkie istniejące instytucje społeczne. Wypowiedzieli wojnę zarówno rodzinie jak i kościołowi. Traktowali instrumentalnie prawo stosując je tak jak je chcieli rozumieć. A przede wszystkim traktowali swoją formację jako nadzwyczajną kastę. Stalin powiedział: „my bolszewicy jesteśmy wyjątkową rasą”.

Wiadomo, że pycha kroczy przed upadkiem. Szkoda, że ten upadek kosztował życie milionów ludzi. Lepiej żeby społeczeństwo świadome z kim ma do czynienia spowodowało zawczasu upadek dyktatora i ukróciło jego pychę.

Mondo cane czy mondo humanum. Cywilizacja schodzi nie na psy lecz „na ludzi”.

Mondo cane czy mondo humanum. Cywilizacja schodzi nie na psy lecz „na ludzi”.

Izabela Brodacka

Za czasów komuny lecznictwo weterynaryjne było na poziomie nieosiągalnym w państwowej służbie zdrowia. Weterynarze okazywali pacjentom więcej empatii i wielkoduszności niż zwykli lekarze. Bardzo lubię zwierzęta, zawsze starałam się im pomóc na własną rękę i za własne pieniądze. Weterynarze wiedząc, że leczę zwierzęta z wypadku lub przybłąkane wielokrotnie nie brali ode mnie z własnej inicjatywy pieniędzy, ofiarowywali leki i starali się o miejsce dla wyleczonego zwierzaka. Aby nie być gołosłowną pozwolę sobie opisać kilka takich przypadków. Pewnego dnia na moich oczach na ulicy wówczas Marchlewskiego (obecnie Jana Pawła II) w Warszawie taksówkarz celowo potrącił a właściwie przejechał ogromnego mieszańca wilczarza. Z najwyższym trudem zniosłam z jezdni zalane krwią ogromne psisko i stałam bezradnie nie wiedząc co zrobić. Zatrzymał się następny taksówkarz i mówiąc, że wstyd mu za kolegę zawiózł mnie ( za darmo) do lecznicy weterynaryjnej SGGW mieszczącej się wówczas przy ulicy Grochowskiej. Okazało się, że pies ma złamaną szyjkę kości udowej i został zakwalifikowany do tak zwanego „ gwoździowania” . Bardzo trudna operacja trwała przeszło 4 godziny, lekarze wzięli jednak opłatę tylko za zszycie łapy czyli najniższą z możliwych. Pies spędził u nas w domu cały miesiąc co było trudne gdyż trzeba było pilnować żeby nie położył się na chorej łapie. Gdyby gwóźdź wypadł operacji nie dałoby się powtórzyć gdyż ułamek kości od strony stawu był zbyt krótki. Wszystko skończyło się dobrze, pies wyzdrowiał i odnalazł się jego prawdziwy właściciel. Co ciekawe po powrocie z lecznicy do domu znalazłam w kieszeni płaszcza sporą sumę pieniędzy, którą wsunęli mi zapewne świadkowie wypadku. Byłam zbyt zszokowana żeby to zarejestrować. Przechodnie pomagali mi zresztą jak mogli, przynieśli jakieś koce i tektury żeby nie brudzić taksówkarzowi samochodu krwią, a wpychając mi do kieszeni pieniądze praktycznie złożyli się na operację i utrzymanie chorego zwierzaka.

Kiedy indziej znany doktor Marek Salewicz z lecznicy weterynaryjnej przy ulicy Nowogrodzkiej w Warszawie nie tylko wyleczył za darmo szczeniaka znalezionego w mroźny dzień w śniegu na Polu Mokotowskim lecz oddał mi swoje własne kartki na mięso żebym mogła go dobrze odżywiać po operacji. Takie dobre uczynki nie tylko się długo pamięta lecz warto je przypominać. Gdyby nie doktor Salewicz musiałabym w ponurych czasach kartek dobrze karmić psa kosztem dzieci.

Kolejna prawdziwa historia. Pewnego dnia sroki wydziobały oczko dzikiemu kociakowi na daszku nad bramą mojej kamienicy. Sąsiad usiłujący ratować kotka został przez niego pogryziony i spadli razem z drabiny. W lecznicy przy Gagarina zaopiekowano się kotkiem za darmo. Oka nie dało się uratować ale miał dodatkowo składaną złamaną przy upadku łapkę. Został nazwany Cyklopem, wyrósł na pięknego kota i znalazł dobry dom. Nie był to odosobniony przypadek. Lecznica przy Gagarina wyleczyła zabłąkaną fretkę i namówiła na jej adoptowanie mego syna. Fretka podróżowała potem z synem nawet na Kostarykę. Pewna znajoma została również namówiona aby wziąć z lecznicy przy Gagarina bezdomnego ślepego boksera.

Służba zdrowia pierwsza zeszła na psy. Do szpitala nie sposób się obecnie dostać nawet ze skierowaniem, udając się z pilnym problemem na SOR czeka się na pomoc nawet kilkanaście godzin, na wizytę u specjalisty kilka do kilkunastu miesięcy, podobnie na niezbędną operację.

Przez wiele lat za wzór opieki medycznej stawiano właśnie opiekę weterynaryjną. W przekonaniu, że sprawił to wolny rynek wielu reformatorów postulowało prywatyzację służby zdrowia. Uważali, że płacąc za leczenie – jak u weterynarza- będzie można wymagać właściwego poziomu usług, że wolny rynek wyeliminuje lekarzy gorszych czy niezbyt uczciwych. Za wzór stawiano również usługi stomatologiczne, które sprywatyzowały się praktycznie jeszcze za czasów komuny. W przychodniach państwowych leczyli zęby wyłącznie ludzie bardzo ubodzy albo straceńcy. Uczciwi stomatolodzy pracujący w przychodniach państwowych nie mieli dostępu do dobrych materiałów więc ich usługi z konieczności nie były na wystarczającym poziomie. Niskie zarobki w „uspołecznionej” służbie zdrowia rekompensowali sobie prywatną praktyką używając w niej sprowadzane za dewizy materiały i leki.

Obecnie lecznice weterynaryjne też zeszły na psy. Po prostu całkowicie się skomercjalizowały. Jest recepcja , komputery, elegancka poczekalnia i cukierki dla klientów, ale nie ma już tej atmosfery życzliwości dla zwierząt oraz dla ludzi którzy ratują je na własny rachunek. Każdy zwierzak poddawany jest na ogół licznym – potrzebnym lub nie – drogim badaniom, a koszty leczenia są koszmarne. Mojemu psu po wypadku badano poziom cholesterolu i echo serca, a nie rozpoznano zapalenia otrzewnej. Po zainkasowaniu 3000 zł. za całkowicie zbędne moim zdaniem badania weterynarze zaproponowali mi łaskawie, że mogą psa „ dośpić”.

Nie podaję nazwy lecznicy bo nie jest to tekst interwencyjny. Dowcipny mechanik samochodowy powiedział, że znalezienie uczciwego weterynarza jest obecnie tak samo trudne jak znalezienie uczciwego mechanika samochodowego. Mam nadzieję, że on sam jest uczciwy.

„Zejść na psy” jest to określenie potoczne, a jak obecnie brzydko mówią dziennikarze i politycy – „kolokwialne”. Oznacza ono całkowity upadek. Na psy zeszła etyka lekarska nakazująca przede wszystkim nie szkodzić pacjentowi, indywidualną odpowiedzialność zastąpiły procedury. Nie tylko w medycynie.

Słynny pilot “Sully” Chesley Sullenberger, który 15 stycznia 2009 roku wylądował na rzece Hudson w Nowym Jorku, ratując wszystkich pasażerów został oskarżony o naruszenie procedur. Uratował tych ludzi po prostu bezprawnie, natomiast gdyby zginęli zgodnie z procedurą wszystko byłoby w porządku.

Zastąpienie ducha prawa literą prawa to jak twierdzi Feliks Koneczny kwestia cywilizacyjna. Cała nasza cywilizacja schodzi na psy.

A może jest inaczej. Cywilizacja schodzi nie na psy lecz na ludzi. Tak jak na ludzi zeszła weterynaria.

Opiłowywanie katolików – powrót do katakumb

Opiłowywanie katolików – powrót do katakumb

Izabela BRODACKA

Otwarciu Olimpiady w Paryżu towarzyszył skandal jakim było sparodiowanie przez reżysera tego otwarcia „Ostatniej Wieczerzy” Leonarda da Vinci . To nie tylko celowe obrażanie katolików, to złamanie odwiecznej tradycji Igrzysk Olimpijskich. Przecież na czas igrzysk zawieszano konflikty zbrojne, miał panować pokój a ludzie mieli walczyć wyłącznie o zwycięstwo sportowe. Tymczasem środowiska LGBT poprzez swoją prowokację, poprzez przemoc wizualną zastosowaną wobec katolików wypowiedziały katolikom otwartą wojnę. Środowiska lewicowe usiłują sprowadzić tę jawną prowokację do obrażenia artysty czyli Leonarda da Vinci i jego dzieła. Tymczasem żartobliwe parodiowanie znanych dzieł malarskich tak naprawdę nikogo nie obraża i należy do tradycji naszej kultury. Organizatorom tak zaplanowanego otwarcia Olimpiady nie chodziło bynajmniej o sprofanowanie dzieła artystycznego lecz o obrazę uczuć religijnych katolików.

Wojna z katolicyzmem w Polsce trwała przez długie lata komuny lecz nawet komuniści nie pozwalali sobie jawnie na takie wybryki. Komuniści usiłowali oczywiście rozbić środowiska katolickie, przez faworyzowanie PAX , dopuszczenie aby prowadził działalność gospodarczą, przez protegowanie księży patriotów. W szkołach odbywały się jednak lekcje religii, nikt nie przeszkadzał uczestniczyć w procesjach religijnych czy nie zabraniał chrzcić dzieci. Oczywiście członkowie PZPR musieli praktykować po cichu a w każdym razie bez ostentacji. Nie znaczy to, że komuniści zrezygnowali z bezwzględnej walki z Kościołem. Morderstwa księży, a przede wszystkim księdza Popiełuszki były tego dowodem. W trakcie solidarnościowej rewolty Kościół Katolicki był dla kontraktowej opozycji cennym sojusznikiem. W kościołach czytano wiersze, w kościołach produkowali się artyści, którzy zdecydowali się bojkotować telewizję, Było to jednak tylko zawieszenie broni. Po transformacji ustrojowej, przeprowadzonej tak, aby żadnemu z komunistycznych zbrodniarzy nie spadł włos z głowy, środowiska liberalne zdecydowały, że kościół jest wrogiem demokracji. Zaczęła się wojna podjazdowa, dyskusje o obecności krzyża w przestrzeni publicznej. Nagle przypomniano sobie o sekularyzacji, o konieczności neutralności religijnej państwa. Swoje rezultaty przyniósł długi marsz przez instytucje czyli marksizm kulturowy, który opanował elity intelektualne Zachodu. Zaczęły płonąć kościoły, pojawiły się dyskoteki i kluby nocne urządzane w sprzedanych budynkach zbankrutowanych parafii. Zmieniły się nawet teksty zwyczajowych życzeń świątecznych. Zakazywano pielęgniarkom noszenia na wierzchu medalika czy krzyżyka, bo to rzekomo mogło urazić niewierzących pacjentów.

Większość ludzi nie chce odbiegać od przyjętych norm, raczej obyczajowych niż moralnych. Długo pracowano nad tym, żeby wyznawanie religii czy udział w religijnych praktykach traktować jak sprawę intymną, wręcz wstydliwą, o której publicznie się nie mówi, natomiast opowiadanie o praktykach czy nawet zboczeniach seksualnych miało być najzupełniej w porządku. Pamiętam program telewizyjny, w którym jakiś dewiant, zachęcany nota bene przez dziennikarkę, zwierzał się ze swego pociągu do dzieci, a zgromadzona publiczność deklarowała, unisono: „my ciebie nie oceniamy”. Usuwano religię z przestrzeni publicznej. Toczyły się spory o zdjęcie krzyża w Sejmie I zdejmowano ze ściany krzyże w szkołach. Jeszcze wtedy nie zakłócano jednak bezczelnie mszy I nabożeństw I nie atakowano fizycznie księży. Księża byli, najczęściej fałszywie, oskarżani o pedofilię I molestowanie nieletnich albo o nadużycia finansowe.

Opiłowywanie katolików, zapowiadane przez Nitrasa zaczęło się natychmiast po październikowych wyborach.

26.10.23 roku jak doniósł portal Tarnów.naszemiasto.pl dyrekcja szkoły w Wojniczu po uzgodnieniu z parafią św. Wawrzyńca zaproponowała, aby lekcje religii przenieść do znajdującej się w pobliżu wojnickiej kolegiaty sali katechetycznej. Z oficjalnym pismem w tej sprawie zwróciła się do tarnowskiego starostwa, które prowadzi podtarnowską szkołę Argumentowano, że budynek szkoły nie posiada wystarczającej ilości klas, aby zorganizować lekcje religii dla wszystkich chętnych. Ta informacja wywołała burzę w Internecie. Większość komentatorów twierdziła, że to kłamstwo, że uczniowie masowo rezygnują z lekcji religii i właśnie dlatego powinno się wyrzucić księży i katechetki ze szkół, a religijną młodzież zamknąć w salkach katechetycznych. A może od razu w katakumbach? Czyżby komentatorzy przewidzieli skąd powieje wiatr historii?

Uruchomiło to wspomnienia. Pewna moja uczennica z liceum imienia Narcyzy Żmichowskiej, wyszła za mąż za znanego mi bardzo dobrego i inteligentnego fizyka. Ich dzieci chodziły razem z moimi dziećmi do szkoły podstawowej imienia Wojska Polskiego przy ulicy Emilii Plater. Była uczennica zwróciła się do mnie jako do osoby zaufanej, aby zorganizować protest przeciwko dominacji w szkole lekcji religii katolickiej. Postulowała żeby szkoła prowadziła sprawiedliwie równolegle lekcje prawosławia, lekcje religii dla unitów, dla muzułmanów i dla wszelkich innych znanych wierzeń. Liczyła na to, że ją poprę w jej żądaniach. Powiedziałam: „znajdź mi w tej szkole choć jednego prawosławnego, albo muzułmanina, a poprę twoją akcję” . Oczywiście nie znalazła i zrezygnowała ze swoich postulatów. Dziś miałaby o wiele łatwiej. W Polsce obecnie nie brakuje zarówno prawosławnych jak i muzułmanów.

