Duchowy analfabetyzm młodych – jak mówić o wierze, gdy utraciliśmy jej język?

Duchowy analfabetyzm młodych

– jak mówić o wierze,

gdy utraciliśmy jej język?

Anna Dubaniowska https://pch24.pl/duchowy-analfabetyzm-mlodych-jak-mowic-o-wierze-gdy-utracilismy-jej-jezyk

(Grafika: Graehawk/Pixabay)

Jestem nauczycielką języka polskiego i zapytałam uczniów, czym jest Dekalog. „Chyba jakieś Zdrowaś Maryjo” – padła odpowiedź.

To nie anegdota, ale objaw duchowego analfabetyzmu. W Polsce dorasta pokolenie, które nie zna podstawowych pojęć wiary.

Czym jest duchowy analfabetyzm?

Jak mają iść za Prawdą ci, którzy nie znają słów, by o niej mówić? Kto nie umie wyjaśnić słowa „grzech”, ten nie potrafi nazwać zła. A czego nie potrafi nazwać – tego nie potrafi unikać.
O tym, że język buduje otaczającą nas rzeczywistość i myślenie o niej, przypomina uczniom Orwell, ukazując nowomowę Oceanii w „Roku 1984”. Jeśli pozwolimy usuwać z języka słowa „niepożądane”, oddamy innym możliwość kształtowania naszego sposobu myślenia. W kulturze masowej eliminuje się wyrazy określające to, co konserwatywne albo budzące dyskomfort. Dzięki temu możemy łudzić się, że nie ma w nas zła. Grzech, śmierć, sąd – to nie są pojęcia, nad którymi młody człowiek, stymulowany lekkim i przyjemnym TikTokiem, chce się zastanawiać. Ostatecznie jego słownik wiary drastycznie ubożeje.

Utrata kodu kulturowego

Nieraz rozpoczynając zajęcia języka polskiego, których tematem była Biblia, słyszałam: „Co to, jesteśmy na religii?”. Wielu z nich ma do tych tematów sceptyczny stosunek. Tymczasem znajomość biblijnego kodu to warunek rozumienia europejskiej kultury. To Biblia stworzyła słownik znaczeń, na których wyrosła sztuka, literatura i moralność naszej cywilizacji. Bez tego klucza patrzy się na dzieła, ale nie rozumie ich sensu.
Ostatnio omawiałam z licealistami trzecią część „Dziadów”. Rozmawialiśmy o widzeniu Księdza Piotra. Stawiałam pytania, które miały pokazać analogię między męką Chrystusa a cierpieniem polskiego narodu pod zaborami. Nikt w ponad trzydziestoosobowej klasie nie umiał odtworzyć ostatnich godzin życia Jezusa. Nie usłyszałam, że Jego bok został przebity ani że stojąca pod krzyżem mickiewiczowska Wolność musi być Matką Boską.
Pojawia się problem, bo Biblii nie spotyka się między rolkami w social mediach. Młodzi nie znają religijnego słownika, bo żyją w kulturze, która nie używa go już nawet w symbolicznej formie. Kim jest Chrystus w ich oczach? Dla wielu pozostaje mglistą postacią historyczną. Kimś, o kim nie myślą i kogo nie próbują zrozumieć, a przecież od tej refleksji zależy ich zdolność do odczytania sensu wiary i kultury.

Przyczyny

„Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie” (Mk 10, 14). Czy współcześnie młodzi ludzie są prowadzeni do Chrystusa? To rodzice pokazali mi drogę wiary. Gdyby nie oni, mogłabym być jedną z uczennic, która Biblię nazwała ostatnio „bajką o smokach”. Jeśli w domu nie mówi się o wierze, rodzina nie uczęszcza na Mszę Świętą, jak uczeń ma rozpoznać na lekcji fragment Psalmu lub odpowiedzieć na pytanie, czego symbolem jest Baranek? Młodzi są odcięci od Źródła, które powinni odnaleźć przede wszystkim w domu rodzinnym.
Ostatnio opublikowano statystyki, które wskazują, że w Łodzi zaledwie 39,5% uczniów ze wszystkich typów szkół bierze udział w zajęciach religii. W tamtejszych liceach wynik ten spada do 7,5%. Wielu dorosłych odbiera dzieciom szansę poznania Boga, a nieprzychylna chrześcijańskim wartościom kultura masowa tylko potęguje obserwowaną niechęć. Stąd nieznajomość tematu. Często nikt nie pokazuje młodym Prawdy. Nie dostają klucza do kodu wiary.

