Jak wiemy w „postępowej Europie” można już trafić do więzienia za „mowę nienawiści” – i to nie tylko za wpisy w Internecie (w Wielkiej Brytanii zajmują się tym specjalne oddziały policji – można powiedzieć „policja myśli”) ale także za wypowiedzenie zakazanych sformułowań w prywatnej rozmowie w pociągu podsłuchanej przez donosiciela. Powoli ale skutecznie i u nas wprowadzane będą podobne „regulacje”, co zapowiada zupełnie otwarcie nasza „uśmiechnięta koalicja”.
Oczywiście wiemy, że tak naprawdę nie chodzi o żadne „rugowanie nienawiści” ani o żadne „prawa człowieka” tylko o brutalną cenzurę mającą na celu zatkanie szpar i dziur, którymi mogłaby do świadomości społecznej przesączać się prawda. Chodzi innymi słowy, by jedynym i głównym komunikatem docierającym do ludności była obowiązująca kłamliwa narracja dostarczana poprzez „media głównego nurtu”.
Mimo to proponuję przyjrzeć się stojącej oficjalnie za tymi działaniami tezie, że nienawiść jako taka jest z gruntu zła.
Cóż to takie jest nienawiść? W/g. Słownika Języka Polskiego PWN nienawiść to „uczucie silnej niechęci, wrogości do kogoś lub do czegoś„. Zatem, „mowa nienawiści” to – logicznie – komunikowanie innym naszego „uczucia silnej niechęci, wrogości do kogoś lub do czegoś”. Jeśli wierzyć w oficjalną narrację mamy się wszyscy kochać i lubić – a gdyby pojawiło się nam w głowie „uczucie silnej niechęci, wrogości do kogoś lub do czegoś” to należy je czym prędzej zdusić w sobie i przejść do pożądanego stanu „sympatii do wszystkiego”.
Oczywiście jak wiemy nie chodzi tu bynajmniej o „silną niechęć” np. do smażonej wątróbki albo ciepłej wódki tylko o „silną niechęć” wobec innych ludzi, ich poglądów i działań.
Problem w tym, że nie da się myśleć i mówić o postępowaniu innych ludzi w oderwaniu od kategorii dobra i zła. Nawet jeśli by przyjąć pogląd ateistyczny, że nie ma Boga – a więc obiektywnego, ponadświatowego źródła definicji co jest dobrem a co złem – to można wskazać pewne intra-subiektywne pojęcia dobra i zła, które są wspólne większości ludzi w perspektywie historycznej. Do takich rzeczy definiowanych jako złe w większości kultur należy np. zabójstwo1, kradzież2, gwałt, cudzołóstwo itp.
Można mieć do tych wartości stosunek zimny, analityczny jednak dla człowieka jest to bardzo trudne. O ile „na spokojnie” możemy napisać suchy, logiczny wywód uzasadniający dlaczego kradzież jest zła, o tyle by kradzież była czymś złym w praktyce musi ona wywoływać negatywne emocje. Co więcej, te emocje są praktycznie konieczne aby człowiek zareagował na dziejące się zło – podjął działanie mające na celu powstrzymanie go lub przynajmniej ukaranie sprawcy. Zatem, odruch „silnej niechęci” wobec czyniących zło – morderców, złodzieji, gwałcicieli i tak dalej – jest psychologiczną koniecznością3, jego przeciwieństwem nie jest „powszechna miłość” ale powszechna znieczulica, obojętność wobec zła.
Ale zło i dobro to nie są tylko kategorie czysto indywidualne, dotyczą też wspólnoty. Ludzie bowiem są tak skonstruowani, że nie są w stanie żyć w pełni samotnie – muszą funkcjonować we wspólnotach. Wspólnoty te zaś wyznaczają takie kolejno zawierające się w sobie zbiory jak rodzina, ród (klan), naród i wreszcie rasa oraz ostatecznie cała ludzkość.
I, ponownie, jeżeli ktoś zagraża wspólnocie jest nie tylko zrozumiałe i naturalne, że jej członkowie owego wroga nienawidzą („odczuwają silną niechęć”) ale jest owa nienawiść wręcz niezbędnym motorem do działania w obronie wspólnoty. Zarazem jest ona proporcjonalna do miłości („poczucie silnej więzi z czymś, co jest dla kogoś wielką wartością”, również SJP PWN) jaką odczuwają oni wobec wspólnoty.
Innymi słowy jeśli kocham moją rodzinę to będę nienawidzieć jej wrogów, jeśli kocham mój naród to będę nienawidzieć jego wrogów! Jeśli wrogowie mojej rodziny czy mojego narodu nie budzą we mnie „silnej niechęci”, nie mam motywacji do działania przeciwko nim to zapewne moja miłość („poczucie silnej więzi”) do mej rodziny czy narodu jest słaba lub w ogóle jej nie odczuwam. Co więcej, odczuwanie owych powiązanych uczuć – przywiązania do wspólnoty i niechęci wobec jej wrogów – jest niezbędne do tego, by wspólnota mogła trwać i by mogła sie obronić przed próbamy jej zniszczenia.