To co zaszło podczas otwarcia Olimpiady w Paryżu jest finałem długiego procesu. Pamiętam, że już w latach dziewięćdziesiątych w katedrze Notre-Dame w Paryżu dla modlących się wiernych wydzielona była metalowa klatka w głównej nawie, a cała katedra pełna była hałaśliwych turystów, głośno rozmawiających, fotografujących, nawołujących się. Symbolicznym apogeum tego długiego procesu był dla mnie pożar katedry Notre-Dame w 2019 roku. Katedry budowanej prawie 200 lat i nienaruszonej przez 600 lat. To co zaszło kilka dni temu na Olimpiadzie to tylko agonalne paroksyzmy naszej kultury.

Trzy komunie. Rodzina patchworkowa.

Trzy komunie 

Izabela Brodacka

To historia sprzed wielu lat. Moja koleżanka z pracy, dobra nauczycielka, osoba niezwykle inteligentna wydawała się nie rozumieć pewnych podstawowych prawidłowości. Nie rozumiała, że czasem działania podjęte w określonym celu przynoszą wręcz przeciwny efekt, a szlachetnymi intencjami – jak to się mówi – jest wybrukowane dno piekła. Otóż koleżanka nie życzyła sobie, żeby pierwsza komunia jej córki przebiegała pod znakiem rewii mody komunijnej i licytacji prezentami. Aby wymusić na córce skupienie się na istotnym, religijnym wymiarze tej uroczystości zamiast eleganckiej sukienki komunijnej sprawiła jej tak zwaną albę, czyli białą, przykrótką niestety koszulkę. Przy ołtarzu wszystkie dziewczynki w swoich krynolinach wyglądały jak infantki ze słynnego obrazu Diego Velázqueza z wyjątkiem Zosi. Przez cały czas obciągała na chudych nożynach tę nieszczęsną koszulinę usiłując ukryć uda. W efekcie zamiast skupić się na sakramencie myślała tylko o przykrości, która ją spotkała. Miłe koleżaneczki chichotały pokazując ją sobie palcami. Uczestnictwo we wspólnej komunii nie zmieniło ich obyczajów. A znajoma dzięki swoim decyzjom uzyskała dokładnie przeciwny do zamierzonego efekt. 

Wiele razy słyszałam zachwyty nad tak zwaną rodziną patchworkową. Słyszałam, że dojrzali ludzie po rozwodzie akceptują wzajemnie swoich nowych partnerów, że ich dzieci z różnych związków przyjaźnią się a nawet kochają, a wspólne uroczystości uzyskują zupełnie inny wymiar. Pewien mój były uczeń, chłopak zamożny, przystojny, już na pierwszym roku studiów mieszkający we własnej kawalerce i jeżdżący własnym nienajgorszym samochodem zwierzył mi się podczas przypadkowej wspólnej podróży z największej traumy swego dzieciństwa, jaką była obecność całej jego patchworkowej rodziny na jego pierwszej komunii. Uczciwie stwierdził, że odszedł od wiary nie z tego powodu, lecz ze zwykłego wygodnictwa, niemniej wspomnienia tej uroczystości prześladują go do dziś. „Oni twierdzą, że my się kochamy, to nieprawda, my się nienawidzimy” – powiedział. „Oni” – to rozwiedzeni rodzice, aktualni partnerzy tych rodziców oraz ich inni przypadkowi partnerzy. „My” – to dzieci z tych wszystkich związków. Na komunię „Oni” stawili się w komplecie w szampańskich humorkach, zmusili mojego ucznia do uczestnictwa we wspólnych zdjęciach, hałasowali, witali się i przedstawiali sobie nawzajem. „Nigdy w życiu się tak nie wstydziłem”- powiedział. „Co za idiotyczny pomysł zapraszać na komunię dziecka swoją kochankę i kochanków byłej żony. Nic nie zmieni nazywanie ich obecnie „partnerami”. Wspólny obiad tych wszystkich ludzi w knajpie był dla nas dzieciaków koszmarem, prawdziwą stypą. Patrzyłem w talerz i modliłem się, żeby to wszystko jak najprędzej się skończyło”.

Nie znałam oczywiście tych ludzi z wyjątkiem matki chłopca, która pojawiała się na wywiadówkach. Była to bardzo elegancka, światowa  kobieta, która pomimo trudnego do określenia wieku wyraźnie nie zrezygnowała – jak to się mówi- ze swojej kobiecości. Jak sądzę ona i jej były mąż nie mieli złych intencji. Chcieli zaszczepić w synu tolerancję, wielkoduszność i empatię. Uzyskali wręcz przeciwny efekt. Mój uczeń był zblazowanym, cynicznym przystojniakiem korzystającym bez skrupułów z uroków życia i wykorzystującym ludzi. Wbrew pozorom wyraźnie jednak tęsknił do życia w świecie prawdziwych wartości, a nie w świecie konsumpcji. „Dla moich rodziców, kolejny związek to jak nowa potrawa w egzotycznej restauracji, to konsumpcja w najgłębszym a nie tylko prawnym znaczeniu tego słowa. To  nie jest żadna miłość, nie ma w tym lojalności, przywiązania, a nawet zwykłej sympatii”.– powiedział. 

Przebieg trzeciej komunii, którą chcę opisać znam też tylko z relacji osoby, której to dotyczyło a właściwie, którą to boleśnie dotknęło. Jej matka, robiąca światową karierę artystka, umieściła ją na stałe w szkole z internatem prowadzonej przez siostry klaryski w Starym Sączu. Nie odwiedzała jej i nie zabierała na święta. Nie przyjechała nawet na pierwszą komunię dziewczynki. Siostry ufundowały jej skromną sukienkę, ale po uroczystości gdy wszystkie dzieci świętowały z rodzinami przy stołach rozstawionych w ogrodzie nie miała nawet gdzie się przysiąść, bo do niej nikt nie przyjechał. Bezradnie płakała schowana gdzieś w przyklasztornych krzakach. Zauważył to stajenny, prosty dobry człowiek, rozumiejący dzieci. „Nie martw się, urządzę ci taki popis, że wszyscy zzielenieją  z zazdrości”- powiedział. Wyprowadził ze stajni wielkiego pięknego perszerona, posadził ją na oklep i przeparadował  prowadząc konia przed zdumionymi dziećmi i gośćmi. Inne dziewczynki też chciały dosiąść konia ale stajenny stanowczo odmówił. „Taka przejażdżka należy się tylko jej, bo ona jest wyjątkowa”- oświadczył. 

Oczywiste jest, że pierwsza komunia nie powinna być okazją towarzyską, rewią mody, licytacją prezentami. To według socjologów typowe przejawy polskiego katolicyzmu obrzędowego. Jednak nie powinno się zmieniać obyczajów kosztem dzieci. To bardzo źle gdy dziecko myśli tylko o tym co dostanie w prezencie  przy okazji komunii. Ale jeżeli nic nie dostanie będzie się czuło gorsze od innych dzieci – wykluczone, naznaczone czyli według poprawnościowych stereotypów stygmatyzowane. To samo dotyczy stroju, a także obecności podczas komunii niepożądanych osób. Jeżeli ktoś chce wykluczyć z uroczystości komunijnej rewię mody można w porozumieniu z innymi rodzicami zakupić jednakowe skromne sukienki dla wszystkich dziewczynek i jednakowe białe garniturki dla chłopców. Żadne dziecko nie będzie czuło się gorsze i nie będzie w czasie komunii myślało wyłącznie o ubraniu. Do licytacji prezentami można również nie dopuścić nakłaniając wszystkich aby kupili medaliki czy krzyżyki.

Dla dobra dziecka rozwiedzeni rodzice powinni przede wszystkim zrezygnować z prezentowania przy tej okazji nowych partnerów, szczególnie tych, którzy odegrali znaczącą rolę w rozbiciu rodziny. Rodzina patchworkowa jest dla dzieci nieszczęściem, a ideałem jest tylko dla  światowego lewactwa.

Zielone ludziki. Nieszkodliwe brednie, których nikt nie będzie wcielał w życie. Potem jest już za późno, żeby się wycofać.

Zielone ludziki. Nieszkodliwe brednie, których nikt nie będzie wcielał w życie.Potem jest już za późno, żeby się wycofać.

Izabela Brodacka

W polskich mediach szerokim echem odbił się raport przygotowany dla organizacji C-40, która zrzesza największe miasta świata, w tym Warszawę. Czytamy w nim, że w imię walki ze zmianami klimatu należy do 2030 r. drastycznie ograniczyć konsumpcję mięsa i nabiału, dostęp do prywatnych samochodów, zakupy ubrań i loty samolotem. 

Programom pozornej dbałości o środowisko towarzyszy zdecydowana propaganda antynatalistyczna. Badacze ze szwedzkiego Uniwersytetu w Lund i kanadyjskiego uniwersytetu w Vancouver obliczyli, że każde dziecko obarcza planetę rocznie liczbą 58,6 ton CO2, samochód to tylko 2,4 tony CO2 rocznie, a mięso w diecie to tylko 0,82 tony CO2 rocznie na osobę. Wnioski nasuwają się same.

 Jednocześnie inicjatorzy radykalnych, globalnych projektów środowiskowych przyznają wprost, że te wszystkie ograniczenia ich samych nie dotyczą. Bill Gates, ojciec czwórki dzieci i promotor aborcji w Afryce, zapytany przez BBC, czy nie powinien zrezygnować z latania prywatnymi odrzutowcami, z rozbrajającą szczerością odpowiedział, że „nie jest częścią problemu”, a „częścią rozwiązania”, bo przeznacza miliardy na ekologiczne technologie. W podobnym tonie wypowiedział się poseł Platformy Obywatelskiej Sławomir Nitras, który zapytany o to, czy jako wyznawca i realizator programu C-40 nie powinien ograniczyć liczby lotów samolotem, których tylko w latach 2019-2020 odbył ponad 260  odpowiedział, że „lata do pracy”, bo „traktuje swoje obowiązki bardzo poważnie”.

Wielokrotnie przypominałam, że utopię od programu odróżnia się sprawdzając jakie miejsce w tej utopii widzi dla siebie jej twórca. Na ogół twórcy utopii widzą siebie w roli  wodza czy przewodnika duchowego, nigdy w roli szeregowego członka zaprojektowanej przez siebie, rzekomo idealnej, społeczności.

To bardzo typowe, że absurdalne rojenia jakiegoś psychopaty takiego jak Hitler czy Stalin przez dłuższy czas traktowane są jako nieszkodliwe brednie, których nikt nie będzie wcielał w życie. Gdy zaczynają być wcielane w życie jest już za późno żeby się wycofać. Zwykli ludzie uczestniczą więc, często mimo woli, w zbrodniczym systemie i wcale tego nie chcąc uczestniczą w zbrodni. Jedni są zwykłymi oportunistami, których interesuje tylko osobista korzyść, inni są tchórzami, jeszcze inni nie chcą się przyznać do swego błędu, do swojej głupoty i krótkowzroczności.

Rojenia Gatesa choć wyjątkowo głupie, też nie są nieszkodliwe, są niezwykle groźne. Co gorsza stoją za nim ogromne pieniądze co oznacza dużą liczbę akolitów. Akolici podlegają wspomnianym mechanizmom psychologicznym a poza tym są przekonani, że ze względu na bliskość centrum przemian sami, podobnie jak ich guru, nie będą podlegać proponowanym drastycznym ograniczeniom.

Przykładów można mnożyć tysiące. Komuniści ograniczali powierzchnię budowanego przez obywatela za własne pieniądze domu do 110 metrów kwadratowych. Tylko naiwni mogliby sądzić, że partyjni aparatczycy stosowali się do narzucanych społeczeństwu ograniczeń. Partyjnicy bez żenady okupowali ogromne, kilkusetmetrowe, dodajmy zrabowane przedwojennym właścicielom, mieszkania i domy. W towary luksusowe zaopatrywali się w sklepach za żółtymi firankami, podczas gdy społeczeństwo w ogromnych kolejkach zdobywało żółty ser i papier toaletowy. Leczyli się w rządowej lecznicy przy ulicy Hożej w Warszawie, gdzie na czas kuracji otrzymywali dwupokojowe apartamenty, gdy nieustosunkowani chorzy umierali na korytarzach szpitali. To wszystko robili tak zwani ideowi komuniści, nie tylko zwykli komunistyczni bandyci, którzy w gmachu KC rozdrapywali dla swoich żon i kochanek zrabowane w Niemczech precjoza.

Natychmiast po wybuchu elektrowni jądrowej w Czarnobylu w nocy z piątku na sobotę 25 kwietnia 1986 roku w klinice przy Hożej podawano rodzinom prominentów płyn Lugola. Zakazywano mówić o  tym komukolwiek, rzekomo dla uniknięcia paniki. Dodajmy, że płyn Lugola  nie jest to żaden rarytas, ani drogi preparat. To zwykły roztwór jodku potasu o odpowiednim stężeniu. Od jodyny różni go tylko stosowany rozpuszczalnik. W przypadku płynu Lugola rozpuszczalnikiem jest woda destylowana podczas gdy jodyna to roztwór jodku potasu w alkoholu etylowym. Płyn Lugola potrafi wykonać każdy farmaceuta, można go także bez trudu sporządzić w domu. Dzieciom w warszawskich przedszkolach podano płyn Lugola dopiero w następną środę.

Piszę o tym tak szeroko, bo to najlepszy przykład bezmyślnej komunistycznej zbrodni wynikającej wyłącznie z przeświadczenia, że partyjny aparat i jego akolici podlegają zupełnie innym prawom niż reszta społeczeństwa. Jak pisał Orwell: „Wszystkie zwierzęta są równe, ale niektóre są równiejsze od innych”.

A Max Scheler zapytany dlaczego nie realizuje propagowanych przez siebie ideałów odpowiedział: „ Nikt nie oczekuje od drogowskazu aby podążał w kierunku, który wskazuje”. To zabawne, że w publicystyce nadużywano tego hasła w czasach tak zwanego „festiwalu Solidarności”. Wtedy gdy naiwnym wydawało się, że Solidarność wygrywa. Widać, że przygotowywano grunt do wcielenia w życie zasad całkowicie sprzecznych z głoszonymi.

Kiedy posłanka Spurek publicznie rozczulała się nad losem krów gwałconych w celu otrzymywania od nich mleka, słuchacze tych bredni zastanawiali się w jaki sposób tak niezrównoważona osoba wydostała się z Tworek. Nie rozumieli, że jest to klasyczna „подготовка”, oswajanie publiczności z idiotyzmem, który stanie się wkrótce oficjalną agendą Unii Europejskiej, zatem również agendą rządową.

Podobne działania można  porównać do znanej metody leczenia alergii jaką jest odczulanie czyli immunoterapia swoista polegająca na podawaniu systematycznie rosnącej dawki alergenów, na które pacjent jest uczulony.

