Czy ostatni papieże są papieżami? Teza z Cassiciacum.

Teza z Cassiciacum w skrócie

[To poglądy jednego z ważniejszych odłamów sedewakantystów. Istotne, sądzę. MD]

https://myslkatolicka.wordpress.com/cassiciacum/

O. Guérard des Lauriers OP, który sformułował tezy z Cassiciacum

Teza z Cassiciacum jest teologicznym rozwiązaniem kwestii Autorytetu w Kościele w dobie po Soborze Watykańskim II.

Katolicy na całym świecie widzący radykalne zmiany, które wskutek tego Soboru i w jego imię zachodziły w doktrynie, dyscyplinie, obrzędach Kościoła, chcąc zachować przeciwko nim wiarę, musieli stawić opór również Autorytetowi, czyli władzy, która je faktycznie narzucała członkom Kościoła. Spontaniczny opór był odruchem słusznym, zgodnym z wiarą, ale ta wymaga również podporządkowania się prawowitej zwierzchności (proboszczom, biskupom, Papieżowi). A to sam „papież” wprowadzał te zmiany. Oczywistą konsekwencją tego stanu rzeczy był dylemat: posłuszeństwo czy jednak opór?

O. Michał Ludwik Guérard des Lauriers OP, jeden z najwybitniejszych teologów XX wieku, należący do grona teologów opracowujących dogmat o Wniebowzięciu Matki Bożej (a także o Wszechpośrednictwie i Współodkupicielstwie, niestety nieogłoszone), krótko nawet spowiednik Piusa XII (zastąpiony przez o. Beę SI), wypracował teologiczną tezę wyjaśniającą utratę władzy papieskiej przez Pawła VI i jego następców. Z tego też powodu nie trzeba stawiać oporu „władzy kościelnej”, co jest herezją i schizmą. Modernistycznych okupantów Rzymu trzeba po prostu ignorować.

Poniżej przedstawiamy w miarę przystępne opracowanie tej tezy, która po raz pierwszy ukazała się pod koniec lat ’70 w „Cahiers de Cassiciacum” („Zeszytach z Cassiciacum”), skąd też wzięła swą nazwę.

Jako uzupełnienie warto zapoznać się z wywiadem z biskupem Guérard des Lauriers OP z 1987 roku, w którym twórca tezy ją dokładnie omawia oraz z krótkim jej opracowaniem autorstwa biskupa Donalda Sanborna.

Redakcja „Myśli Katolickiej”

Teza z Cassiciacum w skrócie

Wstęp

Gdy modernistyczna rewolucja w Kościele, planowana przez dekady pokątnie, a energicznie tępiona i potępiona przez św. Piusa X, na dobre wybuchła wraz z nowymi doktrynami i reformami Soboru Watykańskiego II, świeccy i duchowni na całym świecie stawili jej opór. To, co było zrazu intuicją katolicką, wyrazem sensus catholici, przybrało z czasem różne formy oporu i argumentacji stojącej za nim (różne podejścia „tradycjonalistów” zostały opisane tutaj).

Jednym ze stanowisk, które już w czasie soboru wysunęło się na pierwszy plan (pisze o tym m.in. x. Ricossa w swym artykule z 2003 roku), było to, według którego okupanci Stolicy Apostolskiej nie mogą posiadać władzy Chrystusowej, normalnie nieodłącznej od osoby zajmującej ową Stolicę. Stanowisko to z czasem zaczęło być nazywane sedewakantystycznym (od wakatu stolicy, sede vacante) i taka nazwa się przyjęła.

W wyżej przytoczonym artykule zwróciłem uwagę na dwa zasadnicze sposoby rozumowania sedewakantystów, które prowadzą do tego samego ostatecznego wniosku, ale inną drogą:

Należy dodać, iż odpowiedź „sedewakantystów” na współczesny „problem autorytetu” w Kościele wyraża się na dwa sposoby, choć formalnie się zgadza. Pewna ich część w swym wywodzie opiera się na dyspucie teologicznej, zawartej w traktatach niektórych teologów, która przybrała nazwę hipotezy „papieża heretyka”.

Ci sedewakantyści, opierając się na opiniach różnych teologów i nawet Papieży, doszli do wniosku, że praktycznie wszyscy teologowie, którzy o tym pisali, zgodni są co do tego, że publiczny czy jawny heretyk nie może ważnie zajmować żadnego urzędu w Kościele, tym bardziej więc najwyższego. Jest to niemożliwe do pogodzenia z nieomylnością i niezniszczalnością Kościoła, a także z misją Papieża, którą jest nauczanie, rządzenie i uświęcanie Kościoła, mistycznego Ciała Chrystusa. Stanowisko to można określić nazwą sedewakantyzmu zwykłego (simpliciter). Znowu, nie jest to „osądzanie osoby Papieża” czy „detronizacja”, a po prostu wniosek teologiczny oparty na pewnych przesłankach z wiary i zasadzie niesprzeczności.

Inni sedewakantyści, za wspomnianym wcześniej autorem Krótkiej analizy krytycznej Novus Ordo Missae o. Michałem Ludwikiem Guerard des Lauriers, zauważają, że pewności absolutnej tą drogą nie można osiągnąć. Opinie teologów, jakkolwiek jednomyślne by nie były, mogą być pomocne dla argumentu teologicznego, ale nie wyczerpują znamion pewności teologicznej. Dominikański duchowny, głównie za tomistycznymi teologami z przeszłości twierdził, że nawet w sytuacji publicznej herezji orzeczenie kompetentnej władzy jest konieczne, aby było wiążące dla wszystkich katolików, ponieważ Kościół jest zarówno społecznością widzialną, jak i niewidzialną, a jako widzialna, rządzi się prawem kościelnym. Niemniej jednak, w świetle sprzeczności zaobserwowanych między odwieczną nauką Kościoła a doktrynami soborowymi „promulgowanymi” z zachowaniem wszelkich form i pozorów, zachodzi pewność co do tego, że Paweł VI nie posiadał autorytetu papieskiego lub przestał go posiadać, a Jan Paweł II (i jego następcy) w ogóle go nie mieli.

Według o. Guerard des Lauriers i przyjmujących jego tezę, Montini i inni „soborowi papieże” byli zatem, w świetle norm kanonicznych Kościoła katolickiego, ważnie wybrani na urząd Papieża, ale stawili przeszkodzę (obex) na drodze przyjęcia władzy Chrystusowej, która stanowi istotę papiestwa. Nie są na pewno „Papieżami” w akcie, faktycznie sprawującymi urząd papieski i nie mogą go sprawować póki przyjęciu autorytetu stawiają ową wewnętrzną przeszkodę, która wyraźnie przejawia się w uzewnętrznionej obiektywnej intencji. Przeszkoda ta sprowadza się, w obecnej sytuacji, do trwania przy nauczaniu Soboru Watykańskiego II i soborowych reformach, zwłaszcza nowej „mszy”, które są sprzeczne z wiarą katolicką i szkodliwe dla dusz, jak słusznie zauważa wielu „tradycjonalistów”. Jest sprzeczne z celem Kościoła (chwała Boża i zbawienie dusz). Postępowanie modernistycznych okupantów Watykanu, najpóźniej od daty ogłoszenia Dignitatis humanae (grudzień 1965 r.), we wszystkich ich słowach i czynach jawi się jako sprzeczne z dobrem/celem Kościoła, które jest racją bytu autorytetu w Kościele i dlatego nie posiadają oni autorytetu w Kościele.

Zgodnie z tą tezą, gdyby taki okupant Watykanu potępił i publicznie odżegnał się od Soboru Watykańskiego II i jego reform, wówczas nastąpiłoby usunięcie przeszkody stojącej na drodze objęcia władzy papieskiej, do której ma tytuł z racji ważnego wyboru podczas konklawe i stałby się prawdziwym Papieżem. O odzyskaniu prawowitości przez Papieża pisał już w XVI wieku Hieronim kardynał Albani (cf. wspomniany już tekst x. Ricossy).

Innym sposobem na rozwiązanie sytuacji w tej optyce byłoby wysunięcie wymaganych kanonicznych napomnień i wskutek nieopamiętania się delikwenta stwierdzenie wakatu przez biskupów mających tytuły do urzędów, czyli zasiadających na stolicach diecezyj. Ale również w tym wypadku najoczywistszym warunkiem byłoby całkowite odrzucenie błędów i reform soborowych przez takich biskupów, a nie „reforma reformy” czy „sobór w świetle tradycji” i inne heretyckie pomysły modernistów i niektórych „tradycjonalistów”.

W związku z tym, że okupant Stolicy Piotrowej, wedle tej hipotezy, posiada ważny tytuł do swej stolicy, mówi się, że jest tylko materialnie (materialiter) „Papieżem”. Jest wręcz martwymi „zwłokami” Papieża. Brak mu formy Papiestwa, tego, co czyni że Papież jest Papieżem, czyli autorytetu Chrystusowego obiecanego i sprawowanego przez samego Chrystusa za pośrednictwem Papieża (forma to jest to, dzięki czemu coś jest tym, czym jest). Taki okupant Stolicy Apostolskiej nie jest zatem Papieżem formalnie (formaliter). To rozróżnienie filozoficzne (i dlatego też teologiczne), tak opacznie rozumiane albo wcale nie rozumiane przez wielu (z różnych powodów) stanowiło i nadal niestety stanowi zarzewie niejednego konfliktu. Niemniej jednak „teza z Cassiciacum”, jak zaczęto nazywać tę teorię od pisma, w którym po raz pierwszy się pojawiła („Zeszyty Cassiciacum”, fr. „Cahiers de Cassiciacum”), daje teologicznie pewną odpowiedź na pytanie o ciągłość papiestwa w obecnej sytuacji kryzysu w Kościele. Ale nie jest to miejsce na rozwijanie tematu, który sam w sobie zasługuje na odrębne opracowanie (zamieszczone tutaj). Warto tylko dodać, gwoli ścisłości i sprawiedliwości, że nazywanie tezy „sedeprywacjonizmem” jest wielkim nieporozumieniem, bowiem termin ten miałby oznaczać privatio sedis (pozbawienie/brak stolicy), co jest niemożliwe. Mowa tu natomiast o privatio auctoritatis (pozbawieniu/braku autorytetu), a to rzecz zupełnie inna. Sam zaś (błędny) termin „sedeprywacjonizm” nieco szerzej omówiłem tutaj.

W tym miejscu chciałbym nieco rozwinąć to teologiczne rozwiązanie problemu autorytetu, ponieważ wciąż w języku polskim nie ma w miarę przystępnego wyjaśnienia tezy z Cassiciacum. Nie zostaną tu wyczerpane wszystkie przesłanki, ani nie znajdą się tutaj odpowiedzi na wszystkie zarzuty wobec tezy (to na później, jak Bóg da), ale jako że sprawa nie cierpi zwłoki, a nadal pojawiają się głosy zainteresowane tematem (albo bezmyślnie powtarzające zarzuty świadczące o nieznajomości tematu), postaram się to zrobić dla nieobeznanego z tematem Czytelnika.

Należy jeszcze zwrócić uwagę, że teza z Cassiciacum w swym najprostszym sformułowaniu nie przerasta zdolności umysłowych najprostszych ludzi, natomiast rozwinięcie całego argumentu oczywiście wymaga znajomości pewnych podstawowych pojęć i zasad filozofii arystotelesowsko-tomistycznej. Stąd też wysunięto zarzut, opierający się na sprzeczności między oboma twierdzeniami (teza zrozumiała dla wszystkich vs. teza wymaga znajomości teologii i filozofii). Zarzut ten omówił x. Ricossa w piątej części swego artykułu w odpowiedzi na tekst z „La Tradizione cattolica”). Ale z tego powodu swój wywód podzielę na dwie części, pierwszą przystępniejszą, a w drugiej nieco głębiej omówię ten temat.

Nim to nastąpi, pozwolę sobie na jeszcze jedną uwagę wstępną a propos cechy nowości tezy z Cassiciacum.