Właśnie dlatego bardzo ważne jest we wspólnocie komunikowanie miłości do niej między jej cżłonkami, a w razie jej zagrożenia komunikowanie nienawiści wobec wrogów, które członków wspólnoty mobilizuje i napędza do jej obrony. Przy tym dla wspólnoty jaką jest rodzina to – przynajmniej u ludzi normalnych – poczucie przywiązania do niej oraz odruch obrony swojej rodziny jest przyrodzony, naturalny. Jednak w przypadku wspólnot szerszych, takich jak naród wymaga dodatkowej „pielęgnacji” poprzez właśnie komunikowanie przywiązania do wspólnoty. Temu właśnie służą różne ceremonie np. celebrowanie ważnych dla narodu rocznic czy postaci, temu służą poświęcone im pomniki oraz symbolizujące wspólnotę narodową sztandary i znaki. Im jednak większe przywiązanie do narodu, a więc i do jego symboli, tym większa „silna niechęć” czyli nienawiść wobec wrogów narodu. I, jako się rzekło, nienawiść wobec wrogów jest niezbędną „drugą stroną” miłości wobec swojego narodu. Uczucia te są zarazem warunkiem przetrwania narodu, szczególnie w sytuacji zagrożenia.
I tu dochodzimy do sedna kampanii represji przeciwko „mowie nienawiści”. Jej celem jest pozbawienie możliwości mobilizacji narodu wobec ataku jaki jest przeciwko niemu prowadzony poprzez eliminacje możliwości zagrzewania się do walki przez rozbudzanie wspólnej nienawiści wobec atakujących naród wrogów.
Ten cel obnaża zresztą bardzo jasno niesymetryczność owej „walki z nienawiścią”. Wolno zatem nienawidzieć chrześcijan ale nie wolno nienawidzieć chcących deprawować dzieci zboczeńców, wolno nienawidzieć obrońców życia ale nie wolno nienawidzieć zdegenerowanych morderczyń własnych dzieci, wolno nienawidzieć białych ale nie wolno nienawidzieć czarnych – i tak dalej, i temu podobne. No i oczywiście wolno nienawidzieć prawdziwych (nie przemalowanych) Niemców, Polaków, Francuzów czy Szwedów – ale nie wolno nienawidzieć Żydów. „Silna niechęć” wobec nich to zbrodnia wyższego rzędu niż występek „mowy nienawiści” – to zbrodnia antysemityzmu.
Zatem jest to jednoczesne mobilizowanie wrogów narodu (i to wrogów praktycznie wszystkich narodów białej rasy, a więc wrogów białej rasy jako takiej) poprzez umożliwianie im komunikowania ich nienawiści a jednocześnie blokowanie mobilizacji obrońców narodu poprzez uniemożliwienie im nazwania wroga i wyrażenia mobilizującej dla innych członków wspólnoty „silnej niechęci” wobec owego wroga. Chodzi o to, żebyśmy byli zobojętniałą masą, przyjmującą z rezygnacją wszelkie kolejne pomysły naszych zakulisowych panów.
Chodzi mówiąc krótko o to, żebyśmy nie powiedzieli sobie nawzajem kto nas atakuje i dlaczego ich jako naszych wrogów nienawidzimy. A bez tego, bez nienawiści wobec wrogów nie ma mowy o skutecznej przed nimi obronie.
Ten tekst wyszedł dość długi więc na koniec karykatura, która zgodnie z zasadą „obraz wart tysiąca słów” wyjaśnia od razu o co chodzi w tej całej walce z „mową nienawiści”, rasizmem, antysemityzmem i tak dalej.
Ale oczywiście nie każde. Np. w dawnych pogańskich kulturach zabijanie ludzi rytualnie składanych w ofierze demonom (bogom) było jak najbardziej dobre. Podobnie w obecnej pogańskiej kulturze pochwalane jest zabijanie bardzo małych dzieci, które w co bardziej zdegenerowanych krajach jak np. Francja podniesiono do rangi „prawa”. ↩︎
Zwróćmy uwagę, że kradzież nie była w pełni dobra nawet w „moralności Kalego” bo jednak „jak ktoś Kalemu zabrać krowę” to było „źle”. ↩︎
Człowiek jest zresztą tak skonstruowany: już maleńkie dzieci reagują emocjonalnie („silna niechęć”) na zabieranie im zabawki czy smoczka, które postrzegają jako swoje. Ba! Poczucie własności i negatywna emocja w odpowiedzi na jej zabieranie jest właściwie większości ssaków – wystarczy zobaczyć jak pies broni swojego patyka czy legowiska kiedy próbuje mu się je odebrać. Z całą pewnością doświadcza „negatywnych emocji”. I to one właśnie napędzają go do działania! ↩︎
W zeszłym tygodniu europosłowie opowiedzieli się za uznaniem tak zwanej mowy nienawiści i „przestępstw z nienawiści” za jedne z najcięższych zbrodni transgranicznych – jak terroryzm, handel ludźmi, narkotykami. Mają być surowo karane w całej UE.
Od dawna Komisja Europejska – nie mogąc przepchać przepisów kryminalizujących „mowę nienawiści” odgórnie w całej unii – naciskała, by poszczególne kraje przyjęły swoje regulacje w tej sprawie. Ustawy zabraniające głoszenia określonych poglądów mają Austria, Francja, Belgia, Niemcy czy Hiszpania.
Skrajne przepisy drastycznie ograniczające wolność słowa przyjęto w zeszłym roku chociażby w Jordanii czy RPA. Batalię o kryminalizację wypowiedzi religijnych pod pretekstem zwalczania „mowy nienawiści” toczą prawodawcy irlandzcy. Jesteśmy świadkami postępującej totalizacji życia obywateli, którym odbiera się kolejne wolności. To już coś więcej niż pełzający „miękki totalitaryzm”.