Po wypowiedziach Spurek, Jachiry i innych przedstawicieli swoistego panopticum jakim jest nasz Sejm, przeciętny obywatel przestaje reagować grozą na wypowiedzi Billa Gatesa czy na propagowany „ zielony ład”. Tymczasem wyznawcy i głosiciele „zielonego ładu” są równie groźni jak rosyjskie „зелёные человечки” czyli zielone ludziki .  

Punkt potrójny 

Punkt potrójny 

Izabela Brodacka 18. III.2023.

Punkt potrójny na diagramie fazowym występuje tam, gdzie spotykają się krzywe przejścia ciała stałego, cieczy i gazu. To punkt, w którym wszystkie trzy fazy mogą współistnieć i jest on inny dla każdej substancji. Woda osiąga swój potrójny punkt tuż powyżej temperatury zamarzania (0,01 °C) i pod ciśnieniem 611,73 Pa. W punkcie potrójnym woda jednocześnie wrze i zamarza.

W punkcie potrójnym i tylko w nim substancje współistnieją we wszystkich swoich stanach skupienia.

Punkt potrójny traktuję jako metaforę pewnego stanu społeczeństwa, stanu w którym -moim zdaniem- obecnie się znajdujemy. Społeczeństwo traktowane jako zbiór chaotycznie poruszających się jednostek ludzkich podlega prawom statystyki. Podobnym do praw termodynamiki statystycznej opisującej stan gazu. Modelem gazu jest tak zwany gaz doskonały, który jest właśnie zbiorem chaotycznie poruszających się i zderzających cząstek. Gazy rzeczywiste zachowują się jak gaz doskonały tylko w określonych warunkach ciśnienia i temperatury.

Na prawomocność tej metafory społeczeństwa wskazuje język, w którym często pojawiają się zwroty wzięte wprost z podręcznika fizyki. Na przykład: „atmosfera sali sejmowej osiągnęła punkt wrzenia”.

Wychodząc z punktu potrójnego można osiągnąć każdą fazę, każdy stan skupienia danej substancji. Jeżeli jednak opuścimy punkt potrójny – skazani jesteśmy na dualizm. Na przemianę stanu ciecz -ciało stałe. Albo ciecz- para. Społeczeństwo polskie znajdowało się w punkcie potrójnym w czasie transformacji ustrojowej. Współistniały wtedy i współgrały rozmaite koncepcje, ugrupowania i światopoglądy w istocie całkowicie sprzeczne.

Chaotycznie poruszające się cząsteczki gazu można, pomimo ograniczenia jakim jest druga zasada termodynamiki czyli niemożliwość perpetuum mobile drugiego rodzaju, nakłonić do wykonania pracy makroskopowo użytecznej, na przykład do poruszania tłoka maszyny parowej.

Drobiny ludzkie jak uczy doświadczenie historyczne też można zmusić (nakłonić) do określonych sposobów zachowania, do działania w pożądany sposób. Jeżeli opuścimy punkt potrójny dokonaliśmy wyboru- mamy do czynienia tylko z dwiema fazami współistnienia materii. Mamy skraplanie i parowanie, albo topnienie i krzepnięcie. Opuszczając punkt potrójny okresu transformacji ustrojowej społeczeństwo straciło możliwość legendarnej trzecie drogi. Skazało się na dryfowanie pomiędzy kapitalizmem i socjalizmem, a właściwie pseudo -kapitalizmem i pseudo- socjalizmem.

Obecnie też jesteśmy  w punkcie potrójnym. Koegzystują (może nawet tylko mentalnie) populiści, socjaliści, zamordyści,  liberałowie i tradycjonaliści. Jest to równie rzadkie jak równoczesne wrzenie i zamarzanie wody, które można obserwować właśnie w punkcie potrójnym. Społeczeństwo nakłaniane do hołdowania zasadzie:„ róbta co chceta” niespodziewanie dowiaduje się, że ktoś ma zamiar ustalać ile białego chudego sera ma prawo rocznie zjeść obywatel, czyli dowiaduje się, że ma podlegać skrajnie zamordystycznym i w dodatku absurdalnym prawom. Polacy, którzy wchodzili do UE przede wszystkim dla swobody poruszania się po świecie dowiadują się, że mają być zamknięci w gettach, a wszystkie sprawy życiowe mają załatwiać  w obszarze o promieniu wyznaczonym przez 15 minut marszu. Tego wymaga program „miasta 15 minutowe”, w którego wdrażanie zaangażował się Trzaskowski. Podobno zapisał już Warszawę do organizacji C40. Nie wiemy ile za to płacimy. Nie wiemy co nam naprawdę szykują zielone ludziki. Na marginesie- kwadrans, podobnie jak rok świetlny, stał się w ten sposób jednostką odległości, a nie czasu.

Zauważmy, że założenia klimatyczne prowadzące do utopijnego celu redukcji emisji dwutlenku węgla podpisał premier Mateusz Morawiecki. Tak więc niezależnie od tego, która z głównych sił politycznych znajdzie się po wyborach przy władzy, Polskę może czekać zielony totalitaryzm, czyli totalitaryzm wprowadzany pod ekologicznymi hasłami.

Podobny sposób wciągania ludzi w na pozór neutralne lecz brzemienne w skutkach decyzje nazywa się: „stopa w drzwiach”. Przeciętna amerykańska pani domu myśli sobie:  „cóż szkodzi wpuścić do mieszkania przypadkowego domokrążcę? Przecież i tak nie mam zamiaru niczego kupować”.  Zaczyna tego żałować za późno, gdy rzekomy domokrążca okaże się seryjnym mordercą.

Przeciętny polityk myśli sobie:  „cóż szkodzi podpisać jakieś tam ogólnie sformułowane deklaracje i zobowiązania.” Przecież nikt nie będzie się tym przejmował ani do tego stosował. Na podobnej zasadzie ludzie wstępowali kiedyś do PZPR. Nie chcieli mieć ograniczanych możliwości działania. Uważali, że deklaracje ideowe to tylko: „ mowa trawa do chińskiego ludu przez zamknięty lufcik”. Nie brali pod uwagę, że gdy lufcik się otworzy ukaże się  w nim lufa karabinu. Na tej samej zasadzie- jak sadzę –  Lech Kaczyński podpisał traktat w Lizbonie. W przeświadczeniu, że traktat zawiera ogólnikowe brednie, których nikt nie będzie przestrzegał. Na tej samej zasadzie Morawiecki podpisał zieloną agendę. Tak głupią, że tylko wariat traktowałby te wszystkie deklaracje poważnie. [Musze dodać: Oj, niepoprawna optymistką jest Autorka.. M. Dakowski].

Te brednie okazały się jednak groźną ideologiczną bronią.

Robert Beno Cialdini w książce  „Wywieranie wpływu na ludzi” („Influence: Science and Practice”) podaje sześć  podstawowych metod wywierania tego wpływu. Opierają się one na głęboko wdrukowanych w psychikę ludzką zasadach takich jak „zasada wzajemności” czy „zasada konsekwencji”. Jeżeli powiedziało się A -trzeba powiedzieć B. Jeżeli poparło się jakiś program- to dla zachowania twarzy należy brnąć dalej. Jeżeli zebrało się trujące grzybki trzeba je zjeść, bo szkoda byłoby chodzenia po lesie. Takimi trującymi grzybkami okazały się dobrodziejstwa Unii Europejskiej i jej zielona agenda. Marksizm udając zgon przemalował się na zielono. Miliony ofiar były tylko ubocznymi skutkami czerwonego marksizmu.

Miliony ofiar są natomiast oficjalnym programem marksizmu zielonego, gdyż jest nim depopulacja w imię zrównoważonego rozwoju.

Jesteśmy obecnie w punkcie potrójnym. I mamy jeszcze- tak sądzę – możliwość ucieczki z tej drogi.

Ostrygi i polityka 

Ostrygi i polityka 

Izabela BRODACKA 25 II 2023

Nie żyjący już historyk idei Marcin Król raczył kiedyś zaliczyć do prostaków tych wszystkich, którzy nie jedli ostryg gdzieś tam i nie pili wina gdzieś tam. Ja – typowy prymityw nawet nie zapamiętałam gdzie to właściwie miało być. Marcin był z wyższych sfer, o czym świadczy samo jego nazwisko. Dlatego jadał ostrygi, A może nawet ośmiorniczki. Mam nadzieję, że nie żywe. Natomiast ja, prosta baba nie trawię ostryg, ślimaków, żabich udek i podobnych specjałów. We Francji ku radości kelnerów, zapytana czego sobie życzę odpowiadałam nieodmiennie- „rien qui bouge (nic co się rusza). Claude Levi-Strauss, bożyszcze naszych arystokratów ducha rodem z PRL wiąże kulturę z kuchnią. Przeciwstawia surowe pieczonemu, a pieczone gotowanemu. Akurat w tym się z nim zgadzam, a nie z Królem. Dlaczego miałabym czuć się lepsza pochłaniając już nie tylko surowe, lecz wręcz żywe ostrygi, które się boleśnie zwijają skropione cytryną. Poza tym podobno ślimaki i żaby jedli powstańcy w Wandei z biedy i z głodu. Dopiero potem te zwierzaki trafiły na stoły smakoszy. Nie wykluczam jednak, że gusta kulinarne podobnie jak artystyczne mają strukturę rogala, którego skrajne części są najbliżej siebie. Jak to mówią Francuzi : „Les extrêmes se touchent (skrajności się spotykają). Francuzi mówią również: „De l’amour a la haine il n’y a qu’un pas”(od miłości do nienawiści jest tylko krok). Również w „Myślach“ Pascala znajdujemy tezę: „Les sciences ont deux extrémités qui se touchent.  I dosyć tej francuszczyzny.

Wracając do kulinariów. Ludzie jadają różne dziwne potrawy.  Bycze jaja, pieczoną szarańczę,a nawet mózgi przywiązanych do stołu żywych małp jak to pokazał dokument Jacopettiego z 1962 roku pod tytułem:„ Mondo cane“ (pieski świat). To naprawdę rzecz gustu (z wyjątkiem może tego ostatniego menu, za które powinien grozić kryminał).

Jedni nie wezmą do ust flaków, inni brzydzą się mięsem, jeszcze inni jedzą tylko owoce, które spadły na ziemię.

Ochrona wszystkich istot żywych jest programem naiwnym, bo utopijnym w świecie, którym rządzi łańcuch pokarmowy. Trafnie ujął to polski dziewiętnastowieczny  satyryk Mikołaj Biernacki (Rodoć) w wierszyku

Idylla maleńka taka:
Wróbel połyka robaka,
Wróbla kot dusi niecnota,
Pies chętnie rozdziera kota,
Psa wilk z lubością pożera,
Wilka zadławia pantera.
Panterę lew rwie na ćwierci,
Lwa – człowiek; a sam, po śmierci
Staje się łupem robaka.
Idylla maleńka taka.

Według projektów obecnych twórców Nowego Wspaniałego Świata (który to już z kolei Nowy Wspaniały Świat?) łańcuch pokarmowy ma się zamknąć jak obwarzanek (uwaga- pełen obwarzanek, a nie rogal ) bo człowiek ma zjadać robaki i to nie dobrowolnie lecz przymusowo, dodawane zgodnie z normami UE do mąki i różnych potraw.

I w tym rzecz. Różne lepsze czy gorsze pomysły uszczęśliwiania ludzkości zmieniają się z utopii w zbrodnię  gdy się je wciela w życie przymusowo, siłą. Nie miałabym nic przeciwko projektowi zmiany upodobań kulinarnych ludzi gdyby reklamowano jedzenie robali w mediach (byle nie za moje, podatnika pieniądze), gdyby aktorki w serialach, chrupały z upodobaniem pieczone pasikoniki, a telewizyjny doradca smaku polecał eleganckie przystawki z mącznika młynarka.

Stanowczo nie zgadzam się jednak, żeby dodawano zmielonego mącznika do mąki sprzedawanej w sklepie, oraz żeby przymusowo likwidowano hodowlę bydła. Tak jak nie zgadzam się żeby zabraniano  mi posiadania samochodu,  żeby mnie dla mego własnego dobra przymusowa szczepiono i żeby mnie (dla mego własnego oczywiście dobra) uśpiono kiedyś jak psa.

Mikołaj Biernacki to ciekawa postać. Ziemianin, literat, satyryk. Sprzedał swój majątek Boczów aby sfinansować udział w Księgarni Polskiej. W 1877 roku miał proces  o  „sianie nienawiści wśród klas społecznych narodu”. Jak widać używanie „mowy nienawiści”  jako pałki nie jest wynalazkiem naszych czasów. Biernacki popełnił samobójstwo. Pochowany został na Cmentarzu Łyczakowskim we Lwowie. Jest jedną z całkowicie zapoznanych postaci naszej historii i naszego, polskiego życia literackiego.

To bardzo charakterystyczne – mieszkańcy kresów, byli konsekwentnie usuwani w zapomnienie przez komunistyczne władze, a życie kresowego ziemiaństwa i arystokracji zostało celowo zmitologizowane przez produkcje typu „Boża podszewka” Izabelli Cywińskiej. Pani Cywińskiej wyraźnie pomyliło się życie kresowego ziemiaństwa z życiem rolników opisywanych przez Zbigniewa Nienackiego w słynnej powieści „ Raz w roku w Skiroławkach”.  Tytułowe Skiroławki to Jerzwałd, wieś nad Jeziorakiem, a właściwie nad jeziorem Płaskim , które jest odnogą Jezioraka. To teren mi dobrze znany z uprawianego z pasją – jak to mówią złośliwi- „żeglarstwa szuwarowo błotnego”. Trzymam łódkę  w sąsiednich Matytach, bywam tam kilka razy w roku, znam ludzi i ich relacje. Oczywiście Nienacki trochę przesadzał opisując bezeceństwa, które działy się pod tymi strzechami, ale ogólnie rzecz biorąc jego powieść dobrze oddaje atmosferę tego szczególnego miejsca na ziemi. Obecnie w Jerzwałdzie nie ma już żadnych strzech, dominują dacze pokryte blachodachówką, dom kupił słynny muzyk Możdżer,  więc  wieś ma swój udział w kulturze światowej, ale atmosfera Skiroławek pozostała.