Teza i jej „nowość”

Teza z Cassiciacum powstała jako odpowiedź na obecną sytuację autorytetu w Kościele. Odpowiada ona na problem zaistniały w okolicznościach, które są wyjątkowe w historii Kościoła, są zupełnie nowe. Gdyby ich nie było, gdyby ów problem Soboru Watykańskiego II i opór, jaki wywołał, nie istniał i teza z Cassiciacum nie zostałaby sformułowana.

Należy to mieć na uwadze i nie dziwić się, że nowy problem może wymagać nowego rozwiązania, które niemniej jednak pozostaje w zgodzie ze wszystkimi prawdami wiary i zasadami rozumowymi. Na tym też polega teologia, że rozwija pewne twierdzenia wcześniej niedostatecznie odkryte. Teologia nie jest bowiem nauką czysto pozytywną, jest przede wszystkim i to w najwyższym stopniu spekulatywna. Teologia zwana pozytywną rozpatruje tylko cytaty Ojców, teologów, Papieży, soborów, przytacza kanony i orzeczenia (zajmuje się czystymi „faktami”, jak tego chciał August Comte, ojciec nowożytnego pozytywizmu). Jest to oczywiście nieodzowną częścią pracy teologa, ale ograniczanie teologii do tego aspektu jest nieporozumieniem i wielką niesprawiedliwością wyrządzoną tej świętej nauce. Prawdziwi teologowie to tacy, jak św. Tomasz z Akwinu, Kajetan, Salmanticenses, Franzelin, Garrigou-Lagrange, Sertillanges czy Guerard des Lauriers. To tego kalibru myśliciele przyczynili się najwięcej do lepszego zrozumienia prawd objawionych i im pokrewnych.

Dowód sedewakantystyczny

Aby omówić samą tezę, przypomnę ogólny zarys rozumowania sedewakantystycznego, aby na podstawie tego, co lepiej znane, można było uwydatnić to, co mniej znane.

Wiemy, co jest de fide, że Papież jest nieomylny w swym nauczaniu zwyczajnym, na co dzień (czego nauczają wszyscy teologowie i liczni Papieże, zwłaszcza wszyscy po kolei od Piusa IX po Piusa XII) oraz nadzwyczajnym (uroczyste deklaracje). Cały Kościół jest nieomylny w swym nauczaniu (papieskim oraz zwyczajnym powszechnym, zawsze w jedności z Papieżem). Prawa kościelne i dyscyplina ustanowiona przez Kościół są również obwarowane nieomylnością praktyczną (zwaną też negatywną).

To przyjąwszy, sedewakantyści zwracają uwagę na sprzeczności między nauczaniem Soboru Watykańskiego II a nauczaniem uroczyście zdefiniowanym wcześniej przez Kościół. Skoro dane twierdzenie było prawdą i jako takie zostało ogłoszone przez Kościół, zdanie przeciwne nie może pewnego dnia zostać potępione przez Kościół. I odwrotnie, zdanie potępione przez Kościół nie może stać się oficjalnym nauczaniem Kościoła. Sprzeciwiałoby się to nauczaniu o nieomylności.

Widać to najjaśniej porównując Quanta cura Piusa IX z 8 XII 1864 z Dignitatis humanae z 7 grudnia 1965 – wolność kultu została potępiona i to nie może ulec zmianie – i dlatego jest to brane często za pewny punkt wakatu. Jednakże taką sprzeczność czy podważanie prawd wiary zauważono także w odniesieniu do teologii „nowej mszy” (cf. Krótka analiza krytyczna NOM), ekumenizmu, kolegializmu, przepraszania za „grzechy” Kościoła i innych błędów neomodernistycznych.

Wyjątkowość tezy z Cassiciacum zrozumiała dla wszystkich

Z wyżej przytoczonego dowodu ścisłego, czyli dedukcji, korzysta również teza z Cassiciacum. Jednakże jej fundamentem, punktem wyjścia i oryginalną cechą jest wywód innej natury: indukcja, czyli stwierdzenie faktu, jakim jest spontaniczne odrzucenie przez katolików Soboru Watykańskiego II, jego ducha, doktryn, reform i rytów oraz ustawiczne stawianie im oporu przez tyle lat, jeszcze za czasu trwania samego soboru.

Nie jest to ścisły dowód (dedukcja), ale właśnie indukcja, wnioskowanie od danych konkretnych, szczegółowych do konkluzji ogólnej. Jako taką cechuje ją oczywistość (dla o. Guerard des Lauriers brak papiestwa u Pawła VI należy do sfery oczywistości). Rzeczywiste zaistnienie sprzeciwu i stałego oporu katolików świadczy o braku stałej (habitualnej) intencji, zewnętrznie wyrażonej słowem i czynem, u Pawła VI i jego następców w zabieganiu o dobro wspólne Kościoła, czyli chwałę Bożą i zbawienie dusz. Owa stała intencja dbania o dobro czyli cel Kościoła jest warunkiem koniecznym otrzymania władzy papieskiej od Chrystusa, czyli prawowitości władzy papieskiej. A że w słowach i czynach Pawła VI, Jana Pawła II, Benedykta XVI i Franciszka przebija się obiektywna wola szkodzenia chwale Bożej i zbawieniu dusz, tego nie trzeba dowodzić, to widać na co dzień. Fakt powszechnego oporu pragnących zachować wiarę katolików, opuszczających swoje dotychczasowe parafie, dostatecznie nas o tym przekonuje.

Znana powszechnie wśród sedewakantystów broszurka x. Cekady „Tradycjonaliści, nieomylność i Papież” rozpoczyna się od tego rodzaju wnioskowania indukcyjnego i dochodzi do wniosku tego samego, co teza z Cassiciacum: „Sama Wiara zmusza nas zatem do uznania, że ci, którzy głoszą te błędy i ustanawiają tak złe prawa – bez względu na pozory władzy jakimi zdają się legitymować – w rzeczywistości nie posiadają autorytetu Kościoła Katolickiego”. Ów brak władzy kościelnej czy autorytetu Chrystusowego teza z Cassiciacum ustala przede wszystkim na podstawie indukcji, ale również komplementarnej wobec niej dedukcji (sprzeczność między nauczaniem Kościoła a soborowym, j.w.).

Na tym braku czy pozbawieniu (privatio) prawdziwego, prawowitego autorytetu Chrystusowego u soborowych i posoborowych „papieży” można zakończyć najprostszy wykład tezy z Cassiciacum, dostępny dla wszystkich. Nie trzeba tu roztrząsać wcale opinij teologów i orzeczeń Kościoła dotyczących sprawowania urzędu przez heretyków, utraty urzędu i tym podobnych.

Rozwinięcie tezy z Cassiciacum

Jak zatem ów fakt wyjaśnia teza z Cassiciacum?

Kluczowe dla lepszego zrozumienia tego stanowiska teologicznego jest rozróżnienie zachodzące realnie między materią a formą oraz pewne podstawowe dane filozofii chrześcijańskiej (dobro-cel, dobro wspólne a władza).

Co do pierwszego punktu, wszystkie byty fizyczne składają się z materii i formy. Tylko Bóg i aniołowie nie mają w sobie tej złożoności: u aniołów, czystych form, istnieje jednak złożoność z możności i aktu, a w Bogu nie ma żadnej zmienności, więc i żadnej złożoności.

Materia i forma są zasadami wewnętrznymi bytów fizycznych. Materia jest tym, z czego złożony jest byt w charakterze zasady immanentnej. Forma zaś jest zasadą determinującą byt, pewną doskonałością, i w przeciwieństwie do materii ma swe pochodzenie „na zewnątrz”. Nie należy tego rozumieć zbyt „dziecinnie”, czyli ilościowo, nie są to dwa klocki, które połączone tworzą określony byt. Są to dwie zasady, principia, jedna „wewnętrzna”, immanens, druga pochodząca z zewnątrz, ale nie jako dodana materia czy ilość, lecz jako zasada determinująca, określająca materię w jej bytowaniu i działaniu, to, dzięki czemu coś jest tym, czym jest. Jesteśmy tu na wyższej płaszczyźnie rozumowania niż czysto matematycznej czy materialnej, co może być trudne dla umysłów niewprawionych filozoficznie.

Formy dzielą się na substancjalne (forma substantialis) i przypadłościowe (forma accidentalis). Forma substancjalna determinuje materię pierwszą i konstytuuje wraz z nią daną naturę, na przykład człowieka, którego formą substancjalną jest dusza, a materią ciało nieukonstytuowane przez duszę. Oczywiście przy połączeniu pierwszych dwóch komórek powstaje ciało i otrzymuje natychmiast duszę, ta forma (dusza) determinuje materię, która natychmiast staje się istotą ludzką, aczkolwiek jeszcze niedoskonale ukształtowaną w swych przypadłościach i władzach. Utrata duszy czyli formy substancjalnej oznacza śmierć. Istota ludzka wtedy nie przepada, ale znajduje się w stanie nie do końca normalnym oddzielenia formy od materii i dlatego dopiero katolicka nauka o zmartwychwstaniu ciał dała pełną odpowiedź na ten problem, poszukiwaną od dawna przez filozofów.

Formy przypadłościowe „nakładają się” natomiast na byt już ukonstytuowany w swej istocie. Istota jako taka już istnieje, otrzymując zaś formę przypadłościową nabiera pewnej nowej określonej doskonałości. Przykładowym rodzajem form przypadłościowych jest władza jako taka. Papiestwo, jako gatunek władzy, jest właśnie tego rodzaju formą. Bez niej człowiek pozostaje w pełni człowiekiem, jej otrzymanie czy utrata nie powoduje powstania innej istoty czy jej zaniku. Papież zaś jako taki jest człowiekiem posiadającym władzę papieską, formę władzy papieskiej. Nie ma bowiem istoty papieskiej jako takiej, jest tylko forma (przypadłościowa) papiestwa, która determinuje byt w postaci wybranego na konklawe ochrzczonego mężczyzny.

Należy też zwrócić uwagę, że rozróżnienie na materię i formę jest rozróżnieniem realnym, czyli rzeczywistym, istniejącym w rzeczywistości, distinctio realis, a nie tylko pojęciowym, distinctio rationis. Nie jest czystym skutkiem działania naszego rozumu, ani tym bardziej wyobraźni, ale opiera się na rzeczywistości. W samej rzeczy to rozróżnienie znajduje swoje uzasadnienie i w niej swe ewentualne urzeczywistnienie.

Otóż, Tomasz di Vio, kard. Kajetan (1469-1534), wybitny komentator św. Tomasza z Akwinu, stosuje to rozróżnienie materii i formy do samego papiestwa (które jest formą przypadłościową, jak widzieliśmy). Podobnie, św. Robert Bellarmin (1542-1621) mówi, że osoba elekta jest jakby materią, a elekcja jest usposobieniem do otrzymania formy papiestwa (a wszelkie usposobienie do przyjęcia formy czy doskonałości, jak mówi św. Tomasz, należy do porządku przyczyny materialnej). O. Ludwik Michał Guerard des Lauriers OP, teolog dominikański i były profesor na Lateranie (Uniwersytecie Papieskim), który jako pierwszy opracował tezę z Cassiciacum, rozwija ten temat w aktualnych okolicznościach soborowej rewolucji.

Francuski dominikanin zauważa, że aby zostać Papieżem potrzeba trzech „rzeczy”:

1. Należy być wybranym na konklawe przez ważnych elektorów (oprócz podstawowych warunków takich jak płeć męska, chrzest, nie heretyk, apostata, etc.).

Ów wybór musi być zatem kanoniczny czyli musi być dokonany według obowiązujących przepisów przez kanonicznych wyborców. Ten element pochodzi od człowieka, jest to akt czysto ludzki. To nie Bóg wybiera, ale ludzie, jak w każdej społeczności ludzkiej, gdzie w taki czy inny sposób następuje wskazanie następcy piastuna władzy (obojętnie, czy przez prawa pisane, czy niepisane, przez dziedziczenie, kooptację czy elekcję – i nie ma to nic wspólnego z fanaberią „władzy oddolnej”, czyli „suwerenności ludu”, bowiem wybierać piastuna władzy a przekazywać władzę to dwie formalnie inne rzeczy).

