Jeśli paliwa kopalne pochodzą ze skamieniałości, dlaczego naukowcy odkryli je na jednym z księżyców Saturna?
================================
MD: Gdy byłem w radzie naukowej kwartalnika “Rurociągi”, dyskutowaliśmy, skąd się biorą nowe zasoby gazy czy ropy w “ostatecznie wyczerpanych” złożach. Sugerowano wtedy pochodzenie nieorganiczne, z głębszych warstw Ziemi. Odkrycie na Tytanie to potwierdza.
Ostatnie odkrycia paliw kopalnych na jednym z księżyców Saturna, Tytanie, rzucają nowe światło na nasze rozumienie pochodzenia tych zasobów. Tradycyjnie paliwa kopalne, takie jak węgiel, ropa naftowa i gaz ziemny, uważane są za produkty rozkładu organicznych szczątków zwierząt i roślin, przetwarzanych przez miliony lat pod wpływem ciepła i ciśnienia w skorupie ziemskiej.
Jednak obecność znacznych ilości węglowodorów na Tytanie, księżycu pozbawionym znanych form życia, sugeruje alternatywne scenariusze ich powstawania.
Dr Willie Soon, astrofizyk z długim stażem na Uniwersytecie Harvarda, w rozmowie z Tuckerem Carlsonem wyraził pogląd, że odkrycia na Tytanie obalają teorię, iż paliwa kopalne muszą pochodzić wyłącznie ze skamieniałości. Soon zauważył, że Tytan, mimo braku dowodów na istnienie tam dawnych lasów, torfowisk czy dinozaurów, posiada ogromne ilości płynnych węglowodorów, przewyższające zasoby Ziemi.
To odkrycie może wspierać teorię abiotycznego powstawania paliw kopalnych, która sugeruje, że niektóre zasoby węglowodorów mogą powstawać z procesów niezwiązanych z materią organiczną. Przykładowo, w 2009 roku eksperyment wykazał, że metan pod wysokim ciśnieniem może przekształcać się w bardziej złożone węglowodory. Podobne zjawisko może mieć miejsce na Tytanie, gdzie obecność metanu i innych węglowodorów nie jest związana z procesami biologicznymi.
Ten punkt widzenia otwiera debatę na temat pochodzenia paliw kopalnych na Ziemi. Jak wskazuje dr Soon, wciąż wiele nie wiemy o procesach geologicznych, które mogłyby prowadzić do powstawania paliw kopalnych. Również dziwne obserwacje, takie jak twierdzenia o samouzupełniających się złożach ropy, wskazują na konieczność dalszych badań.
Odkrycie na Tytanie, choć nie daje bezpośrednich odpowiedzi na pytania dotyczące pochodzenia ziemskich paliw kopalnych, otwiera nowe perspektywy w tej dyskusji. Może to być punkt zwrotny, który zachęci do przemyślenia naszego podejścia do energetyki i potencjalnie, do dalszych badań nad alternatywnymi scenariuszami powstawania paliw kopalnych.
Zachód przystąpił do polowania na grubego zwierza. Na największego światowego eksportera ropy i paliw. Chciał uczynić Rosję naftowym pariasem, którego nie przyjmuje na salonach. I któremu przede wszystkim odbiera się pieniądze.
Po wybuchu ukraińskiej wojny, Ameryka przystąpiła do wojny handlowej z Rosją. Wprowadziła błyskawicznie embargo na import rosyjskiej ropy, to samo zaleciła Europie. Ta wykonała polecenie, choć szło to boleśnie i długo. Później nastąpił kolejny etap odbierania Moskwie dochodów z eksportu. Zachód wprowadził „pułap cenowy” – zakaz kupowania i transportu ropy rosyjskiej powyżej pewnej ceny (na początek ustalono ją na 60 USD). Głównym wykonawcą tego zlecenia były europejskie floty tankowców, banki, ubezpieczyciele. Tak rozpoczęło się polowanie na rosyjską ropę po całym świecie. Miało ono zagłodzić niedźwiedzia, a jakie przyniosło efekty?
Warto wspomnieć, że to polowanie na grubego zwierza: w 2021 r. Rosja wydobyła 13% światowej ropy (536 mln ton), więcej wydobyły tylko Stany (711 mln). Wyeksportowała z tego 264 mln ton ropy (13% globalnego eksportu), a produktów 150 mln ton (12%).