Natomiast na Kresach, których atmosferę z przyczyn rodzinnych również dobrze znam, nigdy tej atmosfery nie było. Panienka ze dwora tarzająca się w sianie z parobkiem to rojenia Cywińskiej.  Cywińska urodziła się we Lwowie w 1935 roku, jej przodkowie pieczętowali się podobno herbem Puchała. Była ministrem kultury i sztuki w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, członkiem komitetu poparcia Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich  2010 roku oraz członkiem Komitetu Wspierania Muzeum Historii Żydów Polskich Polin w Warszawie. Czyli podobnie jak Król dokonała określonego wyboru politycznego. Dlatego jej wizję życia ziemiaństwa kresowego należy traktować podobnie jak poglądy Króla na temat dyskwalifikującego rzekomo Jarosława Kaczyńskiego jego braku upodobania do ostryg.

Z należnym im lekceważeniem.

Każdy zbój ma swój strój

Każdy zbój ma swój strój

Izabela Brodacka

Odwiedziłam elegancki salon z wyposażeniem łazienek w poszukiwaniu armatury do wanny i ku memu najwyższemu zdumieniu zobaczyłam niezwykle drogą umywalkę, która wyglądała jak nigdy nie myty zlew na stacji kolejowej w Kurzych Łapach Mniejszych za czasów realnego socjalizmu. Przez całą umywalkę  ciągnął się rdzawy zaciek, oprócz tego na jej dnie straszyły brudne plamy. Gdy się jednak dokładnie przyjrzałam umywalce stwierdziłam, że jest sterylnie czysta, a zacieki to tylko imitacja. Co  za pomysł żeby za wielkie pieniądze fundować sobie coś co bez wysiłku można by mieć za darmo?

Pokrewne zjawiska z socjologii mody to upodobanie do podartych w strzępy spodni, brudnych ramiączek od stanika wyłażących spod bluzki czy zwijających się w obwarzanki bawełnianych rajstop. Jeżeli strój jest przekazem, a moda językiem to co właściwie chcemy przekazać światu wybierając jako najmodniejsze spodnie, których nie nałożyłby kiedyś nisko płatny pracownik farmy kurzej nawet do roboty? Ja sama z konieczności uległam tej tendencji gdyż w korytarzyku koło łazienki mam kafelki imitujące zużytą brudnawą drewnianą podłogę z sękami i nierównościami. Właśnie takie kafelki kupili bardzo mili ukraińscy chłopcy remontujący moje mieszkanie. Alternatywą były kafelki w czerwone – jak pod Monte Casino – maki. Innych po prostu nie było. Chłopcy woleli maki ale przekonałam ich cytując rosyjskie przysłowie: „На вкус, на цвет товарищей нет”, które oznacza to samo co łacińska zasada:  „de gustibus non est disputandum” , albo tytułowe hasło: „ każdy zbój ma swój strój” podane jednak w wersji ad usum Delphini czyli na użytek nieletnich.  Nie odważyłabym się cytować tego powiedzonka w wersji w jakiej używane jest potocznie, na przykład na Wyścigach.

Wracając do przesłania jakie niesie ze sobą strój. Łatwo wytłumaczyć intencje używania tandety imitującej wyrób wartościowy. Nie stać nas na chiński jedwab więc nosimy apaszkę z tworzywa sztucznego udającego ten jedwab. Podszywamy się w ten sposób pod grupę ludzi bogatych, o lepszym guście. Co każe jednak ludziom zamożnym podszywać się pod biedotę? Jakie potrzeby zaspakaja zlew imitujący brud i zaniedbanie? Co chcemy w ten sposób przekazać światu? Dość naiwne i chyba nieprawdziwe jest wyjaśnienie, że ludzie którzy się dorobili i zdobyli wyższą pozycję społeczną manifestują czy zaspakajają w ten sposób przywiązanie do dawnej pozycji, tęsknotę za dawną biedą. Na przykład człowiek sypiający w łóżku w stylu biedermeier  tęskni za siennikiem wypchanym słomą na którym sypiał na klepisku w dwuizbowej kurnej chacie, w której jedna izba przeznaczona była dla całej licznej rodziny, drugą zajmowało bydło, a w korytarzu stały żarna. Takie chałupki widziałam w dzieciństwie w rodzinnej wsi poety Przybosia w Gwoźnicy, a nadal można je zobaczyć , już nieużywane, służące najczęściej za składziki na narzędzia w Ochotnicy.

Upodobanie do tandety i brzydoty jest częścią żartobliwej estetyki à rebours będącej rodzajem persyflażu. W ostatniej dekadzie XX wieku eleganckie dziewczyny z upodobaniem nosiły sowieckie czapki uszatki, a szczególnie wyrafinowane  modnisie zdobiły je tak zwanym „ dzieciątkiem Lenin” czyli przykręcanym znaczkiem  z podobizną Lenina. W ogródkach stawiało się gipsowe krasnale albo muchomory. Tak brzydkie, że aż piękne. W dobrym stylu stało się również podszywanie pod różne egzotyczne środowiska. Noszenie góralskiej chusty w róże, albo elastycznych bryczesów i oficerek tak jakby nosząca je modnisia była wyczynowym jeźdźcem. Przyczynę tego widzę w utracie identyfikacji społecznej i środowiskowej po zainstalowaniu w Polsce socjalizmu na sowiecką modłę.

Rozchwiało się pojęcie elity. Elitą konsumpcji i użycia stali się ludzie z awansu, z partyjnej nomenklatury. Zajmowali cudze mieszkania, meblowali je zrabowanymi w pałacach i dworach meblami, kształcili dzieci za granicą, uczyli je konnej jazdy, tenisa i obcych języków. Gorliwie przejmowali rzekomo im wrogie mody, kody i obyczaje. Straciły znaczenie tradycyjne wyznaczniki pozycji środowiskowej czyli ubiór i język.  Albo zaczęły być odczytywane właśnie à rebours, na wywrót. Na przykład dawne powiedzonko; „poznasz pana po cholewach” straciło zupełnie sens.  Po wojnie w oficerkach (być może zdartych z trupa) chodzili na ogół ubecy. Z rasowymi psami paradowali nowobogaccy, a byli ziemianie z paskudnymi kundlami. Nie tylko dlatego że byli skrajnie spauperyzowani, lecz naprawdę lubili psy. Sygnety na małym palcu, (choć to podobno obyczaj anglosaski)  nosili w Polsce złodzieje i Cyganie. Po prostu skradziony sygnet nie wchodził im na grube paluchy.  Po sygnecie na małym palcu, charcie afgańskim na smyczy i wtrącaniu w rozmowie angielskich  słówek rozpoznawało się parweniusza.

W inteligenckich domach królowały słoneczniki Van Gogha. Tę zdumiewającą zgodność upodobań tłumaczył prosty fakt, że była to jedyna reprodukcja dużych rozmiarów, którą można było kupić w Klubie Książki i Prasy. Na ścianach zamiast arrasów spauperyzowana inteligencja wieszała słomiane makatki, a zamiast ukradzionych im rosenthali – bezeci ( byli ziemianie) stawiali na stołach kubki w kaszubskie wzory, a na ścianach wieszali łowickie wycinanki.  Wśród spauperyzowanej inteligencji w dobrym tonie był styl : „raz na ludowo”. Fascynacja Stryjeńską, góralszczyzną, folklorem, architekturą Witkiewicza  z konieczności zastępowała  dawne dworskie klimaty.

Nie zapomnę  wycieczki na odpust do Łowicza w towarzystwie jednego z byłych właścicieli Nieborowa podczas gdy w ich pobliskim pałacu bawili się w arystokrację partyjni aparatczycy i ich żony udające poetki, malarki czy pisarki. W bibliotece na napoleońskiej kanapce wylegiwały się psy córki Lorenza a na zabytkowych stołach straszyły kółka pozostawione przez kieliszki. W sali jadalnej zwanej wenecką przy ogromnym stole obsługiwali tych państwa radziwiłłowscy lokaje Walenty I Grigorij, odziani na specjalne życzenie w białe rękawiczki.

Z ministerstwa bezpieczeństwa faktycznie najbliżej było wówczas do akademii literatury.

Utopia czy dystopia 

Utopia czy dystopia 

Izabela Brodacka 31 grudnia 2022

Utopię rozpoznaje się jak wiadomo po tym, że twórcy utopii nigdy nie widzą siebie w roli członka idealnego ich zdaniem społeczeństwa. Rządzący zawsze przypisują sobie szczególne prawa natomiast rządzeni lubią wierzyć, że jest wprost przeciwnieDo takich egalitarnych mitów należą opowieści, że w czasie II Wojny światowej królowa brytyjska kąpała się w wannie napełnionej tylko do połowy wodą, Lenin w Pałacu Zimowym jadał tylko картошкy, a mały Bolek Bierut przez tydzień nosił sąsiadce wodę żeby za zarobione pieniądze kupić jajeczko dla chorej na gruźlicę siostrzyczki.

Termin „utopia” powstał dzięki napisaniu przez Tomasza Morusa w 1516 roku książki przedstawiającej idealny jego zdaniem system społeczny.

Według Morusa źródłem wszelkiego zła jest bogactwo. Własność prywatna i pieniądz nie powinny istnieć (skąd my to znamy?) Każdy mieszkaniec Utopii musi zajmować się rolnictwem pracując przez 6 godzin dziennie. Wszyscy powinni mieć takie same ubranie. Obowiązuje tolerancja religijna lecz ateizm jest zabroniony, a fanatyzm religijny grozi  deportacją. Wprawdzie władza w Utopii  jest wybierana, lecz trudno ją nazwać demokratyczną. Na szczycie hierarchii władzy wybieranej (etapami, pośrednio) stoi książę. Nie wiem czy Morus widział siebie właśnie w tej roli, lecz doświadczenia z realizowaniem podobnych utopii, które okazały się w praktyce zbrodniczymi totalitaryzmami uczą, że prawa utopii nigdy nie obowiązują wszystkich.

Pol Pot nie pracował na roli choć zmuszał do tego intelektualistów, a wprawdzie Mao nosił drelichowy mundurek lecz używał życia przy powszechnej nędzy, w której wegetowali jego poddani.

Innym utopijnym projektem wspólnoty równych i wolnych ludzi zarządzającej własnym miastem był falanster stworzony w pierwszej połowie XIX wieku przez  socjalistę Charlesa Fouriera.

Idea Fouriera znalazła swoje odbicie w projekcie „ Familister” w Guise we Francji, którego autorem i  realizatorem był Jean-Baptiste André Godin. Familister  założony w 1859 roku działał aż do wybuchu II Wojny Światowej. Był  to budynek przeznaczony dla pracowników fabryki Godina. W budynku były sale jadalne, żłobki, przedszkola, szkoły, pralnie, łaźnie, biblioteki i teatr. Każda rodzina w odróżnieniu od falansteru miała tutaj własne mieszkanie. 

Jednak Godin realizował swoje fantasmagorie za własne pieniądze, a do mieszkania w familisterze nikogo nie zmuszał. Przymus ekonomiczny należy odróżniać od zwykłej przemocy za pomocą której były wcielane w życie choćby idee Marksa. Były wcielane kolbą karabinu jak to raczył określić filozof Kroński. [muszę dodać cytat „My sowieckimi kolbami nauczymy ludzi w tym kraju myśleć racjonalnie bez alienacji” (T. Kroński do Cz. Miłosza, 7 grudnia 1948, md]

Bo jak uczy historia każda utopia może być realizowana tylko pod przymusem i każda  jej realizacja staje się totalitaryzmem. Przede wszystkim dlatego, że utopia nie zaspakaja prawdziwych potrzeb ludzkich, lecz realizuje cele  wydumane przez jej twórcę i to według zasad, którym ten twórca sam nie chciałby podlegać.

Trudno uwierzyć, że po doświadczeniach zbrodniczych dwudziestowiecznych totalitaryzmów ktokolwiek chciałby powtarzać podobne próby. A jednak dobrze widać jak kiełkuje nowy totalitaryzm.

29 września 2021 r. Komisja Europejska w ramach programu „Horyzont Europa” uruchomiła pięć projektów, które z założenia mają poprawić jakość życia mieszkańców miast. Jeden z nich dotyczy stworzenia do końca obecnej dekady neutralnych dla klimatu „inteligentnych miast”. W kwietniu 2022 r. wybrano do eksperymentalnego programu 100 miast z całej Europy i kilka spoza niej. Z Polski wybrane zostały: Kraków, Warszawa, Łódź, Rzeszów i Wrocław. Pomiędzy włodarzami miast a mieszkańcami zostaną zawarte  „kontrakty klimatyczne”. 

Do 2023 r. wybrane aglomeracje mają położyć podwaliny pod realizację planów pełnej dekarbonizacji, na co przeznaczono 1,9 mld euro z unijnych środków. Jednym z głównych założeń projektu jest urzeczywistnienie  idei „miasta 15-minutowego”, którego  mieszkańcy mają zaspakajać wszystkie potrzeby życiowe w bezpośrednim sąsiedztwie miejsca zamieszkania.  „15-minutowe miasta” są tworzone poprzez usuwanie miejsc parkingowych, mnożenie barier dla kierowców i zmuszanie ich poprzez wysokie opłaty do rezygnacji z posiadania samochodów. Należy nakłonić obywateli do chodzenia pieszo, jazdy na rowerze albo hulajnogami, ewentualnie wynajmowanymi samochodami elektrycznymi.

Dzielnice mają być maksymalnie zróżnicowane – etnicznie, pod względem dochodów, czy też orientacji seksualnej, a ludzie stłoczeni na małej powierzchni, aby wchodzili w interakcje i się integrowali. Nakłanianie do integracji będzie się odbywać przez wysiedlanie ze śródmieść ludzi mniej zamożnych, lub zmuszanie ich do wspólnego zamieszkiwania z obcymi osobami (co-living). 

Ludzie mają wzajemnie się obserwować i oddziaływać na swoje zachowanie. Pomogą w tym systemy monitoringu  „inteligentnych miast”. To przygotowanie do wdrożenia systemu „kredytu społecznego”, jaki wdrożono już w Chinach, gdzie pożądane przez władze zachowanie jest nagradzane, a niepożądane karane. 

„Miasta 15-minutowe”nawiązują do idei „jednostek sąsiedzkich” opracowanej przez amerykańskiego planistę Clarence’a Perry’ego.  W Paryżu burmistrz Anne Hidalgo poprzez program La Ville Du Quart d’Heure chce sprawić, by stolica Francji do 2030 r stała się zero-emisyjna. W Sztokholmie w 2020 r. też rozpoczęto realizację podobnego pilotażowego projektu.

Nie ma się co pocieszać, że brednie wypisywane przez europejskich propagatorów zielonego ładu (który dla ludzi stanie się zielonym piekłem) nigdy nie zostaną zrealizowane  i że opis „miast 15 minutowych” to właściwie dystopia, a nie utopia, czyli literacka fantazja mająca na celu zwrócenie uwagi społeczeństwa na grożące mu niebezpieczeństwa. Na przykład płacenie zegarkiem czy telefonem jest pierwszym krokiem do odebrania obywatelom możliwość dysponowania własnymi dochodami. Od tego już tylko jeden krok do karania ich jak  w Chinach zablokowaniem konta. Przymusową integrację we wspólnym mieszkaniu przećwiczyli najstarsi z nas za czasów realnego socjalizmu.