Jest to akt prawny. Kościół jako społeczność doskonała (obok państwa) posiada bowiem z samej swojej natury porządek prawny. Ma swój ustrój, władzę, członków, ale i własny porządek prawny.

Tyle ze strony wyborców.

2. Ze strony wybieranego potrzeba następnie zgody na przyjęcie wyboru. Między wyborem ze strony wyborców a decyzją osobistą (przyjęcia lub odrzucenia) ów „elekt” jest Papieżem tylko materialnie, materialiter. Jest materią bliższą (materia proxima) usposobioną do otrzymania formy papiestwa. Znaczy to, że nikt inny nie może być w tym czasie wybrany zamiast niego (inni katolicy płci męskiej są najwyżej materią dalszą, materia remota). On tylko jest desygnowany do piastowania urzędu, który obejmuje przyjąwszy ów wybór. Dalej, w razie jakichś trudności na tym etapie tylko Kościół aktem prawnym może:

a) cofnąć ten wybór nim oczywiście elekt podejmie decyzję przyjęcia lub odrzucenia wyboru (może przecież być nieobecny na konklawe albo może się okazać, że wybrany nie może z takich czy innych powodów objąć urzędu),

b) albo nawet po jego przyjęciu (które wobec tego jest tylko pozorne) stwierdzić nieważność samego wyboru.

Natomiast należy już tu z całą siłą stwierdzić, że póki Stolica Apostolska jest zajmowana (faktycznie, materialnie) przez takiego wybranego, nikt inny nie może być wybrany na jego miejsce.

I to jest elementem materialnym papiestwa, te dwa czynniki: jeden ze strony wyborców, drugi ze strony elekta.

3. W chwili akceptacji wybrany, Papież materialiter, normalnie otrzymuje od Chrystusa pełnię władzy nad Kościołem, to znaczy, staje się Papieżem formalnie, formaliter. Ten katolik otrzymał formę papiestwa i dlatego też jest Papieżem simpliciter, po prostu Papieżem.

Pierwsze dwa akty, aspekty materialne papiestwa, są aktami ludzkimi i jako takie poddane są wszelkim uwarunkowaniom czynów ludzkich (mogą być nieroztropne, etc.). Otrzymanie władzy Chrystusowej jest tym aspektem formalnym papiestwa, pochodzi od samego Boga.

W czasach obecnych wyraźnie widzimy, że okupanci Stolicy Apostolskiej nie mogą być Papieżami Kościoła, bowiem niszczą wiarę podając do wierzenia fałszywe nauki, wprowadzając szkodliwe dla dusz reformy, ryty, prawa. Rzeczywista zewnętrzna ich intencja jest wyraźna. Moderniści, najwięksi wrogowie Kościoła wg. św. Piusa X (co dziś tak zręcznie się powszechnie minimalizuje), nie mogą posiadać władzy Chrystusowej. To o. Guerard des Lauriers uważał za oczywistość, którą każdy katolik powinien być w stanie dostrzec.

Skoro tak jest, na pewno zatem istnieje jakaś wada czy przeszkoda (vitium) gdzieś w całym tym procederze objęcia papiestwa przez modernistycznych okupantów Watykanu. Jak widzieliśmy wcześniej, sama wiara nie dopuszcza faktu, by Montini, Luciani, Wojtyła, Ratzinger, Bergoglio byli Wikariuszami Chrystusa na ziemi.

Owa wada istnieje:

a) albo w wyborze, który jest jednak aktem prawnym i jako taki podlega w swych uwarunkowaniach kompetentnej władzy. Kardynałowie musieliby na przykład stwierdzić, że ten, który wyszedł na balkon bazyliki św. Piotra nie otrzymał wymaganej ilości głosów albo że przed wyborem był heretykiem formalnym, co nie było wiadome np. większości kardynałów w trakcie konklawe, etc.

b) albo w przyjęciu tego wyboru ze strony elekta.

Przykładem zajścia wady b), często przytaczanym przez duchownych przyjmujących tezę z Cassiciacum, jest sakrament małżeństwa.

Sakrament małżeństwa następuje na podstawie aktu ludzkiego małżonków, a dokładnie, gdy odpowiadają na pytanie kapłana (sama przysięga następuje po zawarciu małżeństwa, jako wzmocnienie obowiązków z umowy wynikających, por. Woroniecki, Katolicka etyka wychowawcza, t. II/2, KUL 1986, §80.3, s. 193).

W tej sytuacji szafarzami sakramentu są sami małżonkowie, kapłan jest tylko świadkiem ze strony Kościoła.

Jeśli zaś z ich strony lub nawet tylko jednej występuje jakaś zatajona przeszkoda unieważniająca, wtedy mamy do czynienia z małżeństwem materialnie, nie zaś formalnie, niezależnie od aktów wykonanych zewnętrznie, w obecności kapłana, rodziny i gości.

Taką przeszkodą może być wewnętrzna (zatajona) wola przeciwna wypełnianiu istotnych obowiązków małżeństwa (e.g. sprzeciw wobec przekazania życia potomstwu). Małżeństwa wtedy (formalnie) nie ma.

Jednakże ta wada czyli przeszkoda ze strony braku przyzwolenia może być odjęta. Małżonkowie lub małżonek może niejako „uważnić” swój związek małżeński, który bez tego pozostaje nieważny. Innym wyjściem jest zewnętrzne odkrycie tej przeszkody i orzeczenie kompetentnej w tej materii władzy, jaką jest Kościół. Mamy wówczas do czynienia ze stwierdzeniem nieważności takiego małżeństwa.

Sytuacja jest analogiczna w sytuacji papiestwa. Nie jest to analogia porównująca dwa sakramenta, bowiem papiestwo do nich nie należy, ale analogia mająca za podstawę relację materii do formy i możliwości zajścia między nimi przeszkody uniemożliwiającej otrzymanie przez materię formy, nawet przy zachowaniu wszystkich materialnych warunków.

Otóż, na drodze przyjęcia wyboru ze strony kanonicznych wyborców można postawić przeszkodę unieważniającą, która w pewien sposób może być cofnięta przez samego elekta, albo cofnięty może być sam wybór przez stwierdzenie jego nieważności ze strony kompetentnych w tej materii elektorów, czyli kardynałów. Są tu więc dwie możliwości: usunięcie przeszkody ze strony elekta albo cofnięcie kanonicznego wyboru ze strony kanonicznych elektorów.

Widzieliśmy, że jest coś takiego, jak aspekt materialny papiestwa, ale oczywiście nie jest on dostateczny, aby być Papieżem.

To sama władza papieska, autorytet (auctoritas) jest formą papiestwa. Ten aspekt formalny papiestwa pochodzi od Boga bezpośrednio, jak każda władza (Rzym. XIII, 1). W Kościele wszelka władza zawsze przez Papieża przechodzi na święte kongregacje rzymskie, biskupów, proboszczów, wikarych, etc., ale Papież otrzymuje władzę od samego Boga.

Jest to prawdziwe zarówno co do władzy świeckiej jak i kościelnej (choć, podkreślam, między Kościołem a państwem zachodzi tylko analogia – dziś jednym z największych błędów, zwłaszcza wśród różnych „tradycjonalistów” i „konserwatystów”, jest naturalizm w odniesieniu do Kościoła, pojmowanego na sposób społeczności przyrodzonej, jak państwo). Bowiem i władza świecka aktem ludzkim zostaje wyznaczona, w zależności od ustaw i ustrojów (nikt nie otrzymuje w ten sposób władzy, ale designatus est), pomimo tego iż jej istota wprost od Boga pochodzi.

Dlatego też ani kardynałowie, ani sobór, ani tym bardziej żadna władza świecka nie może odebrać Papieżowi papiestwa. Można co najwyżej stwierdzić jego brak, czyli nieważność wyboru.

Co zaś stanowi istotę władzy papieskiej?

O. Guerard des Lauriers OP uważa owo „bycie z” (fr. „être avec”), tę asystencję Boską czy obcowanie Chrystusa jako istotę papiestwa, aspekt formalny papiestwa, czyli to, co czyni, że Papież jest formalnie Papieżem.

Cała bowiem doktryna Ciała Mistycznego Chrystusa, którym jest Kościół, sprowadza się do tego właśnie obcowania Chrystusa ze swymi członkami, z których pierwszym jest jego Wikariusz, widzialna Głowa Kościoła na ziemi. Podobnie, jak Chrystus posłany przez Ojca zawsze „jest na łonie Ojca” (św. Jana I, 18), tak też i Kościół, posłany przez Chrystusa, pozostaje zawsze w Chrystusie. Chrystus zawsze jest obecny w swym Kościele, w którym i przez który działa. Pan Jezus „jest ze” swym Kościołem w spełnianiu właściwej misji, którą mu powierzył:

„Idąc tedy, nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, nauczając je zachowywać wszystko, cokolwiek wam przykazałem. A oto ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata.” (św. Mat. XXVIII, 19-20).

Tyczy się to primo et principaliter Papieża, bowiem Papież to Kościół, Kościół to Papież (jakże ta podstawowa prawda wiary jest dziś zachwiana w umysłach wielu katolików pod wpływem lefebryzmu i różnych liberalnych prądów).

Widzimy natomiast, że Chrystus nie jest z Bergoglio (a wcześniej z Montinim, Lucianim, Wojtyłą, Ratzingerem), a on nie jest z Chrystusem, w nauczaniu, w rządzeniu, w uświęcaniu Kościoła, w misji zbawczej powierzonej Kościołowi przez Chrystusa. Papież jest Głową widzialną Mistycznego Ciała Chrystusa, zaś Chrystus jego Głową niewidzialną. Jednorodzony Syn Boży, Król królów i Pan panów, przeto uświęca, naucza, rządzi Kościołem za pośrednictwem swego Wikariusza na ziemi, który z tejże racji jest jedną osobą moralną z Chrystusem.

Z jednej strony nie ma orzeczenia prawnego, że Montini, Luciani, Wojtyła, Ratzinger czy Bergoglio nie zostali ważnie wybrani. Póki nie ma tego rodzaju posiadających cechy pewności dowodów, jako że wybór Papieża jest aktem prawnym, mamy uznawać ów wybór i wskutek tego nikt inny nie ma prawa do tego tytułu (tu leży głębokie uzasadnienie aspektu radykalnie antykonklawistycznego tezy z Cassiciacum i jej zwolenników).

Przeszkoda zatem musi leżeć gdzie indziej, czyli w samej osobie elekta. Przejawia się ona bowiem na zewnątrz („po owocach ich poznacie”) w wyrażonym braku habitualnej (stałej) intencji czy woli zabiegania od dobro wspólne społeczności, na której się jest czele. W klasycznej filozofii politycznej (arystotelesowsko-tomistycznej, chrześcijańskiej, nieważne, jak ją nazywać) władza rządzi dla dobra wspólnego, jej fundamentalna prawowitość od tego jest zależna. Oczywiście, między społecznością doskonałą świecką (państwem), a społecznością doskonałą nadprzyrodzoną (Kościołem) zachodzi, jak powiedziałem analogia, ale w faktach, w porządku intencji obiektywnej, i tu i tu władza musi mieć ustawiczną (habitualną) intencję rządzenia, zabiegania o dobro wspólne. W Kościele tym dobrem wspólnym jest: chwała Boga i zbawienie dusz.

Utrzymywanie, że ta władza, która „promulgowała” nową „mszę”, soborowe doktryny wcześniej potępione przez Kościół, dzień w dzień praktykuje ekumenizm i inne rzeczy obrzydliwe w oczach Pana, że ta władza faktyczna (de facto) jest władzą prawowitą (de iure), że tę władzę należy nawracać (na „Tradycję”, etc.) jest bluźnierstwem przeciwko Chrystusowi, jest czymś nie do utrzymania przez katolika.