Regres refleksyjności

Jak zatem mówić o wierze, gdy utraciliśmy jej język? Uprościć przekaz? To tylko zinfantylizuje pojęcie wiary do poziomu „kościółka i paciorka przed snem”. Tak bywało przez lata. Dziś sytuacja jest jeszcze poważniejsza: często brakuje nawet tego. Postępem nazywa się wielogodzinne przewijanie krótkich filmików w mediach społecznościowych. Zajęcie, które zagłusza potrzebę głębszej refleksji. Zamiast myślenia o życiu, śmierci i sensie – powierzchowny obraz. Bo za trudne, bo za poważne, bo za przygnębiające. Rodzice bez oporów dają licealistom pieniądze na seans horroru w kinie, ale już tekst o Sądzie Ostatecznym wydaje się zbyt stresujący. Nierzadko prowadzone są dyskusje na temat izolowania dzieci od stresujących zagadnień związanych ze śmiercią. Mogą ją widzieć w grach komputerowych, ale gdy umrze dziadek, najlepiej, żeby nie uczestniczyły w pogrzebie. Uważa się, że należy dzieciom tego oszczędzić. Jakie jednak podejście do życia i przemijania będzie miał taki młody człowiek? Czy postawi sobie pytanie, co jest po tym życiu?

Kiedy słowo przegrywa z obrazem

Krótkie filmiki, rolki i inne formy mediów społecznościowych dominują w codzienności młodych ludzi, ograniczając zdolność głębokiej koncentracji. Obraz wypiera słowo, a refleksja ustępuje natychmiastowej konsumpcji bodźców. Nauczyciele obserwują sytuacje, kiedy uczeń pozostawiony bez telefonu czy słuchawek wpada w stan ogromnej dezorientacji. Nie potrafi wytrwać w ciszy, skupieniu na własnych myślach. Młodzi wciąż potrzebują ekranu, muzyki, ciągłej stymulacji. Jeśli jednak dziś budują swoją codzienność na przekazie płynącym z ekranu, wyłączając krytyczne i kreatywne myślenie, kim będą w przyszłości? Czy mają szansę stać się świadomymi katolikami, którzy zastanawiają się nad wiarą i sensem życia?

Jaka grozi nam przyszłość?

Analfabetyzm w zakresie języka wiary to nie tylko kwestia nieznajomości pojęć. Problem sięga głębiej. Jeżeli nie rozróżniamy pojęć, wpadamy w moralny relatywizm. Czym jest dobro i zło? Jak je rozróżnić? Duchowy analfabetyzm prowadzi do moralnego chaosu: jeśli nie umiem nazwać grzechu, wszystko staje się względne. Bez znajomości języka nie sposób dokonać właściwego rozeznania moralnego. Jeśli brakuje słów pozwalających nazwać dobro i zło, trudno zrozumieć ich prawdziwe znaczenie, a tym samym świadomie kierować swoim postępowaniem.

Benedykt XVI trafnie zauważył: „Gdy człowiek przestaje mówić o Bogu, traci zdolność mówienia o sobie samym”. Bez Prawdy brakuje w życiu światła, które wskaże drogę i rozproszy ciemność. W efekcie czujemy się zagubieni i przytłoczeni. Jeżeli młodzi nie mówią o grzechu, bo to temat niewygodny, otwierają się na to, co powie im o nim kultura masowa. A raczej czego nie powie. Przemiesza pojęcia. Nazwie ciemność jasnością. Hałasem z social mediów zagłuszy sumienie, które nie miało szansy w pełni się wykształcić. W efekcie – wiara nie jest odrzucona, ale niezrozumiana.