Czy naprawdę chcemy przeżywać to wszystko jeszcze raz?

Nazywajmy rzeczy po imieniu

Nazywajmy rzeczy po imieniu

Izabela Brodacka

Sytuacja geopolityczna sprawiła, że nieustannie zastanawiamy się nad stosunkiem sił do możliwości. W konflikcie Rosji i Ukrainy chodzi o siły militarne. W naszym kraju natomiast warto się zastanowić czy stać nas na taki zakres pomocy humanitarnej jaki ofiarowujemy Ukrainie. W tych dyskusjach stosowany jest, a nawet nadużywany zwrot „mierz siły na zamiary”, który pochodzi z „Pieśni filaretów” Adama Mickiewicza, napisanej w 1820 roku dla tajnego stowarzyszenia patriotycznego młodzieży wileńskiej.

O dziwo zwrot ten używany jest obecnie w zupełnie przeciwnym znaczeniu niż użył go Mickiewicz i w sprzeczności z elementarną logiką. Przez polityków i dziennikarzy używany jest w sensie, że zamiary należy dostosowywać do możliwości, że nie należy ryzykować porywając się z motyką na słońce. Tymczasem jeżeli chciałoby się nawoływać do ostrożności należałoby przecież powiedzieć: „mierz zamiary na siły”.

Znaczenie słów Mickiewicza jest zatem dokładnie przeciwne do obecnie używanego. Zwrot „mierz siły na zamiary” oznacza u Mickiewicza, że to możliwości trzeba dostosowywać do zamiarów, i że najpierw trzeba stawiać sobie ambitne i dalekosiężne cele a dopiero potem szukać sposobów ich zrealizowania. Warto to sprawdzić w oryginale, przy czym zauważmy, że w wersji pierwotnej siła była użyta w liczbie pojedynczej, było  „mierz siłę na zamiary”.

Cyrkla, wagi i miary
Do martwych użyj brył;
Mierz siłę na zamiary,
Nie zamiar podług sił.

W odniesieniu do wojny na Ukrainie – powinniśmy mierzyć zamiary na siły, tak naprawdę jednak mierzymy siły na zamiary, a nawołując w naszym mniemaniu do umiarkowania i ostrożności faktycznie nawołujemy do czegoś wręcz przeciwnego.

Trudno ustalić w jaki sposób  powstało to nieporozumienie. To nie jest zwykły błąd językowy jak na przykład nagminne używanie przez telewizyjne pogodynki zwrotu „temperatury minusowe” zamiast „temperatury ujemne” oraz  setki podobnych błędów popełnianych przez polityków i dziennikarzy.

Używanie bez cienia refleksji tego zwrotu świadczy, że język polski jest nadal gwałcony, bo jak za czasów komuny słowom przypisuje się znaczenia wręcz przeciwne do ich znaczenia prawdziwego. Za czasów komuny zmiana znaczenia słów najczęściej odbywała się przez dodanie do właściwego słowa jakiegoś przymiotnika, który funkcjonując  jako differentia specifica miał je redefiniować. Tak powstał na przykład termin „demokracja ludowa”, która – jak się mawiało- miała tyle wspólnego z demokracją co krzesło elektryczne ze zwykłym krzesłem.

Można podać wiele przykładów bezceremonialnego obecnie gwałcenia języka. Na przykład „preparat genetyczny na bazie technologii mRNA”  niesłusznie nazywa się „szczepionką”, a „walka o praworządność w Polsce” jest w istocie rzeczy „walką z praworządnością”, walką o zachowanie status quo, czyli postkomunistycznego bezprawia.

Używanie słów niezgodnie z ich znaczeniem, albo co gorsza w przeciwnym znaczeniu, jest najistotniejszym symptomem zniewolenia społeczeństwa, które już nie zauważa codziennego kłamstwa albo milcząco je akceptuje. I nie jest to kłamstwo sporadyczne, które można przypisać konkretnym osobom lecz kłamstwo systemowe, instytucjonalne. W obronie kłamstwa instytucjonalnego stają nie tylko ci, którzy na kłamstwie korzystają lecz również ci, którzy dali się kłamstwu zwieść. W obronie kłamstwa komunistycznego, którego przejawem była komunistyczna nowomowa, stawali nie tylko partyjni prominenci lecz naiwniacy, którzy uwierzyli w dobrodziejstwa komuny i liczni oportuniści którzy godzili się używać bez protestów jej zakłamanego języka dla własnej korzyści, a nawet bez wyraźnej korzyści.

Doskonale rozumiał to George Orwell. W jego słynnej powieści „ Rok 1984”  możemy przeczytać napisane wielkimi literami –„WOJNA TO POKÓJ, WOLNOŚĆ TO NIEWOLA,  NIEWIEDZA TO SIŁA”. Doskonale rozumiał to również Sołżenicyn, który ubolewał nad śmiercią języka rosyjskiego. Jak twierdził – jego rodacy zapomnieli znaczenia większości rosyjskich słów, a do porozumiewania się wystarczy im kilkaset słów wzbogaconych źle rozumianą angielszczyzną. Rosjanie jak pisał Sołżenicyn nie umieją już odróżniać kłamstwa od prawdy, lata niewoli zamordowały nie tylko język lecz i ducha narodu.

Dlatego trzeba pilnować języka polskiego żeby nie uległ podobnej degeneracji.

Pewien znany mi młody działacz ekologiczny nosi dokumenty w teczce z rysunkiem jaszczurki i napisem: „ life let it be”. Jego organizacja chce wydać podobną teczkę z odpowiednim napisem w języku polskim. Tłumacząc na polski to hasło napisałabym: „niech sobie żyje” mając na myśli oczywiście  jaszczurkę. Albo: „życie – niech sobie będzie”. Młody człowiek upiera się jednak żeby na teczce umieścić napis: „ niech żyje”. albo „ „chrońmy wszelkie życie”, albo- jego zdaniem dosłownie – „niech będzie życie”. Tłumaczyłam mu,  że „niech żyje” wykrzykuje się podczas wieców i pijackich biesiad więc tu nie pasuje. Tłumaczenie nie musi być dosłowne natomiast powinno oddawać ducha przesłania. Przesłanie reklamującej ochronę przyrody teczki jest następujące – żyje sobie mała jaszczurka, nikomu nie przeszkadza więc pozwólmy jej nadal żyć. Chodzi o to żeby nie niszczyć bezmyślnie życia. „Chrońmy wszelkie życie” jest nadinterpretacją, podsuwa natychmiast argument, że przecież nie możemy i nie chcemy chronić wszelkiego życia na przykład groźnych dla życia człowieka  wirusów i bakterii, a nawet pcheł i kleszczy.

Jeszcze w kwestii dosłowności. Idiom angielski : „collect hay while the sun is shining” czyli: „ zbieraj siano gdy świeci słońce” tłumaczymy: „kuj żelazo póki gorące”. Obydwa idiomy odwołują się do mądrości ludowej lecz etyka tłumacza nie nakazuje nam posługiwać się dosłownym tłumaczeniem idiomu angielskiego. Podobnie „let us call a spade a spade” nie tłumaczymy: „nazywajmy łopatę łopatą” lecz „nazywajmy rzeczy po imieniu”.

I właśnie o to chodziło Norwidowi gdy postulował: „odpowiednie dać rzeczy słowo”  oraz  Słowackiemu gdy pisał : „chodzi mi o to, aby język giętki, powiedział wszystko, co pomyśli głowa”.

Procedury a odpowiedzialność.

Procedury a odpowiedzialność.

Izabela Brodacka 9. XII. 2022.

W czasach gdy zaczynałam pracę w liceum prace maturalne sprawdzało się w domu. Nikt nie podejrzewał nauczycieli o oszustwo choć oczywiście nie można wykluczyć, że jakieś oszustwa się zdarzały. W środowisku nauczycielskim, jak w każdej populacji, może przecież zdarzyć się czarna owca. W tych czasach ludzie poczuwali się jednak do odpowiedzialności za swoje postępowanie i nie były im potrzebne procedury regulujące każdą czynność i każdy najdrobniejszy ruch. Nauczyciele poczuwali się przede wszystkim do odpowiedzialności za wyniki matur uczniów, więc w naszej szkole organizowaliśmy bezpłatne konsultacje. Tylko nieliczni uczniowie brali korepetycje. Czuliśmy się również zobowiązani do sprawiedliwego oceniania uczniów. Jeżeli na przykład uczeń podczas egzaminu przez pomyłkę zmienił treść zadania na trudniejsze i rozwiązał je bezbłędnie to za zgodą komisji egzaminacyjnej ( komisji szkolnej) ocenialiśmy to zadanie na maximum punktów.

Obecna procedura wymaga natomiast żeby każda zmiana treści zadania (na przykład zmiana znaku w równaniu na przeciwny) oznaczała 0 punktów za to zadanie. Procedura ta ma zapobiegać potencjalnym oszustwom polegającym na zmianie treści zadania na łatwiejsze. Przyjmuje się więc z góry, że uczeń jest oszustem, a wyklucza możliwość, że jest po prostu roztargniony albo tylko zdenerwowany egzaminem. Mechaniczne posługiwanie się procedurą przez egzaminatorów wymusza ślepe posłuszeństwo uczniów. Dobra odpowiedź to odpowiedź zgodna z kluczem a nie koniecznie prawdziwa.

Podobnie działa system oceniania uczniów za pomocą testów. Zamiast zastanawiać się jaka odpowiedź jest poprawna uczeń kombinuje jaką uznaje za poprawną autor klucza do odpowiedzi. Pisząc rozprawkę uczeń liczy słowa jakby ich liczba była ważniejsza od sposobu przedstawienia i uzasadnienia swoich poglądów. Takie wymagania premiują brak własnego zdania i pokorne podporządkowanie się bezsensownym przepisom. Jest to doskonała szkoła oportunizmu.

O nierzetelności i braku obiektywizmu podobnego sposobu oceniania najlepiej świadczy fakt, że dwaj profesorowie i znani pisarze (Marcin Król i Antoni Libera) polegli na maturze z języka polskiego, której poddali się kilka lat temu dla eksperymentu. Jeden z nich nie zdał, a drugi zdał maturę tak słabo, że z całą pewnością nie dostałby się na studia na tym wydziale, na którym jest obecnie nauczycielem akademickim.

Procedury zastąpiły indywidualną odpowiedzialność również w medycynie. Obecnie lekarz nie musi troszczyć się czy pacjent przeżyje i wyzdrowieje. Chory może sobie spokojnie umrzeć byle w zgodzie z procedurą. Skończyły się czasy gdy lekarz jechał zimą w nocy chłopskimi saniami do porodu i zamiast zażądać honorarium zostawiał położnicy pieniądze na niezbędne wydatki. Takim lekarzem był jak słyszałam od mieszkańców Mińska Mazowieckiego Władysław Gucewicz – od 1934 r. do lat powojennych lekarz powiatowy w Mińsku. Władysław Gucewicz został oddelegowany przez prezydenta Ignacego Mościckiego do stworzenia systemu opieki zdrowotnej II Rzeczpospolitej. Był absolwentem Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie. Wśród zasług Władysława Gucewicza wymienić należy powołanie do życia systemu kas chorych oraz stworzenie sieci ośrodków zdrowia. Wielokrotnie honorowano dr. Gucewicza najwyższymi godnościami okresu międzywojennego. Obecna Rada Mińska Mazowieckiego poświęciła Władysławowi Gucewiczowi ulicę w tym mieście. 

Już w bliższych nam czasach takim charyzmatycznym lekarzem był pediatra-doktor Leśkiewicz. Doktor Leśkiewicz przyjmował w przychodni rejonowej przy ulicy Szczęśliwickiej w Warszawie. W tej przychodni nigdy nie czekało się z dziećmi w kolejce na wizytę czy na szczepienie. Pielęgniarki biegały jak frygi z dokumentami, przychodziły również do domu aby odwołać wizytę czy przypomnieć o terminie szczepień. (Nie było wtedy telefonów komórkowych a na telefon stacjonarny czekało się wiele lat).

O doktorze Leśkiewiczu krążyły legendy. Kiedyś podobno wyrzucił przez okno puchowy becik, w którym matka przyniosła przy 30 stopniowym upale przegrzane niemowlę. Innej histerycznej mamusi, która mierzyła dziecku co godzinę temperaturę zagroził przełożeniem przez kolano. Stawiał bezbłędne diagnozy bez odsyłania dziecka na niepotrzebne badania. Kierował się zdrowym rozsądkiem, poczuciem własnej odpowiedzialności i wiedzą a nie procedurami. Ostro sztorcowane matki ceniły go a dzieci uwielbiały. Znam przypadek dziewczyny, która wybrała jako specjalność pediatrię tylko dlatego, że była zapatrzona jak w obraz w doktora Leśkiewicza.

Świat w którym moralność, życzliwość, empatię i poczucie odpowiedzialności zastępuje niewolnicze trzymanie się procedur jest dla jednostki światem groźnym. Mniej jest istotne czy jednostka przeżyje czy zginie czy będzie zdrowa czy chora czy będzie mądra czy głupia niż ślepa zgodność postępowania osób, od których losy tej jednostki zależą – czyli lekarzy, nauczycieli, sędziów i pilotów -z procedurami.

Doskonale pokazuje ten problem historia amerykańskiego pilota Chesley’a Sullenbergera. Sullenberger stał się postacią powszechnie znaną po tym, jak 15 stycznia 2009 roku jako pilot samolotu rejsowego lotu US Airways 1549 zwodował swój samolot na rzece Hudson. Tuż po starcie jego Airbus A320 zderzył się z kluczem gęsi, w wyniku czego obydwa silniki samolotu uległy awarii. Spośród 150 pasażerów i 5 członków załogi znajdujących się na pokładzie nikt nie zginął. Wyczyn Sullenbergera zwanego przez przyjaciół Sully został doceniony przez społeczeństwo, kolegów po fachu, burmistrza Nowego Jorku i dwóch amerykańskich prezydentów lecz nie ominęło go uciążliwe śledztwo, w którym jedynym zarzutem było nie przestrzeganie procedur i odmowa podporządkowania się poleceniom wieży kontroli lotów. Jednak gdyby Sully słuchał kontrolera z pewnością rozbiłby samolot, a wszyscy pasażerowie wraz z nim samym zginęliby w katastrofie.