Te wszystkie błędy i aberracje nie mogą pochodzić od Chrystusa, nie mogą pochodzić od Kościoła. To wszystko jest nie do pogodzenia z habitualną intencją troszczenia się o dobro wspólne Kościoła. I to właśnie stanowi ów obex, ową wewnętrzną przeszkodę na drodze otrzymania od Chrystusa autorytetu przeznaczonego do zabiegania o dobro wspólne Kościoła, to vitium, wadę, w całym procederze.

Brak formy papiestwa przy obecności materii stanowi treść tezy z Cassiciacum. To właśnie oznacza zdanie o. Guerard des Lauriers: papa materialiter, sed non formaliter. Nie oznacza to jednak, że taki Ratzinger czy Bergoglio jest po części czy „w połowie papieżem”, gdyż formy i materii nie można rozumieć ilościowo czy materialnie, ale jako zasady bytu, co wyjaśnione zostało wyżej. Nawet dominikanie z Avrillé, którzy podobno studiują Sumę teologiczną i inne pisma św. Tomasza, dają wyraz swemu niezrozumieniu tych podstawowych pojęć filozofii arystotelesowsko-tomistycznej (cf. „Sodalitium” nr 52 wydania francuskojęzycznego, s. 19, nr 53 włoskojęzycznego, s. 9). Człowiek się zastanawia, czego się tam ich uczy…

Mamy tu jednakże do czynienia z czymś nienaturalnie rozdzielonym, czymś w pewien sposób wbrew naturze, podobnie jak z ciałem ludzkim pozbawionym duszy i dlatego też o. Guerard des Lauriers nazywał kard. Montiniego „zwłokami papieża” (np. w znanym kazaniu w paryskim kościele św. Mikołaja, po którym nie zapraszano go tam więcej).

Teza ta została obmyślona po to, żeby wyjaśnić brak władzy papieskiej u faktycznych okupantów Watykanu. Dopiero z czasem (kilka lat po jej ogłoszeniu) został rozwinięty sam argument o ciągłości materialnej na rzymskiej stolicy, bowiem władza obierania piastuna władzy jest formalnie różna od władzy rządzenia (co mylą wszyscy zwolennicy „suwerenności ludu”, j.w.). W ten sposób jednakże wyjaśnienie problemu autorytetu w Kościele zachowuje ciągłość materialną na Stolicy Apostolskiej przez ważny wybór ze strony kanonicznych elektorów, co daje tytuł do urzędu, póki nie ma dowodów przeciwnych, „jusqu’à la preuve du contraire”, jak mawiał o. Guerard des Lauriers. Jednocześnie jej modernistyczni okupanci nie posiadają władzy papieskiej, formalnie nie są Papieżami i dlatego nie wolno ich traktować jak Papieży (wymieniać w kanonie Mszy, być im posłusznym, pertraktować z nimi w celu uzyskania „kanonicznego” zatwierdzenia – dominikański teolog zawsze był przeciwny dyskusjom abpa Lefebvre’a z modernistami, które dowodziły obiektywnej dwulicowości stanowiska lefebrystycznego).

Jak już pisałem, stanowisko to formalnie się zgadza ze stanowiskiem sedewakantystycznym simpliciter: Papieżem nie jest ten, który jest tylko materialnie „papieżem”, a że ludzie nie rozumieją wyrażenia Papa materialiter, ze względu na prostych ludzi, uważam, że powinno się raczej pisać w takiej sytuacji „papież” w cudzysłowie, przynajmniej pisząc w języku pospolitym. W każdym razie rozpoczynanie roztrząsania tezy wobec maluczkich od słów „papież materialnie” uważam za chybione.

Uwagi końcowe

Jeszcze pozwolę sobie na dwie uwagi, jedną o kanonicznych elektorach Papieża, a drugą o herezji jako przeszkodzie ważnego wyboru Papieża, czyli dwa częste zarzuty wobec tezy ze strony sedewakantystów nie przyjmujących jej.

Teologowie nauczają, że gdy chodzi o wyborców Papieża, nawet gdy mamy do czynienia z wadą formy (gdy brak pewności co do tytułu do prawa wyborczego biernego), jako że ci wyborcy konieczni są do wyboru Papieża i ciągłości Kościoła hierarchicznego, owa wada formy jest uchylana dla celów ważnego konklawe. Obecni kardynałowie są zatem prawowitymi elektorami Papieża, nawet jeśli nie uczestniczą we władzy Chrystusowej w takim zakresie, w jakim im na to pozwala kardynalat (tym bardziej, że nie ma Papieża). Jest to nieodzowne dla zachowania ciągłości, przynajmniej materialnej, na Stolicy Apostolskiej, jest to nieodzowne wręcz dla samego ustroju Kościoła i jego trwania w czasie.

Zwolennicy tezy z Cassiciacum zauważają, że w całej tej argumentacji stojącej za stwierdzeniem braku autorytetu u faktycznych okupantów Watykanu powoływanie się na opinie teologów co do utraty urzędu z powodu herezji czy apostazji nie jest konieczne. Zresztą, ten tok dowodzenia nie posiada znamion pewności, ponieważ w tej materii, która jak widzieliśmy, należy do dziedziny prawa kościelnego, nie ma w chwili obecnej obowiązujących ustaw kanonicznych.

Ponadto, zewnętrzna (materialna) herezja nie jest wystarczająca. Herezja materialna jest zdaniem przeciwnym wierze, formalna zawiera element uporczywości, mający swą siedzibę w woli, przeciwko nauczaniu Kościoła. Ich herezji w słowie i czynie brak formy, wyraźnej woli sprzeciwiania się nauczaniu Kościoła z ich strony. Stwierdzenie tego jest tym trudniejsze, że oni sami uważają się za żywe magisterium Kościoła, za urząd nauczycielski, który „trwa w następcach św. Piotra”, zatem jak mają się sprzeciwiać temu magisterium żywemu, które jedyne ma prawo zobowiązywać, wytaczać procesy kanoniczne, stwierdzać to czy tamto jako obowiązujące katolików w sumieniu? To pomieszanie między doktryną heretycką a herezją formalną stanowi główny błąd sedewakantystycznych przeciwników tezy z Cassiciacum. Stanowisko to, według którego obecni okupanci Watykanu nie mają nawet ważnych tytułów do urzędu Papieża z racji herezji (formalnej) czy apostazji (formalnej), nie posiada zatem cech ścisłej pewności czy konieczności.

Natomiast sedewakantystyczne rozwiązanie w postaci tezy z Cassiciacum zachowuje zarówno wszystkie znamiona Kościoła (włącznie z apostolskością, za pośrednictwem ciągłości materialnej na Stolicy Rzymskiej), jak i te prawdy wiary, którym zaprzeczać muszą, choćby pośrednio, wszyscy zwolennicy „papiestwa” Bergoglio i jego nieszczęsnej pamięci modernistycznych poprzedników. Stwierdza nieprawowitość ich władzy, pociąga za sobą wszystkie tego stwierdzenia konsekwencje, ale zachowuje zgodną z wiarą i rozumem możność przywrócenia prawowitej władzy w Kościele. Wszelkie aparycjonistyczne koncepcje (nie tylko niektórych sedewakantystów!) same w sobie nie ostają się wobec kanonicznych uwarunkowań koniecznych dla zachowania ciągłości apostolskiej w Kościele, chyba że w połączeniu z nimi (na co zwrócił uwagę x. Ricossa wyciągając logiczne wnioski ze zdań x. Grossin, przeciwnika tezy, cf. „Sodalitium”, nr 55 edycji francuskojęzycznej, s. 29).

Choć sessio, czyli zasiadanie na stolicach biskupich (z rzymską włącznie) jest w tej chwili nienaturalnie (ale jest) oderwane od misji zbawczej Kościoła, niemniej jednak owa missio głoszenia Ewangelii aż po krańce ziemi, sprawowania sakramentów (ważnych!) pozostaje u tych, którzy zachowują wiarę świętą, niezmienną, apostolską, pomimo trudności, jakie to pociąga za sobą w naszych czasach katolicyzmu liberalnego i ugodowego oraz szerzącej się apostazji. Wiemy jednak, że Kościół ma trwać aż do skończenia świata i to stanowi fundament naszej niezachwianej nadziei w tej walce z mocami ciemności, która po ludzku wydaje się być przegrana. Jednakże non praevalebunt!

Pelagiusz z Asturii

Dla zainteresowanych tematem, oto najważniejsze i wybrane materiały omawiające tezę z Cassiciacum:

Wywiad z o. Guérard des Lauriers OP z maja 1987, który pojawił się po raz pierwszy w numerze 13 pisma „Sodalitium”. Został opublikowany także w Collana Cassiciacum, tom II. „Le problème de l’autorité et de l’épiscopat dans l’Eglise. Avec des textes de Mgr Guérard des Lauriers” („Problem autorytetu i biskupstwa w Kościele. Z tekstami biskupa Guérard des Lauriers”), Centro Librario Sodalitium, Verrua Savoia (Włochy) 2006, ss. 31-57.

Bp Donald J. Sanborn, „Wyjaśnienie tezy biskupa Guerard des Lauriers” – jest to najprostszy i najkrótszy wykład tezy opracowany przez duchownego

X. Bernard Lucien, „La situation actuelle de l’autorité dans l’Église: la thèse de Cassiciacum»”, wyd. Association Saint-Herménégilde, 1985 (wydane po francusku, tu tłumaczenie na j. angielski) – według mnie (i nie tylko) najbardziej systematyczne opracowanie tezy przez wieloletniego bliskiego współpracownika o. Guérard des Lauriers i redaktora „Zeszytów z Cassiciacum”, w których po raz pierwszy pojawiło się opracowanie tezy autorstwa francuskiego dominikanina

Bp Donald J. Sanborn, „De papatu materiali” (pars I po łacinie, pars II po łacinie, tu cz. II po angielsku, a tu po polsku) – to jest prawdziwy traktat teologiczny, niedostępny raczej dla przeciętnego czytelnika Internetu

Sześć „Zeszytów Cassiciacum”, które można ściągnąć na stronie Ligi św. Amadeusza (stowarzyszenie katolików świeckich w Szwajcarii), na której to stronie znajduje się ich analityczne streszczenie

A także, oczywiście, pismo „Sodalitium”, wydawane od połowy lat osiemdziesiątych przez Instytut Matki Dobrej Rady, który za swoje stanowisko teologiczne przyjmuje tezę z Cassiciacum. Archiwalne numery pisma można ściągnąć ze strony Instytutu: po włosku i po francusku. Oto niektóre numery, które zawierają artykuły traktujące o omawianej tezie:

„Sodalitium” nr 44, wydanie francuskojęzyczne z lipca 1997 roku (cały ten „numer specjalny” poświęcony jest tezie z Cassiciacum)

„Sodalitium” nr 46, wydanie włoskojęzyczne z grudnia 1997 roku (jeden artykuł na temat tezy, ten sam, co w nrze 44 wydania francuskojęzycznego)

„Sodalitium” nr 52, wydanie francuskojęzyczne ze stycznia 2002, nr 53 wydania włoskojęzycznego z grudnia 2001 (m.in. odpowiedź na „mały katechizm o sedewakantyźmie” dominikanów z Avrillé)

„Sodalitium” nr 55, wydanie francuskojęzyczne z listopada 2003 roku, nr 56 wydania włoskojęzycznego (kilka artykułów, dwa z nich zostały przetłumaczone na język polski: „Odpowiedź na dossier o sedewakantyźmie”, w pięciu częściach, oraz tekst polemiczny z lefebrystami i absolutnymi sedewakantystami)

„Sodalitium” nr 61, wydanie francuskojęzyczne z lipca 2008 roku (ciekawa obiekcja i odpowiedź o. Guérard des Lauriers wyjęta z „Zeszytów z Cassiciacum” – przetłumaczona tutaj)

„Sodalitium” nr 63, wydanie francuskojęzyczne z lipca 2010 roku (artykuł o „tradycjonaliźmie teologicznym” – tłumaczenie polskie ze wstępem o naturze teologii)

„Sodalitium” nr 64, wydanie francuskojęzyczne z kwietnia 2012 roku

„Sodalitium” nr 67, wydanie włoskojęzyczne z grudnia 2015, nr 66 wydania francuskojęzycznego (artykuł x. Ricossy „Papież, papiestwo i Sede vacante w tekście św. Antonina i w myśli o. Guérard des Lauriers”)

Inne teksty:

Sprostowanie kilku błędnych pojęć o tezie z Cassiciacum, które pojawiły się po polsku w Internecie. Inne teksty na naszej stronie poruszające tezę lub odpowiadające na zarzuty przeciwko tezie znajdują się w dziale „Teza z Cassiciacum”.