Totalitarny świat fikcji
Profesorowie Marek Bankowicz i Wiesław Kozub-Ciembroniewicz zauważyli, że ideologia totalitarna „nie poprzestaje na formułowaniu wskazań o charakterze jedynie politycznym. Mistyczna ideologia totalitarna posiada wiele cech par excellence wiary religijnej. W miarę upływu czasu tego rodzaju ideologia coraz bardziej unika rzeczywistości, uciekając w świat kreowanej przez siebie fikcji. Totalitaryzm zawsze jest więc w większym lub mniejszym stopniu ideokracją, czyli ustrojem, w którym ideologiczna nadrzeczywistość wypiera realność. Istniejący świat i jego pojęcia są stłamszone przez swoistą fikcję, zaś słowa tracą swe tradycyjne znaczenie i nabierają nowego, przechodząc w nowomowę”. W tym systemie tylko nieliczni mają wiedzę o zasadach rządzących porządkiem świata i jako nowa „elita” są predestynowani do przewodzenia ludowi, narzucając biernym masom zasady postępowania. Organizacja totalitarna wymusza jedność w myśleniu i działaniu, a osiąga to poprzez centralizację, podporządkowanie mas oraz ujednolicenie.
Inny polski prawnik przedwojenny Marian Kutrzeba pisał w 1937 r., że w państwach totalnych wolność słowa jest niepożądana, co więcej, „jeśli mimo wszystko myślenia nie można zabronić, to można jednak zakazać przejawiania niepożądanych myśli na zewnątrz – można zapobiegać, by nie pojawiły się podniety do ich rozwijania, do krytyki. A więc – cenzura słowa mówionego i pisanego”. To jeden z kluczowych elementów państwa totalitarnego.
Ograniczanie debaty publicznej
Od co najmniej 2015 roku – pod pozorem zapewnienia bezpieczeństwa, równości i włączenia społecznego, czyli inkluzji – ograniczana jest debata publiczna. Uderza ona przede wszystkim w idee konserwatywne.
W latach 2011 – 2022 aż 78 państw przyjęło przepisy mające na celu ograniczenie rozpowszechniania fałszywych, wprowadzających w błąd lub prawdziwych, ale szkodliwych informacji w mediach społecznościowych (dis-, mis– i malinformation – MDM). Przepisy ich dotyczące są egzekwowane w coraz szybszym tempie. W latach 2011 – 2015 wdrożono 14 ustaw dotyczących tego rodzaju treści. W latach 2016 – 2022 było ich już 91. Pozwalają one rządom na definiowanie tego, jakie materiały są dozwolone w przestrzeni publicznej.
Za głoszenie „nieprawomyślnych poglądów” dziennikarze trafiają do więzienia albo muszą płacić wysokie grzywny i toczyć długoletnie spory prawne.
Z powodu usankcjonowania tak zwanej mowy nienawiści, problemy mają jednak nie tylko pracownicy mass mediów. Coraz częściej kłopoty dotykają konserwatywnych polityków, nauczycieli akademickich, trenerów i nauczycieli szkolnych, lekarzy, duchownych, przedsiębiorców i zwykłych obywateli sprzeciwiających się ogłupianiu, manipulacji, przyjmowaniu jednej jedynie słusznej ideologii. Ludzie tracą pracę, możliwość sprawowania urzędów czy wykonywania wyuczonego zawodu, a w najgorszym przypadku mogą nawet trafić do więzienia. Są spychani na margines społeczny, poddawani ostracyzmowi, szykanom i różnym niesprawiedliwym procedurom.
Czym jest „mowa nienawiści”?
Nie ma – i nie może być – prawnie wiążącej definicji „mowy nienawiści”. Andrew Sellars, dyrektor Kliniki Technologii i Cyberprawa na Wydziale Prawa Uniwersytetu Bostońskiego, poddał ocenie setki regulacji próbujących skodyfikować „mowę nienawiści”. Przeanalizował ustawodawstwo, ale także praktyczne definicje stosowane przez platformy internetowe. Zaznaczył, że znaczna część wiedzy akademickiej na ten temat opiera się na przykładach, a nie na definicjach. Co więcej, badacz uważa nawet, że nie można stworzyć „akceptowalnych ram” takiej definicji. Kompleksowa analiza prowadzi Sellarsa do wniosku, że ze względu na sprzeczne interesy stron – wolność słowa vs. „mowa nienawiści” – nie jest możliwe stworzenie obiektywnej definicji tej drugiej. W związku z tym nie można jej kodyfikować, a ci, którzy twierdzą, że mają proste rozwiązanie problemu, „po prostu nie myślą wystarczająco intensywnie” – zasugerował.
Krzysztof Śmiszek, obecnie sekretarz stanu w Ministerstwie Sprawiedliwości, a równocześnie działacz homolobby uważa, że zdefiniowanie „mowy nienawiści” nie jest trudne.
Sellars sugeruje, że niemożność uzgodnienia nawet podstawowych ram podkreśla daremność tworzenia definicji, która musiałaby być wystarczająco wąska, aby chronić konstytucyjną wolność słowa, a jednocześnie wystarczająco szeroka, aby objąć każdą dostrzegalną kategorię ekspresji jako chronioną.
W wielu krajach już istnieją przepisy, które chronią przed naruszeniem dóbr osobistych, obrazą uczuć religijnych, wulgaryzacją w życiu publicznym. Nie ma zatem potrzeby kodyfikowania „mowy nienawiści” zakazującej wyrażania poglądów naukowych, które nie spodobają się jakiejś grupie albo wskutek których dane osoby odczują dyskomfort.