Wtedy zginęliby zgodnie z procedurą, a więc całkowicie legalnie, natomiast uratowani zostali wbrew procedurze czyli właściwie nielegalnie.

Jeźdźcy Apokalipsy. „Z  Wartą nie warto”. 

Jeźdźcy Apokalipsy

 Izabela Brodacka 29 11.2022

17 października w Krakowie na ul. Mickiewicza doszło do wypadku drogowego, w którym brał udział kierujący samochodem marki lexus aktor Jerzy Stuhr oraz motocyklista. Jak się okazało Jerzy Stuhr miał około 0,7 promila alkoholu we krwi. 
Jerzy Stuhr, znany przede wszystkim z tego, że za granicą wstydzi się mówić po polsku dołączył do grona nietykalnych Świętych Krów. Są to miedzy innymi Piotr Najsztub, Włodzimierz Cimoszewicz oraz nie żyjący już Henryk Wujec. 
Sąd w Piasecznie uznał, że Piotr Najsztub jest niewinny spowodowania w październiku 2017 roku wypadku, w którym potrącił 77-letnią kobietę przechodzącą przez pasy. Sąd uznał, że to starsza pani jest winna, gdyż wtargnęła na przejście dla pieszych. 
Włodzimierz Cimoszewicz potrącił na przejściu dla pieszych w Hajnówce 70-letnią rowerzystkę. Auto, które prowadził, nie posiadało ważnych badań technicznych. Potrącona kobieta miała złamaną kość podudzia i rany twarzy. Parlament Europejski dopiero w marcu 2022 roku podjął decyzję o pozbawieniu immunitetu eurodeputowanego Włodzimierza Cimoszewicza z grupy parlamentarnej Postępowego Sojuszu Socjalistów i Demokratów, więc proces w tej sprawie jeszcze się nie rozpoczął. Włodzimierzowi Cimoszewiczowi postawiono zarzuty spowodowania wypadku i ucieczki z miejsca zdarzenia. Te przestępstwa są zagrożone obecnie karą do 4,5 roku pozbawienia wolności.
Kierujący toyotą zmarły w 2020 roku Henryk Wujec, wówczas doradca ówczesnego prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, potrącił przechodzącego na pasach mężczyznę, który doznał urazu głowy i spędził w szpitalu kilka tygodni. Wujec usłyszał zarzut potrącenia pieszego, groziło mu za to do trzech lat więzienia. Sąd Rejonowy dla Warszawy-Mokotowa uniewinnił jednak Wujca w kwietniu 2017 r., zaś Sąd Najwyższy oddalił kasację Ministra Sprawiedliwości wniesioną na niekorzyść Wujca.
 Gospodarz „Faktów” TVN Piotr Kraśko został skazany na 7,5 tys. zł grzywny i rok zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych, po tym jak przyłapano go na kierowaniu autem bez prawa jazdy, a Kamil Durczok zgodnie z orzeczeniem sądu opublikowanym 30.03.2021 roku został uznany za winnego prowadzenia samochodu pod wpływem alkoholu, w związku z czym został skazany na  rok pozbawienia wolności, w zawieszeniu na 2 lata.
Zgodnie z obecnie obowiązującym prawem za jazdę samochodem pod wpływem alkoholu i spowodowanie wypadku bez ofiar śmiertelnych, grozi kara więzienia do 4,5 lat, zakaz prowadzenia pojazdów od 3 do 15 lat oraz sankcja finansowa w wysokości od 10 000 do 60 000 złotych. 

 Jerzy Stuhr liczy zapewne, że jego sprawę– podobnie jak sprawy Najsztuba i Wujca rozpatrzy Kasta Niezwykłych Ludzi.
„.. ( jeżeli) musiałbym stanąć przed obliczem sądu, to chciałbym mieć jedną pewność – że ten sąd nie jest poddany żadnej presji, żadnej opcji, żadnemu naciskowi np. partyjnemu” – powiedział Stuhr, dodając: “wtedy takiemu sądowi poddam się z ufnością. Takich sądów chciałbym,  o takich sądach marzę  i w takie sądy wierzę, że mogą mnie sprawiedliwie z czarną opaską na oczach osądzić”. 
14 kwietnia tego roku doszło do śmiertelnego wypadku motocyklisty na drodze S8. W zdarzeniu brało udział auto, którym podróżowali była  prezes SN Małgorzata Gersdorf i jej mąż. Zdaniem dziennikarzy nie tylko nie zatrzymali się, by udzielić pomocy ofierze, ale nawet nie powiadomili odpowiednich  służb.

Dwadzieścia dwa lata temu Wiesław Pszczółkowski, późniejszy burmistrz Łomianek, staranował na ulicy Puławskiej samochód pani Pauli Powązka. Został za to skazany w Sądzie Rejonowym dla Warszawy Mokotowa w dniu 25.04.01 roku wyrokiem z artykułu 177 § 1 KK  na sześć miesięcy  w zawieszeniu na dwa lata. W procesie apelacyjnym Sąd Okręgowy w dniu 20.02.2003 roku podtrzymał ten wyrok nie zabezpieczając prawa poszkodowanej do nawiązki od sprawcy wypadku ani nie proponując postępowania adhezyjnego.  Warta, w której ubezpieczony był służbowy samochód sprawcy wypadku wypłaciła poszkodowanej 3000 złotych. Naprawa jej samochodu kosztowała wielokrotnie więcej i dokonano jej za pieniądze z AC poszkodowanej. Do dziś dnia poszkodowana nie doczekała się odszkodowania z Warty za szkody które poniosła. Przede wszystkim za spowodowane wypadkiem bardzo poważne problemy zdrowotne wymagające kosztownej rehabilitacji a potwierdzone pełną dokumentacją medyczną.

Dokładnie w dziesiątą rocznicę wypadku, w dniu  5.01.2010 roku  odbyła się pierwsza rozprawa przeciwko Warcie sprawy z powództwa cywilnego założonej przez Paulę w 2009 roku po odnalezieniu akt sprawy karnej Pszczółkowskiego, które dziwnym trafem zaginęły na cztery lata w III Wydziale Karnym Sądu Rejonowego dla Warszawy Mokotowa. Okręgowego. Sędzia Janina Dąbrowiecka nie zabezpieczyła poszkodowanej renty tymczasowej i zwrotu poniesionych udokumentowanych rachunkami kosztów leczenia rehabilitacyjnego od dnia wypadku do pierwszej rozprawy. Jedyne co potrafiła powiedzieć to: „jak wam brakuje pieniędzy to idźcie do Opieki Społecznej”. Chora faktycznie zwróciła się do Opieki Społecznej aby uzyskać ubezpieczenie zdrowotne. Do tej pory tego ubezpieczenia jednak nie otrzymała ani nie doczekała się odszkodowania od Warty. Natomiast na wniosek Opieki Społecznej od pięciu lat toczą się kolejne postępowania mające na celu jej ubezwłasnowolnienie, a więc odebranie jej prawa do decydowania o sobie. Zarówno sprawa przeciwko Warcie o odszkodowanie jak i o ubezwłasnowolnienie poszkodowanej toczą się (a właściwie ślimaczą) w tym samym wydziale XXIV Cywilnym Sądu Okręgowego. SOO Tomasz Wirzman prowadził sprawę karną w X Wydziale Karnym. Obecnie del. SSR Anna Zalewska prowadzi sprawę cywilną w XXIV Wydziale Cywilnym wraz ze sprawą o ubezwłasnowolnienie.  

Trudno oprzeć się wrażeniu że opieszałość sądów jest w interesie Warty, która uzależnia wypłatę odszkodowania od zakończenia sprawy o ubezwłasnowolnienie. Mataczenie Warty w kwestii wypłaty odszkodowania trwa już dwadzieścia dwa lata. Orzeczenie ubezwłasnowolnienia byłoby dla Warty korzystne, bo poszkodowana straciłaby prawa cywilne i praktyczną możliwość dochodzenia czegokolwiek.

Jak twierdzi Konrad Osajda profesor nauk prawnych, ubezwłasnowolnienie ma służyć wyłącznie interesom ubezwłasnowolnionego a w żadnym przypadku nie może służyć ochronie instytucji państwowych czy osób trzecich przed jego roszczeniami. Ale jak widać sądy nie muszą przejmować się poglądami profesorów uniwersytetu.

A co do Warty- powinna zmienić slogan reklamowy. Proponuję: „z  Wartą nie warto”. 

Pandora wyszła z puszki

Pandora wyszła z puszki

Izabela Brodacka

Ten żartobliwy tytuł nawiązuje do wybryku pewnego polityka prawicowego, który podczas międzynarodowego spotkania użył sformułowania „ otwarto puszkę z Pandorą”. Tłumaczka aby ratować wizerunek polityka powiedziała: „pan poseł oczywiście żartuje, chodzi mu o puszkę Pandory (Pandora’s box)” ale polityk był nieprzejednany. Obrugał tłumaczkę i kazał jej przetłumaczyć dokładnie tak jak raczył się wyrazić. Jak sądzę rozumiał wymyślone bodajże przez Wałęsę powiedzenie: „otwarto puszkę z Pandorą” jako „Pandora wyszła z puszki” czyli coś w rodzaju: „ wyszło szydło z worka” czy inaczej: „wyszła prawda na jaw”. Mimowolny bon mot Wałęsy tak bardzo przypadł mi do gustu, że będę go używać. Między innymi jako tytuł tego felietonu. Pandora to dla mnie odtąd synonim prawdy.

Pan poseł jest klasycznym wykształciuchem, to znaczy ma jakiś dyplom a może nawet liczne dyplomy ( w tym MBA ) lecz nie przekłada się to na jego erudycję a przede wszystkim na sposób myślenia. Wałęsa to człowiek z ludu, bez wykształcenia, ale trzeba mu przyznać wyjątkowy talent do rozśmieszania słuchaczy oraz pomysłowość językową. Jego powiedzonka takie jak: „ nie chcem ale muszem” oraz „plusy dodatnie i plusy ujemne” weszły na stałe do obiegu. Podobnie jak bon mot Himilsbacha który nie chciał się uczyć niepotrzebnie angielskiego do filmu. W złagodzonej formie ten bon mot brzmi: „został jak Himilsbach z angielskim”. Za sto lat językoznawcy będą toczyć spory na temat genezy tego związku frazeologicznego tak jak obecnie dywagują nad :„wyskoczył jak filip z konopi” . Zdania są podzielone. Jedni twierdzą że Filip to szlachcic ze wsi Konopie który niefortunnie wyrwał się z jakimś głupim tekstem podczas obrad sejmowych inni, że to zwykły zając, który- jak to zając- niespodziewanie wyskakuje z pola konopi.

Tak czy owak Pandora wychodzi z puszki.

Niemiecki minister finansów Christian Lindner ponowił swój apel o zniesienie zakazu eksploatacji gazu ze skał łupkowych metodą szczelinowania – podaje stacja Tagesschau. Zakaz szczelinowania wynika z deklarowanej troski o środowisko, któremu ta technika podobno szkodzi. Zatem Niemcy, którzy narzucili Europie „ zielony ład” zaczynają się z niego rakiem wycofywać. Co zabawne Niemcy bardziej troszczą się o nasze środowisko niż o własne. Dwa lata temu gdy niemieckie wiatraki zawiodły z przyczyny braku wiatru, a pola fotowoltaiczne zasypał głęboki śnieg Niemcy bez oporów uruchomili kopalnie węglowe.

Kilkadziesiąt kilometrów od Turowa, a nawet kilkaset metrów od granicy z Polską funkcjonuje dziewięć kopalni odkrywkowych węgla brunatnego – pięć na terenie Czech, cztery w Niemczech, a UE pozwala na ich działalność, mimo ich zdecydowanie większego ich wpływu na środowisko. Ale to Polska jest karana drastycznymi karami za eksploatację swojej kopalni. Polska we wrześniu zapłaciła więcej składek do Brukseli, niż otrzymała stamtąd przelewów z tytułu różnego rodzaju funduszy. Łącznie we wrześniu dostaliśmy z Brukseli tylko 425 mln euro, podczas gdy składka jest wciąż mniej więcej taka sama i w ostatnim miesiącu sięgnęła 598 mln euro – wynika z danych Ministerstwa Finansów. I po co nam to było?

Jestem zdecydowaną zwolenniczką ochrony środowiska. Popieram segregację śmieci, ochronę ginących gatunków i troskę o różnorodność gatunkową. Tak jak jestem zwolennikiem sprawiedliwości społecznej dopóki nie staje się ona zbrodniczą ideologią działającą przeciwko człowiekowi w interesie totalitarnej władzy. To samo dotyczy ekologii. Wyraźnie widać, że cały ten „zielony ład” to ideologia która jak komunizm ma trzymać w ryzach społeczeństwa. Nie wolno było godzić się na dekarbonizację Polski bo w rezultacie sprowadzamy węgiel z antypodów w dodatku spalinowymi statkami Nie wolno było ulegać teoriom globalnego ocieplenia, które mają tyle wspólnego z nauką co „naukowy marksizm”. Nie wolno było godzić się na zlikwidowanie do 2035 roku samochodów spalinowych bo spowoduje to wykluczenie komunikacyjne wszystkich niezamożnych osób. Poza tym produkcja samochodów elektrycznych jest być może bardziej obciążająca dla środowiska niż działanie starych poczciwych gruchotów, natomiast składowanie i utylizacja zużytych akumulatorów to dopiero prawdziwy problem techniczny i ekologiczny.

Obecnie w sprawach energetycznych pakujemy się z deszczu pod rynnę, mamy zamiar budować elektrownie jądrowe.

Pierwsza polska elektrownia atomowa będzie zbudowana w oparciu o amerykańską technologię.  Sekretarz USA do spraw energii Jennifer Granholm wyraziła opinię, że wybór polskiego rządu spowoduje „ogromne wzmocnienie relacji”. „Premier Polski Mateusz Morawiecki ogłosił, że Polska wybierze rząd USA i firmę Westinghouse dla pierwszej części swojego projektu nuklearnego wartego 40 mld dol., tworząc lub utrzymując 100 tys. miejsc pracy dla amerykańskich pracowników” – napisała Granholm w piątek na Twitterze.[…]

Warto przeczytać jej wypowiedź i odpowiedzi internautów pod adresem: https://twitter.com/SecGranholm/status/1586082302534111232? żeby wyrobić sobie zdanie na ten temat.