Ale istnieją także wykłady, w których duchowni i świeccy omawiają tezę. Na przykład:

Wywiad z x. Franciszkiem Ricossą z 7 sierpnia 2007 roku: obecna sytuacja w Kościele i teza z Cassiciacum (po włosku).

X. Franciszek Ricossa, na dorocznym sympozjum w Modenie, „Giornata per la Regalità sociale di Gesu Cristo”, 8 X 2012, w trzecim wykładzie dnia zatytułowanym „Wyznanie wiary 50 lat po soborze” (po włosku) w sposób bardzo przystępny omawia stanowisko teologiczne instytutu, którego jest przełożonym.

X. Franciszek Ricossa, trzy wykłady wygłoszone w Paryżu 30 listopada 2014 roku, sympozjum pt. „Teza z Cassiciacum wczoraj i dziś, Kościół w czasach Jerzego Marii Bergoglio”, część I, część II, część III (po francusku).

Te same trzy wykłady, ale po włosku, wygłoszone podczas XIII sympozjum „Studiów Albertariańskich” w Mediolanie, 15 listopada 2014 roku: część I, część II, część III.

– – –

Tekst pierwotnie pojawił się na blogu Pelagiusza z Asturii. Aktualizacja źródeł, zwłaszcza tłumaczeń tekstów na język polski, dla „Myśli Katolickiej”.

Czy sedewakantyzm jest odpowiedzią na kryzys Kościoła?

Czy sedewakantyzm jest odpowiedzią na kryzys Kościoła?

Robert Nelke, Sławomir Wełniński Zawsze Wierni nr 2/2023 (225)

Jaka jest zatem odpowiedź na kryzys w Kościele?

piusx

W przestrzeni medialnej ścierają się różne wizje dotyczące źródła kryzysu w Kościele, jakie rozmiary on obecnie przybiera, a także tego, jak ów kryzys zażegnać. Jedną z bardziej aktywnych stron tej dyskusji, przynajmniej w Internecie, są tzw. sedewakantyści.

Sedewakantyści, wyraźnie obecni w Internecie, wzbudzają wśród wielu wiernych związanych z szeroko rozumianą Tradycją zainteresowanie, co rodzi szereg pytań o ich proweniencję. Jakie są główne filary tego ruchu? Czy poza samą negacją legalności wyboru papieża i podległych mu biskupów sedewakantyzm zawiera jakiś pozytywny przekaz? Czy w związku z powyższym nie pociąga to za sobą konsekwencji natury praktycznej? Co z nieomylnością papieską i widzialnością Kościoła? Czy istnieją podobieństwa między sedewakantystami a wschodnimi schizmatykami? Co z kwestią jurysdykcji w sprawowaniu kultu Bożego, sakramentów oraz nauczania?

Sede vacante w historii Kościoła a współczesny sedewakantyzm

Termin „sedewakantyzm”, pochodzący od łacińskiego sedes vacans („nieobsadzona stolica”), określa czas, w którym cały Kościół katolicki lub pojedyncza diecezja pozostaje odpowiednio bez papieża lub biskupa. Okres ten zamyka moment wyboru nowego papieża przez konklawe lub nominacja ordynariusza. Trwa on zazwyczaj kilka tygodni, a niekiedy miesięcy. Po śmierci Klemensa V konklawe trwało ponad 2 lata i 3 miesiące, kończąc się wyborem Jana XXII. Inne znaczące okresy sede vacante miały miejsce w latach 1241–1243 oraz 1268–1271. Nie należy jednak zapominać, że na ten czas (aż do pomyślnego wyniku konklawe), wyznacza się wcześniej osoby, które sprawują pieczę nad Kościołem, aż do wyboru nowego papieża. Jest to rzecz jasna stan bardzo niepożądany, stanowiący realne zagrożenie dla ciągłości Kościoła i jego władzy, jak również rodzący wiele problemów, na przykład ze strony ewentualnych uzurpatorów (antypapieży). Z tego też względu obsadzenie tronu papieskiego jest zadaniem absolutnie priorytetowym, przy którym niejednokrotnie ryzykowano wręcz życiem, jak choćby w latach 1799–1800 podczas ostatniego znanego konklawe odbywającego się z konieczności poza Rzymem, kiedy po wyjątkowo trudnych i długich obradach wybrano Piusa VII, następcę więzionego przez Napoleona Piusa VI. Warto więc zadać sobie pytanie: czy sede vacante mogłoby trwać przez dowolnie długi czas, na przykład przez okres dwóch lub trzech pokoleń? W swych rozważaniach sedewakantyści pomijają ten problem, zazwyczaj datując początek okresu sede vacante od momentu śmierci Piusa XII1, ostatniego katolickiego papieża, którego następcy popadli w herezję modernizmu. Czyli, jak łatwo można policzyć, okres nieobsadzenia Stolicy Piotrowej trwa według nich już niemal 65 lat. Argumentują to tezami niektórych znamienitych teologów Kościoła (przede wszystkim św. Roberta Bellarmina), jednak są to przede wszystkim teorie, które siłą rzeczy nie mogły przewidzieć, że zostaną wykorzystane przy apologetyce tak długiego rzekomego okresu sede vacante.

W 1970 r. abp Lefebvre, na prośbę grupy francuskich alumnów, których spotykały prześladowania za kultywowanie swojego powołania w duchu tradycyjnym, zakłada seminarium duchowne w Écône. W tym też czasie część kapłanów i wiernych świeckich doszła na podstawie swoich własnych teologicznych studiów do przekonania, że papieże, którzy ostatnio zasiadali na Stolicy Piotrowej są heretykami. Dlatego też nie mogli ważnie sprawować urzędu, czyli de facto nie byli prawdziwymi papieżami2. Wtedy to zaczęto mówić o istnieniu sedewakantyzmu, co spowodowało kolejny podział m.in. wśród duchownych i wiernych świeckich, którzy współpracowali z abp. Lefebvre’em, gdyż Arcybiskup nie zaaprobował tej teorii. Doprowadziło to w 1983 r. do odejścia kilkunastu amerykańskich kapłanów i wiernych oraz powołania Bractwa Kapłańskiego św. Piusa V (FSSPV), które w krótkim czasie uległo dalszym podziałom.

Jednymi z pierwszych głosicieli sedewakantystycznych poglądów byli świeccy autorzy: Patrick Henry Omlor, Japończyk Yukio Nemoto, a także założyciel sedewakantystycznej grupy CRMI, Francis Konrad Schuckardt, konsekrowany później na biskupa przez starokatolickiego biskupa Daniela Q. Browna. Spośród kapłanów należy wspomnieć o ks. Sáenz y Arriadze, który na początku lat 70. opublikował swój manifest zatytułowany Sede vacante, uzasadniający tezę o pustym tronie Stolicy Apostolskiej3.

W tym miejscu napotykamy kolejny dysonans – początki ruchu sedewakantystycznego to druga połowa lat 60. oraz lata 70., a najczęstszą opinią wśród sedewakantystów jest taka, że Rzym rzekomo nie jest obsadzony od 1958 r., tak więc jest to teoria wymagająca wstecznego datowania. Zwykła obserwacja prowadzi do wniosku, że przez kilka lat Kościół musiał nie istnieć, gdyż każdy katolik świecki i duchowny na świecie, w tym członkowie Kolegium Kardynałów, mianowani przez wcześniejszych papieży, zostali niejako zwiedzeni przez antypapieża. Zaistniała swego rodzaju próżnia, aż do czasów pierwszych ruchów sedewakantystycznych. Datowanie początku sede vacante jest u nich wszystkich bardzo podobne, lecz przed II Soborem Watykańskim termin „sedewakantyzm” pojawia się rzadko. Teorię sedewakantystów, iż okres wakatu na tronie Piotrowym może trwać przez długi, niemal nieograniczony czas, można także odnaleźć w pismach niektórych „reformatorów” XVI wieku. Wynika z nich, że część z nich wierzyła w prawowitość władzy papieskiej, ale jedynie do pewnego okresu, najczęściej granicznym był pontyfikat św. Grzegorza Wielkiego. Widzimy tu uderzające podobieństwo obu przypadków tj. Kościół funkcjonuje normalnie, aż w pewnym momencie następuje rzekome zerwanie ciągłości papiestwa. Ten argument zbija ulubiony teolog środowiska sedewakantystycznego, św. Robert Bellarmin, w komentarzu do dzieła o ustroju Kościoła i urzędu papieskiego, w którym polemizuje z Kalwinem i Lutrem.

Czy sedewakantyzm zawiera jakiś pozytywny przekaz?

Przy odpowiedzi na to pytanie należy unikać osądu subiektywnego (dotyczącego konkretnych osób oraz ich wewnętrznych intencji), co mogłoby być krzywdzące, a zamiast tego skupić się na osądzie obiektywnym, wyrażonym na podstawie faktów oraz zewnętrznych działań najaktywniejszych członków tego środowiska. Należy tu zwrócić uwagę, że większość sedewakantystów nastawiona jest na zwycięstwo w dyskusjach, prowadzonych najczęściej w świecie wirtualnym, przy pomocy wklejania gotowych materiałów przygotowanych przez te środowiska. Jednocześnie wyrażają swoistą obsesję na punkcie novus ordo i jego nadużyć, nieustannie i drobiazgowo śledzą wszelkie wypowiedzi kolejnych „antypapieży”, zdecydowanie nieadekwatnie do deklarowanego przez nich stosunku wobec Stolicy Piotrowej po 1958 r., jak i również bardzo silne interesują się działalnością pogardzanego przez nich Bractwa Kapłańskiego św. Piusa X.

Cała ta zewnętrzna aktywność bardzo utrudnia jakąkolwiek pracę pozytywną, zwłaszcza zadbanie o własne życie duchowe. Należy podkreślić, że nie chodzi tu jedynie o zaniedbania na poziomie osobistej pobożności, ale również o to, że od kilkunastu już lat wiodąca polska grupa sedewakanstytyczna nie organizuje rekolekcji adwentowych czy wielkopostnych. Warto tu przypomnieć, również co bardziej krewkim wiernym FSSPX, że dusza, co szczegółowo wyjaśnia choćby św. Ignacy, aby się rozwijać, musi porzucić wiele absorbujących ją zewnętrznych bodźców i strapień.

Wielu mniej aktywnych w dyskusjach sedewakantystów stara się gromadzić wartościową literaturę katolicką sprzed czasów II Soboru Watykańskiego, przede wszystkim modlitewniki i lektury duchowe, nierzadko udostępniając je również w formie cyfrowej w Internecie. Jest to sama w sobie postawa godna uznania, trzeba jednak zauważyć, że w żadnej z tych pozycji nie znajdziemy potwierdzenia zasadności tez sedewakantystycznych, dlatego zbiory te są zazwyczaj „wzbogacane” o współczesne publikacje tych środowisk; nie można więc, wbrew pozorom, traktować ich jako swoistych „kapsuł czasu”, czy wręcz Arki Noego.