Iskra nadziei

Każdy z nas w głębi duszy pragnie światła i nie chce chodzić w ciemności. Ostatecznie intuicyjnie szuka i zadaje pytania. Święty Augustyn nazywa to niespokojnym sercem, które nie spocznie, dopóki nie znajdzie Boga. Dziś młodzi nie tylko nie znają Prawdy — oni nie mają już językowych narzędzi, by ją rozpoznać, nawet jeśli przypadkiem na nią trafią. Jak więc wskazać młodym drogę do poznania Prawdy? Kto ma tym duchowo zaniedbanym wyjaśnić kod wiary? Ksiądz? Nie chodzą już na religię ani na Mszę Świętą. Nauczyciel? Trudno wymagać od matematyka, żeby pomiędzy logarytmy wplatał katechezę. Rodzic? Często on sam ma już braki lub negatywny stosunek, który przekazuje dziecku. Brakuje autorytetów i źródeł. Co jest więc odpowiedzią na problem duchowego analfabetyzmu?
To my, którzy wciąż posługujemy się językiem wiary, mamy być dla młodych żywym słownikiem – często jedynymi świadkami, od których mogą jeszcze usłyszeć ten język. Nie chodzi o spektakularne świadectwa, ale o komunikat dawany w codzienności. Czasem tym „pierwszym słowem” jest znak krzyża zrobiony w tramwaju. Napomnienie nauczycielki, by „Przypowieść o Miłosiernym Samarytaninie” czytać z należnym szacunkiem. Medalik na szyi kolegi, który budzi pytanie. Pamiętam, jak budującym przykładem był dla mnie jeden z wykładowców na uczelni, którego po zajęciach widziałam wchodzącego do kościoła na adorację. To impulsy, które budzą z duchowej ignorancji. Nie są rozwiązaniem całego kryzysu — raczej iskrami w ciemności, które możemy zapalać, aby budzić świadomość i refleksję.

Dlatego celem dorosłych wobec młodych nie jest „nawrócić ich natychmiast” ani zalewać religijnymi frazesami. Celem jest jedno: obudzić świadomość, że wiara potrzebuje języka, a język potrzebuje świadków. Bo jeśli młodzi nie słyszą już języka wiary, to my mamy być tym językiem — widocznym w codziennych gestach, wyraźnym w postawie i obecnym tam, gdzie mogą go jeszcze odkryć. Bez tego nie będziemy mieli ani katechezy, ani kultury, ani młodych zdolnych odróżnić dobro od zła.

Anna Dubaniowska

Gdy dziecko wybiera „wolność od religii”

Gdy dziecko wybiera „wolność od religii”

Bogusław Bajor https://pch24.pl/gdy-dziecko-wybiera-wolnosc-od-religii/

(PCh24.pl)

Znamy tę scenę, a w każdym razie możemy sobie ją wyobrazić… Zbuntowany nastolatek albo nastolatka wykrzykuje nam – chrześcijańskim rodzicom, opiekunom, wychowawcom – w twarz: Jestem wolnym człowiekiem! Nikt nie będzie mi mówił, jak mam żyć i w co mam wierzyć! Co rzec na takie dictum?

Jak się zachować w obliczu tego ewidentnego odcięcia się od „wiary ojców”? Z jednej strony – mamy przecież świadomość, że w tym stanie emocjonalnym nasz podopieczny-oponent żadnej rady nie posłucha. Z drugiej, wiemy, że – choć to trudne – musimy trzymać nerwy na wodzy, by w ogóle jakakolwiek rozmowa z nim była możliwa. Trzeba zachować spokój, by nie stracić resztek autorytetu. I tak oto trwając w stanie wewnętrznego napięcia, mamy w głowie mętlik…

Cierpliwie słuchajmy

W takich sytuacjach warto – choć nie jest to rzecz prosta – wprowadzić odrobinę humoru i nieco luźniejszej atmosfery… Każdy musi jednak znaleźć na to swoje sposoby. I najważniejsze: spróbujmy cierpliwie i z dużą dozą życzliwości wysłuchać swej pociechy albo swego wychowanka. Często jest tak, że gdy młody człowiek się otworzy, powie wszystko, co mu leży na sercu i na wątrobie. Młodzi są wyczuleni na hipokryzję, kłamstwo, raczej nie znoszą sztywności i pompatyczności. No i chcą być wysłuchani. Jeśli nam się ta sztuka uda, będziemy mogli dowiedzieć się wiele o ich stanie ducha, obawach, fascynacjach, idolach…

„Ofiara” idola?