W USA Sąd Najwyższy wielokrotnie odrzucał rządowe próby zakazania lub karania „mowy nienawiści”, przywołując Pierwszą Poprawkę, która daje szerokie gwarancje wolności.
Jeszcze w orzeczeniu z 2011 r. prezes Sądu Najwyższego John Roberts zaznaczył, że gwarancja wolności słowa jest kluczowa dla zapewnienia swobodnej debaty publicznej, dla utrzymania demokracji. Bez wolności słowa i zgromadzeń nie ma debaty, dyskusji, nie ma ścierania się idei, krytyki itd. Nie ma dochodzenia do prawdy. Za to otwiera się pole do tyranii, bo największym zagrożeniem dla wolności jest bezwładny naród. Brak oporu rozzuchwala despotów.
Do czego może doprowadzić uznanie tak zwanej mowy nienawiści za przestępstwo transgraniczne w Europie, pokazują już konkretne przypadki nękania niektórych osób w krajach tak zwanej demokracji liberalnej, gdzie podobne regulacje krajowe już obowiązują albo gdzie próbuje się kneblować tę wolność poprzez różne działania administracyjne, wewnętrzne regulaminy, standardy itp.
Wykluczenie z debaty europosłów
W styczniu 2024 r. Parlament Europejski wszczął postępowanie przeciwko Tomowi Vandendriessche, który reprezentuje flamandzkich separatystów. Poseł ośmielił się podczas debaty na temat paktu migracyjnego stwierdzić, że celem KE jest „przyciągnięcie większej migracji”, o czym wcześniej mówiła komisarz do spraw wewnętrznych Ylvy Johansson na temat potrzeby przyjmowania dodatkowych migrantów z Globalnego Południa.
– UE chce sprowadzić do Europy dodatkowy milion migrantów, oprócz wielu milionów, które już mamy – komentował Vandendriessche, dodając, że taka jest definicja migracji zastępczej. Wspomniał, że UE chce „repopulacji”. Uznał także unijną politykę azylową za formę „zorganizowanej wymiany” ludzi.
Jego uwagi wywołały gniew postępowych europosłów wraz z federalistką Sophie in ‘t Veld na czele, która oskarżyła deputowanego o to, że termin „repopulacja” jest „określeniem nazistowskim” i zażądała reakcji szefowej Parlamentu Europejskiego, aby go ukarała. Roberta Metsola zapowiedziała wszczęcie śledztwa w sprawie słów Vandendriessche. Zbada, czy europoseł złamał regulamin Parlamentu.
Vandendriessche komentując sprawę zauważył, że jedynie powtarzał słowa komisarzy UE, dodając, że „UE w coraz większym stopniu staje się ZSRS, gdzie opozycja była prześladowana za mówienie prawdy”.
Jeśli władze parlamentarne uznają flamandzkiego deputowanego za winnego używania „mowy nienawiści”, zgodnie z Regulaminem Parlamentu może on zostać ukarany grzywną lub nawet pozbawiony prawa głosu.
Kilka miesięcy wcześniej, w maju przesłuchiwano trzech innych europosłów z powodu domniemanych „nienawistnych” uwag w związku z komentarzami na temat islamu i migracji. W 2017 r. zawieszono na 10 dni eurodeputowanego Janusza Korwin-Mikkego. Dodatkowo ukarano go grzywną w wysokości 9 210 euro za uwagi na temat zróżnicowania wynagrodzeń ze względu na płeć.
W 2023 roku trzy lewicowe posłanki zażądały pilnego dochodzenia w sprawie trzech prawicowych koleżanek. Oskarżycielki utrzymywały, że podczas debaty na temat „praw kobiet” w Izbie ich antagonistki dopuściły się „mowy nienawiści”, opisując „kobiety transpłciowe” jako „największe zagrożenie dla kobiet”. Ośmieliły się również wskazać na związek pomiędzy wzrostem przemocy wobec kobiet w całej Europie a – ich zdaniem – rosnącym wpływem islamu. Metsola zapowiedziała, że „zajmie się tą sprawą”.
W zeszłym roku czterech europosłów z Polski straciło immunitety za „lajkozbrodnie” (polubili tweety ukazujące skutki polityki migracyjnej).
Europejscy progresiści obawiają się utraty znacznej części mandatów do Parlamentu Europejskiego, a także w wyborach krajowych. W rezultacie naciskają na coraz większą cenzurę. Rok 2024 ma być nawet rokiem szczególnym dla „obrony odporności demokracji” i dlatego podjęto szereg działań mających zagwarantować utrzymanie dominacji lewicowej „poprawności politycznej” nie tylko w Europie, ale także w innych demoliberalnych krajach na świecie.
Stąd bezpardonowe działania cenzuralne i powszechne wezwanie do obrony tak zwanej integralności informacji, czyli narzucenia cenzury, stłumienia debaty publicznej pod pretekstem walki z „mową nienawiści”, dezinformacją, wiadomościami prawdziwymi, ale rzekomo szkodliwymi. Termin „mowa nienawiści” szybko staje się eufemizmem na określenie poglądów, których nie akceptują postępowcy.
Fiński „proces biblijny”
W styczniu tego roku fiński prokurator, po dwuinstancyjnej porażce powództwa przeciwko chrześcijańskiej poseł – byłej szefowej ministerstwa spraw wewnętrznych Päivi Räsänen – odwołał się do Sądu Najwyższego. Za wszelką cenę chce ukarać kobietę za „szerzenie nienawiści”. Ex-parlamentarzystka opublikowała w serwisie X wersety 1. od 24 do 27 z 1 Listu do Rzymian z pytaniem, dlaczego Kościół Ewangelicko-Luterański w Finlandii zgodził się sponsorować wydarzenie związane z promowaniem tak zwanej dumy gejowskiej.