Firma Westinghouse jest podobno na progu bankructwa (o czym pisałam pół roku temu), pani sekretarz bardzo się cieszy z zacieśnienia stosunków a przede wszystkim ze stu tysięcy miejsc pracy dla Amerykanów, a energetyka jądrowa to najdroższy i najbardziej niebezpieczny dla ludzkości sposób pozyskiwania energii. Podobno po firmie Westinghouse różne inwestycje kończyli Koreańczycy. Powinniśmy wyciągnąć wnioski z perypetii z chińską firmą Covec ( spółką córką China Railway Group, podlegającej resortowi kolei), po której robotę musiały kończyć inne firmy i która pozostawiła po sobie masę problemów, a przede wszystkim nierozliczonych podwykonawców. Entuzjazm humanistów w kwestii energetyki jądrowej powinien zostać ostudzony głosem specjalistów, niezależnych fizyków jądrowych. Za rządów PO reklamowano energetykę jądrową w szkołach. Teraz zapewne gorąco będą ją popierać maluchy w przedszkolach. Entuzjazm humanistów, ma merytorycznie dokładnie takie samo znaczenie. 

Klątwa faraona i klątwa Jagiellończyka

Izabela Brodacka 12-11-2022

W październiku 2021 roku filmowcy z Wielkiej Brytanii zrealizowali w Krakowie na zlecenie National Geographic i Channel 4  film dokumentalny związany ze stuleciem otwarcia grobowca faraona Tutenchamona, które przypadło w tym roku. Jego bogato  wyposażony grobowiec w Dolinie Królów odkrył Howard Carter. Mumię faraona wielokrotnie przebadano dostępnymi w tamtych czasach metodami. Dziś uznalibyśmy je za niedopuszczalne i profanujące zwłoki. Badający zwłoki faraona dr Douglas Derry stwierdził, że Tutenchamon w chwili śmierci miał około 19 lat co raczej wykluczało śmierć z przyczyn naturalnych. Badanie rentgenowskie przeprowadzone dopiero w 1968 roku przez doktora Harrisona z Liverpoolu potwierdziło podejrzenia odkrywców mumii. U podstawy czaszki młodego faraona znaleziono ślad po rozległym krwiaku. Najprawdopodobniej faraon został zamordowany przez konkurentów do władzy w Egipcie.
Po otwarciu grobowca  nastąpiła seria tajemniczych zgonów, które uznano za klątwę faraona. Pierwszy zmarł lord Carnavron , kolejni zmarli to Douglas Reid, który prześwietlał mumię, egiptolog Arthur Weigall, lord Westbury i jego syn. W sumie zmarło  z niewyjaśnionych przyczyn około 20 osób.

I tu dochodzimy do sedna sprawy. Z podobną serią niewyjaśnionych zgonów mieli  do czynienia badacze po otwarciu grobów królewskich na Wawelu. Szczegółowo opisał historię tych badań i związane z nią odkrycia polski pisarz Zbigniew Święch. Co ciekawe Zbigniew Święch pierwszy zwrócił uwagę  na to, że zgony mogły być spowodowane obecnością w grobowcach grzyba, kropidlaka złocistego ( Aspergirllus flavus).  Historię odkryć w grobach królewskich na Wawelu Zbigniew Święch szczegółowo opisał w trylogii  „Klątwy, mikroby i uczeni”, która uzyskała entuzjastyczne recenzje  wielu znawców przedmiotu, a przede wszystkim historyka Aleksandra  Gieysztora. Zaczęło się to właściwie przypadkiem. Otóż Zbigniew Święch realizujący wraz z Adamem Bujakiem cykl filmowy na temat obrzędów religijnych różnych kultów na terenie Polski dowiedział się, że w katedrze wawelskiej odbędzie się powtórny pogrzeb pary królewskiej Kazimierza Jagiellończyka i Elżbiety Rakuszanki. Uroczystość celebrowana przez prymasa polski kardynała Stefana Wyszyńskiego oraz metropolitę krakowskiego kardynała Karola Wojtyłę odbyła się 18 października 1973 roku. Dwa pierwsze rozdziały trylogii Zbigniewa Święcha do której zbierał materiały przez wiele lat ukazały się w piśmie „Literatura” w 1983 roku. 2 lipca tego samego roku napisał o tym brytyjski „The Times” a za nim cała światowa prasa. Pisano o „Klątwie Jagiellończyka” w Niemczech, we Włoszech, we Francji, w ZSRR a nawet w Bułgarii. W następnym roku wytwórnia „Lotos- Film” we współpracy z UNESCO nakręciła film dokumentalny pod tytułem „ Klątwa Faraona”. Jedną trzecią tego dokumentu poświęcono wątkowi wawelskiemu eksponując postacie Zbigniewa Święcha i  mikrobiologa profesora Bolesława Smyka zasłużonych w wyjaśnieniu tajemnicy Tutenchamona. Film ten był emitowany w wielu krajach w tym trzykrotnie w Polsce. W uznaniu zasług Zbigniew Święch jako jeden z nielicznych Polaków  został członkiem elitarnego „The Explorers Club”.
Rocznica odkrycia grobowca Tutenchamona to dokładnie 4 listopada bieżącego roku. Właśnie 4 listopada 1922 roku brytyjski archeolog Howard Carter odkrył kamienne stopnie prowadzące do nienaruszonego przez trzy tysiące lat grobowca faraona Tutenchamona. Dwa wieki po śmierci Tutenchamona tuż obok jego grobu wykuto w skale grobowiec dla Ramzesa V (w którym potem kazał się pochować także Ramzes VI) a wejście do grobu Tutenchamona zostało zasypane gruzem przez co stało się niewidoczne co pozwoliło mu przetrwać gdyż groby były okradane. Kapłani usuwali mumie i kosztowności z komór grobowych, aby ukryć je przed złodziejami i niemal wszystkie grobowce w Dolinie Królów zostały puste.  Tylko grób Tutenchamona czekał na swego odkrywcę. W kilka miesięcy po odkryciu grobu, 4 kwietnia 1923 roku zmarł sponsor wykopalisk lord Carnarvon.
Inne nagłe i niewyjaśnione zgony wśród osób mających związek z wykopaliskami  przypisywano „ klątwie faraonów”, choć bezpośredni odkrywca grobu Howard Carter dożył wieku 64 lat i zmarł dopiero w 1939 roku.
W nakręconym w ubiegłym roku filmie pojawi się również słynne otwarcie grobu króla Kazimierza IV Jagiellończyka gdyż od wiosny 1974 roku wiele osób z kręgu badaczy grobu Kazimierza Jagiellończyka zmarło gwałtowną śmiercią – na zawał serca i wylew krwi. W ciągu dziesięciu lat było piętnaście ofiar „klątwy Jagiellończyka”. Sprawę opisał właśnie Zbigniew Święch we wstępie do książki „Klątwy, mikroby i uczeni” poświęconej tematyce eksploracji królewskich grobowców oraz w książkach „Budzenie wawelskiej pani Królowej Jadwigi”  i „Czakram wawelski, największa tajemnica wzgórza”. Filmowcy z  Anglii nagrali z nim wielogodzinne wywiady dzięki którym wydarzenia związane z otwarciem królewskich grobów oraz z ponownym pogrzebem na Wawelu Kazimierza Jagiellończyka i jego żony Elżbiety  staną się znane na całym świecie. Wywiady przeprowadzano również z profesorem Akademii Rolniczej Wiesławem Barabaszem  obecnym szefem Katedry Mikrobiologii UR (katedrą Mikrobiologii Rolnej do chwili przejścia na emeryturę kierował profesor Bolesław Smyk, następnie profesor Edward Różycki a profesor Wiesław Barabasz kieruje katedrą od 1996 roku), z wawelskim archeologiem Stanisławem Koziełem oraz ze znanym fotografem Adamem Bujakiem.
Polska historia jest niezwykle interesująca i bogata w wydarzenia. Szkoda, że bardziej interesują się nią  dziennikarze innych krajów i obce telewizje niż nasze własne. Nasze telewizje karmią widzów wulgarnymi wypowiedziami polityków, a w najlepszym przypadku  konkursami na układanie klocków lego, na gotowanie na gazie, oraz na rozpoznawanie piosenek popularnych pięćdziesiąt lat temu.

Tak zwana kultura wysoka jest w nich praktycznie nieobecna. W telewizyjnych programach brak jest transmisji koncertów symfonicznych, brak programów naukowych i historycznych. A szkoda.

Państwo tekturowe

Izabela Brodacka

Jest bardzo wiele poważnych problemów, którymi nie zajmuje się państwo ani jego instytucje stwarzając przez to sprzyjające warunki do poważnych przestępstw. Takim problemem są na przykład przestępstwa związane pośrednio z transplantacją narządów oraz definicją tak zwanej śmierci mózgowej, a przede wszystkim ich ciemna liczba.  Problemy te omawiane są niekiedy w ścisłym gronie specjalistów. Udało mi się wcisnąć na taką konferencję zorganizowaną przez stowarzyszenie lekarzy pod patronatem biskupa Hosera. Atmosfera na sali była gorąca, szczególnie, że obecny był i zabrał głos pan Terlecki,  ojciec dziewczynki u której po upadku z konia stwierdzono śmierć pnia mózgu czyli śmierć mózgową i przeznaczono ją do rozbioru na części zamienne. Ojciec wyrwał dziewczynkę z rąk oprawców w białych fartuchach i powierzył jej leczenie słynnemu profesorowi Talarowi. Profesor wybudził dziewczynę ze śpiączki, skończyła ona studia, wyszła za mąż, urodziła dziecko i jest całkowicie zdrowa.

Awanturę wywołało moje proste pytanie: „jeżeli osoby od których pobiera się narządy uważa się za zmarłe dlaczego znieczula się je przed przeprowadzeniem zabiegu?”. Kilku lekarzy z lobby transplantologicznego zarzuciło mi kłamstwo i opowiadanie bzdur. Znalazł się jednak jeden uczciwy, który odpowiedział: „znieczula się, żeby zwłoki nie fikały w czasie operacji, bo to rozprasza lekarza”. Nie chcę wdawać się w rozważania na ten temat, bo nie jestem specjalistą.  Interesująca jest dla mnie natomiast omerta dotycząca tej bulwersującej sprawy. W mediach brak jest jakichkolwiek informacji na temat handlu narządami, przestępczego pobierania tych narządów od uprowadzonych osób, oraz łapownictwa związanego z walką o miejsce w kolejce do transplantacji. Nie wiadomo też czy tymi i podobnymi przestępstwami zajmują się w ogóle służby państwowe.

Innym poważnym przestępstwem, którym zupełnie nie interesuje się państwo są wyłudzenia nieruchomości od starych bezradnych osób przebywających, często z wyroku sądu rodzinnego, w domach opieki. Osoby, które nie mają własnej rodziny są zupełnie bezradne wobec oszukańczych praktyk, z którymi się spotykają. Zmuszane są na przykład do podpisywania pełnomocnictw, na podstawie których oszuści sprzedają ich mieszkania. Zdarzały się nawet przypadki nakłaniania staruszków do małżeństwa z podstawioną osobą. Znana  dobra adwokatka powiedziała mi, że po ukończeniu siedemdziesięciu lat obywatel jest w Polsce praktycznie ubezwłasnowolniony . Policja i prokuratury lekceważą skargi wiekowych ludzi traktując je jako starcze urojenia. Tak zwana afera reprywatyzacyjna też byłaby niemożliwa gdyby nie ciche przyzwolenie służb państwowych na jawne złodziejstwo i bez udziału w nim notariuszy i sędziów.

Służby państwowe prezentują całkowite désintéressement  w kwestii niezwykle popularnych obecnie oszustw, które polegają na „wkręceniu” naiwnych i uprzejmych osób w nieistniejącą umowę na podstawie nagranej i zmanipulowanej rozmowy telefonicznej. Adwokat radził mi żeby na każdą telefoniczną propozycję odpowiadać „nie, nie, nie” i ani słowa więcej. Znam młode osoby, które odpowiadają w bardziej zdecydowany sposób, ale z przyczyn obyczajowych wolę tego nie cytować.
Jeżeli naiwna osoba pozwoli nagrać swoje grzecznościowe wykręty w rodzaju: „ muszę się zastanowić, proszę jeszcze raz zadzwonić” łatwo może stać się ofiarą naciągaczy. Wystarczy aby taki naciągacz zgłosił roszczenie do „ rozgrzanego sądu” i uzyskał nakaz płatniczy aby doprowadzić do licytacji nieruchomości rzekomego kontrahenta. Nieszczęsny rzekomy kontrahent może być również nękany przez różnych specjalistów od windykacji i komorników. Oszustwa te nie byłyby możliwe bez współdziałania „aparatu niesprawiedliwości” niesłusznie zwanego w Polsce aparatem sprawiedliwości. Jakiego orzeczenia można zresztą oczekiwać od sędziego kleptomana złapanego na nałogowych kradzieżach elektroniki w sklepach, albo od sędziego, który bezceremonialnie podwędził ( teraz podobno mówi się zajumał) starszej osobie w sklepie 50 złotych, czy od sędzi która zostawiła bez pomocy potrąconego przez siebie motocyklistę?   Z kim się będą tacy sędziowie solidaryzować – ze złodziejem czy z okradanym? A przecież są według obowiązującej i forsowanej przez UE wykładni niezawiśli i nietykalni, a ich wyroki nie podlegają dyskusji.

Kolejny proceder którym powinny zająć się służby państwowe to internetowa sprzedaż medykamentów. Rzekomych idealnych środków na porost włosów, na potencję, wspaniałych preparatów odchudzających, leczących nowotwory, a nawet środków poronnych. Lekarze i farmaceuci rejestrują wysoką liczbę zatruć takimi preparatami gdyż wchodzą one często w interakcję z innymi przyjmowanymi przez pacjenta lekami. Preparaty te są bez przeszkód reklamowane w tak zwanych mediach społecznościowych a nawet w mediach głównego nurtu.

Liberalna demokracja widzi państwo wyłącznie w roli  „nocnego stróża” to znaczy w roli stróża praworządności. W liberalnej demokracji państwo poprzez swój system prawny ma pilnować żeby obywatele nikogo nie oszukiwali i nie byli oszukiwani. Reszta jest kwestią dobrowolnej umowy pomiędzy niezależnymi jednostkami. Właśnie tej minimalnej roli państwo polskie bez wątpienia nie pełni. Angażując się w redystrybucję dóbr  zamienia się powoli w państwo socjalne czy wręcz socjalistyczne oddając przy tym walkowerem najistotniejsze zadania.