Wracając do zadanego pytania, warto podkreślić, że sedewakantyzm z samego swojego założenia jest postawą negacji, stąd tak trudno znaleźć w nim samym wspomniany powyżej przekaz pozytywny.

Kto może sądzić papieża?

Naturalną konsekwencją teorii sedewakantystycznej jest pogląd, że działalność obecnie istniejących struktur kościelnych i ich decyzje nie mają mocy prawnej, a co za tym idzie, wierni nie są zobowiązani do posłuszeństwa obecnym hierarchom, którzy są uzurpatorami. Hierarchowie są heretykami, którzy utracili swe urzędy, nie należą już w żaden sposób do Kościoła i można bez obaw ignorować ich urząd. Warto wyjaśnić, że w historii Kościoła nie było przypadku poważnego podejrzenia popadnięcia papieża w herezję; nie ma zatem skodyfikowanych procedur kanonicznych, na których mogliby wzorować się sedewakantyści. W zamian trzymają się jednej z teorii, którą różne grupy modyfikują według własnego upodobania. Wydaje się, że w przypadku podejrzenia papieża o herezję wystarczyłyby procedury zwykłe, przewidziane dla innych osób i stale praktykowane w Kościele, mianowicie postawienie zarzutów, możliwość ewentualnej obrony oraz wezwanie do odwołania heretyckich poglądów4. Sedewakantyści nie są w stanie przesłuchać papieży czy prałatów w kwestii ich jawnej herezji, aby jednoznacznie potwierdzić zaistnienie koniecznej co do tego złej woli, jednak nie przeszkadza im to w wydawaniu opartego na domniemaniu przestępstwa herezji wyroku ekskomuniki, do czego nie mają ani prawa, ani władzy.

Kolejną rzeczą, która spędza sen z powiek myślicielom sedewakantystycznym jest kwestia, kto może sądzić urzędującego papieża. Kościół naucza, że żaden człowiek nie ma takiego prawa, nie posiada go zgromadzenie biskupów czy kardynałów, wszyscy oni nie wyręczą Ducha Świętego. Co do przypadku przywoływanej tezy św. Roberta Bellarmina: czy zwykła intelektualna uczciwość pozwoliłaby twierdzić, że jej autor dopuszczał możliwość sądzenia papieży przez świeckich, nawet gdyby byli autorami najpoczytniejszych internetowych blogów?

Dotykamy tutaj jednego z korzeni sedewakantyzmu, który do złudzenia przypomina propozycje gallikańskie potępione przez I Sobór Watykański. Otóż gallikanizm dążył, między innymi, do osłabienia autorytetu papieża i wzmocnienia autorytetu biskupów lub władcy świeckiego, również w sprawach duchowych. Sobór powszechny miał rzekomo autorytet wyższy niż papież. Pomimo potępienia, idee gallikańskie podtrzymywali starokatolicy, spośród których wywodzą się niektórzy dzisiejsi sedewakantystyczni biskupi5. To właśnie z tego poglądu wyprowadza się wniosek, jakoby papież mógł być sądzony przez sobór, co jest naturalną konsekwencją zajęcia stanowiska sedewakantystycznego; już samo stwierdzenie stanu sede vacante oznacza sąd nad papieżem (lub chociażby potencjalnym papieżem). W modelowym sedewakantystycznym świecie papieże, począwszy od Jana XXIII, stali się heretykami, są antypapieżami, stracili autorytet, nie mają mocy nauczania i rządzenia Kościołem. Wszystko jest w porządku, nie mamy już problemów, ponieważ nie ma pomiędzy nami a papieżem jedności, rozwiązaliśmy kryzys w Kościele… Czy aby na pewno? Pozostaje jeszcze kwestia pozostałej części hierarchii – biskupów i kardynałów. W momencie ogłoszenia rzekomego sede vacante w 1958 r., w Kolegium Kardynałów zasiadali wyłącznie hierarchowie mianowani przez prawowitych papieży, podobnie jak w przypadku biskupów. Oczywiście część z nich mogła być (a nawet była) ukrytymi modernistami, jednak należy pamiętać, że wspomniany osąd dotyczy również hierarchów.

Problematyka jurysdykcji

Kiedy papież umiera, najwyższa władza odchodzi razem z nim, ale skutki jego urzędu, w tym jurysdykcja pochodząca od Boga, nadal są obecne w Kościele. Biskupi urzędują w swoich diecezjach w ramach kościelnej władzy rządzenia delegowanej im przez papieża, dzięki czemu można dokonać wyboru nowego papieża. Największy problem sedewakantyzmu tkwi w fakcie, że Kościół nie jest bytem tworzonym niejako „oddolnie”, lecz wprost przeciwnie, nadana bezpośrednio przez Boga władza rządzenia Kościołem należy do papieża (i tylko do niego). Przez jego osobę, władza ta jest następnie delegowana na biskupów, a w końcu na samych podległych mu kapłanów, wykonujących niektóre elementy władzy w Kościele (zwłaszcza w zakresie udzielania sakramentów), jednak zawsze w imieniu biskupa. Jedynie w ten sposób Kościół może funkcjonować i tworzyć tzw. społeczność doskonałą, a więc taką, która jest w posiadaniu wszystkich narzędzi pozwalających na realizację celów będących jej zadaniem. Nie ma zatem jurysdykcji delegowanej bez jurysdykcji zwyczajnej i uniwersalnej. Nawet kwestia otrzymywania tzw. jurysdykcji nadzwyczajnej, koniecznej dla zbawienia dusz, a więc samej istoty działalności Kościoła, jest uzależniona od urzędu papieża, który jako jedyny otrzymuje jurysdykcję bezpośrednio od Chrystusa Pana. Dzięki temu Kościół uznaje choćby chrzty heretyków, a nawet warunkowo dopuszcza możliwość słuchania przez nich spowiedzi. Gdyby przyjąć twierdzenia sedewakantystyczne, nadanie im jurysdykcji byłoby możliwe. A co na przykład, w sytuacji, gdy w stanie wyższej konieczności niekatolicki duchowny słucha spowiedzi? Przecież nie posiada owej jurysdykcji „bezpośrednio od Boga”, jak to próbują tłumaczyć sobie sedewakantyści (jak również heretycy i schizmatycy na przestrzeni wieków), nie jest w łączności z prawdziwym Kościołem Chrystusowym, jest innowiercą, nie sprawuje katolickiego kultu ani nie podlega jedynej prawowitej władzy Kościoła, a jednak otrzymuje w konkretnej sytuacji wspomnianą władzę kluczy poprzez jurysdykcję nadzwyczajną. A w jaki sposób? Jedynie poprzez urząd papiestwa.

Kolejnym zagadnieniem, z którego czerpie teoria sedewakantystyczna, jest kwestia źródła mocy jurysdykcji do sprawowania władzy nauczania i rządzenia przez biskupa, który jest następcą apostołów w rządzeniu diecezją. Problem ten szerzej znany jest pod terminem „kolegializmu”, który jest błędem w wierze samym w sobie, obecnym przez wieki w grupach odłączonych od Kościoła, wprowadzonym na łono samej matki-Kościoła zgodnie z dokumentami II Soboru Watykańskiego. Tak jak biskupia władza uświęcania pochodzi ze święceń, tak moc jurysdykcyjna dawana jest przez papieża6, którego, jak twierdzą sedewakantyści, nie ma. Skąd więc mają jurysdykcję do nauczania? W czyim imieniu zatem nauczają?

Bardzo często sedewakantyści ripostują, iż mają jurysdykcję od Boga, tj. wyświęceni biskupi otrzymują jurysdykcję ze święceń, a nie od papieża. To twierdzenie rodzi niebezpieczną tezę, że papiestwo jest już bezużyteczne, bo rzekomo otrzymują oni jurysdykcję do spowiadania bezpośrednio od Boga, a nie od papieża. Z podobnym stwierdzeniem spotykamy się w tzw. konstytucji „dogmatycznej”7 ostatniego soboru, Lumen gentium. Naturalną konsekwencją takiego rozumowania jest zniszczenie monarchii, jaką jest papiestwo. Z błędu źródła jurysdykcji wynika możliwość posiadania „Kościoła poza Kościołem”. Zasadą jedności Kościoła jest papież, jednakże, w chwili gdy dopuści się możliwość posiadania mocy jurysdykcji z mocy święceń, wielu biskupów wyświęconych poza Kościołem katolickim, w oderwaniu również od jedności wiary, może stworzyć prawdziwe Kościoły partykularne – przez co, według Lumen gentium, mogą być one także środkami zbawienia. Znajdujemy tu więc zaskakującą zgodność pomiędzy teoriami sedewakantystycznymi a… modernizmem.

Jak wykazano powyżej, nie da się wywieść jurysdykcji sedewakantystów od tzw. jurysdykcji nadzwyczajnej, w oparciu o którą, przynajmniej do czasu nadania jurysdykcji zwyczajnej przez papieża, posługuje Bractwo Kapłańskie św. Piusa X. Taka argumentacja musi oznaczać co najmniej reprezentowanie urzędu, z którego płynie wszelka jurysdykcja Kościoła, a więc papiestwa (co wynika wprost z Ewangelii i przekazanej Piotrowi władzy kluczy).

Nadużycia ruchów sedewakantystycznych

Każda z grup sedewakantystycznych charakteryzuje się nieproporcjonalną liczbą biskupów w stosunku do liczby członków zgromadzenia. Ma tu miejsce mnożenie się biskupów wraz z każdym kolejnym podziałem wewnątrz grupy8. Nie tak dawno jeden z obcojęzycznych portali podjął się niezwykle trudnego zadania – określenia liczby biskupów sedewakantystycznych na całym świecie. Na podstawie analizy „drzew genealogicznych” przedstawiających sukcesję sedewakantystów, możemy wyliczyć 27 żyjących obecnie biskupów. Zdecydowana większość z nich stanowią tzw. biskupi niezależni, a więc całkowicie oderwani od jakichkolwiek struktur kościelnych, z reguły również nieprowadzący żadnego apostolatu. W opinii niektórych obserwatorów ruchów sedewakantystycznych, w tym biskupa sedewakantystycznego Agostino Taumaturgo, nb. jawnie interesującego się okultyzmem, to tylko wierzchołek góry lodowej, ponieważ należy zakładać, że wielu biskupów zostało konsekrowanych bez podania tego faktu do publicznej wiadomości, czerpiąc sukcesję od grup nieposiadających łączności z Kościołem katolickim9. Do tej liczby należałoby dodać ponad 70 biskupów wyświęconych w ramach konklawistycznego „Kościoła palmariańskiego”, posiadającego wspólną z większością sedewakantystów linię sukcesji apostolskiej (od abp. Thụca). Są to bardzo ostrożne szacunki, ponieważ według badacza historii Kościoła i profesora Uniwersytetu w Uppsali, Magnusa Lundberga, palmarianie konsekrowali w latach 1976–2015 nawet 192 biskupów (sic!). Jak na tym tle przedstawia się sytuacja w szeregach FSSPX? Trzech niemłodych już biskupów przypada na ponad 700 księży posługujących w niemal 100 krajach, ponad 100 braci, pięć seminariów na różnych kontynentach z niemal 300 klerykami, ponad 200 sióstr zakonnych oraz kilkuset członków współpracujących z Bractwem wspólnot zakonnych. Możemy to zestawić z sedewakantystycznym Instytutem Rzymskokatolickim (IRC), w którym na trzech biskupów przypada pozostałych czternastu członków, a wszyscy, poza Polakiem (ks. Rafałem Trytkiem), posługują w USA. Podobnie wygląda sytuacja w Bractwie św. Piusa V (FSSPV), do którego również należy trzech biskupów. Taka postawa jest nie tylko nieuzasadniona, ale wprost sprzeczna z odwieczną praktyką Kościoła i przez to godząca w powagę urzędu episkopatu. Jedynym zgromadzeniem, któremu nie można zarzucić nadużywania konsekracji biskupich, jest grupa CRMI, której przełożonym jest bp Mark Pivarunas.