W listopadzie ubiegłego roku sąd apelacyjny podtrzymał wyrok uniewinniający sądu rejonowego z 2022 r. Ten swoisty „proces biblijny” pokazuje jak bardzo zamordystyczne staje się współczesne państwo demoliberalne.
Była minister, prawnik z wykształcenia oznajmiła, że „jest gotowa nadal bronić wolności słowa i wolności wyznania przed [fińskim] Sądem Najwyższym, a jeśli zajdzie taka potrzeba, przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka”. Kobieta nie kryła „całkowitego zaskoczenia” tym, że prokurator zdecydował się ją dalej nękać. Räsänen ma jednak nadzieję, że zwycięstwo w SN „ustanowi precedens prawny w zakresie wolności słowa i religii”.
Cenzura rządowa
Mimo że w USA nie ma regulacji o „mowie nienawiści”, tamtejsi progresiści próbują na różne bezprawne sposoby ograniczyć debatę publiczną, wprowadzić autocenzurę i zaszkodzić osobom o niepostępowych poglądach. Terapeuta Brian Tingley z Waszyngtonu toczy batalię przed sądem w związku z wymierzonym przez władze stanowe zakazem udzielania pomocy w detranzycji osobom, które nie chcą być już „transami”. Prawo zezwala jedynie na świadczenie takiej „terapii”, która będzie prowadzić osoby z dysforią płciową do tak zwanej zmiany płci. Poszkodowanego reprezentuje konserwatywna organizacja prawnicza Alliance Defending Freedom. Walczy ona na różnych poziomach z cenzurą oraz narzucaną przez rząd ideologią.
Podobne pozwy wytoczyli terapeutka Maggie DeJong, kapelan ochotniczej straży pożarnej, dr Andrew Fox, nauczyciel muzyki John Kluge i wielu innych.
Trener Dave Bloch, który prowadził drużynę snowboardową w jednej ze szkół w stanie Vermont, walczy o przywrócenie do pracy po zwolnieniu go za to, że ośmielił się powiedzieć młodym ludziom, iż mężczyźni i kobiety różnią się między sobą, oraz że mężczyźni na ogół mają wrodzoną przewagę fizyczną nad kobietami w sporcie. Jeden z zawodników „transów” miał się poczuć urażony. Jak widać, „mowa nienawiści” to wygodny wytrych do pozbywania się „niewygodnych” ludzi i „niewygodnych” poglądów.
Urzędnicy walczący z tak zwaną mową nienawiści idą dalej, wymagając od ośrodków pro life w Kalifornii udostępniania informacji na temat możliwości dokonania aborcji w tak zwanych klinikach Planned Parenthood lub innych dostawców „usług aborcyjnych”.
Podobnie, były minister zdrowia Adam Niedzielski chciał wymusić na fundacji Kai Godek, aby informowała przybywające do naszego kraju Ukrainki o możliwości zabicia dziecka poczętego.
Cenzura prywatna
Oprócz cenzury stosowanej przez urzędników państwowych poprzez wprowadzanie wytycznych odnoszących się do zwalczania „mowy nienawiści” i tworzenia „bezpiecznych stref” dla różnych „osób wrażliwych”, które mają odmienną „orientację seksualną” albo wywodzą się spośród grup dotkniętych „systemowym rasizmem” lub inną „systemową niesprawiedliwością” (dominacja białych mężczyzn u władzy, patriarchat itp.) rośnie także cenzura stosowana przez podmioty prywatne. Zwykle odbywa się to pod pretekstem realizowania programów DEI (różnorodność, równość i inkluzja) powiązanego z raportowaniem ryzyka pozafinansowego (ESG).
Korporacje, banki, uniwersytety szeroko interpretują tak zwaną mowę nienawiści, zabraniając krytycznych wypowiedzi na temat „krytycznej teorii rasy”, transseksualizmu, tranzycji, małżeństw jednopłciowych, homoseksualizmu, aborcji itp.
W kwietniu 2023 r. Bank of America anulował rachunki chrześcijańskiej organizacji charytatywnej Indigenous Advance z siedzibą w Memphis i lokalnego kościoła, który ją wspiera finansowo. Bank wysłał pisma, informując, że oba podmioty działają w ryzykownej domenie, której bank postanowił nie obsługiwać. Grupa IA współpracuje z rządem ugandyjskim, ostro sprzeciwiającym się szerzeniu ideologii gender.
W 2022 roku bank JPMorgan Chase nagle zamknął rachunek bieżący Krajowego Komitetu na rzecz Wolności Religijnej (NCRF), założonego przez byłego senatora i ambasadora USA Sama Brownbacka. Po wielokrotnych prośbach o przywrócenie konta Chase „wykręcał się”, za każdym razem podając sprzeczne komunikaty.
W stanie Arkansas bank odmówił prowadzenia konta Radzie Rodzinnej Arkansas i chrześcijańskiej organizacji obrońców życia Ruth Institute.
Według indeksu biznesowego Viewpoint Diversity Score Business Index ADF 2023, który mierzy poszanowanie korporacyjne dla wolności słowa i wolności religijnej, 64 procent z 75 największych firm z branży technologicznej i finansowej cenzuruje wolność słowa pod pretekstem ochrony przed „mową nienawiści”. Siedem z dziesięciu największych banków komercyjnych w kraju – w tym trzy największe – utrzymuje politykę „ryzyka reputacji” lub „mowy nienawiści”.