Nie wolno nam tego zaprzepaścić, bo tak to już jakoś jest, że dopiero po wyrzuceniu z siebie wszystkich wątpliwości, frustracji, żalów, oczekiwań i nadziei, młody człowiek może – choć nie musi (przynajmniej nie od razu)! – zacząć słuchać co my mamy do powiedzenia.
Jeśli już dojdziemy do głosu, warto mu uświadomić – może nawet mimochodem, że jego postawa: jestem wolnym człowiekiem i nikt nie będzie mi mówił jak mam żyć…, nie do końca jest konsekwentna. Bo najczęściej jest tak, że nasz młody rozmówca staje się de facto „ofiarą” innych. Mimo że jest święcie przekonany o oryginalności swych poglądów, to tak naprawdę, w zdecydowanej większości przypadków, są one recepcją światopoglądu np. jakiegoś znanego i sprytnego celebryty albo idola – muzyka, rapera, youtubera, ewentualnie polityka, pisarza, guru… I to właśnie ten sprytny idol-celebryta mówi mu jak ma żyć!

Nie mamy takiej pokusy?

Bądźmy jednak uczciwi. Czy często my, dorośli, nie mamy tak samo? Czy nie uwierają nas pewne reguły społecznego współżycia, zasady, Boże przykazania? Czy nie przyjmujemy za swoje poglądów wyrażanych przez różne medialne „autorytety”? – To jest moje życie i niech ksiądz, papież, Pan Bóg nie wtrącają się! – ileż razy pokusa takiego „niezależnego” myślenia pojawia się także w głowie rodzica czy opiekuna…
Sprzeciw, a nawet bunt i potrzeba niezależności są wpisane w naturę człowieka. To owoc wolnej woli. Oczywiście niektóre zasady życia społecznego czy religijnego mogą nas „krępować”, ale czy nie są potrzebne? Czy znaki drogowe, które ograniczają samowolę kierowcy, nie zwiększają zakresu wolności i bezpieczeństwa wszystkich uczestników ruchu drogowego?

Pokora kontra pycha

Oczywiście w „starciu” ze zbuntowanym nastolatkiem niekiedy może nam się wydawać, że stoimy na straconej pozycji: Przecież nic do niego nie trafia… Czy jednak mamy się poddać? Nigdy! Musimy bowiem pamiętać, że młody człowiek bacznie obserwuje nasze zachowanie, nasz wysiłek. Tylko nasza determinacja i cierpliwość mogą przynieść rezultaty.

Jest duża szansa, że młoda osoba, która szermuje hasłami niezależności, wolności czy nieliczenia się ze zdaniem innych, jest przeciwnikiem systemów totalitarnych. Dobrze jest ukazać jej wtedy, że dokładnie w ten sam sposób myśleli i, co gorsza, działali wielcy tyrani – Hitler, Stalin, Mao Tse Tung. Oni kroczyli drogą pychy, egotyzmu… Można zapytać naszego młodego przyjaciela, czy chce podążać tą samą drogą?
Psalmista mówi: Panie, moje serce się nie pyszni i oczy moje nie są wyniosłe (Ps 131,1). To jest odwrotność pychy. Nie bójmy się więc zadać synowi, córce, podopiecznemu takich pytań:

Czy jest możliwe, żebyś dopuścił(a) inną opinię o sobie i swoim światopoglądzie? Czy jesteś w stanie zaakceptować myśl, że możesz się mylić; że twój sposób myślenia, choć wypływający ze szlachetnych pobudek, może być błędny?