Państwo socjalistyczne jak wiadomo widzi swoją rolę we wtrącaniu się w prywatne życie obywateli. Chce regulować ich relacje z dziećmi, wyznaczać standardy bytowe, których niedotrzymanie powoduje odbieranie dzieci, decydować o ich edukacji i sposobach leczenia, czyli chce wtrącać się w dziedziny zarezerwowane dla rodziców. Państwo które zaangażowało się ostatnio w przymusowe leczenie i szczepienie obywateli cenzurując jednocześnie wypowiedzi podważające sensowność i prawidłowość tych działań zdecydowanie grawituje w kierunku państwa socjalnego. Dla wszystkich byłoby jednak lepiej gdyby państwo pełniło skutecznie rolę „nocnego stróża”

Lizanie lodów przez szybkę

Izabela BRODACKA

Pewien mój kolega zwykł mawiać: „kocham zwierzątka w ZOO, góry na obrazku i dzieci gdy śpią”. Przypominam sobie zawsze jego słowa  gdy mam do czynienia z niezrozumiałym dla mnie fenomenem, który nazywam „życiem przez szybkę”. Wiele lat temu przed Pałacem Kultury w Warszawie ustawiono symulator zjazdu narciarskiego. Widziałam tę maszynerię tylko z daleka natomiast swoją opinię opieram na opowiadaniach uczniów, którzy korzystali z tej wątpliwej rozrywki. Otóż człowiek zamknięty w zupełnie bezpiecznej, podrygującej kabinie odczuwa jej drgania jak zjazd po muldach, czuje prąd powietrza na twarzy i słyszy świst wiatru, a przed oczami przepływają mu górskie widoki. Czyli za niewielką opłatą przeżywa emocje związane ze zjazdem narciarskim nie ryzykując złamania nogi, bez konieczności podchodzenia po stromym stoku albo marznięcia w kolejce do wyciągu, bez opłacania skipassów i noclegów. W każdej chwili może tę zabawę przerwać i iść na kawę albo do domu. Szuka przyjemności bez wysiłku.

Jeszcze bardziej dziwaczne było dla mnie zachowanie młodych ludzi w słynnej dzielnicy St. Pauli w Hamburgu. Był piękny słoneczny, jesienny dzień. Po ulicach spacerowały ładne dziewczyny i machając torebkami wyraźnie czekały na zaczepkę. Tymczasem do każdego okienka jednego z licznych fotoplastykonów w których prezentowano erotyczne filmiki dosłownie przyklejał się jakiś młody chłopiec ze wzrokiem kurczowo wbitym w szybkę. „ Przecież to przystojni chłopcy, nic im nie brakuje, dlaczego nie zaczepią jakiejś dziewczyny?”- zapytałam zdumiona. Znajomy, który oprowadzał mnie po Hamburgu wytłumaczył to prosto. „Poderwanie dziewczyny wymaga wysiłku, związane jest z kosztami i niesie pewne ryzyko. A tu masz czyste emocje bez kłopotów i zobowiązań”.

Wydaje mi się, że chęć doznawania emocji bez wysiłku  i zobowiązań jest podstawową przyczyną epidemii uzależnień ludzi, a w szczególności młodzieży, od komputerów i telefonów pełniących rolę komputerów. Do Internetu młody człowiek zagląda co chwilę – gdy chce się dowiedzieć jak wygląda wyżeł weimarski, jakie wino podaje się do krewetek i jak rozwiązać zadanie z matematyki.  Komputer, a coraz częściej telefon, stają się jego mentorami, jedynymi przyjaciółmi i jedynym kontaktem ze światem. Przez telefon nie wychodząc z domu opłaca rachunki i załatwia sprawunki. Realizuje się ponura fantazja Lema na temat ludzkości. Jak pamiętam ludzie przyszłości miały to być pokraczne tołuby  funkcjonujące jako terminale urządzeń zaspakajających ich wszelkie potrzeby życiowe. Młodzi ludzie z radością przyjmują udogodnienia wynikające z rozwoju informatyki takie choćby jak płacenie zegarkiem . To wygodnictwo, choć może prowadzić do groźnych w skutkach zjawisk społecznych i politycznych,  jest jednak mniej istotne jako przyczyna uzależnienia od Internetu niż potrzeba imitowania realnego życia, potrzeba przeżywania emocji bez wysiłku i bez zobowiązań czyli- jak to ktoś brutalnie sformułował -chęć lizania lodów przez szybkę. Zamiast pójść na spacer czy do kina z dziewczyną młody człowiek woli przez całe godziny czatować z nią przez komputer. Nie przeszkadza mu możliwość, że dziewczyna przysłała mu zamiast swego zdjęcie jakiejś modelki albo, że rzekoma dziewczyna jest faktycznie obleśnym staruchem. Wirtualnie wyznaje miłość, kultywuje uczucia i również wirtualnie zrywa znajomość. Nie odczuwa potrzeby spotkania z wybranką w realu, wręcz przeciwnie nie chce tego spotkania. Po pierwsze wymagałoby ono pewnego wysiłku, choćby  wyjścia z domu, poza tym niesie niebezpieczeństwo bolesnego rozczarowania. Jeżeli wirtualnie można uprawiać narciarstwo i wspinaczkę -to po co jeździć w góry?. Jeżeli wirtualnie można się przyjaźnić, kochać a nawet uprawiać seks -to po co wychodzić z domu? 

 Istnieją jednak zjawiska bardziej groźne wirtualnie niż realnie. Na przykład ulubiona zabawa nastolatek w wykluczanie i ostracyzm, do której zamiast wąskiej grupy znajomych może dołączyć cała internetowa społeczność czyli wiele ludzi. Wyśmianie czy znieważenie w Internecie młodej osoby to koniec jej świata. Może doprowadzić ją nawet do  samobójstwa.

Zdalne nauczanie związane z prawdziwą czy fałszywą pandemią pogłębiło uzależnienie dzieci i młodzieży od Internetu i ich izolację społeczną. Spędzanie całych godzin przed ekranem komputera zostało usankcjonowane. Zaniepokojeni rodzice przegrali z ustawodawcą. Efektem zdalnego nauczania stała się epidemia nerwic i zaburzeń psychicznych u dzieci. Okazało się, że brakuje dziecięcych lekarzy psychiatrów i szpitalnych oddziałów psychiatrycznych dla dzieci i młodzieży. Podjęto więc budowę nowych szpitali z tym przeznaczeniem lecz braku lekarzy o tej specjalności  tak ławo nie da się usunąć. 

Jak wiadomo amerykańskie towarzystwo psychiatryczne nie umieściło jak dotąd uzależnienia od telefonu na liście zaburzeń psychicznych, na której znajdują się uzależnienia od narkotyków czy od hazardu. Tymczasem jak twierdzą specjaliści te zaburzenia są porównywalne. Wyjaśnieniem jest presja właścicieli takich portali jak facebook. Nie ukrywają oni, że celem ich firmy było skrajne uzależnienie ludzi od jej produktów, a nad kolejnymi sposobami uzależnienia klientów pracują tysiące inżynierów. Są to choćby liczne aplikacje, kolory ikonek, funkcje telefonu. Korzystają przy tym z eksperymentów Skinnera, który badał uzależnienie gołębi od nagrody otrzymywanej za określone zachowania w klatce. Okazało się, że uzależnienie jest głębsze gdy nagroda pojawia się nie za każdym razem co tłumaczy się strategią dozowania dopaminy. Skłania to ptaki do kompulsywnego dziobania w określone okienko. Osoby uzależnione na przykład od liczenia tak zwanych lików uzależniają się tym głębiej gdy ikonka pojawia się nie za każdym razem.

 Jak wykazują badania co trzeci dorosły sprawdza co chwila telefon, nawet w nocy, a nastolatek spędza w telefonie przeciętnie !8 godzin tygodniowo. Wykluczenie z jakiegoś forum dziecko traktuje jak wyrok śmierci, bo telefon to całe jego życie. 

Dla firmy to tylko gigantyczne zyski.

Okrąglacy czyli zdrada klerków.

Izabela Brodacka

Wielu z nas zastanawia się dlaczego politycznym graczom  tak łatwo przychodzi manipulowanie społeczeństwem. Jak to możliwe, że profesorowie uniwersytetów bezwstydnie i bez cienia refleksji powtarzali brednie tworzone na użytek chwili przez politycznych propagandzistów. Na przykład rozwodzili się na temat geniuszu Stalina czy Lenina. Jak to możliwe, że poetessa która podobno zasłużyła sobie na nagrodę Nobla pisała ociekające wazeliną wierszydła sławiące tego niesławnego przecież „ojca narodów”? Jak to możliwe, że mój kolega wybitny fizyk twierdził, że Balcerowicz uratował Polskę przed losem Białorusi w chwili gdy nawet niewykwalifikowany  robotnik po szkole specjalnej już rozumiał, że Balcerowicz obrabował i puścił z torbami polskie społeczeństwo? 

Wbrew obiegowym opiniom Szymborska nie pisała swoich peanów na cześć Stalina pod pistoletem. Choć w tych ciężkich czasach za antypaństwowy dowcip można było zapłacić głową nikt nie kazał nikomu pisać wierszy. Nikt nie zmuszał również nikogo do produkowania ( nomen omen) socrealistycznych bredni typu „Nr. 16 produkuje” Jan Wilczek i jego koledzy  robili  to dla kariery, dla pieniędzy, dla mieszkań (cudzych) szczodrze przydzielanych im przez komunę. 

W czasach transformacji ustrojowej wielu jej entuzjastów też z pełną świadomością uczestniczyło w rabowaniu  społeczeństwa. Natomiast mój kolega, który nigdy nie był na Białorusi powielał zasłyszane w telewizji głupstwa na temat tego kraju oraz sławił Balcerowicza zupełnie bezinteresownie, z przekonania. Jego kariera ze względu na wybitne zdolności nie była niczym zagrożona. Trudno zrozumieć  dlaczego człowiek tak mądry i przenikliwy w dziedzinie fizyki, doskonały naukowiec i dydaktyk prezentował w dziedzinie społeczno- politycznej bezbrzeżną naiwność graniczącą z głupotą. Dlaczego nie dostrzegał nieprawidłowości transformacji ustrojowej i zagrożeń jakie niesie ona dla społeczeństwa. Na pewno nie miał się czego bać. To nie były już czasy gdy za niewłaściwe poglądy można było zapłacić śmiercią fizyczną albo cywilną, a za właściwe być premiowanym karierą.  Kolega  nie potrzebował zresztą wsparcia w karierze. W dziedzinach nauk przyrodniczych selekcja jest naturalna, słabsi sami wycofują się na dostępne im pozycje i żadne protekcje nie uczynią z miernoty naukowca. Tu nie pisze się doktoratów z gry w palanta.

Jeżeli więc nie strach i nie czysty oportunizm są przyczyną podporządkowywania się przez tak zwana inteligencję głównemu nurtowi polityki to co? Dlaczego inteligencja nie podejmuje przypisywanej sobie roli elity społeczeństwa wyznaczającej społeczeństwu drogi rozwoju, a przede wszystkim poszukującej prawdy?. Prawdy historycznej, prawdy społecznej, prawdy naukowej. 

Mój inny wybitny kolega, autor wielu książek,  nie żyjący już Wojciech Karpiński cytował w odpowiedzi na to pytanie wierszyk: „ Ludzie są różne, kwadratowe i podłużne, a my nie tacy, okrąglacy”.  Ten żartobliwy wierszyk jest trafną odpowiedzią. Doświadczenia życiowe oduczają większość ludzi formułowania wyrazistych poglądów.  Wzajemne ścieranie się, jak w łożysku tatrzańskiego potoku, likwiduje ostre i wyróżniające się samodzielnością opinie a człowiek staje się intelektualnym otoczakiem, okrąglakiem. Wyraziste poglądy pozostawia się zapaleńcom i wariatom. Współczesny Intelektualista dłubie sobie, z większym czy mniejszym powodzeniem we własnej wąskiej dziedzinie naukowej czyli uprawia w sensie Kuhna naukę instytucjonalną (normal science) sprowadzającą się do usuwania sprzeczności z obowiązującym paradygmatem i nie czuje się powołany ani predysponowany do posiadania i prezentowania własnych poglądów społecznych, moralnych czy politycznych. Bezrefleksyjnie podporządkowując się poglądom obowiązującym, stara się utrzymać w głównym nurcie ( jak mówią złośliwi- płynie z głównym nurtem szamba). 

Niektórzy nazywają współczesną cywilizację cywilizacją śmierci. Ja nazwałabym ją cywilizacją zdrady.

Dwie najistotniejsze w życiu społeczeństwa grupy zawodowe zdradziły swoje powołanie, swój etos, zaprzeczyły mu. Lekarze zdradzili zasadę non nocere uczestnicząc w aborcji, eutanazji i transplantacji czyli w procedurach niosących śmierć. Nie ma sensu argumentowanie, że transplantacje ratują życie. Ratują jedno życie kosztem innego, kosztem człowieka rozbieranego żywcem na części zamienne po stwierdzeniu jego śmierci mózgowej na podstawie wątpliwej i ustanowionej na potrzeby lobby transplantologicznego definicji. Aborcja najczęściej ratuje kobietę przed niewygodą związaną z posiadaniem dziecka. Wyjątkowe są sytuacje  gdy aborcja ratuje życie kobiety, najczęściej podejmuje ona decyzję o zabiciu swego dziecka w przeświadczeniu że jego życie uczyniłoby jej życie nieznośnym, a prawo poważnie traktuje ten motyw zabójstwa. Równie dobrze można byłoby zalegalizować prawo do zabijania uciążliwych sąsiadów, którzy słuchając na okrągło Zenka Martyniuka czynią nasze życie nieznośnym. Eutanazja ratuje społeczeństwo  oraz  krewnych przed kłopotami i kosztami opieki nad osobami starymi i chorymi, już nieproduktywnymi. Do wyjątków należy sytuacja gdy eutanazja faktycznie ratuje chorego przed cierpieniem.

Inteligencja zdradziła swój etos nakazujący mówienie prawdy, poszukiwanie prawdy, walkę o prawdę, odwagę w walce o prawdę. Inteligencja stała się stadem okrąglaków – gorliwych, bezmyślnych powielaczy obowiązujących poglądów. Zdradziwszy prawdę zaprzeczając jej istnieniu, kultywując polityczną poprawność postnowocześni intelektualiści dopuścili,  że znowu zaczyna podnosić głowę hydra totalitaryzmu. Totalitaryzm zawsze rodzi się pod maską rzekomej troski. Rzekomą troskę komunistów o proletariat zastępuje obecnie rzekoma troska o dobre samopoczucie mniejszości pozwalająca karać za tak zwaną „mowę nienawiści”, oraz rzekoma troska o zdrowie społeczeństwa pozwalająca karać za inne niż odgórnie nakazane poglądy w kwestiach medycznych. Tylnymi drzwiami  już wkradła się cenzura. Kroczy za nią przemoc.

 A my nie tacy, okrąglacy wolimy tego nie widzieć.