ADF komentuje, że „te niejasno sformułowane zasady stanowią zagrożenie dla wszystkich i praktycznie gwarantują cenzurę (…) wszelkich poglądów politycznych i religijnych”.
Organizacja prawnicza niedawno złożyła opinię amicus w sprawie O’Connor-Ratcliff przeciwko Garnier. Chodzi o cenzurę kont w mediach społecznościowych dwóch rodziców, którzy skrytykowali członków rady szkoły.
W innej sprawie O’Handley przeciwko Weberowi urzędnicy z Kalifornii nakazali Twitterowi, aby ukarał pewnego Amerykanina za to, że podzielił się on na tej platformie opinią, która nie podobała się urzędnikom. Portal ocenzurował wspomnianą osobę, łamiąc prawo.
Cenzura w szkołach i na uniwersytetach
W gimnazjum z Massachusetts dyrektorzy powiedzieli uczniowi, że nie może nosić koszulki z napisem: „Istnieją tylko dwie płcie”. Podczas „pandemii COVID-19” w szkole podstawowej na terenie stanu Mississippi władze okręgowe zakazały trzecioklasistce noszenia maski z napisem „Jezus mnie kocha”.
Były profesor Uniwersytetu Północnego Teksasu, dr Nathaniel Hiers zażartował sobie z ulotki ostrzegającej przed tak zwanymi niebezpieczeństwami „mikroagresji”. Wskazano w niej, jakich określeń nie można używać. Na przykład „mikroagresja” wyraża się przez stwierdzenie: „Ameryka jest krajem możliwości” i „Uważam, że tę pracę powinna dostać najbardziej wykwalifikowana osoba”. Uczelnia rozwiązała umowę z profesorem. Sprawa trafiła do sądu i ostatecznie uniwersytet zapłacił 165 tysiące dolarów odszkodowania za naruszenie wolności słowa wykładowcy.
Obecnie wiele powództw na terenie USA, Kanady i Wielkiej Brytanii toczy się w związku z krytyką działań Izraela w Palestynie, a także z powodu użycia określeń, które mogły spowodować dyskomfort wśród przedstawicieli mniejszości seksualnych, kolorowych itp.
„Propagatorów mowy nienawiści” próbuje się ukarać „anulując” ich osiągnięcia naukowe, a nawet pozbawiając prawa do wykonywania zawodu. Oto najnowsza próba usiłowania pozbawienia jednego z najzdolniejszych studentów Autonomicznego Uniwersytetu Baja California możliwości wykonywania zawodu psychologa. Uczelnia wszczęła postępowanie przeciwko Christianowi Cortezowi Pérezowi po tym, jak część studentów i profesorów poczuło się dotkniętych jego przemową wygłoszoną na zakończenie studiów.
Jako jeden z najzdolniejszych absolwentów Wydziału Medycyny i Psychologii miał prawo do wystąpienia podczas ceremonii wręczenia dyplomów, która odbyła się 27 czerwca 2022 r. Wezwał wówczas do odrzucenia redefinicji rodziny i radykalnej ideologii gender, stwierdzając: – Dzisiaj jesteśmy głęboko zaangażowani w prawdziwą antropologiczną walkę o przedefiniowanie istoty ludzkiej, osoby ludzkiej, człowieka poprzez wdrażanie ideologii i sposobów myślenia, które zawsze kończą się podważeniem godności i wolności. Mężczyzna zacytował słowa G.K. Chestertona o niszczeniu rodziny i przestrzegał, że „atak na życie i rodzinę oznacza samozniszczenie, jest atakiem na samą cywilizację”. Wezwał do solidarności, wzajemnego szacunku i miłości polegającej na szukaniu dobra drugiej osoby.
Oburzeni wykładowcy wystosowali list, wzywając do anulowania dotychczasowych osiągnięć naukowych Péreza, pozbawienia go prawo do wykonywania zawodu i poinformowania wszystkich instytucji, w których mógłby szukać zatrudnienia, o pozbawieniu go możliwości wykonywania zawodu psychologa.
– To, co przydarzyło się Christianowi, stanowi rażące naruszenie jego podstawowych praw człowieka. Studenci wyrażający swoje poglądy w środowisku akademickim nie powinni obawiać się o swoją karierę. Sprawowanie przez profesorów władzy sankcyjnej nad swoimi studentami jest niewłaściwe i niebezpieczne. Mamy nadzieję, że Autonomiczny Uniwersytet Baja California naprawi to wielkie zło i zajmie jasne stanowisko na rzecz wolności słowa – komentował Carlos Ramirez, obrońca pokrzywdzonego.
Liczba przypadków cenzury akademickiej rośnie. W zeszłym roku Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych wydał ważny wyrok w sprawie studenta Chike’a Uzuegbunama (stosunek głosów 8 do 1) na korzyść młodego człowieka, któremu uczelnia chciała uniemożliwić głoszenie Ewangelii. Proces przeciwko Georgia Gwinnett College zakończył się ugodą o łącznej wartości ponad 800 tysięcy dolarów.
Jednocześnie trwa postępowanie sądowe w sprawie doktora Alana Josephsona, wybitnego profesora na Uniwersytecie w Louisville. Został on zwolniony po tym, jak wypowiadał się na temat dysforii płciowej podczas wydarzenia zorganizowanego przez Heritage Foundation. Dr Josephson, który przez prawie 15 lat pełnił funkcję szefa Oddziału Psychiatrii i Psychologii Dzieci i Młodzieży na uniwersytecie, tuż po wydarzeniu w konserwatywnym think tanku, spotkał się z wrogą atmosferą w pracy, a w lutym 2019 roku uczelnia poinformowała go, że nie przedłuży z nim kontraktu.