Kolejnym poważnym nadużyciem i wyraźną sprzecznością z praktyką Kościoła jest bardzo często towarzysząca sedewakantystom aura tajemniczości. Niełatwo znaleźć miejsce odprawiania Mszy Świętych bez odpowiednich znajomości, głównie ze względu na brak adresów kaplic i oratoriów, jak również godzin nabożeństw. Nie wynika to jedynie z jakichś problemów komunikacyjnych czy nieaktualnych danych na stronach internetowych, ale również z celowego ograniczania informacji. Jakie są tego powody? Trudno powiedzieć, jednak należy stwierdzić, że jako „jedyni prawdziwi katolicy” postępują niezrozumiale, godząc w widzialność oraz powszechność (a więc wprost w katolickość).

Podobieństwa z grupami schizmatyckimi

Sedewakantyści, podobnie jak tzw. Kościoły prawosławne w praktyce odrzucają prymat papieża. Może to brzmieć niemal absurdalnie, ponieważ to stanowisko wywodzi się z przeciwnego bieguna – ultramontanizmu, ale prowadzi do tych samych wniosków, co zostało już udowodnione chociażby w części poświęconej problematyce jurysdykcji. Bardzo podobne perypetie przeżywają wyznania „prawosławne” z powodu braku cesarza, co w myśl ich doktryny na temat pochodzenia władzy w Kościele prowadzi do stanu, w którym owa społeczność doskonała miałaby znajdować się w stanie permanentnego defektu, takiego jak brak papieża w przypadku sedewakantystów. Zauważmy, że u sedewakantystów sytuacja jest bardziej niepokojąca, ponieważ cesarz zawsze się może znaleźć (niektórzy przedstawiciele tego nurtu mają już nawet kandydata), ale kwestia wyboru papieża to znacznie poważniejszy problem, który poruszymy w dalszej części tekstu.

Kolejnym podobieństwem stawiającym sedewakantystów obok schizmatyków jest fakt istnienia wśród nich różnych grup, między którymi występują różnice doktrynalne (np. kwestia tezy Cassiciacum10, chrztu pragnienia11 itd.). Ten szeroki zbiór zawiera m.in. jawnych heretyków, jak potępieni przez Piusa XII feeneyiści, czy grupy, które twierdzą, że są w stanie same wybrać następcę św. Piotra, czylikonklawistów. Przedmiotem gorących sporów jest akademickie wyjaśnienie mechanizmu, według którego miałoby dojść do wakatu na tronie Piotrowym, wobec czego nurt ten dzieli się między innymi na tzw. sedeprywacjonistów oraz „twardych” sedewakantystów. Nierzadko grupy te wzajemnie się zwalczają lub przynajmniej pozostają w konflikcie, przy jednoczesnym podkreślaniu, że łączy ich wspólnota – tj. twierdzenie o nieobsadzeniu Stolicy Piotrowej. Jak widać, stanowi to jedyny kerygmat i superdogmat konieczny do zbawienia.

W tym kontekście równie interesujące są podziały w łonie samego środowiska sedewakantystycznego na tle liturgii, przede wszystkim reform papieża Piusa XII. Z jednej strony prądy ultramontanistyczne nakazują absolutyzowanie wszelkich decyzji papieskich (w innym przypadku, postawa FSSPX wobec nowej Mszy wydałaby się uzasadniona), z drugiej jednak strony zdecydowana większość grup sede vacante dostrzega odejście od niektórych, wręcz starożytnych praktyk liturgicznych, co skutkuje silną potrzebą sprawowania liturgii według wcześniejszych edycji Mszału Rzymskiego, w praktyce prowadząc do ignorowania decyzji wydanych przez papieża Piusa XII. To powoduje, że niektórzy przedstawiciele nurtu sede vacante robią swoisty taktyczny unik, twierdząc, jakoby w reformach Piusa XII nie było nic szkodliwego dla wiary, przez co sprawowanie liturgii według obu wersji mszałów jest godziwe, ale sami preferują wersję sprzed reform. Powstaje jednak pytanie, na jakiej podstawie osoby te uzasadniły ową dowolność. Z pewnością nie wolą samego Piusa XII.

Na gruncie „prawosławnym” możemy zaobserwować podobne antagonistyczne relacje pomiędzy poszczególnymi wspólnotami, przy jednoczesnym podkreślaniu jedności wspólnoty (tzw. oikoumene). Prowadzi to nie tylko do indyferentyzmu względem zdefiniowanych dogmatów, ale również zjawiska dużej kreatywności względem rozstrzygania wielu kwestii doktrynalnych bądź kanonicznych. Zajmują się tym w dużej mierze osoby świeckie, prześcigające się w formowaniu własnych teorii związanych ze stanem sede vacante, włączając w to rzekomy bezwzględny brak obowiązku słuchania Mszy Świętej w niedzielę i święta nakazane z racji braku ustanowienia formalnych parafii, a także rzekomą możliwość wyboru własnego obrządku katolickiego w momencie przyjmowania święceń kapłańskich (z wszystkimi tego konsekwencjami, czyli chociażby kwestią celibatu). Obie tezy zostały opublikowane w komentarzach na pewnym poczytnym blogu sedewakantystycznym, spotkały się generalnie z ciepłym przyjęciem i uznano je jako „warte rozważenia”.

Wnioski praktyczne i konsekwencje teorii sedewakantystycznych

Hipoteza teologiczna to twór sam w sobie abstrakcyjny. Już sama znajomość teologii i filozofii scholastycznej pokazuje, jak na pozór łatwo przekonująco udowadniać tezy sprzeczne z rzeczywistością czy nauczaniem Kościoła. Problemy zaczynają się wtedy, kiedy należy wyciągnąć praktyczne wnioski wynikające z owych hipotez, gdyż tutaj, bardziej niż karkołomne i samozwańcze teorie kolejnych domorosłych teologów, liczy się pewien zdrowy rozsądek.

Sedewakantyzm to w praktyce twierdzenie, że papieża być nie musi, Kościół trwa i bez niego. Według sedewakantystów Kościół obecnie istnieje i działa bez papiestwa, więc w konsekwencji papiestwo nigdy nie było mu potrzebne. Skoro wakat jest nieobsadzony już prawie 65 lat, umarli wszyscy mianowani przez papieży, do Piusa XII włącznie, kardynałowie i biskupi, to dlaczego taki stan nie mógłby trwać jeszcze dłużej, w nieskończoność?

Czy istnieje jakieś wyjście z tej sytuacji? Najbardziej szalonym pomysłem wydaje się samodzielny wybór nowego papieża. Środowiska podzielające takie przekonanie określa się mianem konklawistów. Skutkuje to wyborem antypapieży, takich jak Michał czy Pius XIII. Pierwszy z nich został wybrany przez osoby świeckie (własnych rodziców i znajomych!), drugi w wyniku konklawe zwołanego przez tzw. Prawdziwy Kościół Katolicki. Obaj nie posiadali udokumentowanych święceń kapłańskich. Innym przedstawicielem nurtu konklawistycznego, działającym z większym rozmachem niż dwaj wymienieni uzurpatorzy, jest antypapież Piotr III, stojący na czele wspomnianego już „Kościoła palmariańskiego”.

Należy jednak przyznać, że większość sedewakantystów nie przyznaje się do wprost do skłonności ku konklawizmowi. Istnieją zatem, ich zdaniem, trzy możliwości, aby obsadzić wakat na tronie Piotrowym. Pierwszym rozwiązaniem, wbrew pozorom mającym spore grono zwolenników, jest bezpośrednia interwencja Boża, która wskaże kolejnego papieża. Ta teoria cieszy się szczególną popularnością wśród osób zainteresowanych różnego rodzaju objawieniami prywatnymi, odbiega jednak od rzekomo „twardej” i „logicznej” teologii, którą jakoby posługują się sedewakantyści, ale takie wyjście jest w pewien sposób naiwne. Drugim rozwiązaniem kończącym stan sede vacante, miała być tzw. teza z Cassiciacum, w myśl której, w dużym uproszczeniu, posoborowi papieże znajdują się w stanie swoistego zawieszenia pomiędzy ważnym wyborem a niemożnością sprawowania urzędu ze względu na przestępstwo herezji. Jeszcze do niedawna teoria ta wydawała się z pozoru całkiem logiczna, dość łatwo rozwiązująca problem wyboru papieża – wystarczyłoby wyrzeczenie się przez niego błędów modernizmu. W sposób naturalny nasuwa się w tym miejscu pytanie, kto miałby to stwierdzić i osądzić papieża. Zapewne ci, którzy wcześniej „pozbawili” go urzędu, a więc sami sedewakantyści. Niestety, wbrew oczekiwaniom jej zwolenników, teza ta nie przetrwała próby czasu, ponieważ w myśl postulowanej przez sedewakantystów nieważności sakramentów oraz sukcesji apostolskiej w „Kościele posoborowym”, kolejni następcy Jana Pawła II nie posiadają ważnych konsekracji biskupich, a wraz ze śmiercią kard. Ratzingera, byłego papieża Benedykta XVI, jedynym kandydatem jest papież Franciszek, który w myśl sakramentologii sedewakantystów jest osobą świecką, nieposiadającą święceń kapłańskich. Tak więc nawet ta teoria nie pozwala na logiczne uzasadnienie przejęcia przez niego władzy nad Kościołem katolickim. Trzecim rozwiązaniem jest próba zwołania tzw. niepełnego soboru, w którym uczestniczyłaby rzecz jasna pokaźna reprezentacja sedewakantystycznego oikoumene. Teoria ta mogłaby w pewnym stopniu tłumaczyć wspomnianą wcześniej tendencję do mnożenia konsekracji biskupich, szanse bowiem wyboru „swojego” papieża zwiększają się wraz z liczbą elektorów z danego zgromadzenia. Również to rozwiązanie jest sprzeczne z praktyką katolicką, ponieważ takie kolegium elektorskie nie posiada żadnego mandatu do uczestniczenia w wyborze papieża, a sama idea soboru, pomimo pewnych formalnych uników, jako żywo przypomina herezję koncyliaryzmu.

Jaka jest zatem odpowiedź na kryzys w Kościele?

Arcybiskup Marcel Lefebvre w jednym ze swoich kazań powiedział, że wszystkie herezje i kryzysy w Kościele miały zawsze jedną przyczynę – niezrozumienie Chrystusa i Jego męki. Wielu herezjarchów patrzyło na ogrom męki Chrystusowej i stwierdzało, że ktoś, kto tyle wycierpiał, nie mógł być Bogiem. Z kolei inni uważali, że skoro Chrystus faktycznie był Bogiem, to był niezdolny do cierpienia, a więc nie mógł być człowiekiem. Podobnie w obliczu cierpienia Mistycznego Ciała, a więc Kościoła, wielu podważa jego Boskie ustanowienie, ewentualnie stwierdza, że być może Kościół wcale nie znajduje się w staniu kryzysu. Istnieje również pokusa opuszczenia takiego cierpiącego Kościoła i chęć stworzenia własnego, nowego i pięknego. Warto więc rozważać tajemnicę Kościoła w kontekście Wcielenia Chrystusa Pana, aby uniknąć zgorszeń, które miały miejsce przez niemal wszystkie wieki historii Kościoła. Wbrew opinii sedewakantystów, nie dotyczyły one tylko kwestii moralnych, jak to miało miejsce w przypadku papieży z okresu pornokracji czy pontyfikatu Aleksandra VI. I tak też, papież Jan XXII nie wierzył, jakoby dusza ludzka mogła posiadać wizję uszczęśliwiającą bezpośrednio po śmierci. Nie wyrażał jednak tego poglądu publicznie jako głowa Kościoła. Sedewakantyści twierdzą, że jeśli papież błądzi i zajmuje stanowisko sprzeczne z nauką Kościoła, to przestaje być katolikiem, a tym samym papieżem, dlatego też tron Piotrowy jest pusty. Przypadki papieży Jana XXII, Liberiusza, Honoriusza i Wigiliusza12 przeczą tej teorii. Papież jest członkiem Kościoła przez swą osobistą wiarę, którą może utracić, ale głową widzialnego Kościoła czyni go posiadana jurysdykcja i władza, które otrzymał, a które mogą współistnieć z jego osobistą herezją.