Rosja na samym początku została uderzona finansowo, po pierwsze zabraniem jej pieniędzy złożonych w zachodnich bankach, po drugie rosyjska ropa była wyceniana o 25-35 USD na baryłce taniej niż Brent. To dla budżetu rosyjskiego miesięczne straty rzędu 2 miliardów dolarów. Wszyscy chcieli zarobić na zagonionym do narożnika eksporterze. Rosyjska strategia utrzymania rynku i dochodów miała swoją cenę i kazali ją sobie płacić tak nabywcy – obniżając cenę zakupu, jak i wszyscy po drodze – transport, podwyższający piekielnie opłaty za przewóz, i ubezpieczyciele, którzy windowali w górę stawki, o ile w ogóle chcieli ubezpieczyć cargo. A bez tego – nie wejdziesz do żadnego portu. A wcześniej, latami różnica między rosyjską ropą a globalną ceną Brent wynosiła zaledwie 1,5 dolara.
Jedną ścieżką ucieczki niedźwiedzia przed nagonką były układy państwowe z państwami Azji, gdzie Rosja przekierowała dostawy, głównie do Indii i Chin. Zachód naciskał, by nie kupowali, ale te nie podporządkowały się. Jak zadeklarował Hardeep Singh Puri, minister ds. ropy, „Indie są suwerennym państwem i egzekwują swoje prawo zaopatrywania się w ropę tam, gdzie ceny są najkorzystniejsze”.
Ten model się rozwija – właśnie ruszają rosyjskie dostawy do Pakistanu, gdzie można dostarczyć kilka milionów ton ropy rocznie, a rozliczane będą w walutach „krajów zaprzyjaźnionych”. W ten sposób powstanie jeszcze jedna drobna kreska na diamentowej kolumnie dominacji dolara w światowym handlu, dającej bogactwo i władzę Ameryce.
Ale nie tylko państwa, także biznes. Ktoś mający wystarczająco dużo odwagi i sprytu, no i zasobów oczywiście, może w takiej sytuacji niezwykle się wzbogacić. I właśnie w szarej strefie globalnego ładu, mieści się pewna część odpowiedzi na pytanie, jak to się stało, że ten potężny Zachód, skupiający ponad 60% światowego bogactwa przeciwko Rosji, nie mógł zagonić niedźwiedzia do narożnika tam, gdzie to najważniejsze – w światowym handlu ropą?
Jak tylko zaczęto mówić o sankcjach, rozpoczął się ruch w interesie w handlu tankowcami. Kupowali je Rosjanie (nie zawsze rejestrowani w Rosji), ale także Emiraty, Indie, Bliski Wschód i Azja, nie kryjąc nawet, że to dla przewozu rosyjskiej ropy. Run na tankowce był potężny, szybko sprzedawano Suezmaxy, Aframaxy, tankowce klasy MR.
Przed wojną 70% morskiego eksportu rosyjskiej ropy było obsługiwanych przez kraje zachodnie (dzisiaj: недружественные), a niecałe 20% obsługiwały rosyjskie statki i instytucje. Teraz krajobraz wygląda zupełnie inaczej: kraje nieprzyjazne dalej obsługują 40% przewozów, Emiraty 15% i Chiny 13%.
Reszta (jedna trzecia) to firmy rosyjskie albo nieznanej własności. To oczywiście zwiększa koszty transportu i eksportu, ale przy coraz większej własnej flocie, coraz więcej też zarabiają na tym Rosjanie, a coraz mniej – Zachód. Floty europejskie, które przewoziły wcześniej 2/3 rosyjskiej ropy, biorąc udział w tej nagonce, utraciły już prawie połowę przewozów.
Malowniczą, taką prawie piracką, ścieżką wyślizgiwania się niedźwiedzia z obławy jest szmuglowanie rosyjskiej ropy i produktów. Zaczynało to się zwykle od wyłączenia transpondera systemu AIS, umożliwiającego lokalizację tankowca. Potem odbywała się operacja STS (ship-to-ship), czyli przeładunek towaru na morzu. Przy rosyjskich portach eksportowych po wejściu w życie sankcji utworzyły się huby przeładunków morskich.
Ekspansja zjawiska jest zaskakująca, jeśli na Morzu Śródziemnym jesienią nie przeładowywano jeszcze nic, a w lutym ’23 przeładunki przekroczyły 22 miliony baryłek. To 20 dużych Aframaxów, to 15% całego rosyjskiego eksportu. Takie centra przeładowcze utworzyły się błyskawicznie przy wybrzeżach Grecji, Malty, Gibraltaru, tak jak kilka lat wcześniej dla obsługi szarego eksportu wenezuelskiej i irańskiej ropy powstały przy emiratach, Omanie czy Malezji.
Sprawność rosyjskich nafciarzy zadziwiła, o jej efektach już w najbliższym numerze Myśli Polskiej.