Swoją batalię prowadzą nauczyciele w Wirginii w związku z polityką rady szkolnej hrabstwa Loudoun, która zmusza nauczycieli do zaprzeczania prawdzie o tym, co to znaczy być mężczyzną i kobietą, używając zaimków niezgodnych z płcią biologiczną itd.
Atak na działaczy NGO
Niedawno sąd w Gdańsku w skandalicznym orzeczeniu skazał Mariusza Dzierżawskiego, członka zarządu Fundacji Pro – Prawo do Życia, za organizację kampanii społecznej informującej o badaniach naukowych dotyczących powiązań między homoseksualizmem a pedofilią.
Również w zeszłym roku brytyjskie władze postanowiły ścigać Adama Smith-Connora, weterana z Afganistanu, który stał w „strefie buforowej” i modlił się po cichu i w samotności przed ośrodkiem aborcyjnym w Bournemouth. Mąż i ojciec, który w młodości wraz ze swoją byłą dziewczyną zdecydował o uśmierceniu syna Jakuba, żałuje tej decyzji do dziś. Modlił się za utracone dziecko, ale także za inne dzieci abortowane w „klinice”, ich matki i ojców. W sierpniu 2023 r. policja wszczęła postępowanie przeciwko Adamowi, a 16 listopada miał stanąć przed sądem. Sprawę odroczono na styczeń 2024 roku. Mężczyźnie grozi kara więzienia za „myślozbrodnię”. Ośmielił się swoją obecnością wprawić w zakłopotanie kobiety zmierzające do placówki, by zabić dzieci noszone pod sercem…
Nie ma prawnej definicji „mowy nienawiści” i nie może być. Na jakiej więc podstawie sędziowie skazują „winnych”?
ONZ przyznaje, że nie ma w międzynarodowym prawie formalnej definicji „mowy nienawiści”. Dlatego też większość instrumentów Organizacji Narodów Zjednoczonych odnosi się do „podżegania do dyskryminacji, wrogości lub przemocy”.
ONZ chce znaleźć doskonałą równowagę pomiędzy dwiema podstawowymi zasadami: równości i niedyskryminacji wszystkich ludzi, gwarantując równe korzystanie z praw człowieka, ochronę prawa i godności, bez jakiejkolwiek dyskryminacji oraz prawa do wolności opinii i wyrażania ich bez ingerencji, w tym prawa do poszukiwania, otrzymywania i rozpowszechniania wszelkiego rodzaju informacji i idei, bez względu na granice i poprzez dowolne media.
Tyle że nie da się tego zrobić.
Międzynarodowe Stowarzyszenie Prawników (International Barr Association) przypomina, że obecna cenzura przypomina nowomowę narzucaną mieszkańcom Oceanii z powieści George’a Orwella „Rok 1984”. Jak wyjaśnił autor w dodatku do tej książki, intelektualnym celem nowomowy było uczynienie zatwierdzonych myśli jedynymi możliwymi do wyrażenia. Podobne zjawisko możemy obserwować obecnie.
Co ciekawe, wyrażenie „mowa nienawiści” powstało pod koniec lat 80. ubiegłego wieku, gdy grupa prawników chciała poradzić sobie z „rasistowskimi” (i „seksistowskimi”) nadużyciami na uczelniach. Obecnie ten wytrych pozwala policjantom, sędziom i różnym oficerom czuwającym na straży prawomyślności na bezprecedensową ingerencję w życie ludzi, cenzurowanie, prześladowanie i nękanie.
Koncepcję tę stale się rozwija, ustalając kolejne cechy, na podstawie których mają być chronione kolejne grupy osób, jednocześnie pozbawiając ochrony coraz więcej osób, odmawiając im prawa nie tyko do wyrażania swoich opinii i możliwości zapoznania się z poglądami innych, ale nade wszystko pozbawiając ich podstawowych gwarancji prawnych do sprawiedliwego procesu sądowego.
Wszak nienawiść do kogoś a krytykowanie argumentów lub stanowisk strony przeciwnej, prezentowanie danych naukowych, to nie to samo. Chrześcijanin będzie sprzeciwiał się „małżeństwom homoseksualnym” ze względów religijnych, ale to nie znaczy, że nienawidzi jakąś konkretną osobę czy grupę. Również sodomita będzie sprzeciwiał się tradycyjnej definicji małżeństwa, czy w związku z tym jego także będzie się oskarżać o „mowę nienawiści”?
Zwolennicy ograniczeń, jak np. profesor Uniwersytetu Nowojorskiego Jeremy Waldron, uważają, że w różny sposób należy traktować takie zachowania, to znaczy uprzywilejowując sodomitów i prześladując chrześcijan. Jednocześnie sugerują, że aby wypowiedź mogła zostać uznana za „mowę nienawiści”, wystarczy, iż zostanie naruszona „godność” osoby lub grupy chronionej.
Obecnie „mowa nienawiści” obejmuje wypowiedzi uznane za rasistowskie, seksistowskie, homofobiczne, antyetniczne, transfobiczne, ksenofobiczne lub krytyczne wobec wybranych religii.
Selektywne stosowanie przepisów i upadek demokracji
Doświadczenie europejskie pokazuje, że regulacje o „mowie nienawiści” są egzekwowane selektywnie. Rzadko można spotkać się z aresztowaniami lub oskarżeniami skierowanymi przeciwko wykładowcom, politykom czy obywatelom, którzy swobodnie oczerniają chrześcijaństwo, heteroseksualizm czy dziedzictwo narodów Europy Zachodniej.