Pycha prowadzi nas do przekonania, że wszystko co mam, zawdzięczam tylko sobie, własnej mądrości i własnej zapobiegliwości. Przeciwieństwem pychy jest pokora, czyli stanięcie w prawdzie o sobie. A prawda jest taka, że nie na wszystko mamy wpływ. Natomiast na pewno wszystko, co posiadamy, kim jesteśmy i jak się nam powodzi, zależy od Boga.

Nie można się okłamywać, że jest się kimś ważnym i mądrym bez Boga. Słowo Boże mówi, że bez Chrystusa – który jest zaprzeczeniem pychy – jesteśmy zagubionymi grzesznikami i żadne nasze osiągnięcia nie są w stanie nam pomóc. Co najwyżej będziemy eskalować bez końca nasze oczekiwania, żądania, a to droga donikąd, która kończy się frustracją, depresją, poczuciem bezsensu, zazdrością i nienawiścią względem bliźnich…

Tylko miłość jest twórcza

By jednak móc próbować przekonać młodzieńca do przyjęcia chrześcijańskich zasad i wartości, sami musimy nimi żyć. A po czym można poznać wyznawców Jezusa Chrystusa? Po miłości. – Tylko miłość jest twórcza – mawiał wielki św. Maksymilian Kolbe. Tak było na początku chrześcijaństwa, kiedy poganie, jak pisze Tertulian, nawracali się, widząc miłość, która królowała wśród chrześcijan: – Patrzcie, jak oni się miłują! – wołali.

By nie być gołosłownym, posłużmy się przykładem. Jeden z ojców pustyni, św. Pachomiusz z Egiptu, w wieku 20 lat został wcielony do armii rzymskiej. Jego oddział stacjonował w jakimś ciasnym lokum w Tebach. Żołnierze byli potwornie zmęczeni i głodni, a na dodatek przerażeni sposobem traktowania przez dowódców. Tymczasem już pierwszego wieczoru kilkoro nieznanych im osób przychodziło ich odwiedzić. Pocieszali dobrym słowem, przynosili jedzenie i picie. – Dlaczego ci ludzie są dla nas tak dobrzy, choć przecież jesteśmy dla nich obcy? – pytał wzruszony Pachomiusz. – To chrześcijanie – ktoś odpowiedział.

I to spotkanie zrobiło na nim ogromne wrażenie. Po powrocie do Egiptu przyjął chrzest. A później założył klasztor… Takie są owoce autentycznego świadectwa danego przez chrześcijan.

Verba docent, exempla trahunt

I na koniec… Żeby zminimalizować ryzyko odcięcia się syna czy córki od rodziców, zerwania z „wiarą ojców” – gorący apel do tych drugich. Otóż, Kochani Rodzice, zróbcie wszystko, co w Waszej mocy, by chronić swoje ognisko domowe, by pielęgnować miłość, wierność i uczciwość małżeńską – a dzięki temu stać na straży nierozerwalności swego związku sakramentalnego. To jest podstawa.

Następnym krokiem jest wyznawanie i przekazywanie najmłodszym nieskażonej wiary Chrystusowej, oswajanie od najmłodszych lat z dyscypliną i wyrzeczeniem, przekazywanie wiedzy o właściwie kierowanej seksualności połączonej z odpowiedzialnością czy zachęcanie nastolatka do szybkiego poszukiwania pierwszej pracy – choćby dla samego kształtowania charakteru!

Ojcowie i Matki – spędzajcie ze swymi dziećmi jak najwięcej czasu, pokazujcie im piękno stworzonego świata, zabierajcie je od małego na wycieczki, do muzeów, do filharmonii, zwiedzajcie z nimi zabytkowe kościoły. Uczcie skromności, porządku i domowych obowiązków, oswajajcie je z Pięknem, Dobrem, Prawdą. Kochajcie je – słowem i czynem – módlcie się za nie i ofiarujcie wszelkie przeciwności.

I pamiętajmy: Verba docent, exempla trahunt – Słowa uczą, ale przykłady pociągają. Wychowanie młodego człowieka polega na prowadzeniu go własnym chrześcijańskim przykładem. Wtedy jest szansa, że przyjmie Bożą wizję swego życia albo powróci do wiary po chwilowym zauroczeniu „wolnością”.

Bogusław Bajor