W przypadku papieży XX i XXI w. kwestia udowodnienia formalnej herezji wydaje się jeszcze trudniejsza z uwagi na „dorobek” filozoficzny heglizmu i modernizmu, którym są skażeni papieże począwszy od Jana XXIII, a w myśl którego nie istnieje coś takiego jak niezmienna prawda. Do stwierdzenia przestępstwa herezji wymagane byłoby pewne poczucie niezmienności nauki katolickiej i bezpośredni zamiar jej zaprzeczenia. Tak głęboka negacja rzeczywistości niezbędnej do zrozumienia istoty urzędu papiestwa powoduje zarazem dobrowolne poddanie się i rezygnację z narzędzi, które Chrystus dał papieżom, aby mogli sprawować władzę nad Kościołem. Od tego zresztą rozpoczęła się cała katastrofa II Soboru Watykańskiego, kiedy to ówczesny papież, Jan XXIII, pozwolił zgromadzeniu soborowemu na głosowanie nad zaakceptowanymi i uprzednio przyjętymi przez niego schematami przygotowawczymi, które miały następnie stać się dokumentami soboru. Teksty te były dogmatyczne, angażujące narzędzie nieomylności, podpisane przez samego papieża. Niestety, w wyniku tego głosowania, wszystkie schematy przygotowawcze, poza już wówczas budzącym wątpliwości schematem o liturgii, zostały odrzucone i napisane od nowa, tym razem piórem teologów wykazujących wcześniej silne tendencje neomodernistyczne. To przełomowe wydarzenie stało się punktem zwrotnym w historii Kościoła i ma swoje konsekwencje aż do dziś.

Pytanie o obecny kryzys Kościoła, siłą rzeczy zawsze łączy się z kwestiami eschatologicznymi, a więc zagadnieniem czasów ostatecznych. Wielu współczesnych katolików uważa, że Kościół znajduje się już w tym właśnie okresie dziejów, jednak odwieczna nauka katolicka poucza, że jeszcze nie wszystkie zapowiedziane przez Pana Jezusa znaki i proroctwa zostały spełnione. Żyjemy więc w pewnej figurze tychże czasów, swoistej „próbie generalnej”. Warto jednak sumiennie wypełnić polecenie Chrystusa Pana, który bardzo jednoznacznie i konkretnie wskazuje na to, aby odpowiedzi szukać w księdze proroctwa Daniela. Opisane są w niej wszakże wydarzenia tyczące się ściśle dni panowania Antychrysta, jednak pierwsze jej rozdziały mogą pomóc nam w zrozumieniu obecnej sytuacji Kościoła.

W czwartym rozdziale Proroctwa Daniela opisany jest sen króla babilońskiego Nabuchodonozora. Na początku widzenia ukazało mu się drzewo sięgające nieba i widoczne z granic ziemi, z obfitymi owocami, będącymi pokarmem dla zwierząt, z gałęziami, na których gromadziły się ptaki (por. Dn 4, 7–9). Niemal identyczny obraz odnajdziemy w Ewangelii, w przypowieści Pana Jezusa o królestwie Bożym i ziarnie gorczycy. Można więc przyjąć, że opis ten dotyczy samego Kościoła Świętego. Następnie król usłyszał głos Boży nakazujący, aby wyciąć to drzewo i obciąć jego gałęzie (por. Dn 4, 9–11), pozostawić jego korzeń w ziemi, spętać go łańcuchami i porzucić, aby rosa niebieska skrapiała go przez okres „siedmiu czasów”. W wyroku tym „postanowiono, aby żyjący poznali, że Najwyższy panuje w królestwie ludzi, a komukolwiek zechce, da je, a najpodlejszego człowieka ustanowi nad nim” (por. Dn 4, 14). Prorok Daniel tłumaczy królowi znaczenie tego snu, zapowiadając upadek królestwa babilońskiego oraz obłęd jego władcy – „Królestwo twe odejdzie od ciebie, i od ludzi wyrzucą cię, a z bydłem i ze zwierzętami będzie mieszkanie twoje; trawę jak wół jeść będziesz” (Dn 4, 28–29).

Przywołując na myśl wizję wyciętego drzewa – jak zapewne można się domyślać z innej przypowieści ewangelicznej – z powodu niedobrych owoców, jakie rodziło dla Kościoła Świętego, i postać Nabuchodonozora jako głowy Kościoła, widzimy, że nawet pozornie enigmatyczne słowa o jedzeniu trawy niczym wół, mają swój głęboki sens i mogą oznaczać swoiste pomieszanie ról w Kościele, kiedy to pasterz próbuje zachowywać się jak owca i nie korzystając z darów i narzędzi, jakie Chrystus ofiarował mu do pełnienia urzędu. Pocieszające jest zakończenie tej historii. Gdy przepowiadany przez Daniela obłęd ustąpił, król Nabuchodonozor odzyskał zdrowe zmysły i zaczął chwalić Boga. Nie traćmy więc nadziei, albowiem Bóg, również z ułomności ludzi Kościoła, potrafi wyprowadzić dobro, pisząc prosto po krzywych liniach. Nie zapominajmy o korzeniu królestwa Bożego na ziemi, jakim jest urząd papieski. Nawet spętany łańcuchami heglizmu i modernizmu nadal skrapiany jest zdrojami łask Bożych i posiada wszystkie środki pozwalające na wyjście z poważnego kryzysu, jaki od niemal 65 lat go trawi. Rozwiązanie jest zasadniczo proste i tak naprawdę oznacza powrót do właściwego rozumienia papiestwa i narzędzi, które zostały dane przez Pana naszego Jezusa Chrystusa każdemu następcy św. Piotra. Aby tak się stało, konieczne jest zrozumienie prawdziwej roli każdego z członków Mistycznego Ciała, co w przypadku świeckich i kapłanów oznacza przede wszystkim nieustanną i żarliwą modlitwę za namiestnika Chrystusowego, a nie sądzenie czy wybieranie kolejnego papieża.

Przypisy

  1. Różne grupy sedewakantystyczne określają inaczej datę początku wakatu Stolicy Piotrowej. Większość z nich za ostatniego papieża uważa Piusa XII, niektórzy, w ramach pewnej akademickiej ostrożności, podają Jana XXIII, rzadziej Pawła VI, w praktyce równie chętnie nazywając ich jednak antypapieżami. Istnieją także grupy, które za ostatniego następcę św. Piotra uważają Piusa XI, a nawet Piusa IX. Do pewnej rodzimej egzotyki należy grupa twierdząca, że ostatnim znanym papieżem był zmarły w 1655 roku (!) Innocenty X, a następne konklawe były już tajne, przez co jego następcy nie są znani żadnemu katolikowi, aczkolwiek tron Piotrowy pozostaje obsadzony do dzisiaj.
  2. Ks. R. Trytek, Sedewakantyzm: wstęp do problemu, https://pelagiusastu- riensis.wordpress. com/2014/02/02/ trtek-sedewakantyzm-wstep-do-problemu/ [dostęp: 23.12.2022].
  3. Ks. R. Trytek, Początki oporu przeciw reformom II Sobo-ru Watykańskiego. W Stanach Zjednoczonych sedewakantyzm istniał od 1967 r., w Niemczech od 1969 r., w Argentynie prof. Disandro wraz z redakcją pisma ,,La Hosteria Volante” postawił pytanie o wakat Stolicy Apostolskiej w 1969 r., http:// www.sedevacante.pl//index. php?option=com_co ntent&task=view& id=52&Itemid=43 [dostęp: 25.12.2022].
  4. Taka sytuacja miała miejsce w przypadku wezwania urzędującego papieża Innocentego XI (użyto jego świeckiego nazwiska) przez Francesco kard. Albizziego, inkwizytora, do stawienia się przed trybunałem Świętego Oficjum.
  5. Np. bp Francis Schuckardt. Nieznana bliżej liczba sedewakantystów posiada również suk- cesję od lewicowo-liberalnego bp. Carlosa Duarte Costy, założyciela starokatolickiego Brazylijskiego Katolickiego Kościoła Apostolskiego. W 2020 r. feeneyista posiadający święcenia od „kościoła palmariańskiego”, bp Neal Webster, konsekrował bp. Josepha Pfeiffera, jednego z kapłanów, którzy odłączyli się w 2012 r. od FSSPX i stworzyli tzw. Ruch Oporu (FSSPX-Resistance). Sam przebieg ceremonii oraz błąd w formule konsekracji wskazują na duże prawdopodobieństwo jej nieważności. Bp Pfeiffer odłączył się od apostolatu bp. Williamsona.
  6. Zagadnienie to zostało wyjaśnione przy okazji ekskomuniki biskupów tzw. Kościoła patriotycznego w Chinach. Papież Pius XII w encyklice Ad sinarum gentrem z 1954 r. i Ad apostolorum principis z 1958 r. potwierdził, iż z woli Bożej ustano- wiona jest podwójna święta hierarchia – mianowicie święceń i jurysdykcji. Władza święceń pochodzi z przyjęcia sakra- mentu święceń, ale władza jurysdykcyjna przechodzi z papieża na biskupów bezpośrednio na mocy prawa Bożego. Próbę przedefiniowania tych pojęć znajdujemy w Lumen gentium, gdzie jest mowa o tym, że biskup ma moc nauczania, nie tylko uświęcania.
  7. Określanie jakichkolwiek dokumentów II Soboru Watykańskiego mianem „dogmatycznych” to bardzo wyrafinowana manipulacja. W rzeczywistości jedyną przesłanką do nazwania Lumen gentium mianem konstytucji dogmatycznej nie był fakt obecności jakichkolwiek definicji dogmatycznych i wiązania sumień katolików, ale jedynie podejmowanie w niej problematyki doktryny.
  8. W 1983 r. szeregi Bractwa św. Piusa X musiała opuścić grupa sedewakantystycznie nastawionych księży i seminarzystów na czele z o. C. Kellym. Grupa ta dała początek nowej wspólnocie pod nazwą Bractwo Kapłańskie św. Piusa V. Z czasem Bractwo św. Piusa V podzieliło się na frakcje umiarkowaną oraz radykalną. Grupę umiarkowaną stanowią księża skupieni wokół bp. Kelly’ego (nielegalnie konsekrowanego przez bp. Méndez-Gonzaleza w 1993 r.). Radykałom przewodził bp D. Dolan.
  9. A. Taumaturgo, Occult Lineages within the Traditional Roman.
  10. Jest to obecnie bodajże najważniejsza linia podziału wśród sedewakantystów. Koncepcja o. Gerarda des Lauriersa, w myśl której papieże posoborowi są wybrani w sposób ważny, lecz głoszenie herezji zabiera im pełnię władzy jurysdykcyjnej właściwej papieżowi. Taki swoisty stan zawieszenia będzie trwał, aż do czasu porzucenia przez nich błędów modernizmu. Czyli, uściślając, okupant zostaje wybrany właściwie, ale brakuje mu odpowiedniego autorytetu, a więc w praktyce nie ma papieża, nie ma biskupów. Wyznawcy tej tezy nazywani są sedeprywacjonistami. Popiera ją bp Donald J. Sanborn i wspomniany włoski Instytut Matki Bożej Dobrej Rady, natomiast do zwolenników czystego sedewakantyzmu należą m.in. CMRI oraz Bractwo Kapłańskie św. Piusa V.
  11. Z tego względu brat M. Diamond OSB z opactwa Świętej Rodziny uważa FSSPX, FSSPV oraz CMRI za heretyków.
  12. Papież Liberiusz akceptował herezję arianizmu, papież Honoriusz podpisał dokument skażony herezją monoteletyzmu.