Raczej chronieni są sodomici, „transi”, wyznawcy islamu, judaizmu, zwolennicy aborcji itd.
Badanie przeprowadzone przez Uniwersytet w Tel Awiwie, pokazuje, że w Wielkiej Brytanii i Francji, gdzie zakazuje się „mowy nienawiści” wymierzonej chociażby w Żydów w 2018 roku, prawdopodobieństwo wystąpienia brutalnych przestępstw z nienawiści na tle antysemickim było 13 razy większe w Wielkiej Brytanii i czterokrotnie większe we Francji niż w USA, które nie kryminalizują takiej wypowiedzi.
Amerykański Sąd Najwyższy zaznacza, że Pierwsza Poprawka wymaga od rządu ścisłej ochrony solidnej debaty na tematy budzące zainteresowanie opinii publicznej, nawet jeśli debata ta przeradza się w niesmaczną, obraźliwą lub pełną nienawiści mowę, która powoduje, że inni odczuwają smutek, złość lub strach (Orzeczenie Sądu Najwyższego w sprawie Snyder przeciwko Phelps). Zgodnie z obowiązującym orzecznictwem dotyczącym Pierwszej Poprawki, mowa nienawiści może być uznana za przestępstwo jedynie wtedy, gdy bezpośrednio nawołuje do nieuchronnego działania przestępczego lub polega na konkretnych groźbach użycia przemocy skierowanych przeciwko danej osobie lub grupie.
Lewica nie ukrywa, że język ma dla nich ważne znaczenie. Jest formą sprawowania władzy.
Opublikowany w marcu zeszłego roku Raport Freedom House za 2022 rok uznaje, iż naruszenie wolności słowa jest kluczowym miernikiem upadku demokracji na świecie. W badanym okresie wolność słowa znalazła się pod presją w 157 państwach. Można rzec, że wskutek szerzenia się cenzury i autocenzury (sami obywatele w obawie o negatywne konsekwencje unikali mówienia prawdy) „ortodoksyjni progresiści”, radykałowie osiągnęli zamierzony cel, odwołując się do polityki zastraszania, anulowania, nękania itd. Okno Overtona przesunęło się, umożliwiając wprowadzenie wielu progresywnych zmian.
Radykalny działacz Saul Alinsky, autor Rules for radicals instruował w swojej książce, w jaki sposób dokonać trwałej zmiany społecznej. Wskazał, że potrzebna jest wąska grupa radykałów zdecydowanych wdrażać nawet najabsurdalniejsze pomysły i bierna, sfrustrowana, wręcz pobita i zagubiona większość, która nie będzie stawiała oporu.
W jednym z najnowszych komentarzy Stanisław Michalkiewicz odniósł się do zapowiadanych przez rząd przepisów dotyczących tzw. mowy nienawiści. Zdaniem publicysty będzie to miało „szerszy zasięg niż dekret” Hansa Franka.
Jak przypomniał Michalkiewicz, „wielce czcigodna feministra od równości w waginecie Donalda Tuska, Katarzyna Kotula, ujawniła, że w porozumieniu z sodomitami i gomorytkami nie tylko będzie forsowała ustawę o rejestracji związków partnerskich, ale również, że w tej ustawie będzie zawarta nowelizacja kodeksu karnego, przewidująca penalizację mowy nienawiści”.
– Widzimy, że mowa nienawiści to nawet będzie miała szerszy zasięg niż dekret Generalnego Gubernatora Hansa Franka o zwalczaniu zdradzieckich zamachów na niemieckie dzieło odbudowy w Generalnym Gubernatorstwie, bo tam będą różne inne rzeczy, ale finał może być taki sam, dlatego że jeżeli te organizacje delatorskie im. Pawła Morozowa, Nigdy więcej, czy Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych nie będą się lenić, to nienawistników w krótkim czasie będzie u nas tylu, że jeden obóz koncentracyjny w Gostyninie to nie wystarczy. On już teraz pęka w szwach, tak że trzeba będzie uruchomić te pozostałe chwilowo nieczynne – dodał.
Przypomnijmy, że przed kilkoma dniami Ministerstwo Sprawiedliwości poinformowało, że ruszyły prace nad zmianą kodeksu karnego.
Wiceszef resortu sprawiedliwości Krzysztof Śmiszek powiedział, że w ministerstwie zostały uruchomione prace nad nowelizacją Kodeksu karnego w kontekście przepisów dotyczących tzw. mowy nienawiści i przestępstw z nienawiści. – To dotyczy przede wszystkim przepisów artykułów 119, 256, 257 Kodeksu karnego – dodał.
– Głównie chodzi o poszerzenie katalogu przesłanek, które będą traktowane jako dyskryminacyjne – w kontekście dyskryminacyjnych czy pogardliwych wypowiedzi czy czynów – podkreślił Śmiszek.
W rozmowie z Bogdanem Rymanowskim Śmiszek wyjaśnił, że o tym, co jest mową nienawiści będą decydowały „niezależne, niezawisłe sądy, które orzekają na podstawie prawa i na podstawie doświadczenia życiowego każdego z sędziów”.
Jak dodał, „to będzie przestępstwo ścigane z oskarżenia publicznego i to oskarżyciel publiczny będzie decydował o wniesieniu aktu oskarżenia, a niezależny sąd będzie decydował o tym, czy do przestępstwa doszło czy też nie”.